1. Z daleka od domu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Diana nabrała w płuca przepełnionego kurzem, zanieczyszczonego powietrza, które zdawałoby się, powinno być wręcz palące. Tłok czy, jak by to nazwali starsi mieszkańcy, cholerny zgiełk, sprawiał wrażenie jedynie szeptu dla kobiety, która jeszcze nie tak dawno budziła się co dnia, spoglądając na zakorkowane ulice Manhattanu.

Londyn nie był w jej oczach rajem na ziemi. Ba! Nie był nawet namiastką tego, co kojarzyła z przyjemnym miejscem. Miasto to zdawało się nie tylko być szare i smutne, ale również wisiała nad nim aura tajemniczości. Szkopuł tkwił w tym, iż ową tajemniczość nie można było określić mianem tej, która przyciąga i intryguje. Lecz lekki uśmiech zagościł na twarzy młodej kobiety, gdy ta stwierdziła, iż znowu daje się ponieść fantazji, rozmyślając o przestarzałym obrazie miasta. Nie ma przecież miejsca na tak oderwane od rzeczywistości wyobrażenia miasta, które jest jedynie kolejną wielką atrakcją turystyczną i nowoczesną metropolią.

Kiedy jeszcze była dzieckiem, jej babcia zwykła opowiadać wnukom do poduszki wspomnienia, jakie pozostawił w jej pamięci Londyn. Choć opowieści te wciąż kręciły się gdzieś po jej głowie, dworzec King's Cross, którym właśnie stała, już jako pierwszy zdążył jej udowodnić, że od tamtych czasów niemalże bajkowe wizje babci, zdążyły ustąpić miejsca metalowo-szkalnemu światu industrializmu.

Choć nie jest to zaciszna wieś, w porównaniu do Nowego Jorku, kobieta może spokojnie stwierdzić, że podobają jej się mniejsze ulice, po których nie biega w tę i z powrotem aż tak dużo osób. Jej uśmiech poszerza się nawet na sekundę, gdy przez myśl przechodzi jej wizja powrócenia do dawnego nawyku wieczornego joggingu. Z pewnością gdy tylko znajdzie wolną chwilę, powinna wybrać się na małą przechadzkę po dzielnicy, w której ma od dziś mieszkać. Choć nie jest to jej pierwszy raz w tym mieście, wciąż czuje się obca, jakby tym razem wpasowanie się w tłum nie było takie łatwe.

Tyle czytała o Londynie, ale dopiero teraz będzie miała okazję odkryć go na własną rękę. Decyzja zapadła, podpisała jakiś czas temu umowę wynajmu, znalazła nową pracę i kupiła bilet w jedną stronę. Nawet jeśli skok na tak głęboką wodę może doprowadzić do utonięcia, to Diana wie, czego chce. Wie, że zmiany są nieodłączną częścią życia, a jej życie za długo ją podduszało. Londyn będzie jej nową, kompletnie pustą kartą, którą zmotywowana jest zapisać aż po same brzegi.

Diana lubiła obserwować wszelakie różnice. Fascynowało ją to, jak ludzie potrafią być różni, jak odmienne charaktery posiadają zwierzęta, a przede wszystkim, jak bardzo jej amerykański świat odstawał od tego europejskiego. Uśmiechnęła się więc po raz kolejny sama do siebie i okrążyła taksówkę, by nie zająć miejsca kierowcy, które wciąż zdawało jej się wyglądać dziwacznie, będąc "nie po tej stronie".

— Dokąd jedziemy? — zapytał ją ciepłym głosem taksówkarz, który właśnie zapakował bagaż kobiety na tyły samochodu.

— Dalston. — odpowiedziała pośpiesznie, przekazując mu kwitek z dokładnie, ręcznie zapisanym adresem.

— Ładna dzielnica, blisko centrum, ale spokojniej. — mężczyzna rzucił dla podtrzymania rozmowy, lecz kobieta zdążyła już na dobre pogrążyć się w swoim telefonie.

Była wyczerpana. Morderczo długi lot, ciężkie bagaże i niemało stresu dawały o sobie znać. Myślała jedynie o tym, by móc wziąć długą i przyjemną kąpiel, a następnie zasnąć w swoim nowym mieszkaniu, które pomógł jej wynająć i urządzić jej przyjaciel.

Kobieta nie miała ich zbyt wielu. To nie tak, że była introwertyczką, która nie przepadała za nowymi znajomościami, wręcz przeciwnie! Bardzo lubiła rozmawiać, a w szczególności imponowali jej ludzie z szeroką wiedzą. Zawsze chętnie słuchała o rzeczach, o jakich wcześniej nie miała pojęcia. Lubiła różnice i lubiła odkrywać je w ludziach, co stanowiło część jej niezwykle ciekawskiej natury. Gdyby tylko mogła, otaczałaby się ludźmi, lecz problem polegał na zawodzie kobiety, który był dość wymagający.

Praca w wydziale kryminalnym policji to coś, co chciała robić od zawsze. Nie potrafiła usiedzieć w miejscu, a w tym zawodzie miała wiecznie ręce pełne roboty. Dreszczyk emocji, który zawsze towarzyszył jej przy poważniejszych sprawach, był dla kobiety tak mocno uzależniający, że postanowiła pogodzić się z rezygnacją z normalnego życia. U niej takowe nie wchodziło w grę, gdy tylko myślała o potencjalnych zagrożeniach, z jakimi mogliby spotkać się jej bliscy.

Właśnie dlatego wolała nie mieć zbyt dużej grupy przyjaciół, nie wspominając już o partnerze. Vincent natomiast, stanowił jej odstępstwo od reguły. Ten wysoki, zbyt jak dla niej szczupły, mężczyzna przyjaźnił się z nią od czasów studiów i zawsze sprawdzał się niezawodnie w swojej roli. Kobieta nie jest w stanie wyliczyć na palcach obu rąk, ile to razy ratował ją z opresji. Dbał o nią, traktował jak siostrę i zawsze potrafił znaleźć czas, gdy widział, że go potrzebuje. Ich przyjaźń zdawała się bardziej być relacją między kochającym się rodzeństwem, więc nie trudno się dziwić uldze, jaką odczuwała kobieta, kiedy wkraczając na nowy etap swojego życia, miała tak ważną dla siebie osobę obok.

Londyn był marzeniem Vincenta. Od kiedy tylko pamięta, mężczyzna zawsze opowiadał jej o tym, jak bardzo chciałby otworzyć właśnie tam swoją małą kawiarnię. Kultura, historia i mieszkańcy wysp niesamowicie interesowali Vincenta nie tylko z racji tego, że wydawali mu się jacyś tacy "lepsi" od amerykanów, ale również dlatego, że to właśnie tu mieszkała jego druga połówka. Sarah, bo tak miała na imię wieloletnia partnerka mężczyzny, od samego początku przypadła Dianie do gustu. Była to kobieta bardzo dobrze wychowana, roztropna, ale także posiadająca niemałe poczucie humoru. Z jej piwnych oczu biła troska, a łagodny uśmiech, który niemalże nieustannie gościł na jej ustach, dodawał ciepła. Diana uważała ich za niezwykle uroczą parę i choć nigdy nie przyznała tego głośno, bo cieszyła się jego szczęściem, to zazdrościła przyjacielowi. Lata nieubłaganie leciały, a jej mieszkanie z każdym kolejnym rokiem wydawało się coraz większe. Jednak przeważnie nie miała czasu dłużej się nad tym rozwodzić, w końcu miała pracę, która nigdy nie kończyła się po ośmiu godzinach, a wcześniej wspomniana dwójka, traktowała ją jak członka rodziny. 

Potwierdzili to, pomagając jej w przeprowadzce w nowe, obce miejsce. Bez nich kobieta zapewne nie dałaby sobie rady ze wszystkimi formalnościami oraz lataniem między jednym kontynentem a drugim, by obejrzeć mieszkanie, czy nadzorować transport jej rzeczy. Na szczęście z głowy miała chociaż pracę. Posiadała kilkuletnie doświadczenie, a dodatkowe polecenie jej przez kilka wpływowych w tym środowisku osób sprawiło, że została przyjęta na podobną, choć niższą, posadę. 

Cieszyła się z rozpoczęcia nowego życia. Oczywiście, była przerażona tym, jak wiele rzeczy może pójść nie po jej myśli, lecz nadal przepełniało ją podekscytowanie. Może deszczowy Londyn, paradoksalnie, wniesie więcej kolorów do jej życia. Może to właśnie będzie jej raj na ziemi.

☂☂☂

— Mówię ci, ta część powinna być na odwrót.  

— Nie potrzebna mi instrukcja, skręcenie łóżka nie może być aż tak skomplikowane!

Diana uśmiechnęła się wręcz od ucha do ucha, kiedy po zabraniu wszystkich bagaży, weszła do swojego nowego mieszkania, które czekało na nią otwarte. Vincent wraz z Sarah, posiadając własny komplet kluczy, które już zdążyli sobie dorobić, gdy zajmowali się mieszkaniem pod nieobecność jego nowej właścicielki, sami zaproponowali, iż zajmą się złożeniem najpotrzebniejszych mebli. Diana wielokrotnie mówiła im, że nie chce wykorzystywać zanadto ich chęci pomocy, bo doskonale zdaje sobie sprawę, że ci dwoje posiadają własne problemy i prace, która zajmuje sporo czasu. Jednak jej wysiłki na nic się nie zdały, ponieważ dyskusja z Vincentem przebiegała zazwyczaj podobnie, jak walka Don Kichote z wiatrakami. 

— Nalegam, żebyś jednak użył tej instrukcji. Nie chciałabym, żeby to łóżko zawaliło się pode mną w środku nocy. — oczy Diany padły na sylwetkę mężczyzny, który siedział właśnie na ziemi i pokracznie starał się złączyć ze sobą części stelażu. 

Vincent zerwał się z ziemi jak poparzony i już w kolejnej sekundzie wpadł w otwarte ramiona przyjaciółki, z ust której wydobył się krótki i łagodny śmiech. Choć kontaktował się z kobietą niemal codziennie, dopiero teraz zauważył, że zaszły w jej wyglądzie pewne zmiany. Ramiona zdały mu się nie być już tak silne, co kiedyś, a ulubiona koszulka luźniejsza. Zmartwiło go to, ponieważ zaczął wyczuwać wypukłe kości pod materiałem ubrania, ale postanowił nie skomentować tych mankamentów w tej chwili. Zamiast tego zaciągnął się zapachem jej słodkiego szamponu do włosów, za którym tak bardzo tęsknił. Od zawsze pierwsze co przychodziło mu do głosy na myśl o kobiecie, to jej długie, gęste i lekko podkręcone na końcach blond włosy. 

Nie był to zwykły, nudny blond. Włosy Diany zdawały się być płynnym złotem, opadającym na jej szczupłe ramiona i spływające wzdłuż pleców. Mężczyzna mógłby przysiąc, że delikatniejszy od nich jest jedynie aksamit, a kontrast jaki tworzą z ciemnymi brwiami i miodowymi oczami, przyprawia o zawrót głowy. Gdyby tego było mało, jej twarz pokrywały małe piegi, których kulminacja obejmowała brodę oraz policzki wraz z nosem. Kilka nowych zmarszczek pojawiło się w okolicach oczu kobiety, ale on sam zdążył już nabyć podobne. Oboje kończyli w tym roku dwadzieścia dziewięć lat i choć nie byli już nastolatkami, on wiedział, iż zmarszczki wraz z worami pod oczami, które ta próbowała zakryć makijażem, są oznakami stresu, a nie starzenia. 

— Jak minęła ci podróż? — odkleił się od niewiele niższej od siebie kobiety, gdy usłyszał zaraz obok siebie głos Sarah, która również uścisnęła Dianę, kołysząc ich ciałami przez ułamek sekundy na boki. 

— Ciągnęła się w nieskończoność, jak zawsze. — przyznała, dopiero teraz ściągając lekki płaszcz, który wypakowała zaraz po wyjściu z samolotu. Październik w Londynie niczym nie przypominał spędzonych w Nowym Jorku, ale tego zdążyła się nauczyć już podczas poprzednich wizyt. 

— Na pewno zmarzłaś. Chodź do kuchni, zaparzę nam herbaty, a Vincent niech dalej walczy z tych łóżkiem, jeśli jego duma nie pozwala mu spojrzeć do cholernej instrukcji! — Sarah układając dłoń na plecach Diany, prowadzi ją do kuchni, która połączona jest z przestronnym salonem. 

Mieszkanie nie jest ogromne, ale zdecydowanie przytulne. Choć drzwi wejściowe błagają o jak najszybszą wymianę, reszta prezentuje się naprawdę nienagannie. W salonie znajdowała się już, sprowadzona z jej poprzedniego mieszkania, wygodna, szara kanapa z fotelem oraz szklany, kwadratowy stolik kawowy. Naprzeciwko nich, na ścianie, wisiał średnich rozmiarów telewizor, a obok niego już złożone, nowe półki na książki i różne ozdoby. Drugą część tego otwartego pomieszczenia zajmowała kuchni, która była skromna, ale schludna i wpasowująca się w całość. Białe fronty szafek i ciemnoszary, z widocznymi śladami użytkowania blat, nie wymuszały na kobiecie konieczności wymiany. Sama ona i tak rzadko gotowała, bo zwyczajnie albo nie miała na to czasu, albo jej się nie chciało. 

Gdy stanął już przed nią kubek z zalaną mlekiem herbatą, westchnęła cicho, przypominając sobie, jak bardzo Sarah uwielbia, a ona nienawidzi, tego napoju. Mimo wszystko postanowiła wziąć kilka łyków, nie chcąc wybrzydzać na dobre intencje.

— Brakuje tu kwiatów. — Diana rozglądnęła się po wnętrzu, zwracając uwagę na dwa pokaźnych rozmiarów okna.

— Znam kilka dobrych kwiaciarni, możemy wybrać się razem na zakupy. Z tego co wiem, nie kupiłaś jeszcze samochodu? 

— Nie zdążyłam. Poza tym, nie jestem przekonana co do jazdy... U was. - podkreśliła ostatnie słowa, wywołując tym śmiech przyjaciółki.

— Vincent też przyzwyczaił się dopiero po paru miesiącach. — potakuje, unosząc wzrok na mężczyznę, który jak na zawołanie dołączył do dwóch kobiet opierających się o kuchenny blat. 

— Chyba jednak spojrzę na tę instrukcję. 

— No co ty nie powiesz? — Sarah odsuwa się, by zrobić miejsce, gdy ten otwiera lodówkę.

— Ale najpierw... — mężczyzna wyciąga z szafki kieliszki, stawiając na niewielkiej wysepce kuchennej czerwone, wytrawne wino takie, jakie Diana lubiła najbardziej — Musimy opić to mieszkanie. Tym razem w towarzystwie właścicielki.

— Naciąganej właścicielki. Tylko wynajmuję tę kawalerkę. — poprawiła go Diana, chwytając między palce szklane naczynie — Pomyśleliście nawet o kieliszkach? Wysłałam wam pieniądze tylko na najpotrzebniejsze rzeczy do kuchni.

— Oh, daj spokój. — niższa od niej kobieta pogładziła ją po ramieniu, gdy Vincent zaczął rozlewać niemałe porcje alkoholu — Mówiliśmy, że z chęcią ci pomożemy. 

— Jesteście dla mnie za dobrzy. 

— Nie chcemy, żebyś czuła się samotnie z tym wszystkim. — Vincent krzyżuje z nią spojrzenie, jednocześnie stukając się kieliszkami — Jesteśmy tu dla ciebie i wiemy, że dla nas zrobiłabyś dokładnie to samo, jak nie więcej. 

— Dziękuję. — kiwając wolno głową, Diana dokładnie analizowała w głowie każde słowo Vincenta.

Była szczęśliwa, że ich ma. Czuła, że ta dwójka to nie jedynie znajomi, lecz rodzina, której ufa, przy której czuje się bezpiecznie i na której może polegać. Rozpoczęcie nowego etapu w życiu jest wyzwaniem, ale kobieta podejmowała się go z uśmiechem na ustach. Sądziła, że nigdy nie jest za późno na zmiany, a to czy będą one pozytywne czy negatywne, zależy tylko i wyłącznie od niej. Póki co, przecież wszystko ma się dobrze i nic nie zapowiadało tego, by nagle miał zerwać się sztorm. 

☂☂☂

Diana od rana krzątała się po całym swoim mieszkaniu, starając rozpakować wszystkie rzeczy, które wysłała jakiś czas temu, by nie wyrzucać tych nadających się jeszcze do użytku. Nie sądziła, że zajmie jej to praktycznie cały dzień, w końcu jej nowy dom nie był przecież ogromny. Jednak odprężało ją to trochę. Nie chciała myśleć o tym, że jutro już poniedziałek, ponieważ stres ściskał ją za żołądek za każdym razem, gdy tylko wyobrażała sobie nową pracę. 

Choć lubiła zmiany, to wciąż musiała przyznać, że bardzo często towarzyszył im już mniej lubiany stres. Im bardziej starała się o tym wszystkim nie myśleć, tym częściej przyłapywała się na niepowodzeniu. Stwierdziła w końcu, iż najlepszym rozwiązaniem będzie zajęcie się czymś, a skoro mieszkanie wyglądało coraz lepiej, to może warto skorzystać z propozycji Sarah? Razem mogłyby wybrać się na zakupy, dzięki czemu Diana lepiej poznałaby okolice i sklepy warte uwagi. 

Zadzwoniła więc do kobiety, która natychmiast odparła, że chętnie się z nią wybierze na mały spacer, szczególnie, iż dzisiejsza pogoda była przepiękna, a ostatnio rzadko się to zdarzało. Diana nie marnując czasu, wzięła szybki prysznic w swojej małej, ale całkiem uroczej, niebieskiej łazience. Rzeczą, która zdecydowanie zajmie jej najdłużej, by się przyzwyczaić, są wykładziny. Znajdują się one wszędzie, wliczając w to łazienkę i kuchnie, co jest dla kobiety lekko mówiąc ciężkie do pojęcia. Jak oni mogą tak funkcjonować? Chyba nigdy nie upuścili czerwonego wina.

Przebranie się i nałożenie delikatnego makijażu na szczęście nie zabrało jej zbyt wiele czasu. Zdążyła nawet jeszcze coś zjeść, nim usłyszała głośny i nieprzyjemny dzwonek do drzwi. Powinna go jak najszybciej wymienić, bo inaczej będzie podskakiwała przerażona za każdym razem, gdy ktoś postanowi niezapowiedzianie wpaść. 

— Gotowa? — Sarah zapytała, nie wchodząc nawet do środka. Miała na sobie krótką kurtkę jeansową i składany parasol w dłoni, jakby pomimo nieznacznego zachmurzenia, spodziewała się, że deszcz i tak niebawem nadejdzie. 

— Jasne, wezmę tylko torebkę. — przytaknęła szybko, zbierając się i zamykając za sobą mieszkanie. 

Ta niedziela była naprawdę śliczna. Słońce chwilami wychodziło zza chmur, dzięki czemu kobiety mogły poczuć na twarzach jego ciepłe promienie. Mały park, który znajdował się nieopodal mieszkania kobiety, teraz był zapełniony ludźmi. Nie tylko młodymi matkami z dziećmi, ale również starszymi osobami, które spacerowały powoli, bądź czytały na ławkach nowe wydanie The Times. 

Dalston była przyjemną dzielnicą. Miała całkiem blisko do centrum, jej praca znajdowała się parę minut jazdy autobusem stąd, a przecznice dalej mogła znaleźć wszystkie najpotrzebniejsze sklepy. Może nie czuła się tu jeszcze jak w domu, ale wszystko zmierzało w dobrą stronę. Ten kraj ma swój specyficzny klimat i różni się znacznie do jej dotychczasowego amerykańskiego świata. 

— Spójrz! Kwiaciarnia. — Diana odwróciła głowę w stronę, którą wskazywał palec Sarah.

— Może mają draceny? 

Kobiety weszły do malutkiej kwiaciarni, która znajdowała się na rogu dwóch wąskich uliczek. Wprawiała ona w zachwyt nie tylko ze względu na niesamowicie przyjemną, unoszącą się w powietrzu woń, ale również przez to, jak wiele roślin znajdowało się na tak małej powierzchni. Tak naprawdę wewnątrz ciężko było dostrzec nawet kasę, ponieważ już po przekroczeniu progu, doznawało się wrażenia, iż wstępuję się do dżungli.

Diana zaczęła przyglądać się po kolei roślinom, poukładanym na półkach, parapetach, niewielkich taboretach i ziemi. Wybór był niemały, a to potęgowało niepewność kobiety, która najchętniej wykupiłaby od razu cały sklep. Rośliny od zawsze bardzo jej się podobały, choć szczerze mówiąc nie miała o nich większego pojęcia. Nie przeszkadzało jej to jednak ani trochę, bo przecież w każdej chwili mogła się wszystkiego douczyć. Lubiła czytać, a odkrywanie mało znanych właściwości roślin, jeszcze bardziej ją fascynowało. 

— Oh, daj spokój! Ileż można? Wciąż jesteś młoda. — Diana i Sarah przez przypadek usłyszały urywek rozmowy między dwoma kobietami, znajdującymi się za trudno zauważalną kasą, również w niemal całości pokrytą roślinami. 

— Dzień dobry. — rzuciła z uśmiechem Sarah, na co drobna kobieta, na oko trochę młodsza od niej, odpowiedziała tym samym. 

Diana uniosła wzrok, napotykając dwie kobiece sylwetki. Jedna faktycznie była nadzwyczaj niska i wręcz filigranowa. Czekoladowe włosy miała spięte w dość wysokiego kucyka, a jej ubranie zakrywał fartuch ogrodniczy. Ręce chroniły grube rękawiczki, będące zdecydowanie za duże, jednak spoglądając na młodą dziewczynę, stwierdziła, że prawdopodobnie jedynie dziecięcy rozmiar byłby na nią odpowiedni. 

Tuż przy jej ramieniu stała druga kobieta, wyższa o zapewne kilka centymetrów od Diany, której spojrzenie uważnie ilustrowało jej twarz. Gęste i ciemne brwi pozostawały zmarszczone, a krystaliczne, niebieskie tęczówki, wpatrywały się w jej własne. Ramiona opinał cienki materiał koszulki z długim rękawem, co wskazywało na to, iż kobieta posiada trochę więcej mięśni niż przeciętna osoba. Diana zwróciła szczególną uwagę na błyszczące, czarne włosy, które sięgały do ramion i to, jaki przyjemny kontrast stanowiły z oczami. 

Jej twarz nie była tak delikatna jak Diany. Posiadała silne rysy, wąskie usta i zadarty do góry, mały nos. Kobieta sama nie widziała czemu aż tak dokładnie starała się jej przyjrzeć. Musiała przyznać, że ostra uroda przyciągała spojrzenie, jednak równocześnie starała się otrząsnąć, by nie gapić się zbyt długo, wychodząc przy tym na co najmniej dziwną. Oblizała więc wyschnięte usta i już miała odwrócić wzrok, gdy kruczowłosa postanowiła się odezwać.

— Dzień dobry. 

Sposób w jaki kobieta wymówiła te słowa ją zdziwił. Nie słyszała jeszcze tak dziwacznej intonacji, więc natychmiast mogła stwierdzić, iż ten akcent jest dla niej obcy. Zaczął ją zastanawiać, natychmiast opanowując wszystkie myśli. Spoglądała w dalszym ciągu w niebieskie niczym ocean oczy, zupełnie jakby szukała w nich odpowiedzi na to nurtujące pytanie. 

— W czym mogę pomóc? — zapytała ją druga, lecz Diana nie miała zamiaru przerywać tej dziwnie prywatnej chwili. Na szczęście Sarah w porę zareagowała, odpowiadając za nią.

— Szukamy dracen.

— Oczywiście, mamy zarówno sadzonki, jak i doniczki.

— Myślę, że weźmiemy te w doniczkach. — wskazała palcem na trzy rośliny, do których zbliżyła się sprzedawczyni — Prawda Dani?

— Słucham? — Diana dopiero w tym momencie oderwała spojrzenie od kobiety stojącej naprzeciwko, potrząsając lekko głową, jakby chciała się wyrwać z transu.

— Co o nich sądzisz? — nieznaczny uśmiech pojawił się na ustach jej przyjaciółki, gdy ta dostrzegła co, a raczej kto, tak skutecznie odwrócił uwagę kobiety. 

— W zupełności mi wystarczą. — przytaknęła, zwracając się do młodej dziewczyny w fartuchu — Weźmiemy je. 

W trakcie kasowania oraz pakowania w odpowiednie torby roślin, Diana pozostała nieobecna. Czuła się teraz kompletnie inaczej, niż jeszcze parę minut temu i odliczała sekundy, jakie pozostały im do opuszczenia kwiaciarni. Choć wiedziała, że jej zachowanie nie jest niczym usprawiedliwione i obecnie kompromituje się przed obcymi kobietami oraz Sarah, miała to głęboko gdzieś. Zazwyczaj, gdy nad czymś się skupiała, zapominała o całym świecie, a zdanie innych na ten temat miała gdzieś, tak więc nie zaprzątała sobie myśli ewentualnymi, późniejszymi pytaniami przyjaciółki. Nadal liczyła, że usłyszy jeszcze raz ten odmienny i intrygujący akcent. 

— Dziękujemy, do widzenia. — rzuciła za nie obie Sarah, po czym wyszły na zewnątrz, przechodząc parę metrów w ciszy.

— Czy ludzie w różnych dzielnicach Londynu posiadają inne akcenty? — spytała blondynka, pragnąc jak najszybciej uzyskać odpowiedź na swoje pytanie. 

— Londyn posiada zbyt wielu mieszkańców, by mówić tu o jedynym akcencie, którym posługiwaliby się wszyscy mieszkańcy. — niższa wzruszyła ramionami — Skąd to pytanie?

— Tamta kobieta brzmiała dziwnie. Jeszcze nie słyszałam tak specyficznie wymawianych słów. 

— Oh, ona. — zaśmiała się krótko —To był szkocki. Nie dziwę się, jeśli ledwo zrozumiałaś, ale spokojnie, niebawem przywykniesz. 

A słowa te padły z ust Sarah zupełnie tak, jakby ta wiedziała, co miało się wydarzyć dalej.


☂☂☂

Powracam! (Już w to wątpiliście?) Choć studia trochę opóźniły mój powrót, to wracam w końcu z nowym opowiadaniem. Chcę pokazać się wam od innej strony i mam nadzieję, że Heavy Rain się wam spodoba. Dajcie mi koniecznie znać, co sądzicie o pierwszej książce, która nie jest już Camren. 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro