Rozdział 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Spakowałam wam trochę jedzenia na drogę — powiedziała Wren, wręczając synowi generała pakunek.

— Dziękuję. — Posłał jej delikatny uśmiech. — I dziękuję za pomoc.

Dziewczyna odwzajemniła gest.

Wszyscy wstali o świcie i zaczęli przygotowywać się do podróży królewicza i jego strażnika. Hyunjin przespał całą noc i udało mu się trochę odpocząć. Rana wciąż go bolała, ale wiedział, że nie mogli dłużej zwlekać.

James siedział do późna i przerabiał jedyne siodło, jakie mieli, by obaj przybysze mogli się na nim zmieścić. Wymagało to dużo czasu i pracy, jednak w końcu mu się udało. Dziewiętnastolatkowie mogli bez problemu zabrać ze sobą wszystko, czego potrzebowali, a Yang czuł się spokojniej z myślą, że nie będą musieli jechać na oklep.

Jeongin stwierdził, że powinien zapamiętać nazwisko tego mężczyzny i to nie tylko ze względu na fakt, iż obiecał zwrócić mu konia i zapłacić za pomoc. Jego umiejętności mogłyby się kiedyś przydać.

— Jak ma na imię? — zapytał książę, głaskając zwierzę po szyi. Był w stanie stać, chociaż rana nie dawała o sobie zapomnieć.

— Taro — odpowiedziała dziewczyna, podchodząc do niego i gładząc gniadego konia po głowie. — Dbajcie o niego.

Hyunjin obiecał jej, że to zrobią i porozmawiał z nią jeszcze chwilę, gdy rzemieślnik i rycerz przenosili stół i postawili po prawej stronie zwierzęcia. Był to znak, że nadszedł czas, by odjechać.

Podtrzymywany przez swojego rówieśnika za biodra, wszedł na mebel, zaciskając zęby. Czuł, jak szwy się ciągną, chociaż jego spodnie wciąż pozostawały rozcięte w miejscu opatrunku.

Strażnik i James pomogli mu wsiąść na konia, trzymając go mocno, by nie spadł. Było mu dziwnie z faktem, że nie usiadł od lewej strony jak zawsze, ale rana na prawym udzie uniemożliwiła mu to. Nie mógł ryzykować pęknięcia prowizorycznie zszytej rany, kiedy w pobliżu nie było wykształconego medyka.

Chwilę potem w siodle znalazł się również Yang, który sprawnie przerzucił nogę nad szyją konia zajętego jedzeniem trawy. Złapał za wodze i po raz ostatni spojrzał na rodzeństwo.

— Żegnajcie — rzucił tylko, nie czekając na odpowiedź, po czym szepnął do królewicza: — trzymaj się mocno.

Królewski syn od razu objął rycerza w pasie, ignorując fakt, że na jego policzki wkradł się rumieniec spowodowany tym, jak blisko znajdował się swojego ukochanego.

Gdy Jeongin poczuł ręce Hyunjina, ruszyli przed siebie.

***

Szczerze powiedziawszy, nie spodziewał się wygodnej podróży, ale nie sądził, że będzie aż tak wyczerpująca.

Wyruszyli rano i zatrzymywali się tylko na trzydzieści minut po każdej czwartej godzinie jazdy, by koń mógł odpocząć. Niezależnie od tego, jak zmęczony był książę, syn generała był nieugięty i ciągle przypominał, że muszą dostać się do miasteczka jak najszybciej. Teraz nie mieli czasu na robienie dłuższych przerw.

Każde zejście i wejście na konia było dla Hyunjina bolesne, ale wiedział, że nie było na to rady. Musiał wytrzymać; powtarzał sobie, że jeśli to zrobi, otrzyma profesjonalną opiekę lekarza i ból zniknie.

I mógł być wykończony jazdą, lecz za każdym razem dostrzegał zmęczenie malujące się na twarzy strażnika. Gdy tuż przed zapadnięciem zmroku chłopak pomagał mu zejść z konia, ledwo powstrzymał się od powiedzenia, że powinien pójść spać, a dotarcie do celu może poczekać.

Wiedział, że Jeongin i tak by go nie posłuchał.

Nalegał, by to królewicz zasnął, kiedy zatrzymali się na noc niedaleko drogi. Sam pełnił wartę, trzymając w ręce miecz, podczas gdy królewski syn spał obok, zawinięty w koc. Prawie nie zmrużył oka, pilnując, by nikt nie ukradł zwierzęcia lub ich nie napadł i... być może poczucie obowiązku było kolejnym powodem, by nie pozwolić sobie na sen.

Poruszali się szybciej niż powozem, dzięki czemu pokonali dystans dzielący wioskę i miasteczko w półtora dnia. Mogłoby się wydawać, że nie trwało to długo, jednak dla nich podróż trwała wieki; rana księcia zaczęła krwawić, a on sam był pewien, że kilka szwów pękło podczas jazdy.

— Zmierzamy do jakiegoś konkretnego miejsca? — przerwał ciszę, gdy znaleźli się na przedmieściach. Nie widział zbyt dużo, gdyż rycerz kazał mu założyć kaptur na głowę, by nikt go nie rozpoznał.

Królewicz powstrzymywał się przed oparciem brody o ramię Yanga, nie chcąc, by chłopak czuł się niekomfortowo.

— Do mojego przyjaciela — rzekł Jeongin, patrząc na drogę.

— Mam wrażenie, czy wszędzie masz jakiegoś przyjaciela? — mruknął książę, unosząc brew. Nie sądził, że jego rówieśnik był blisko z tyloma osobami znajdującymi się w różnych częściach kraju.

Syn generała westchnął głośno.

— Jeśli chodzi o Seungmina, Wasza Wysokość, poznałem go trzy lata temu na poligonie, kiedy mój brat zabrał mnie na ćwiczenia swojego oddziału — wyjaśnił. — Felixa znam niemal całe życie. Uczęszczaliśmy razem na zajęcia w akademii medycznej, kiedy byłem dzieckiem.

— Och. — Hyunjin zamrugał kilka razy. Teraz wszystko miało sens. — Jest lekarzem? To dlatego do niego jedziemy?

Jeongin przytaknął jedynie, wypatrując znanej mu posiadłości. Byli coraz bliżej; poznawał tę okolicę miasteczka.

Bez ostrzeżenia skręcił w prawo, zmierzając ku żelaznej bramie. Gdy zawołał strażników, by ją otworzyli, spotkał się z niechęcią, jednak jeden z mężczyzn rozpoznał w nim chłopca, który kilka lat wcześniej odwiedził młodego panicza i po kilku minutach znaleźli się na ziemi należącej do rodziny Lee.

Pilnujący wejścia rycerz pospieszył do domu, by powiadomić Felixa o przybyłym gościu, przez co chwilę później blondyn wybiegł na zewnątrz z szerokim uśmiechem na ustach.

— Jeongin! — zawołał, od razu poznając swojego przyjaciela.

Kąciki ust Yanga uniosły się, kiedy spojrzał chłopakowi w oczy.

— Przepraszam, że tak bez zapowiedzi — powiedział, oddając wodze strażnikowi, który stanął przy koniu, by dziewiętnastolatkowie mogli spokojnie zejść. — Nie miałem jak wysłać listu.

Lee zaśmiał się cicho.

— Nie przepraszaj. Mógłbyś wkraść się do mnie przez okno w środku nocy i nie miałbym nic przeciwko — stwierdził, po czym zerknął na siedzącego za jego przyjacielem nieznajomego. — Kto to?

Obiecując, że wyjaśni mu wszystko potem, syn generała zszedł z konia i już miał pomóc Hyunjinowi, gdy nagle ugięły się pod nim nogi.

Książę złapał go za dłoń, która była oparta o siodło.

— Wszystko w porządku? — szepnął z troską w głosie.

Rycerz przytaknął i po minucie lub dwóch wyprostował się. Bez słowa przytrzymał królewicza i dał mu znak, by zaczął zsuwać się na ziemię.

Królewski syn również stracił na chwilę czucie w nogach i gdyby nie obejmujące go ramiona strażnika, z pewnością by upadł.

Felix milczał, przyglądając się zakrwawionemu bandażowi na udzie nieznajomego.

— Wejdźcie do środka — polecił nagle, podchodząc do Hyunjina, by pomóc mu iść razem z Yangiem. — Opatrzę go.

— Dziękuję — wyszeptał z wdzięcznością rycerz.

— Nie musisz mi dziękować, Jeongin — zaśmiał się Lee. — Jeszcze nic nie zrobiłem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro