Rozdział 20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

a/n; lubię ten rozdział

***

Splótł swoje dłonie i położył je na blacie biurka.

Wiedział, że ta rozmowa nie będzie łatwa, ale wiedział też, że musi się odbyć. Poprzedniej nocy nie był w stanie zasnąć przez to, co wydarzyło się wieczorem i miał wrażenie, że jeśli nie podejmie tego tematu ze swoim strażnikiem, kolejna również będzie bezsenna.

Jedynym rozwiązaniem było wezwanie Yanga do siebie i zapytanie go wprost. Nic innego nie przychodziło królewiczowi do głowy.

— Jeongin... — odezwał się nieco niepewnie, mając nadzieję, że na jego policzki nie wkradł się zbyt widoczny rumieniec. — Co do tego... pocałunku...

— Najmocniej przepraszam, Wasza Wysokość — zaczął poważnym głosem rycerz, kłaniając się nisko. — Moje zachowanie było karygodne. Nie powinienem był zrobić czegoś tak nieprofesjonalnego, nawet jeśli byłem pod wpływem alkoholu. Nie będę prosił o wybaczenie, lecz o karę adekwatną do mojej winy, książę.

Hyunjin zamrugał. Żadne słowa nie były w stanie wyrazić tego, jak bardzo zdezorientowany był.

— Nie chcę cię ukarać... — rzekł cicho królewicz, patrząc na chłopaka z szokiem wymalowanym na twarzy.

Czegokolwiek spodziewał się po Jeonginie, z pewnością nie było to coś takiego.

— Możesz odejść — dodał jedynie, naprawdę nie wiedząc, co jeszcze mógłby powiedzieć. Nagle wszystkie jego myśli krzyczały, że nic, co rzekł Yang, nie miało najmniejszego sensu, tak samo, jak dalsza rozmowa. — Wezwę cię później.

Strażnik skinął głową i wyszedł bez słowa, odprowadzony przez wzrok księcia.

I Hyunjin był pewien, że poprzedniego wieczoru nie wyczuł od Jeongina nawet odrobiny alkoholu.

***

— Wygląda na to, że oddziały Królestwa Południowego przygotowują się do kolejnej walki na tym terenie — oświadczył pułkownik Baek, biorąc do ręki wskaźnik i zataczając wspomniany obszar na mapie. — Dzięki temu, że przybyli do nas rycerze z sąsiednich obozów i kilka oddziałów ze stolicy, mamy dwa razy tyle ludzi, co podczas poprzedniej bitwy.

— Nasi zwiadowcy dotarli niemal pod linię frontu i byli świadkami kolejnej dostawy broni — rzucił inny dowódca. — Nie udało im się jednak zdobyć próbki ostrzy. Nie mogli tak bardzo ryzykować.

— Zakładamy najczarniejszy scenariusz: ponowne użycie nowej broni — dodała Juliette. — Biorąc pod uwagę fakt, że ostatnia bitwa była najkrwawszą do tej pory, kolejna prawdopodobnie będzie miała taki sam przebieg. Przyjechali do nas medycy z sąsiedniego miasteczka, a rycerze rozkładają kolejne namioty przeznaczone na szpital.

— Co z naszym uzbrojeniem? — zapytał w końcu Hyunjin, mając dość słuchania o negatywnych rzeczach. Chciał usłyszeć jakiekolwiek dobre wieści.

— Zbroje zostały ulepszone, Wasza Wysokość — powiedział pułkownik Kim, zwracając tym uwagę zebranych. — Alchemicy nie są pewni, jak długo będą odporne na ostrza Południa, jednak to nasze jedyne rozwiązanie na ten moment.

Królewicz przytaknął, stukając palcami w blat stołu. Kolejna narada nie przynosiła zbyt pozytywnych efektów. Wciąż nie mieli niczego, czym mogliby pokonać wroga, a czas im się kończył.

Nie chciał wiedzieć, jak krwawa okaże się następna bitwa.

A czuł, że była coraz bliżej.

Miał jedynie nadzieję, że alchemicy ze stolicy zdążą wynaleźć ostrza o podobnych właściwościach do broni Królestwa Południowego, zanim będzie za późno.

***

— Jeongin, nie będę na polu walki, czy ta zbroja naprawdę jest konieczna? — marudził po raz kolejny w ciągu godziny królewski syn. — Bez niej jest szybciej i łatwiej uciec.

Yang spojrzał na niego spode łba, zaciskając pas z przymocowaną do niego pochwą na sztylet trochę za ciasno, przez co Hyunjin jęknął.

— Jest konieczna, książę — mruknął strażnik, luzując pasek. Cała jego uwaga była skupiona na tym przedmiocie, przez co nie widział, jak chłopak na niego patrzył. — Faktycznie, bez zbroi można szybciej uciec. Ale co to da, jeśli przedtem ktoś zdąży cię zranić, książę?

Królewicz musiał przygryźć wargę, by powstrzymać uśmiech.

Naprawdę cieszył się, że stary Jeongin powoli do niego wracał. Nawet jeśli robił to tylko i wyłącznie poprzez komentarze dotyczące jego bezpieczeństwa.

Było to lepsze niż nic, czyż nie?

Wciąż czuł, że istnieje między nimi pewna bariera, na której przekroczenie Yang mu nie pozwalał... nawet jeśli on sam zdążył już złamać tę zasadę.

Hyunjin nie mógł zaprzeczyć, że nie do końca mu się to podobało, ale... przygotowywali się na kolejną bitwę. Cokolwiek było teraz między nimi musiało poczekać.

Kiedy Jeongin skończył ukrywać sztylet pod zbroją i pomógł królewiczowi założyć napierśnik, wyszli z namiotu.

Tym razem książę nie musiał brać udziału w walce i — jak stwierdziła Juliette — prawdopodobnie zignorowano by rozkaz króla, gdyby dotyczył każdej bitwy. Wszyscy dowódcy zgodnie stwierdzili, że byłoby to zbyt niebezpieczne, w szczególności, że Hyunjin został już raz zraniony.

Mogłoby się wydawać, że jest spokojny... ale były to tylko pozory. W rzeczywistości martwił się tym, jak może potoczyć się walka do tego stopnia, że niemal drżał ze stresu. To prawda, cieszył się, że nie musi być obecny na polu bitwy, ale czy patrzenie na przebieg starcia łagodziło jego zdenerwowanie? Ani trochę.

Szczerze powiedziawszy, miał przez to wrażenie, że nie robi wszystkiego, co może, by polepszyć sytuację. Ale co mógł zrobić sam?

Niecałe pół godziny później dotarli na wzgórze, z którego książę miał obserwować bitwę wraz z czterema innymi dowódcami, w tym Juliette. Towarzyszyło im pięciu strażników, wliczając w to Yanga. Chociaż zmienili miejsce do obserwacji po poprzednim starciu, woleli nie ryzykować i dlatego też dopilnowano, by dowództwu towarzyszyło kilku rycerzy.

Z początku walka toczyła się powoli. Dźwięk uderzania metalu o metal unosił się nad polem bitwy i jego echo docierało na wzgórze. Hyunjin nie był pewien, jak głośne było poprzednie starcie, ale wydawało mu się, że to, które rozgrywało się przed jego oczami, robiło mniej hałasu.

Jeszcze nie słyszał żadnych krzyków. Miał nadzieję, że nie będą na tyle donośne, by dotarły do jego uszu.

— Przegrywają — stwierdziła pułkownik Levan, patrząc na walkę przez lornetkę.

— Nasze oddziały? — spytał królewicz, odrywając wzrok od bitwy.

— Nie — odparła Juliette, marszcząc brwi. — Sam zobacz.

Książę zrobił właśnie to i po chwili na jego twarzy malowało się zdezorientowanie. Levan miała rację; rycerze z Południowego Królestwa nie parli do przodu, lecz wycofywali się, chociaż bitwa zaczęła się niecałą godzinę wcześniej.

— Dlaczego? Przecież mają nową broń, po co mieliby... — mruknął, odkładając własną lornetkę. — To nie ma sensu.

Pułkownik Baek przytaknął.

— Być może planują coś innego, dzięki czemu rozgromią nasze rozdziały — powiedział w zamyśleniu.

Hyunjin otworzył usta, by coś dodać, jednak...

Kątem oka zauważył błysk.

Zanim zdążył ostrzec swoich towarzyszy, napastnicy rzucili się do ataku.

Nie wiedział, ilu ich było. Piętnastu? Może dwudziestu? Nie miał pojęcia.

Poruszali się sprawnie i szybko. Wiatr targał ich pelerynami, dezorientując niespodziewających się napaści strażników.

Pierwszym określeniem, które przyszło na myśl Hyunjinowi, było: skrytobójcy.

Jego dłoń instynktownie zacisnęła się na rękojeści miecza. Nawet nie zauważył, kiedy wyciągnął go z pochwy.

Słyszał, że pozostali dowódcy walczyli z napastnikami. On natomiast był okrążony przez rycerzy, którzy robili wszystko, by nikt nie zbliżył się do następcy tronu.

I udawało im się to, dopóki jeden ze strażników nie został przebity mieczem, który przeciął jego zbroję.

Atakujący nie zmarnował nawet sekundy i rzucił się w stronę księcia.

To, co wydarzyło się potem, Hyunjin pamiętał jak przez mgłę.

Zarejestrował jedynie mocny uścisk na ramieniu, zanim został odepchnięty w bok.

Jeongin gwałtownie wciągnął powietrze do płuc, gdy poczuł, jak sztylet wbija się w jego brzuch aż po rękojeść.

Kiedy zobaczył, że królewicza chronili pozostali rycerze, zamachnął się mieczem.

Ostrze trafiło w szyję napastnika, pozbawiając go głowy.

Gdy ciało atakującego upadło bez życia na ziemię, synowi generała zakręciło się w głowie.

Zamrugał kilka razy, próbując wyostrzyć wzrok. To jednak nie pomagało.

— Jeongin! — krzyknął Hyunjin, jednak strażnik nie był w stanie odpowiedzieć na zawołanie.

Kolana się pod nim ugięły.

Stracił przytomność, wpadając wprost w ramiona królewicza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro