1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

1971, Nowy Jork

- Pierdolcie się! I tak was nie lubiłam! 

Mocno trzaskam drzwiami salonu kosmetycznego, w którym spędziłam ostatnie siedem miesięcy. Uśmiecham się od ucha do ucha, ciesząc się z faktu że na dobre opuszczam ten przybytek, który był powodem moich załamań nerwowych. Na razie nie przejmuje się tym, że jestem bez roboty. Jakoś sobie poradzę, szczególnie żyjąc w takim miejscu jak Nowy Jork. 

Idę właśnie jego ulicami, mijając masę ludzi którzy pędzą do metra. Szczerze powiedziawszy, sama miałam na nie iść i wrócić do domu, ale skoro pofatygowałam się aż na Queens, to jakoś to wykorzystam. Kieruje swe kroki do kawiarni, gdzie pracuje jedna z moich przyjaciółek. 

Ludzie popychają mnie i szturchają z każdej możliwej strony, ale to w tym mieście to tak normalne jak kotlety na obiad u mojej babci w niedzielę, więc ignoruje to. Zakładam słuchawki na uszy, a do walkmana wkładam pierwszą lepszą kasetę z torby, jaka wpadnie mi w ręce. Zaraz okazuje się, że to The Doors. 

To co dzisiaj zrobiłam, było moim skrytym marzeniem od jakiegoś czasu - rzuciłam pracę w salonie kosmetycznym, prowadzonym przez dwie, nadęte baby. Uwielbiam robić makijaż sobie i innym, więc gdy przeczytałam ogłoszenie że Stacey i Lacey, moje byłe szefowe, szukają kogoś na stanowisko, bez namysłu do nich zadzwoniłam. W pierwszych tygodniach, mimo że w większości i tak sprzątałam, było naprawdę spoko. Nawet potrafiłyśmy się śmiać z bezguścia niektórych klientów. Ale sielanka nie trwała długo i jestem prawie że pewna, iż było to spowodowane faktem że zwyczajnie byłam lepsza w tym fachu. Generalnie nie mam jakiejś niesamowicie wysokiej samooceny, ale tutaj jednoznacznie mogę powiedzieć, iż jestem świetna. Zaczęła je zżerać zazdrość, więc rozpoczęły się docinki, sprzeczki o najmniejsze pierdoły i obrażanie mnie na każdym kroku. I tak wytrzymałam dostatecznie długo. 

Niedługo potem dochodzę do Grey Cafe i od razu widzę moją towarzyszkę niedoli życiowej za barem. Trudno jej nie rozpoznać, ze względu na kręcone, ciemne loki, okrągłe okulary na nosie, krzykliwe ciuchy i niski wzrost. Ściągam słuchawki i chowam je razem z walkmanem do mojej szmacianej torby. 

- Cześć raszplo! - krzyczę na całą kawiarnię, ściągając na siebie mnóstwo spojrzeń które obchodzą mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg. Natalie unosi wzrok wręcz przerażona, zaraz jednak kręci głową i się śmieje. Podchodzę do baru, widząc jak jej współpracownik próbuje powstrzymać śmiech. 

- Siema suko - odpowiada, przelewając do kawy mleko z dzbanka. 

Poznałam się z Natalie na początku liceum, dzięki naszej wspólnej przyjaciółce Patrizii. Od zawsze wydawała mi się skryta i nieśmiała, ale okazała się ambitną dziewczyną, starającą się dostać na psychologię na NYU. Jest również pasjonatką muzyki i gra na gitarze, co za niedługo ma zamiar pokazać szerszej publice. 

- Jak tam sprawy z występem? - siadam na stołku barowym, kiedy wydaje zamówienie do klienta i uśmiecha się promiennie. Wyciera ręce w papierowy ręcznik, zaraz wzdychając ciężko - Jakieś wieści? 

Patrzy na mnie wzorkiem zbitego psa. W tle syczy ekspres do kawy, ktoś stuka filiżanką o talerzyk lub wybucha śmiechem. Powietrze przesycone jest zapachem kawy, słodkości, mąki i perfum. Unoszę brew na minę przyjaciółki, ona jednak zaraz uśmiecha się złowieszczo. 

- Chciałam cię wkręcić, ale stwierdziłam że chyba nie ma to sensu - mówi. Przewracam oczami - Udało mi się zarezerwować jakąś salę w obskurnym pubie. Od czegoś trzeba zacząć, prawda? 

- Prawda - uśmiecham się - To kiedy dasz czadu? 

W tle ktoś upuszcza szklany przedmiot. Odwracam głowę, zauważając dziecko które rozpłakuje się na środku kawiarni, z rozlanym kakao na podłodze. Krzywię się, a przyjaciółka w jednej chwili udaje niesamowicie zajętą, byleby nie iść sprzątać tego syfu. Zrobiłabym identycznie. 

- Za dwa dni. Spiszę ci adres na karteczce. 

- Dobra. 

Rozmawiamy jeszcze przez chwilę, podczas której Will, współpracownik Natalie, idzie uprzątnąć dzieło rozwydrzonego bachora. Przyjaciółka w tym czasie robi nowe kakao, omal nie idąc w ślady dziecka, kiedy opowiadam jej o dzisiejszej sytuacji. Wie, że jestem cholernie bezpośrednia ale chyba się nie spodziewała, że będę kazać się pierdolić tym dwóm babom. Przynajmniej było śmiesznie. 

W końcu zamawiam upragnioną czarną kawę, a kawiarnia zaczyna pękać w szwach, więc musimy zakończyć swoje pogaduszki. Pije w dość głębokim zamyśleniu, zastanawiając się nad moją przyszłością.  Po wakacjach mam zamiar iść na studia chemiczne, ale już teraz przydałoby mi się trochę kasy. Spytałabym Natalie, czy mają jakieś wolne miejsce na kelnerkę czy coś w ten deseń, ale coś czuję że ta praca nie byłaby dla mnie. Jeszcze wylałabym filiżankę kawy na łeb jakiegoś roszczeniowego klienta. 

****

Dwa dni później piekę z moją mamą jagodzianki, żeby zanieść je na występ Natalie i wesprzeć ją słodkościami w stresującej dla niej sytuacji. Pakuje kilka ciepłych jeszcze, bułeczek do materiałowego woreczka i robię się na bóstwo. Wybieram dość błyskotliwy cień do powiek, podkreślam rzęsy ciemnym tuszem do rzęs i unoszę włosy. Narzucam na siebie ciemne spodenki, koszulkę Led Zeppellin i skarpetki w gitary, zbyt długie do moich trampek. 

Jadę metrem do Queens. Znowu. Mam wrażenie że nigdy nie odgonię się od tej dzielnicy, bo ilekroć poruszam się po Nowym Jorku, prawie zawsze trafiam właśnie na nią. Nie żebym narzekała, bo najbardziej zatłoczonym miejscem jest i tak Manhattan, ale po jakimś czasie te wszystkie kawiarnie, sklepy i biurowce które mijasz, stają się już nudne. 

Jest chwilę po dziewiętnastej. Dopiero zachodzi słońce, ale i tak czuję jak skóra piecze mnie od jego mocnych promieni. Dlatego cieszę się, kiedy schodzę schodami w dół i trafiam do baru spowitego półmrokiem. Panuje tu przyjemny chłód, dzięki czemu moja skóra zroszona potem może w końcu odetchnąć. 

Wnętrze jest małe. Dość długi, dębowy bar a zanim kolekcja alkoholi wraz z barmanem, kilka stolików i krzeseł oraz oczywiście mała scena, na którą pada żółte, obskurne światło i na której ma występować dziś moja przyjaciółka. Spoglądam na duży zegar zawieszony nad wejściem, zauważając że zostało jeszcze pół godziny, więc zajmuje stołek przy barze i zamawiam szklankę wody. 

- Czy ty poszłaś do klubu, żeby napić się wody? 

Dość wysoki, męski głos wypowiada to zdanie. Otrząsam się z letargu i odwracam głowę w lewo, zauważając wysokiego chłopaka w bujnych, ciemnych lokach okalających jego śniadą twarz. Te ciemne oczy i charakterystyczne usta mówią mi, że widziałam tego człowieka wcześniej, ale zaraz odrzucam te rozmyślania. On jedynie mi kogoś przypomina. 

- Jeśli chcesz, ta woda może zaraz wylądować na tobie jeśli się nie przymkniesz. 

- Ojoj, widzę że trafiłem na ostrą sztukę  - odpowiada, parskając śmiechem. Szklanka staje mi w połowie drogi do ust. Obdarowuje go spojrzeniem wartym miliony, mrużąc oczy w ciemnym świetle. W tle włącza się jakaś piosenka, ale za cholerę jej nie rozpoznaje. 

- Spierdalaj. 

Wyrzucam to z siebie i pochłaniam resztkę wody, jakby moje gardło stanęło w ogniu. Wciąż czuję na siebie spojrzenie chłopaka, który również znajomo pachnie wanilią, wodą kolońską i szkocką. To uczucie niewiedzy doprowadza mnie do szału i do głowy przychodzi mi jedna osoba, ale wtedy znowu spoglądam na faceta przede mną i nie mogę się przemóc, aby zadać mu pytanie. Szczególnie po tym, jak kazałam mu spierdalać. 

- Miło poznać, Paul jestem - wyciąga do mnie rękę. Parskam śmiechem, widząc jaki trud wkłada, aby zapoznać się z moją osobą. A jednak podaje mu dłoń, robiąc skwaszoną minę - A ty to... 

- A ja to ta dziewczyna, która kazała ci spierdalać. 

Omal nie wybucham śmiechem, widząc jego twarz. Ewidentnie jest cwaniaczkiem, podrywającym każdą możliwą dziewczynę na duże, brązowe oczy i bujne loki. Na mnie to nie działa.

Może minimalnie. 

- Tak wołają na ciebie przyjaciele? Ciekawie - udaje zamyślenie, drapiąc się po brodzie. Przewracam oczami sfrustrowana. Repertuar w tle zmienia się na Elvisa Presleya. 

- Maggie - rzucam od niechcenia - Czy teraz dasz mi spokój? 

Podchodzi kelner i pyta Paula, czy czegoś sobie życzy. Zamawia colę, a ja wódkę z tym napojem. Chciałam ten wieczór spędzić trzeźwa, ale jak widać niektórzy mają wobec moich planów inne zamiary. Na przykład irytowaniem mnie swoją obecnością. 

Coś co mnie uszczęśliwia, to fakt że do baru wchodzi coraz więcej osób, manifestując swą obecność głośnymi rozmowami i śmiechem. Oznacza to więcej publiczności dla Natalie, której bardzo zależy na występie i żeby usłyszeli ją inni ludzie. 

- Może bym dał, ale zastanawiam skąd się znamy. 

Unoszę brew, patrząc na niego dziwacznie. On też mnie kojarzy? Nie spodziewałam się takiego zwrotu akcji, ale naprawdę nie chcę mi się drążyć. 

- Nawet jeśli kiedykolwiek się widzieliśmy, wolałabym wymazać te dni z mojej pamięci. 

- Wymyślasz te teksty na poczekaniu czy wcześniej je przygotowujesz? 

- A ty zawsze jesteś taki wkurwiający? 

Kiedy kelner stawia przed nami szklanki wypełnione brązową cieczą, sięgam po swoją i upijam duży łyk drinka. Ten zaraz przyjemnie parzy mnie w gardło. 

- Zależy dla kogo. 

Nagle słyszę poruszenie w tle. Odwracam głowę i zauważam że na scenę wchodzi mężczyzna kładący wzmacniacz na podeście. Wypijam resztkę napoju, schodzę ze stołka i ściskając moją torbę. Płacę kelnerowi i ostatni raz spoglądam na Paula. Z tej perspektywy widzę że jest wysoki i nawet nieźle zbudowany. 

- Żegnam, Paul. 

- Do zobaczenia, Maggie. 

- Chyba w moich koszmarach. 

****

Widząc szczęście Natalie na jagodzianki, z których właśnie oblizujemy palce, wiem że warto było się pieprzyć z ciastem które niemiłosiernie kleiło się do palców. Przyjaciółka mówi mi wciąż że dopada ją trema i radość jednocześnie, więc albo ją uspokajam, albo ustawiam do pionu. Opowiadam jej również na szybko sytuację przy barze, co kwituje śmiechem. Nie wspominam o tym, iż chłopak wydaje mi się dziwnie znajomy, bo nie widzę w tym potrzeby. Jutro o nim zapomnę, a teraz można się z niego ponabijać. 

- A to bęcwał. 

W końcu idę pod samą scenę, patrząc na ochroniarzy, których miny mające wyrażać profesjonalizm, zwyczajnie mnie śmieszą. Obok mnie staje kilka osób, przynosząc za sobą chmurę tytoniu oraz duszących perfum czy własnego potu. To ostatnie sprawia, że się krzywię. 

Kiedy moja przyjaciółka materializuje się na scenie, wśród kurzu i ciepłego światła, drę się jak idiotka. Natalie uśmiecha się nieśmiało, a na jej twarzy wykwitają czerwone plamy kiedy rozgląda się po tłumie. Zaraz jednak siada na krześle, przybliża swój mikrofon i ustawia palce na gryfie oraz strunach. Robi to naturalnie, z gracją. Zaraz rozbrzmiewa pomruk jej gitary, dźwięki jakie tworzy dzięki swoim palcom. Dodaje do tego głos, wykonując "Wild Horses" od The Rolling Stones. I jak idzie się domyślić, robi to niesamowicie. 

Pękam z dumy, gdy wykonuje dwa własne utwory, a podczas przerwy muszę zapodać sobie kolejne dwa drinki. Przyjaciółka wraca na scenę niedługo potem, żeby zapodać kilka coverów a na koniec jeszcze jedną piosenkę swojego autorstwa. Ludzie klaszczą, jeśli znają utwór to śpiewają go razem z nią, a ja uśmiecham się szeroko jak od końca Stanów do samej Europy. 

****

Po koncercie Natalie musi wracać do domu niespełna godzinę później, ale ja postanawiam zostać w barze. Nie mam ku temu konkretnemu celu, po prostu ponownie siadam przy barze i pije drinki. Gadam z jakimiś ludźmi, nawet trochę tańczę. Dopóki na ponów nie wpadam na tego kretyna. 

- Myślałam że sobie poszedłeś - stwierdzam, lekko bujając się na boki. Mierzy mnie od góry do dołu, zarzucają swoimi gęstymi lokami, a ja przypatruje się jego poczynaniom. 

- Niespodzianka, byłem tu cały czas. 

Niespodziewanie podchodzi bliżej i również zaczyna tańczyć. Jedynie co mi pozostaje, to wybuchnąć śmiechem, bo jego upór naprawdę mnie zadziwia. Niezgrabnie tańczymy obok siebie, co chwilę uderzając się ramionami. Rozlewam na niego trochę drinka, którego wciąż trzymam w dłoniach, ale nawet nie zwraca na to uwagi. W międzyczasie wciąż mu dogryzam, a on zadaje mi idiotyczne pytania, które krótko ripostuje. 

- Czego ty chcesz? - pytam w końcu. Musiałam odłożyć szklankę, po tym jak omal nie wylądowała na podłodze. W głowie mi szumi, nawet nie wiem która jest godzina. Patrzę na Paula skąpanego w kolorowych światłach i wzdycham. Dopiero teraz widzę, że odległość między naszymi ciałami zmniejsza się z sekundy na sekundę. 

- Pobawić się. Już nawet potańczyć nie można? - mówi to swoim wyższym, ale gładkim głosem,  kładąc mi ręce na biodrach. Z dziwnego i niewytłumaczalnego dla mnie powodu, wcale  nie uderzam go w twarz, ani go nie odpycham. 

Pieprzyć to. Jestem wstawiona, on jest nawet przystojny. Jutro zwyczajnie zapomnę o tym że to się w ogóle wydarzyło. Zarzucam mu ręce na szyję i mimo chęci zdarcia mu tego uśmieszku z twarzy, po prostu dalej tańczę.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro