#10
Otworzył oczy. Słońce raziło niemiłosiernie, nogi mu ścierpły, tak samo zresztą jak prawa ręka. Popatrzył na przykryte kocem kolana. No tak. Jego ukochana kotka spała ma nich w najlepsze. Westchnął i popatrzył w okno, za którym zaczynało się robić coraz ciemniej. Był 5 września 1991 roku. Jego 45 urodziny. Cóż za cudowna okazja! Przewrócił oczami i popatrzył znów na ukochaną Delilah. Gdyby tylko wiedziała. Pogładził ją za prawym uchem, a kotka zamruczała.
Ogarnął wzrokiem całe mieszkanie. Było bardzo czyste, bo służba dokładnie je wysprzątała. Był im bardzo wdzięczny, nawet jeśli czasem nie potrafił tego dobrze okazać. Miał w planie przepisać im coś w testamencie. Ale na to miał jeszcze czas.
***
Dzwonek do drzwi wyrwał go z zamyślenia. Była 5 za pięć. Uśmiechnął się pod nosem. Zawsze byli punktualni! Martwili się o niego, wiedział to: nigdy nie byli pewni, czy nie widzą Freddiego może po raz ostatni. A on czuł się przecież doskonale! No, prawie.
Weszli po kolei. Najpierw Brian, niezbyt pewny, lecz gdy zobaczył uśmiechniętego Freddiego, od razu się rozchmurzył. Za nim John, z posiwiałym i jak zwykle rozwichrzonym włosem wkroczył uśmiechnięty. Ostatni wszedł Roger.
Wiedzieli o czym Freddie chce porozmawiać. Przyszłość zespołu stała pod znakiem zapytania i nikt nie wiedział co się z nim stanie, kiedy Freddie odejdzie.
A to było nieuchronne. Z każdym dniem przytłaczało całą czwórkę coraz bardziej. Wiedzieli, że będą musieli stawić temu czoło.
Choć w środku ich serca pękały, uśmiech musiał pozostać. Aż do końca.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro