I

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Obudziły mnie jasne promienie zimowego słońca. Mrugając oczami zauważyłam otwarte drzwi stodoły, w której spędziłam noc. Spróbowałam się poruszyć, ale zaplątana w płaszcz, tylko zapadłam się głębiej w służące za posłanie siano. Gdy w końcu podniosłam się do pozycji siedzącej, w wejściu poruszyła się męska sylwetka i usłyszałam:

- Wstałaś! To dobrze, z trudem przekonałem właściciela, że jesteś ze mną. Wcześniej widział mnie samego, więc nie chciał dać wiary...

W moje pole widzenia wszedł chłopak. Wyglądał na osiemnaście lat, a jego uroda, mimo skromnego stroju złożonego z prostej brązowej tuniki i podróżnych, na wpół zdartych zakrywających kostki butów, zupełnie mnie poraziła.

 Miał krótkie potargane włosy w kolorze ciemnego leśnego miodu. Twarz była przyjemna, lekko owalna, ale o wyraźnie zaznaczonych kościach policzkowych. Spod gęstych, idealnie wykrojonych brwi przyglądały mi się z zaciekawieniem duże, szare oczy.

Jego delikatny uśmiech wzbudzał zaufanie, ale na wszelki wypadek odruchowo się spięłam. Uważnie obserwowałam każdy ruch młodzieńca, który kucnął przede mną i wyciągnął rękę z kawałkiem pszennego pieczywa.

- Jesteś głodna? - spytał.

Jakby na potwierdzenie, zaburczało mi w brzuchu. Niepewnie ujęłam chleb i włożyłam go sobie do ust. 

Pochłonęłam podpłomyk w mgnieniu oka. Nie poczułam się wiele bardziej syta, ale coś pokrzepiło mnie przynajmniej na moment. Westchnęłam.

- Dziękuję – powiedziałam do nieznajomego.

Skinął głową.

- Nie ma za co. Jak chcesz, przyniosę zaraz więcej. Nie byłem pewien, czy zjesz. Wyglądałaś na chorą.

Machinalnie dotknęłam policzka. Mogłam się tylko domyślać, jak bladą mam twarz po wycieńczającym porodzie, który miał miejsce dwa dni temu, oraz dramatycznej ucieczce w stroju sługi zeszłej nocy. Nie potrzebowałam lustra, by wiedzieć, że moje jasne, zwykle misternie trefione i zaplecione włosy, teraz są splątane i pełne suchej trawy, a pod oczami utworzyły się cienie.

- To tylko zmęczenie – powiedziałam.

- Mhm. - Chłopak przyglądał mi się badawczo. - Jesteś w połogu – orzekł w końcu.

Zesztywniałam.

- Skąd wiesz?

- Mam... liczną rodzinę, że się tak wyrażę. Widywałem już kobiety w twoim stanie wielokrotnie.

- Aha - odparłam niezbyt mądrze.

Pochylił się, zbliżając twarz do mojej.

- Uciekasz? - spytał szeptem.

Po kręgosłupie przebiegł mnie dreszcz. Chłopak odsunął się i uniósł do góry dłonie

- Spokojnie, nie jestem łowcą nagród! Po prostu nie sadzę, by bogata dama zwykła dochodzić do zdrowia w stodole. Ukrywasz się, prawda?

Nie on mnie przerażał, tylko to, co mówił. Był pierwszym nieznajomym za cytadelą, którego napotkałam i rozgryzł mnie w pięć minut! Czy on po prostu był bystry, czy ja – zbyt czytelna?

- Jak się domyśliłeś? - zapytałam, siląc się na lodowaty spokój.

Chłopak rozłożył palce i zaczął wyliczać:

- Masz na sobie skromny, ale elegancki ubiór, który wydaje się należeć do członkini klasy średniej, ale pierścienie na palcach i antymon na powiekach cię zdradzają. Jesteś arystokratką. Czuć jeszcze nawet z twoich włosów resztki perfum korzennych.

- Sporo wiesz – stwierdziłam sucho.

Wzruszył ramionami.

- Dużo podróżuję.

- Gdzie jest twoje dziecko? - zapytał rzeczowo, zmieniając temat. - Porzuciłaś je?

- Nie. Tak. – Przyłożyłam dłoń do skroni, czując pulsujący ból. - Zostawiłam je w domu.

- Czemu?

Zastanowiłam się chwilę, ile mogę i ile p o w i n n a m mu zdradzać.

- Musiałam uciec. Chcieli mnie zabić – odparłam w końcu.

Chłopak się wyprostował.

- Kto?

- Mój teść i mąż. Gdy urodziłam córkę, przestałam być im potrzebna jako legitymizacja do... majątku. Słyszałam, jak zlecali moje otrucie.

Rozmyślał nad czymś gorączkowo.

- Rozumiem – powiedział po chwili – ale są inne rozwiązania niż ucieczka. Mogłabyś zgłosić to władzom...

- O n i  są władzą! - wykrzyknęłam histerycznie w białej gorączce i załapałam go za przedramię.

- Błagam, przysięgnij, że nikomu o mnie nie powiesz! Nie robię nikomu krzywdy, chcę tylko móc spać w nocy spokojnie – wyszeptałam.

Wstydziłam się drżenia głosu i łez błyszczących mi w oczach, ale nie potrafiłam nad nimi zapanować. Właśnie do mnie dotarło, jak przerażająco samotna jestem.

Młodzieniec położył mi uspokajająco dłonie na ramionach i spojrzał głęboko w oczy.

- W porządku, nie zamierzam cię wydać ani do niczego zmuszać...Więc postanowiłaś się usunąć z oczu rodziny, tak? Długo uciekasz?

- Od wczoraj.

- Ach – zacmokał z dezaprobatą. - Zupełnie nie przygotowałaś się na drogę. Nie masz prowiantu, pieniędzy...

- Mam biżuterię – zauważyłam, wskazując na siedem misternie wykonanych pierścieni, topazowe kolczyki, złote spinki we włosach i naszyjnik z żółtych bursztynów.

Chłopak pokiwał głową.

- Faktycznie. Gdybyś je sprzedała, zyskałabyś całkiem sporo pieniędzy, ale co potem? Dokąd chcesz iść?

Zadał dobre pytanie...

- Nie mam konkretnego celu – przyznałam.

Usiadł na ziemi i oparł się plecami o drewniany wspornik dachu.

- Przede wszystkim wzbudziłabyś zainteresowanie podróżując samotnie – stwierdził. - Nie wyglądasz na wojowniczkę ani heterę. Ludzi dziwiłby brak z tobą męskiego opiekuna. Zwłaszcza, że jesteś mężatką. – Wskazał na proste srebrne kółeczko na moim serdecznym palcu. Pierścień ślubny.

Ukryłam twarz w dłoniach.

- Mogę go wyrzucić – przyznałam słabo.

Uniósł brew.

- A to wiele pomoże?

- Pewnie nie – mruknęłam.

Mój wzrok padł na chłopaka i nagle do głowy przyszło mi oczywiste rozwiązanie.

- A ty? - spytałam.

Zamrugał.

- Co „ja"?

- Mówiłeś, że podróżujesz. Mógłbyś mnie stąd zabrać. Pokazać świat i to jak mam w nim funkcjonować. Gdy tylko sprzedam biżuterię, zapłacę ci, a później...

- Hej, hej! - podniósł lekko głos. - Nie musisz mi nic płacić! Moja rodzina ma dość... spory majątek. A ja wciąż mam za co podróżować. Jeśli chcesz, nie mam nic przeciwko byś jechała pewien czas, ale nie waż się więcej wmuszać we mnie zapłaty!

Był przejęty i zatroskany. Serce wypełniła mi wdzięczność do bogów, że pierwszego dnia ucieczki trafiłam na kogoś tak uczciwego.

- Mogą myśleć, że żyję i mnie szukać - zauważyłam. - Wtedy, jeśli natkną się na nas razem, znajdziesz się w... niebezpieczeństwie.

Użyłam bardzo łagodnego określenia. Najpewniej po prostu go zabiją. On też to wiedział, ale tylko uśmiechnął się szelmowsko.

- Zaufaj, sporo przeszedłem. Niełatwo się mnie pozbyć. - Potarł w namyśle swój gładki policzek i powiedział: - Skoro masz już ślubną obrączkę, można to wykorzystać. Będę cię przedstawiać jako swoją żonę.

Gdy się nie odezwałam, wyraźnie się zmieszał.

- Przepraszam. Palnąłem głupstwo. - Ostrożnie ujął moją dłoń i spojrzał mi w oczy. - Mogę traktować cię przed światem jako moją małżonkę, ale nie oczekuję od ciebie żadnego... wypełniania obowiązków.

Uniosłam brew.

- Masz na myśli kuchnię czy dzielenie łoża?

Zaśmiał się pod nosem, ale zaraz spoważniał.

- Obie te rzeczy – powtórzył stanowczo. - Nie chcę zrobić z ciebie mojej utrzymanki. Będziesz dla mnie jedynie... towarzyszką podróży.

- Ach tak. – Skrzyżowałam ramiona. - Już my oboje wiemy, jak to się skończy – powiedziałam i pokręciłam głową, pozwalając sobie na gorzki uśmiech. - W tych wszystkich historiach bohater ratuje jakąś biedaczkę w potrzebie, a potem oboje łączą się z woli bogów! Nas pewnie też to czeka!

Chłopak tym razem roześmiał się zupełnie. Miał piękny uśmiech i piękne, równe, białe zęby.

- Pewnie tak... - przyznał.

- Nie miałabym nic przeciwko poślubieniu ciebie – stwierdziłam odważnie, patrząc mu w twarz. - Prędzej czy później muszę znaleźć sobie opiekuna i zacząć od nowa. Dlaczego nie z tobą, skoro już się spotkaliśmy? Jesteś w moim wieku, nie masz jeszcze żony, prawda?

Przewrócił oczami.

- Nie mam – przytaknął i dodał wesoło: - Ale zanim zaczniemy spraszać gości na wesele, pozwól, że zabiorę cię z Lakonii. Musisz poznać świat, zanim zdecydujesz się na stałe gdzieś przywiązać!

Podniósł się z ziemi i pomógł mi wstać.

- Chyba powinniśmy się sobie przedstawić – zauważył, puszczając moją rękę.

Zawahałam się, ale uznałam, że nie ma sensu kryć imienia. W końcu wielu ludzi nosi identyczne.

- Jestem Helena.

- Brzmi pięknie. Mam brata o imieniu Helenos... Choć nie jest nawet w połowie tak ładny jak ty. – Zaśmiał się znowu i skinął głową. - Parys.

Ściągnęłam czoło.

- To nie jest helleńskie imię – zauważyłam.

- Masz rację, nie. Jest idajskie.

- To znaczy... z rejonu gór Ida? Ale one leżą... daleko! Aż pod Troją! - Otworzyłam szeroko oczy. - Przybyłeś zza morza?!

- Tak. Dużo podróżuję, choć przyznam, że kończę już zwiedzanie tej części Hellady. Zamierzam teraz ruszyć na południe i popłynąć do Egiptu – odparł. - Jeśli nadal chcesz dotrzymać mi towarzystwa, będzie mi bardzo miło – dodał, uśmiechając się.

- Z chęcią. Przyjemność po mojej stronie – odpowiedziałam, czując w sercu narastającą euforię.

Egipt...! Tam Menelaos i ojczym nigdy mnie nie znajdą. Co więcej, tam kobiety nie potrzebowały mężów i krewnych, by funkcjonować. W kraju nad Nilem były wolne. Mogły rozwinąć skrzydła bez mężczyzny obok, nie jak te w Sparcie i innych lakońskich miastach.

Wiedziałam, że nawet jeśli ścieżki moja i Parysa się rozejdą, przynajmniej będę mogła poukładać sobie życie od początku. Mojry zsyłały mi niepowtarzalną okazję, a ja zamierzałam ją wykorzystać.

- Poczekaj tutaj – powiedział młodzieniec, gdy wyszliśmy przed budynek. - Wezmę prowiant od gospodarzy, a potem wyprowadzę konia.

Skinęłam głową, a gdy poszedł, rozejrzałam się wokół. Domostwo stało pośrodku stoku wzgórza – widziałam opadającą w dół połać ciemnej zieleni obumarłej jeszcze o tej porze roku trawy, poprzecinaną licznymi głazami i skupiskami krzaczków oliwnych. W powietrzu mżyło, wiał chłodny wiatr. Otuliłam się ciaśniej brunatnym płaszczem, zastanawiając się nad tym, że jest mi źle i smutno, ale się z tego cieszę. Bo byłam wolna. A śmierć mi nie zagrażała. Przynajmniej, nie bezpośrednio.

Wiedziałam, że są tysiące innych zagrożeń niż Tyndareos i Menelaos. Wkrótce mogłam ich doświadczyć i niepokoiłam się tym, ale nie był to prawdziwy strach. Może dlatego, że nie wiedziałam, c z e g o właściwie mam się lękać? Całe życie spędziłam w pałacu. Ten świat i moja własna kraina stanowiły dla mnie zagadkę.


Parys wrócił ze świeżo wyjętym z pieca niedużym bochenkiem, posmarowanym z wierzchu kozim serem, pachnącym czosnkiem i ziołami.

- Zjedz póki ciepłe – poradził.

Następnie podał mi bukłak z piwem.

- To cię wzmocni na chwilę.

Skrzywiłam się.

- Nie pijam trunków.

Westchnął, ale wręczył mi skórzany worek z wodą źródlaną. Gdy już się posiliłam, podsadził mnie na grzbiet czarnego wierzchowca.

- Dokąd jedziemy? - spytałam, okręcając się w jego stronę.

- Do najbliższego miasta w dolinie. To za pięć dni drogi. Wczoraj ominąłem już Spartę, ale noc zapadła, zanim zszedłem z góry. Musze nadrobić to dzisiaj i uzupełnić w nim zapasy na dalszą drogę.

- A ci ludzie stąd nie mogą ci ich dać?

- Mają tego mało. Musiałem sporo im zapłacić za ten jeden posiłek dla nas dwojga. Więcej nie zapuszczę się na te tereny! Żadna z tego przyjemność!

Usadowił się za mną i ujął uzdę konia.

- Gotowa na długą drogę?

- Tylko nie pozwól mi spaść – poprosiłam.

Jego ciepły oddech omiótł mój policzek.

- Nigdy.




Wiem, że rozdział był dość krótki, ale zapewniam, że kolejne są dłuższe!

Ciąg dalszy za tydzień ;). Jak Wam się podobał początek i pierwsze spotkanie bohaterów?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro