Rozdział 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po kilku dniach dotarli do obozu niedaleko granicy z Królestwem Południowym. Było już późne popołudnie, gdy królewicz wysiadł z powozu, przywitany przez kłaniających mu się kilku strażników oraz pułkownika.

— Witaj, Wasza Wysokość. Mam nadzieję, że podróż minęła ci spokojnie — powiedział mężczyzna, na co Hyunjin jedynie przytaknął. — Pozwól, że oprowadzę cię po obozie, zanim się ściemni.

Szli niemal obok siebie, Jeongin krok za księciem. Królewicz z uwagą słuchał pułkownika Kima, przyglądając się obozowi. Faktycznie, to miejsce samo w sobie nie było ani trochę straszne — brudne i momentami chaotyczne, ale z pewnością nie przerażające.

Część namiotów była dopiero stawiana. Obóz trzeba było przygotować na większą liczbę rycerzy, którzy przybyli tu kilka godzin przed królewskim synem. Wszyscy pracowali, niektórzy ostrzyli broń, inni przenosili skrzynie pochodzące z nowej dostawy zaopatrzenia.

Niewiele osób zwracało na nich uwagę; w większości byli zbyt zajęci wykonywaniem wyznaczonych im zadań. Wielu nigdy wcześniej nie widziało na oczy drugiego księcia, dlatego też nie mieli pojęcia, kogo pułkownik Kim oprowadzał po obozie.

Hyunjina to cieszyło. Nie lubił być w centrum uwagi, w dodatku był przyzwyczajony do tego, że interesowano się przede wszystkim jego bratem. Jako drugi syn pary królewskiej był bardziej znany z opowieści o swojej urodzie i talencie malarskim. To było zapewne jedynym, co wiedziała o nim większość ludzi ze Wschodniego Królestwa mieszkających poza stolicą i nienależących do arystokracji.

Poza tym, nie różnił się zbytnio wyglądem od Jeongina, który był przecież strażnikiem. Byli ubrani identycznie, by nie przyciągać uwagi w karczmach; obaj mieli na sobie białe koszule, czarne spodnie i skórzane oficerki. Peleryny zostawili w powozie, gdyż nie było już potrzeby ukrywać tożsamości królewicza.

— Tutaj znajduje się infirmeria — rzekł pułkownik, zatrzymując się i wskazując na jeden z największych namiotów w całym obozie. — Na razie nie mamy zbyt wielu rannych, ale przygotowujemy się na wszelkie możliwości.

— Nie brakuje medyków? — spytał Hyunjin, przypatrując się ubranym na biało kobietom i mężczyznom, którzy krzątali się wokół wspomnianego miejsca. Zastanawiał się, ilu rycerzy było w tamtym momencie pod ich opieką.

— Nie, panie. W razie potrzeby planujemy posłać po lekarzy z najbliższego miasteczka. Jest tam wielu wykwalifikowanych medyków gotowych do pomocy — wytłumaczył starszy, na co dziewiętnastolatek przytaknął.

Pułkownik Kim ruszył dalej i książę miał pójść w jego ślady, jednak usłyszał śmiech... dzieci?

Odwrócił głowę, a jego oczom ukazała się dwójka chłopców — mniej więcej w wieku siedmiu lat — biegających między drzewami nieopodal z drewnianymi mieczami w dłoniach.

— Co robią tutaj dzieci? Obóz wojskowy to nie miejsce dla dzieci — powiedział z wyrzutem Hyunjin. Zmarszczył brwi, czując, że zaczyna się coraz bardziej denerwować. Jeongin stanął bliżej niego.

— To zapewne dzieci któregoś z rzemieślników — mruknął w zamyśleniu starszy mężczyzna. — Możliwe, że ich matka została zatrudniona do pomocy w kuchni i nie mieli z kim ich zostawić, dlatego je tu przyprowadzili. Czy mam odesłać je do wioski?

— Gdzie jest ta wioska? — Zdenerwowanie królewicza zaczęło ustępować współczuciu.

— Niecałe cztery godziny marszu na północ — odpowiedział pułkownik.

— Nie, niech zostaną. Przyślij kogoś, żeby miał na nie oko — polecił Hyunjin, nie patrząc na mężczyznę.

Zanim ten zdążył odpowiedzieć, królewicz podszedł do dzieci i uklęknął na jedno kolano przed jednym z nich. Pułkownik próbował przekonać księcia, by nie zwracał uwagi na chłopców, ale królewski syn nawet go nie słuchał. Jeongin natomiast stał tuż za swoim rówieśnikiem, patrząc na niego z góry.

— Cześć — przywitał się książę i wyciągnął rękę do dziecka. Posyłał mu delikatny uśmiech, starając się go nie wystraszyć. — Jak masz na imię? Ja jestem Hyunjin.

— Alexander — odezwał się chłopiec, nieśmiało podając dłoń starszemu.

— To twój brat? — zapytał królewicz, wskazując brodą na drugie dziecko, które powoli do nich podeszło. Kiedy Alex przytaknął, dodał: — musicie tutaj uważać, dobrze? Wiem, że po lesie musi być fajnie biegać, ale to niebezpieczne. Obiecujesz, że będziecie uważać i bawić się blisko namiotów?

Chłopcy pokiwali głową, ściskając w rękach drewniane miecze.

— Chcecie zostać rycerzami? — na to pytanie obaj energicznie odpowiedzieli: „Tak". Książę zaśmiał się cicho. — On — zaczął, zanim wyciągnął rękę i pociągnął Jeongina delikatnie za rękaw koszuli, by ten uklęknął obok niego, co strażnik od razu zrobił. — Jest rycerzem.

— Ile macie lat? — spytał Yang, a na jego usta wkradł się tak śliczny uśmiech, że Hyunjin niemal stracił na ten widok równowagę.

Dzieci pokazały im swoje odpowiedzi na palcach, co rozczuliło obu dziewiętnastolatków.

— Siedem i osiem? W takim razie już niedługo będziecie mogli zacząć szkolenie na rycerzy — rzekł z przejęciem syn generała. — Ale pamiętajcie, musicie być grzeczni, inaczej rodzice nie pozwolą wam zacząć szkolenia — dodał, grożąc im palcem, jednak wyraz jego twarzy sprawiał, że nie wyglądał ani trochę groźnie. — Dobrze?

— Dobrze! — krzyknęli chłopcy, patrząc na strażnika jak w obrazek.

— Idźcie się bawić. Tylko grzecznie! — Wstał, mierzwiąc włosy Alexandra ręką, a sekundę później jego rówieśnik również się podniósł.

Yang i królewicz patrzyli, jak dzieci odchodziły, wciąż mając na ustach delikatne uśmiechy. I Hyunjin nie mógł się powstrzymać przed zerkaniem na Jeongina co kilka sekund.

Ma taki piękny uśmiech, przemknęło mu przez głowę.

Nagle usłyszał czyjeś chrząknięcie.

— Wasza Wysokość, czy możemy kontynuować? — zapytał pułkownik Kim, gdy zwrócił na siebie uwagę dziewiętnastolatków.

Książę przytaknął, ruszając przed siebie.

***

— Zaraz oszaleję — wymruczał Hyunjin, przeczesując włosy ręką z frustracji. Już drugą godzinę siedział przy biurku w swoim namiocie, próbując przyswoić przynajmniej podstawowe informacje zawarte w dokumentach, które dostał od pułkownika. — Nic na tej mapie nie ma sensu!

Do jego uszu dobiegły kroki strażnika, który zaraz stanął obok królewicza. Przez kilka sekund przyglądał się rozłożonemu na blacie planowi południowej granicy.

— Książę, jest już późno, podróżowaliśmy bez przerwy od świtu do późnego popołudnia. Powinieneś odpocząć — rzekł spokojnym głosem. — Prześpij się, książę.

Usta królewicza opuściło ciężkie westchnienie. Czuł się źle z tym, że nie potrafił zrobić nawet tak prostej rzeczy, jaką było zapoznanie się z terenem walk i rozmieszczeniem oddziałów. Ale faktycznie, zmęczenie dawało o sobie znać już od dawna, niezależnie od tego, jak bardzo chciał je zwalczyć.

Yang miał rację. Rano jego umysł powinien działać lepiej. Może wtedy uda mu się przejrzeć wszystkie dokumenty przed spotkaniem rady?

Wstał z krzesła.

— Czy powinienem-

— Nie, nie potrzebuję służby — rzucił, machając ręką. W międzyczasie usiadł na prowizorycznym łóżku i zaczął zdejmować buty. — Mógłbyś zgasić za mnie światło?

— Oczywiście — powiedział syn generała, od razu zabierając się za to, o co został poproszony. Świecę stojącą na biurku zostawił zapaloną.

— Dobranoc, Jeongin — mruknął królewicz, przykrywając się kocem.

— Dobranoc, książę — odpowiedział cicho strażnik.

Podszedł do mebla, przy którym wcześniej siedział królewski syn. Zerknął jeszcze przez ramię na Hyunjina, upewniając się, że ten ma zamknięte oczy i szybko poprawił mapę, by nie leżała już do góry nogami.

Zabrał świecę i wyszedł z namiotu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro