Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

a/n; myślę, że Heavenly można podzielić na cztery „akty" — końcówka poprzedniego rozpoczęła akt II

***

Zaklął pod nosem, czując spięte mięśnie swojego ciała. Nawet nie wiedział, że zasnął.

Przetarł oczy, ziewając długo. Nagle poczuł delikatny dotyk na kolanach. Z jego ramion zsunął się koc, który wcześniej leżał złożony w skrytce...

Podniósł wzrok na Jeongina. Chłopak wciąż wpatrywał się w okno; kiedy królewicz również tam spojrzał, zamrugał kilka razy.

— Nie jest rano, prawda...? — zapytał, odwracając głowę w stronę swojego strażnika.

Mijane przez nich pola skąpane były w złocistych promieniach słońca. Hyunjin nie poznawał tej okolicy; czasami zwiedzał ulice stolicy lub jej przedmieścia, tego miejsca jednak nie znał z pewnością. Musieli być już daleko od zamku.

— Nie, książę. Jest po południu — odpowiedział spokojnym głosem Yang, patrząc na królewskiego syna. — Nie jadłeś śniadania, książę. Próbowałem cię obudzić, ale nie chciałeś wstać. Powinienem zatrzymać powóz, byś mógł zjeść na spokojnie? — spytał z troską, a jego rówieśnik przyłapał się na tym, że nie był pewien, czy była szczera, czy może była jedynie częścią obowiązków do wypełnienia.

— Nie trzeba.

Nie chciał robić innym kłopotu. Tak, gdyby tylko kiwnął palcem, cała eskorta musiałaby się zatrzymać. Ale nie chciał opóźnić przybycia do obozu przy południowej granicy. By pokonać dystans, jaki dzielił miejsce walk od stolicy, musieli jechać przez siedem dni bez postojów, odpoczywając jedynie nocą, a konflikt zbrojny z Królestwem Południowym nie cierpiał zwłoki.

Poza tym, jechali całą noc, więc powinni być na miejscu trochę wcześniej. Wyjechali po zmroku, kiedy ulice zdążyły już wystarczająco opustoszeć, dzięki czemu niewiele osób spoza pałacu widziało opuszczający zamek powóz z eskortą. O tym, że w pojeździe znajdował się drugi książę, wiedziało jeszcze mniej osób — jedynie rodzina królewska, służące królewicza, jego towarzysze podróży, kilku strażników i komendant gwardii pałacowej. Jak rozkazał król, nikt z zewnątrz nie miał się dowiedzieć o tym, kogo posłano na front.

Jeongin podał chłopakowi skromne śniadanie, które schowano wcześniej w pudełku. Kiedy Hyunjin jadł, powóz kołysał się co chwilę na nierównych wiejskich drogach, ale dziewiętnastolatkowi to nie przeszkadzało. Szczerze powiedziawszy, podobało mu się to rozluźnienie niemal boleśnie sztywnych dotąd zasad.

Jego ojciec rozkazał, by pojechały z nim tylko dwie służące, jednak żadna z nich nie była starą podwładną księcia. Były to zupełnie obce mu kobiety, które miały wykonywać najważniejsze obowiązki względem królewicza, by potem pomóc chorym jako medycy.

Teraz jechały w oddzielnym powozie razem z rzeczami królewskiego syna i chłopak skłamałby, gdyby powiedział, że nie było mu to na rękę.

Dzięki temu nie tylko nie musiał przestrzegać wszystkich reguł co do joty, ale także mógł spędzić czas z Jeonginem... na osobności. Taki stan rzeczy jedynie dawał królewiczowi więcej szans na bycie z nim blisko.

Oprócz niewygody — Hyunjin czuł, że będzie musiał porządnie się rozciągnąć, gdy znajdą miejsce na nocleg — nie miał więc na co narzekać. Nawet jeśli nie był pewien, w jaki sposób zacząć rozmowę ze swoim rówieśnikiem.

Szczerze powiedziawszy, zawsze dziwiło go to, jak komfortowa była cisza między nim a Jeonginem. Nie znali się dobrze, nie byli przyjaciółmi. Praca Yanga nie zakładała długich rozmów, chłopak miał po prostu pilnować księcia. Te krótkie konwersacje inicjowane przez królewicza były jedynym, co mieli. I Hyunjin nie mógł przestać się zastanawiać, co by było, gdyby rycerz nie był jego osobistym strażnikiem ani nie należał do gwardii pałacowej.

Skoro chłopak był synem generała, czy król chciałby, żeby się poznali? Nawiązali znajomość, która mogłaby być w przyszłości korzystna? Czy w takich okolicznościach udałoby im się zaprzyjaźnić?

Czasami żałował, że ich los nie potoczył się w ten sposób. Jeongin od zawsze przestrzegał zasad, dlatego też unikał rozmów z księciem jak ognia. Zdarzało się, że Hyunjinowi udawało się go przekonać do krótkiej wymiany zdań i królewicz naprawdę cenił każdą z nich. W jego oczach ten chłopak miał wiele mądrego do powiedzenia; nie umiał ubrać w słowa tego, jak bardzo chciałby go wysłuchać.

— Jeongin? — odezwał się nagle, sam nie wiedząc, kiedy zebrał się na odwagę.

— Tak, książę?

— Martwisz się tym, że jedziemy na front? — zapytał, jednak od razu dotarło do niego, jak głupie pytanie zadał. — Zgaduję, że raczej nie, jesteś w końcu synem generała, ale... może może się martwisz?

Zapadła między nimi cisza, przez co królewicz podrapał się po karku, nie mogąc znieść tego milczenia. Był w stanie zerknąć na swojego strażnika dopiero po chwili, ale od razu tego pożałował — ich spojrzenia skrzyżowały się.

— Martwi mnie jedynie to, czy nic ci się nie stanie, książę — stwierdził Yang z poważną miną, nie odwracając wzroku od swojego rówieśnika.

Hyunjin przygryzł wargę, czując, jak na jego policzki wkrada się rumieniec. Powtarzał sobie, że chłopakowi chodziło tylko o wypełnianie królewskich rozkazów, nic więcej. I że nie powinien robić sobie złudnej nadziei, że słowa Jeongina mają drugie dno.

— Poza tym, już raz byłem na froncie — powiedział strażnik, wpatrując się w okno.

— Naprawdę? — Królewicz spojrzał na niego z zaciekawieniem. — Kiedy?

— Dwa lata temu. Generał Yang i ja pojechaliśmy konno na polowanie w południowych lasach i kiedy wracaliśmy, spotkaliśmy rycerzy eskortujących dostawę broni do obozu — wyjaśnił, nie patrząc na królewskiego syna. — Ojciec stwierdził, że przy okazji pokaże mi, jak wygląda front i zostaliśmy tam na kilka godzin.

— Czy było... strasznie? — Hyunjin zaczął bawić się swoimi palcami z nerwów, a strażnik od razu to zauważył.

— Nie musisz się martwić na zapas, książę — rzekł, wbijając wzrok w palce chłopaka, które ten wyginał pod różnymi kątami. — Było jedynie bardziej krwawo niż na treningach, ale ranni byli pod dobrą opieką. Nie widziałem walk, jednak obóz sam w sobie nie był przerażający w żadnym stopniu. Nie martw się, Wasza Wysokość.

Słysząc to, cudem powstrzymał się od zabicia go wzrokiem.

— Jeszcze raz powiesz do mnie „Wasza Wysokość" i coś ci zrobię — ostrzegł królewicz, patrząc na Yanga spode łba. Szczerze nienawidził, kiedy strażnik go tak nazywał.

— Jak sobie życzysz, Wasza Wysokość. — Ukłonił się lekko i z powagą, która zaczynała powoli irytować Hyunjina. I mógł przysiąc, że widział, jak kącik ust rycerza zadrżał.

— Jeongin, przysięgam-

— Rozumiem, książę. Pozwól jednak, że będę używał tego określenia w towarzystwie innych.

Syn króla wywrócił oczami, krzyżując ręce na piersi. Czasami nienawidził tego, że Yang miał rację.

***

— Jeden pokój, dwa łóżka, dwie porcje kolacji i dwie porcje śniadania o świcie — powiedział Jeongin, kładąc na ladę sakiewkę z pieniędzmi.

Hyunjin stał tuż za nim, zerkając na siedzących w karczmie ludzi i pilnując, by kaptur peleryny nie zsunął mu się z głowy. Zapadł już zmrok, dlatego przyszedł czas na znalezienie miejsca, gdzie będą mogli przenocować. Eskorta podzieliła się na grupy, by nie zwracać uwagi miejscowych; na szczęście ta karczma była wystarczająco popularna, by zniknęli w tłumie nowo przybyłych klientów.

Po krótkiej rozmowie Yanga z właścicielem, zostali zaprowadzeni do pokoju, w którym mieli spędzić noc. Niemal od razu przyniesiono im kolację i chwilę później zostali sami.

— Myślałem, że jedzenie w karczmach jest gorsze — mruknął królewicz, kończąc swoją porcję.

— Niektóre potrafią pozytywnie zaskoczyć — rzekł rycerz, odkładając talerze na szafkę. Królewski syn zawiesił wzrok na chłopaku, który nie miał na sobie stroju strażnika pałacowego. To zadziwiające, że wyglądał tak dobrze w zwykłej koszuli i spodniach po niemal dobie podróży. — Powinienem zawołać służące? Potrzebujesz w czymś pomocy, książę?

Wspomnienia królewicza z incydentu w bibliotece mimowolnie powróciły. W tamtym momencie musiał wyglądać, jakby pobrudził twarz czerwoną farbą.

— N-nie, dam sobie radę sam — wydukał i czym prędzej ściągnął buty, by po chwili zniknąć pod kołdrą. — Dobranoc!

Strażnik poszedł w ślady Hyunjina, wcześniej sprawdzając, czy drzwi są zamknięte i następnie gasząc wszystkie świece. W pomieszczeniu zrobiło się ciemno i królewski syn przysłuchiwał się, jak jego rówieśnik układa się na łóżku. Sam już dawno wychylił twarz spod nakrycia, wciąż czując, że pieką go policzki. Miał nadzieję, że chłopak tego nie zauważył.

Przez kilka minut w pokoju trwała cisza, a do księcia dotarło, że nigdy wcześniej nie dzielił z nikim pokoju. Słuchał oddechu swojego strażnika, miarowego i spokojnego, przez co miał wrażenie, że chłopak już zasnął.

— Jeongin? — szepnął, nie oczekując odpowiedzi.

— Tak, książę?

Królewicz przygryzł wargę, nie wiedząc, czy powinien to mówić.

— Przepraszam za wciągnięcie cię w to wszystko. Przeze mnie musisz jechać na front, ryzykować swoje zdrowie i to z pewnością nie jest łatwe... przepraszam, Jeongin — powiedział szczerze, dziękując mu w duchu, że zgasił świece.

— Nie przepraszaj, książę. To było niezależne od ciebie, przyjechałem na polecenie króla, tak jak ty. — Przez chwilę milczał, po czym dodał: — ale jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej, książę, przyjmuję przeprosiny.

Hyunjin był niemal pewien, że jego policzki zaraz zapłoną.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro