2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ludzie mówią że najgorsze jest budzenie się na kacu, ale to nieprawda. Najgorsze jest wstawanie z łóżka. 

W głowie mam istny helikopter, a moje nogi ważą tonę, kiedy dźwigam ciało z materaca. Chwilę zajmuje mi ogarnięcie otaczającej mnie rzeczywistości i wyłapanie wzrokiem poszczególnych elementów pokoju. Wypuszczam ciężko wstrzymywane powietrze, uświadamiając sobie iż jestem w swoim pokoju. Widzę mój drewniany komandor, plakaty Led Zeppelin oraz Pink Floyd na szarych ścianach, widzę moją czarną pościel. Wszystko jest na swoim miejscu, nie można tego jednak powiedzieć o moich wnętrznościach oraz sklejonych włosach. Mam wrażenie że żołądek przewrócił mi się do góry nogami. 

Ktoś puka do drzwi. Zanim zdążę cokolwiek powiedzieć, do mojego pokoju wchodzi moja mama. O dziwo, uśmiecha się szeroko, choć liczyłam na to że dostanę opieprz roku za... No właśnie. Właściwie za co? Ostatnimi siłami mojego umysłu sięgam do wspomnień z poprzedniego wieczoru, ale dosięga mnie pustka tak wielka, że mogłaby ona wypełnić cały ocean Atlantycki.

- Nie mówiłaś mi o swojej nowej przyjaciółce. 

Tak jak chwilę temu byłam kompletnie otumaniona, tak teraz już nie wiem co się dzieje. Spoglądam na moją rodzicielkę jakby urwała się z księżyca i wstaje na równe nogi, choć kosztuje mnie to zbyt wiele wysiłku. Staram się ogarnąć łóżko, unikając jej radosnego spojrzenia, które w jednej chwili staje się dla mnie niekomfortowe. 

- Nowej? - pytam ostrożnie. 

- Sadie. Przyprowadziła cię do domu. 

Oczy i usta otwierają mi się szeroko. Ścielę łóżko, przełykając ślinę i zastanawiam się jaką przybrać taktykę. Odwracam się do mamy, opierającej się o framugę i zwyczajnie przyznaję, iż jej uśmiech mnie niepokoi. Odwzajemniam go jednak. 

Co się wydarzyło poprzedniej nocy i od kogo mogę dostać odpowiedź na owe pytanie? Wiem że byłam na koncercie Natalie, która zapewniła mi emocjonalny rollercaoster, wiem że trochę popiłam i potańczyłam z narcyzem, posiadającym zbyt wygórowane ego... A potem? 

- Ah, tak - mruczę - To nasza wspólna znajoma z Natalie. 

Kłamstwo ledwo przechodzi mi przez gardło. Szukam na szybko jakiś ciuchów w szafie i biorę do rąk kosmetyki.

- Koniecznie zaproś ją do nas na kawę - mówi rodzicielka i opuszcza mój pokój. Dopiero wtedy wypuszczam powietrze, wciąż z konsternacją na twarzy. 

****

Lubię dni pełne obowiązków i wyzwań, bo takie upływają mi najszybciej. Nie mówiąc już o tych, gdzie wieczorem idę na imprezę lub do baru. 

Dzisiaj jednak, moim bojowym zadaniem jest zrobienie prania i to jeszcze w publicznej pralni. Nasz sprzęt, delikatnie mówiąc, kopnął w kalendarz i nikomu nie podobała się wielka kupa, usypanych ubrań w koszu i na podłodze w łazience, więc musiałam przełknąć dumę i jechać przez miasto z wypełnionym worem aż do Newark. Na samym Brooklynie jest mnóstwo pralni, ale kiedy chcę się zaoszczędzić jak najwięcej pieniędzy, trzeba się poświęcić. 

Wrzucam czarne fatałaszki do bębna, zalewam komory odpowiednimi specyfikami i ustawiam program. Resztę ciuchów kładę pod moimi nogami, kiedy siadam na krześle. Sięgam po walkmana i zakładam słuchawki. Szukam w torbie jakiejś sensownej kasety, kiedy ktoś delikatnie dotyka mojego ramienia. Omal się nie zamachuje, gwałtownie unosząc głowę. Serce wali mi w piersi młotem. To jakaś młoda blondynka, która nagle wbija we mnie swoje jasne, ciekawskie spojrzenie. 

- Hej, nie spodziewałam się ciebie tutaj. Świat jest taki mały - parska śmiechem. Ogarnia mnie nagłe, niespodziewane przerażenie, zaraz jednak odchrząkuje i biorę się w garść. Unoszę brew. 

- A my się znamy? - mój głos jest chwiejny, chociaż nie miało tak być. Blondynka szczerzy zęby jak głupi do sera. A jeśli to... 

- Jestem Sadie - wyciąga do mnie rękę. Nic nie poradzę na to, że moje oczy otwierają się jak spodki. Niepewnie ściskam jej dłoń i przełykam gęstą ślinę. 

- To ty odprowadziłaś mnie wczoraj do domu - nie pytam, a stwierdzam fakt. Nagle powietrze w pralni, robi się jeszcze cięższe i wcale nie jest to spowodowane zapachem proszków do prania czy mocnych perfum Sadie. Jakim cudem znalazła się w tej samej pralnie co ja i to jeszcze w Newark, a nie Nowym Jorku? Śledzi mnie? Przecież odprowadziła mnie wczoraj do domu, musiała znać mój adres. 

- Odprowadziłam cię i uratowałam tyłek. Sprzedałam twojej mamie upiększone kłamstwo o tym, że zasłabłaś u mnie na urodzinach. 

- Nie byłam na niczyich urodzinach - wręcz warczę te słowa. Z drugiej strony, naprawdę niewiele pamiętam z tej nocy, nie mam nawet żadnych przebłysków. Gdyby ktoś dał mi jakieś okruchy wspomnień, rzuciłabym się na nie jak gołąb. 

- Ależ wiem - mówi Sadie, wpędzając mnie w jeszcze większą konsternację - Szczerze powiedziawszy, nie mam pojęcia co robiłaś po wyjściu z baru. Ale Paul zadzwonił po mnie, żebym cię odebrała, więc to zrobiłam. 

- Co jest kurwa - wyrywa mi się samoczynnie z ust. Ściskam w ręce walkmana tak mocno, że aż jego obudowa trzaska. Sadie wzdycha głośno, a ja mam ochotę nią potrząsnąć, bo mam niedoparte wrażenie że wie więcej, niż naprawdę mi mówi. 

- Idziesz dzisiaj na koncert?

- Jaki znowu koncert?

Jakaś pralka w tle głośno pika, oznajmiając koniec pracy. Szybko rzucam okiem, ale to nie moja więc ponownie patrzę na Sadie ciętym wzrokiem. Ta wyciąga z kieszeni zbyt krótkich szortów sfatygowaną ulotkę. Rozwija ją i podaje do rąk. 

- Mam nadzieję że do zobaczenia - mówi, ale zaciskam zęby, żeby nie odprysnąć jej że wcale nie chcę się z nią potem widzieć. Odchodzi do pralki i wyjmuje z niej swoje ciuchy, podczas gdy ja czytam ulotkę. Jest tak wygnieciona, że niektóre litery nie są do odczytania, jednak wyłapuje najważniejsze informacje. 

Jakiś KISS występuje dziś w The Popcorn o dziewiętnastej. Widać że ulotka jest niskobudżetowa, bo nie ma na niej nawet zdjęcia. Nie przejmuje się tym jednak i z powrotem składam papier do poprzedniej formy. Upycham go do torby, a w tym samym momencie pralka z moimi fatałaszkami oświadcza, iż mogę ruszyć tyłek i ją wyłączyć. 

Miałam inne plany na wieczór. Na samym początku miałam spotkać się z Natalie, ale powiedziała że będzie zajęta, więc stwierdziłam że oprócz ogarnięcia dokumentów, które chciałabym złożyć na studia, poszukam tej nieszczęsnej pracy. 

Ale skoro Sadie ma tam być, to może wtedy ją przycisnę i powie mi coś więcej. I skoro mam okazję posłuchać muzyki na żywo, to czemu z niej nie skorzystać? Nie znam tych typów, ale słyszałam że miejscówka w której występują, jest naprawdę spoko. 

Dlatego w kilka sekund zmieniam swoje plany. 

****

Przesuwam szklankę z bursztynową cieczą raz w lewo, raz w prawo i muszę wyglądać jak strudzona baba po menopauzie, próbująca zapić smutki po rozwodzie z mężem. Jedyne co ratuje mnie przed takim wrażeniem, to fakt że mam dwadzieścia jeden lat i wciąż wyglądam jak gówniara.

- Czy życzy sobie pani czegoś więcej? - pyta młody kelner, sugestywnie poruszając brwią. Przysięgam, że jego widok i chyba setne pytanie czy jeszcze czegoś chcę, czy jestem tu sama, czy mam czym wrócić do domu, sprawiają że moja przemożna chęć złapania go za kłaki i załatwienia jego czołu, bliskiego spotkania z blatem baru, osiąga rozmiarów Mount Everestu.

Uśmiecham się do niego, wypijam drinka do końca i sięgam po ostateczną broń. Nie jestem pijana, chyba nawet nie jestem wstawiona, ale zrobię wszystko aby ten typ zwyczajnie się ode mnie odwalił. Sięgam do torebki po małe lusterko, upewniając się że moja wiśniowa szminka dalej trzyma się na moich wargach.

Zaraz schodzę ze stołka. W tle gra jakieś słabe country, a ludzie tłoczą się pod małą sceną wśród oparów dymu i alkoholu. Przyszłam tutaj żeby sama posłuchać zespołu z tej ulotki, którą dostałam w pralni, ale szczerze powiedziawszy, nie oczekuje zbyt wiele. Jeśli mi się nie spodoba, albo pójdę usiąść przy barze, albo najlepiej wrócę do domu, aby nie skończyć z pustą pamięcią jak ostatnio.

Ruszam się z miejsca i przystępuje do działania. Jestem prawie na sto procent pewna, że kelner wciąż śledzi każdy mój ruch, niczym pieprzony stalker. Rozglądam się po małym pomieszczeniu, oświetlanego czerwoną poświatą oraz drewnianą posadzką, klejącą się od rozlanych drinków i nagle zauważam perfekcyjnego mężczyznę do zakończenia mojej męki z kelnerem. Wychodzi z ciemnego zaułku, gdzie znajdują się łazienki. Ma brązowe, niesforne włosy ale to co szczególnie przyciąga uwagę to jego makijaż, a raczej maska - biała z pociągniętymi, czarnymi kreskami w równych, zaokrąglonych liniach i wypełnionych srebrnym cieniem. Biorę głęboki wdech, widząc jego podkreślone czarną szminką usta. Zmierzam w jego kierunku.

- Cześć - rzucam jak gdyby nigdy nic. Chłopak mogący być w moim wieku, skanuje mnie wzrokiem i rozdziawia usta. Pachnie od niego wódką, cynamonem i kosmetykami do malowania. Z dziwnego powodu serce bije mi szybciej - Chcesz poudawać mojego chłopaka?

Wprawiam go w szok, bo przez dłuższą chwilę nic nie odpowiada, a zaraz wybucha histerycznym śmiechem. Śmiechem, który sprawia że sama zaczynam się chichrać jak idiotka.

- Śmiejesz się jak osioł - rzucam, nie mogąc się powstrzymać i śmieje się jeszcze bardziej.

- A ty jak duszący się koń.

Tym razem to ja wstaje jak wryta, otwierając szeroko usta, co wprawia go w jeszcze większy chichot. Zapominam o kelnerze, bo w jednej chwili nie mogę uwierzyć w to, co się właśnie wyprawia. Zaczepiam obcego typa, aby mi pomógł a ten zaczyna się śmiać na moją niecodzienną propozycję, po czym obaj zaczynamy się wzajemnie obrażać.

Interesujący i niesamowity swoim byciem chłopak w świecącym niczym choinka Bożonarodzeniowa makijażu, nagle przestaje się śmiać. Kręci głową i wzdycha, wciąż z uśmiechem na ustach.

- Musi być bardzo wiarygodnie, prawda? - pyta. Patrzę na niego, jak łysy na grzebień, zanim jednak zdążę się zapytać o co mu chodzi, łapie mnie w biodrach i wpija w moje usta. 

Świat zaczyna dosłownie wirować. Muzyka i ludzkie głosy stają się zniekształcone, grunt pod moimi stopami faluje. Coś eksploduje w środku mojego ciała, kiedy czuję jak jego gorące usta, przesuwają się po moich, czuję koniec jego języka, czuję jego wzwód na dole mojego brzucha. Moja krew zamienia się we wrzątek, kiedy wciąż niepewnie kładę mu dłonie na ramionach. Odwzajemniam pocałunek, dociskając swoje wargi do jego. I kiedy chcę się rozkręcić, on odsuwa się ode mnie gwałtownie. Omal nie upadam, mrugając oczami. 

Chłopak ciężko wzdycha, podobnie jak ja. Brakuje mi tchu i nie wiem czy to przez nasz pocałunek, czy duchotę panującą w klubie, ale na moją skórę wstępuje pot.

- Dzięki - wyrzucam, z trudnością patrząc mu prosto w twarz wymalowaną w tak wyjątkowy sposób. Jego ciemne, głębokie oczy są zbyt ciężkie do odczytania, ale zaraz widzę jak wypełniają się radością. 

- Nie ma za co. 

Już mam coś powiedzieć, ale w tym samym momencie podbiega do nas jakiś chłopak. Jakież jest moje zaskoczenie, kiedy okazuje się że on również jest wymalowany - ma całą białą twarz oraz czarne, symetryczne linie tworzące dwa, dziwne kształty oraz czarne usta, wykończone w kącikach rozmazaniem. Jest wielki w barach i klacie, jest wysoki i ma na głowie istny busz wraz z wiązaniem na samuraja. 

- Ace, do kurwy. Co ty sobie wyobrażasz? - łapie chłopaka, z którym się całowałam za ramię, a ten natychmiast się wyrywa. Patrzy na niego z góry na dół. 

- Nie pruj się, Gene, bo ci portki pękną. 

Nic nie mogę poradzić na to, że wybucham śmiechem. Obaj spoglądają na mnie jak na wariatkę, a ja natychmiast doprowadzam się do porządku. Gene znowu odwraca wzrok, na jak się okazuje, Ace'a i obaj posyłają sobie spojrzenie, którego nie potrafię rozszyfrować. 

- Na scenę - żąda Gene - Biegusiem. 

Po czym nie obdarzając mnie chociażby spojrzeniem, odwraca się na pięcie i wraca skąd przyszedł. Ace wzdycha, po czym ponownie na mnie spogląda. Nie umiem nazwać tego, co dzieje się kiedy to robi, ale jest mi zwyczajnie gorąco. Na ponów słyszę muzykę oraz ludzi, ale to wszystko wciąż jest przymglone. Ace puszcza do mnie oczko, po czym podchodzi bliżej. Kładzie mi dłoń na ramieniu, nachyla się do mojego ucha i szepcze : 

- Fajnie całujesz. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro