Rozdział 22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jedynym powodem, dla którego Hyunjin nie spędzał każdej godziny przy łóżku Jeongina, było to, że miał obowiązki. A jako królewski syn musiał je wypełniać niezależnie od tego, jak bardzo chciał robić coś innego.

Od bitwy minął miesiąc; szczerze powiedziawszy, zastanawiał się, jakim cudem czas płynął tak szybko. Może to dlatego, że miał dużo pracy?

Niedawno otrzymał list od brata, który informował o tym, że odbył się jego ślub. Obaj żałowali, że młodszy nie mógł być na nim obecny, ale dziewiętnastolatka pocieszał fakt, iż ceremonia odbyła się bez problemów. Według relacji pierwszego księcia, wesele było dużo skromniejsze, niż miało być, ale jego żona nie miała nic przeciwko.

Był trochę spokojniejszy, wiedząc, że w stolicy było wszystko w porządku. Wiadomość szła długo, ale nie był z tego powodu zły; nie była to ważna z punktu militarnego informacja, dlatego posłaniec się nie spieszył. W końcu liczył się tylko fakt, że jego rodzina była cała i zdrowa.

Alchemikom ze stolicy udało się znaleźć sposób na to, by uodpornić zbroje na ostrza Południa na dłużej. Prace nad wykuciem broni równie niebezpiecznej trwały i wszystko wskazywało na to, że produkcja nowego uzbrojenia niedługo się rozpocznie.

Rycerze musieli jedynie bronić terytorium Królestwa Wschodniego, dopóki to się nie stanie.

Sytuacja nie była zbyt dobra i królewicz o tym wiedział. Ostatnia walka pokazała, jak zdeterminowane są oddziały wroga, by konflikt nie zakończył się na tym terenie. Chcieli zająć jak najwięcej obszaru swojego sąsiada, posuwając się tak daleko, że zdecydowali się na atak na następcę tronu.

Ta napaść musiała być skrupulatnie zaplanowana. Wysłano wystarczająco dużo ludzi, by mieć przewagę i pewność, że nie przegrają, dopóki nie przybędzie wsparcie Wschodu. Jednocześnie oddział był na tyle mały, by — ubrany w ciemną odzież, z zakrytymi twarzami i bez zbroi — mógł zakraść się niezauważony aż na wzgórze.

Sam atak był brutalny i książę był pewien, że ci ludzie dostali rozkaz, by go zabić nawet za cenę własnego życia. Dlatego też nie wahali się ani trochę i byli zdeterminowani, by wykonać swoje zadanie niezależnie od konsekwencji.

Nie miał najmniejszej wątpliwości, że tamtego wieczora miał zginąć z rąk wroga. Dreszcz przechodził go za każdym razem, gdy o tym myślał. Nigdy wcześniej nie był tak blisko skrytobójcy i dopiero po tamtym starciu zrozumiał, dlaczego jego ojciec tak bardzo naciskał na jak najlepsze wyszkolenie swojej rodziny w walce sztyletem.

Zdawał sobie sprawę z faktu, że zagrożenie istniało, ale odczucie tego niemal na własnej skórze... to było coś zupełnie innego.

Ostatnie tygodnie były pełne pracy. Wymiana każdego zestawu zbroi trwała dość długo, w szczególności, że należało dostarczyć także przynajmniej kilkanaście dodatkowych. Groty nowych strzał były wystarczająco ostre, by przebić metal, jednak łucznicy musieli ćwiczyć. Posiadanie takiej broni dawało Królestwu Wschodniemu nieznane wcześniej możliwości, które musieli dobrze wykorzystać.

Cudem było, że w obozie nie doszło do buntu. Królewicz wiedział, że to byłoby bez sensu, ponieważ nikt z dowodzących nie miał pojęcia o wynalazku wroga, ale... czy to cokolwiek zmieniało? Podczas poprzedniej bitwy poległo zbyt dużo rycerzy. Pozostali mogli poczuć się zdradzeni przez swoich dowódców. Tamta walka była niemal posłaniem ich wszystkich na śmierć.

Hyunjin był zmęczony liczbą narad, w których musiał uczestniczyć. Kilka dni wcześniej przybył nowy oddział, dlatego też musieli zaplanować, jak to wykorzystają. Dowódcy spędzali dużo czasu nad mapami, starając się przechytrzyć wroga, by ten już nie zaatakował z zaskoczenia.

Do królewicza przydzielono więcej strażników. Po ostatniej napaści zdecydowano, iż najlepiej będzie, jeśli zwiększą ochronę następcy tronu, w szczególności, że nie było przy nim jego osobistego strażnika.

Jeongin spędził w infirmerii całe cztery tygodnie. Przez pierwsze siedem dni był bardzo słaby i dużo spał; leki działały, jednak zwalczenie trucizny wymagało czasu. Później zaczął powoli odzyskiwać siły, a Hyunjin — który mógł zrobić dla niego tylko tyle, chociaż bardzo chciał go odwiedzać — dopilnował, by otrzymał najlepszą opiekę. Medycy wykorzystywali środki, które przyspieszały gojenie się ran, więc po miesiącu chłopak był w stanie wrócić do swoich obowiązków.

— Jesteś pewien, że czujesz się już dobrze? — zapytał królewski syn, patrząc na stojącego przed nim strażnika z troską. Chciał odstąpić mu krzesła, na którym siedział, ale wiedział, że ten z pewnością by się na to nie zgodził.

— Została mi jedynie blizna. Jestem pewien, książę — powiedział Yang z powagą.

Na usta Hyunjina wkradł się delikatny uśmiech.

Naprawdę się o niego bał. Był przerażony, mając świadomość, że chłopak był tak bliski śmierci i chociaż nie był do końca zadowolony z tego, co wykrzyczał tamtego wieczora, każde słowo było szczere.

Przygryzł wargę.

Tamten wieczór.

Dobrze pamiętał, jak zaraz po pocałunku Jeongin opadł z powrotem na poduszki. Był odurzony środkami przeciwbólowymi i wciąż obecną w jego organizmie trucizną, przez co chwilę później zapadł w głęboki sen. Od tamtego momentu królewicz odwiedził rycerza tylko trzy razy, długo po zapadnięciu zmroku. Chłopak za każdym razem spał i Hyunjin, nie chcąc go budzić, wychodził po kilku minutach spędzonych w ciszy.

I nigdy by się do tego przed nikim nie przyznał, ale podczas każdej wizyty trzymał go za rękę.

Mogło się to wydawać głupie, ale ciepło jego dłoni wywołane gorączką było jedną z niewielu rzeczy, które zapewniały księcia, że strażnik żyje.

Bo chociaż widział unoszącą się i opadającą klatkę piersiową Yanga, bał się, że gdy tylko go dotknie, poczuje chłodną skórę trupa. Musiał sprawdzić.

Nie mieliśmy nawet możliwości porozmawiać, pomyślał, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że ostatnim razem nakrzyczał na chłopaka i na tym skończyło się coś, co mógł ledwo nazwać wymianą zdań.

— Jeongin?

— Tak, książę?

— Pamiętasz, co się stało, kiedy wybudziłeś się po raz pierwszy? Kiedy na ciebie krzyczałem i... — zamilkł, czując, że potrzebuje chwili, by kontynuować. — I kiedy cię pocałowałem, a ty odwzajemniłeś pocałunek?

Cisza. Bardzo niezręczna cisza.

Nie została przerwana przez ich oddechy, które obaj wstrzymali, gdy tylko Hyunjin skończył mówić.

Chciał tylko się upewnić, że syn generała o tym nie zapomniał. Nie chciał ciągnąć tej rozmowy teraz, kiedy chłopak dopiero co wrócił do swoich obowiązków. Nie miał zamiaru sprawić, by to, co między nimi było, popsuło się. Znowu.

Yang zawahał się, zanim otworzył usta.

— Książę-

— Hyunjin, Południe zaatakowało naszą dostawę żywności i broni! — krzyknęła pułkownik Levan, wchodząc do namiotu bez ostrzeżenia.

Królewicz gwałtownie wstał z krzesła.

— Przecież to dostawy ze stolicy... — rzekł, marszcząc brwi. — Jakim cudem napadli na nie, skoro bronimy granicy od kilku miesięcy?

Na twarzy Juliette malowała się bezradność.

— Najprawdopodobniej przedostali się przez góry. To był jedyny teren, którego nie strzegliśmy — westchnęła. — Od prawie trzydziestu lat nikt nie użył żadnego szlaku.

Zamknął powieki, zaciskając mocno pięści. Ledwo udało mu się powstrzymać od uderzenia ręką w blat biurka.

Było źle. Bardzo źle.

— Zostawili cokolwiek? — spytał cicho, znając odpowiedź na własne pytanie. To był cud, że pozostawili przy życiu kogokolwiek... zapewne jedynie po to, by do obozu dotarła informacja o napaści.

Pułkownik Levan chciała coś powiedzieć, ale przerwał jej nieznany całej trójce młody mężczyzna. Wpadł do środka bez słowa, łapiąc chaotyczne oddechy.

— Kim jesteś? — Jeongin wyciągnął miecz i stanął między przybyszem a Hyunjinem.

— Królewskim posłańcem... — wychrypiał nieznajomy. Po chwili wyprostował się i dodał: — mam wiadomość do drugiego księcia.

— Mów — rzucił ostro królewicz.

Mężczyzna wziął głęboki oddech, jakby chciał przygotować się na to, co miał powiedzieć.

I czegokolwiek spodziewała się trójka arystokratów, z pewnością nie było to coś takiego.

— Król nie żyje, Wasza Wysokość.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro