IV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


To jeden z moich ulubionych rozdziałów! Będzie dużo nawiązań do mitów greckich, więc kto się nimi interesuje, może śmiało je wyłapywać ;).


Polecam posłuchać piosenki Anny Blue Heart of glass (w linku na górze) - pasuje idealnie do Heleny, bo podmiot liryczny jest niepewny wobec nowej relacji identycznie jak nasza spartańska księżniczka <333 !



"Więc mówisz, że mogę ci zaufać kochanie

Ale boję się zostać zraniona przez ciebie

Czy możesz mi obiecać tysiąc razy

Że każde twoje słowo jest prawdą


(...)

Mam serce ze szkła, serca ze szkła

I wiesz, że ono bije tylko dla ciebie

Serce ze szkła, serce ze szkła

Więc lepiej bądź ostrożny, co robisz

Z tym sercem ze szkła (z tym sercem ze szkła)

Z tym sercem ze szkła (z tym sercem ze szkła)

To kruche serce (serce)

Nie rozpadaj się"




"Jeśli popłyniesz ze mną, nigdy nie będziemy bezpieczni. Bogowie nas przeklną. Ale będę cię kochał, aż do dnia w którym spalą moje ciało. Będę cię kochał." - Parys do Heleny, Troja

(kocham ten cytat <333333333 *_*)





Oto i ona, pomyślałam patrząc na piaszczystą linię brzegową oraz pasy zazielenionych krzewów i skarłowaciałych drzewek za nią. Wyspa Kranae. Ostatnie miejsce do zobaczenia przed podróżą do Egiptu.

Z portu w Getejonie odbijały statki na Kretę, Fenicję oraz do południowego zamorskiego imperium, którym rządził człowiek-bóg, faraon. To właśnie ten ostatni kraj miał być celem naszej podróży, ale załoga z której usług Parys zdecydował się skorzystać, wypływała dopiero za kilka dni. Przez ten czas musieliśmy pozostać w mieście, co zresztą okazało się dobre dla mojego zdrowia.

Stopniowo nabierałam sił, a tymczasem mój towarzysz zabierał mnie na targ, gdzie próbowałam wielu potraw, z którymi nie zetknęłam się w Sparcie, zaś wieczorami wychodziliśmy na rynek, na festyny z okazji obchodów nadejścia wiosny.

Nie tańczyliśmy dużo – nigdy nie lubiłam tego robić – ale słuchałam śpiewów oraz gry artystów na lirze i sama śpiewałam w grupie innych świętujących, a Parys dotrzymywał mi w tym towarzystwa. Byłam wdzięczna za jego obecność i troskę, czując się coraz swobodniej w jego obecności.

Gdy wracaliśmy do zajazdu, nie spał dłużej na podłodze – dzieliliśmy teraz we dwoje łóżko, choć odwracaliśmy się do siebie wtedy plecami i nie dotykaliśmy się w żaden sposób. Nie byłam pewna dokąd właściwie zmierzamy – nasz flirt stawał się coraz bardziej śmiały, chłopak otwarcie mnie komplementował, a ja nie kryłam, że dobrze się przy nim czuję. Jednak oboje unikaliśmy przekroczenia pewnych granic. Byliśmy przyjaciółmi i wiedziałam, że możemy stać się czymś więcej, ale na razie potrzebowałam przestrzeni i on to rozumiał.

Tydzień minął nam jak woda pośród spędzonych wspólnie festynów i smakowania nowych nadmorskich potraw, pośród których były zwierzęta o kształtach, jakich nie sądziłam, że istnieją, oraz drobne, przyrządzane w całości rybki o niepowtarzalnym smaku.

Ostatniego dnia przed podróżą do Egiptu, poprosiliśmy jednego z rybaków, by zawiózł nas na wyspę Kranae, która słynęła o tej porze roku z niezwykłego wysypu kwiatów.

- Wysadź nas tutaj i poczekaj godzinę – poprosił naszego przewoźnika Parys, dając mu dwie drachmy, gdy dobiliśmy do brzegu.

Mężczyzna skinął głową, a mój towarzysz zeskoczył na mieliznę, po czym wyciągnął do mnie ręce. Pozwoliłam, by objął mnie za ramiona i przeniósł na suchy ląd.

Ruszyliśmy przed siebie, a piękno przyrody wkrótce nas oszołomiło.

- Bogowie... co odpowiada za urodę tego miejsca? – spytałam szeptem, bojąc się, że głośniejszy dźwięk może naruszyć magię natury wokół nas.

- Pewnie to, że jest wyspą – stwierdził Parys. - Ludzie nie mogą tu chodzić na przechadzki i zrywać kwiatów Przypływać codziennie łodzią byłoby ciężko, a statki podróżne nie będą zatrzymywać się przecież tak daleko od portu.

Pokiwałam głową z namysłem, chłonąc wzrokiem szczegóły otoczenia. Pączki młodych liści pokrywały gałęzie drobnymi zielonymi kropeczkami, a z brązowej ściółki przebijały kontrastujące kolorem cebulkowe kwiaty. Najwięcej było narcyzów, na których widok młodzieniec westchnął tęsknie.

- Zawsze je uwielbiałem – wyznał, wskazując białe, gwiaździste kielichy.

Skrzywiłam się.

- Osobiście wolę anemony – odparłam, dostrzegając w trawie kępkę niedużych kwiatów o szerokich liściach i płatkach barwy śniegu.

- Wiąże się z nimi piękna opowieść – przyznał chłopak. - Mówią, że wyrosły z krwi Adonisa, ukochanego Afrodyty. Rywalizowała o niego z królową Podziemia, Persefoną. Aż wreszcie zginął na polowaniu, na zawsze dostając się tej drugiej. Zdruzgotana bogini miłości powołała na świat z jego krwi kruche, delikatne kwiaty, by na zawsze przypominały o tragedii, która ją spotkała.

- Wiele wiesz o Afrodycie – powiedziałam.

- Bo jest mi najbliższa z bogów – odrzekł chłopak miękko. - Wierzę w uczucia, Heleno. Wystarczy podążać za głosem serca, a nic w naszym życiu nie stanie się skomplikowane. – Nasze spojrzenia się spotkały, wzrok Parysa był tak wymowny, że speszona odwróciłam wzrok i przyspieszyłam kroku.

W poszyciu pojawiły się kwiaty innych kolorów. Żółć, fiolet, delikatny błękit...

Powietrze przenikały głosy skowronków i słowików, a drogę kilkukrotnie przecięły nam w powietrzu śmigające jaskółki. Wszystko wokół krzyczało, że świat jest żywy, barwny i piękny. Miałam ochotę puścić się biegiem do portu, czuć we włosach wiatr i rozkoszować się burzą zmieszanych ze sobą zapachów ziemi, traw i drzew.

Nawet nie zorientowałam się, kiedy minął kwadrans od naszego wyjścia na brzeg i przeszliśmy w inną część garigu, ciemniejszą i bardziej zieloną, bo składały się na nią iglaste rośliny, głównie cyprysy i tuje. Niespodziewanie ukazała nam się nieduża polanka, niemal w całości zajęta przez głęboką sadzawkę o wodzie błękitnej, niczym kryształ.

- Może usiądziemy na chwilę? Niedługo będziemy musieli wracać – powiedział Parys i nie czekając na odpowiedź, podszedł do zwalonego pnia nad brzegiem stawu.

Usiadłam obok niego, podczas gdy on grzebał w swojej podróżnej sakwie.

- Pomarańczę? – spytał.

- Chętnie.

Podał mi owoc i przez chwilę tylko milczeliśmy, podziwiając tutejszą przyrodę. Mimo swojej prostoty, miejsce jawiło mi się rajem. Słodki sok, który przełknęłam wraz z miąższem owocu, tylko dopełnił tego obrazu.

- Tak tu pięknie – szepnęłam. - I tak cicho...

- Takie miejsca przypominają mi góry idajskie. I czasy, gdy dorastałem bez trosk o jutro. Gdy udamy się na południe, nieprędko zobaczymy podobne... – Chłopak westchnął z nostalgią.

Skończywszy jeść pomarańczę, rzuciłam skórkę na ziemię i wstałam, by z bliska przyjrzeć się wodzie. Jak tylko podeszłam do tafli, gromada rzekotek przy brzegu rozproszyła się z prędkością myśli – jedne pierzchały po trawie, nieliczne rzuciły się na dno zbiornika. Mimo lekkiego poczucia winy, miałam ochotę roześmiać się serdecznie.

Gdy poczułam za sobą czyjeś ciepło, wiedziałam, że Parys do mnie dołączył.

- Te żabki to najbardziej urocze, co tu widziałam – stwierdziłam szczerze. - Nie pamiętam, kiedy ostatnio coś mnie tak rozweseliło! A ciebie? – Zerknęłam na młodzieńca. - Co tobie się tu najbardziej podoba?

Oderwał wzrok od sadzawki.

- Trudno mi zdecydować – powiedział powoli – ponieważ w tej chwili jedna rzecz mnie rozkojarzyła...

Zbliżył twarz do mojej.

- Co dokładnie? – spytałam, czując, że głos mi drży, choć nie ze strachu.

Jego oddech musnął moje włosy

- Twoje perfumy – szepnął mi do ucha.

Po moich policzkach rozpłynęło się gorąco.

- Spryskałam nimi głowę wczoraj na zabawę... Nie sądziłam, że jeszcze je czuć. Koronis dała mi je na drogę.

- Mhm. Ich woń jest cudowna... – Przejechał palcami wzdłuż moich pukli, jednocześnie zanurzając w nich twarz i wdychając zapach.

Kiedy się odsunął, przymknął oczy i przełknął ślinę.

- Lilia, prawda? I odrobina piżma...

Zamrugałam.

- Znasz się na kobiecych pachnidłach?

- Mówiłem ci już. Mam sporo sióstr.

- Jasne... – mruknęłam, ale głos zamarł mi na ustach, gdy zobaczyłam jak na mnie patrzy.

Zwężone źrenice młodzieńca wpatrywały się w moje wargi. Ja tymczasem nie mogłam oderwać własnych od jego szarych tęczówek, długich rzęs, prostego lekko zaokrąglonego nosa, który czynił profil chłopaka łagodnym. Wreszcie moje spojrzenie spoczęło na jego ustach.

Coś we mnie ostrzegło: Zastanów się! Jeśli to zrobisz, wszystko między wami ulegnie zmianie! Czy nie lepiej, by zostało, jak jest?

Ale ja właśnie chcę zmiany...!, miałam ochotę odpowiedzieć.

To on pocałował mnie pierwszy. Ujął moją twarz w dłonie i spoił nasze usta, najpierw delikatnie, potem głębiej, aż wreszcie zaczął całować namiętnymi i pełnymi pasji zrywami.

Nie odepchnęłam go ani nie próbowałam się odsunąć. Zamiast tego otoczyłam mu dłońmi kark, zanurzając palce w jego miodowych kosmykach i przyciągając go do siebie bliżej.

Przelewałam w ten gest całą swoją wdzięczność i zaufanie do młodego mężczyzny, o którego przeszłości nic nie wiedziałam, ale który mnie ocalił i w ciągu krótkiego czasu pokazał nieznane wcześniej części Hellady, poczynając od gwarnych zajazdów, poprzez dzikie ostępy górskich lasów i świat kobiet z marginesu, a kończąc na tej magicznej wyspie.

Wystarczyło te kilkanaście dni, które razem spędziliśmy i parę chwil wzajemnych zwierzeń, bym stała się jego. Nie wyobrażałam już sobie, byśmy mieli się rozdzielić.

Parys pocałował mnie ostatni raz – słodko i czule – po czym odsunął się. Spojrzałam mu w oczy.

- Dziękuję – powiedziałam cicho.

Uśmiechnął się łobuzersko.

- Za pocałunek?

- Za wszystko. Za niego też. I za to, że sprawiłeś, że czuję się żywa, jak nigdy dotąd! Za to że dzięki tobie wierzę w nowy początek. – Wzięłam głęboki oddech i spuściłam wzrok. - Mam... mam jedną prośbę.

- Tak?

- Nie śpieszmy się...

Nieśmiało spojrzałam na chłopaka, ale nie wyglądał na urażonego.

- A kto powiedział, że musimy? – spytał wesoło. - Przecież mamy czas! Nieograniczony czas.

Odetchnęłam i roześmiałam się lekko.

- Dziękuję.

Podniósł swoją torbę i ruszyliśmy w drogę powrotną.


- Parysie, czy uważasz, że przepowiednie kapłanów mówią prawdę? - zadałam pytanie towarzyszowi, gdy kierowaliśmy się następnego dnia na okręt.

Chłopak zmarszczył czoło.

- Nie wiem. Nie słucham takich rzeczy.

- Czyli nie wierzysz w przeznaczenie?

- Och, w i e r z ę. Właśnie dlatego nie zawracam sobie głowy słuchaniem proroctw i stawianiem horoskopów. To, że usłyszymy co się wydarzy, niczego nie zmieni. Jaki jest więc sens w tym grzebać?

Musiałam przyznać, że ma trochę racji...

- Czemu mnie w ogóle pytasz? – chciał wiedzieć.

Otworzyłam usta. W mojej głowie uparcie odżywało wspomnienie moich czternastych urodzin, gdy poprosiłam kapłankę Afrodyty o postawienie mi wróżby.



- Dobrze, skoro nalegasz... Zastrzegam jednak, że znaki mogą być mgliste i tylko niepotrzebnie zburzyć spokój twojej duszy – odpowiedziała starsza kobieta na moje długie nalegania.

- To nie ma znaczenia! – zapewniłam. - Osiągnęłam pełnoletność, muszę znać choćby niewyraźny zarys, czego powinnam się spodziewać!

Kapłanka westchnęła, ale gestem poprosiła, bym podała jej swoją dłoń. Po ujęciu mojej ręki, ściągnęła z namysłem brwi.

- Linia życia jest średniej długości – stwierdziła. - Odchodzą od niej liczne załamania... Mogą oznaczać burze i gwałtowne zwroty. - Sięgnęła pod połę swej szaty, po czym wcisnęła w moją dłoń siedem sześciennych kostek.

- Co to jest? – spytałam.

- Mają na sobie po jednym symbolu, zaś sama ich liczba jest magiczna. Siedem, jak siedem muz! Rzuć nimi.

Usiadłam przy stole i puściłam kostki na blat. Kapłanka uniosła brew. A ja byłabym siadła z wrażenia... gdybym już nie siedziała.

- Tylko dwa symbole...? – wydusiłam, mrugając ze zdumieniem.

- Dwa, ale za to jakie...! – Moja rozmówczyni potrząsnęła głową. - Zaprawdę, bogowie przeznaczyli dla ciebie wielkie rzeczy! Trzy razy łabędź, symbol głębokiej miłości, który łączy się w pary na całe swoje życie. Oraz cztery razy miecz skrzyżowany z włócznią: znak wojny i krwi.

- Co to znaczy? – spytałam pobladłymi wargami, choć domyślałam się odpowiedzi.

- Że odszukasz swoją bratnią duszę, która cię dopełni. Z nim staniesz się kompletna. Jednak za otrzymane szczęście zapłacisz rozlewem krwi. Wielkim rozlewem!

- Ale... ale rozlewem c z y j e j krwi? Mojej? Jego? Niewinnych ludzi?

- Tego nie wiem. Jednak będzie on tak potężny, że przeważy nawet twoje uczucie i na końcu je pochłonie. – Wskazała jeszcze raz na wyrzucone symbole, gdzie bronie przeważały łabędzie o zaledwie jeden. - Twoja miłość będzie odwzajemniona i wielka. Ale jej wielkość ostatecznie zostanie przykryta przez bezmiar śmierci!



Nie myślałam o tej niejasnej przepowiedni od lat. Menelaos nie był moją wielką miłością, uznałam, że musiała być błędna. Ale teraz... Teraz znów była szansa na jej spełnienie.

Nie chciałam jednak mówić Parysowi o miłosnych wróżbach. Dopiero raz się całowaliśmy. Nie byliśmy nawet kochankami, a ja miałabym przyrównywać nas do bratnich dusz?

- Ktoś... ktoś mi coś przepowiedział – wyznałam. - Że znajdę wielkie szczęście... ale okupię je krwią.

Parys zatrzymał się.

- Tak to dosłownie brzmiało?

- Z grubsza...

Uniósł brew.

- I t y m się przejmujesz? Przecież nie wiesz nawet czyja krew się przeleje!

- Pewnie moja lub kogoś mi bliskiego – zauważyłam.

- Albo po prostu krew ofiarna ze zwierzęcia! Naprawdę radziłbym ci nie brać sobie podobnych słów do serca. Co ma być to będzie! A jeśli będziesz próbowała zapobiec przeznaczeniu... to tylko się na tobie zemści. Słyszałaś o Edypie, królu Teb? Usiłował zapobiec przepowiedni, którą usłyszał, a sam nieświadomie doprowadził do tego, że się wypełniła.

- Próbujesz mi powiedzieć, że jeśli będę uważała na wilki, pożre mnie lew – skonstatowałam.

Chłopak zaniemówił.

- Nie określiłbym tego tak dosadnie, ale... w istocie – przyznał. - We wróżbie wyszła ci też pomyślność, prawda? – przypomniał. - Skup się więc na tym i ciesz się dniem! Życie trwa zbyt krótko, by spędzać je w strachu.

Przytaknęłam, wciąż tylko częściowo przekonana, i na tym skończyliśmy rozmowę, gdyż właśnie doszliśmy na skraj portu i naszym oczom ukazał się wybrany przez Parysa statek.

Wykonany z rdzawobrązowego drewna, nie należał do dużych, ale sprawiał wrażenie solidnie zbudowanego. Na fladze powiewały dwa mykeńskie lwy, na których widok moje serce przyśpieszyło. Królem Myken był mój adoptowany brat – będący zarazem rodzonym bratem mego męża. Zawsze byliśmy dla siebie życzliwi, ale wiedziałam, że mimo całej sympatii do mnie, jest ambitny i lojalny wobec Menelaosa oraz naszego ojca. W razie spotkania nie mogłabym mu ufać...

Uspokój się, nakazałam sobie. Pełno statków wypływa stamtąd rzekami, dlaczego na pokładzie miałby być akurat ktoś, kto mnie rozpozna?

Zmusiłam się do uśmiechu, gdy ujmowałam wyciągniętą dłoń Parysa i stawiałam z nim pierwsze kroki po wiodącej na pokład rampie.

- Podróż tak małym statkiem aż do Egiptu na pewno jest bezpieczna? – spytałam szeptem.

Zaśmiał się pod nosem.

- Nie martw się! Płyniemy przez wody wokół Krety, a jej mieszkańcy potrafią zadbać o porządek na nich... Żadni korsarze nam nie grożą. A niczego większego nie wybrałem, bo nie przepadam za tłumami. Ty też powinnaś się ich wystrzegać. Można się w nich łatwo ukryć, ale gdy ludzi jest dużo, rośnie zarazem ryzyko, że któreś cię rozpozna, zwłaszcza jeśli wywodzisz się z możnego rodu. Chyba to rozumiesz?

- Tak... rzeczywiście – przyznałam z rezygnacją. - Wybacz... wciąż muszę się wiele nauczyć.

Skinął głową na znak zrozumienia, a następnie zeskoczył na pokład i pomógł mi zejść ze stopnia. Potem wziął mnie za rękę i mijając kilkoro zerkających na nas ciekawie członków załogi, podprowadził do zapatrzonego w horyzont stojącego na rufie mężczyzny.

- Kapitanie Argus! – przywitał się.

Mężczyzna uśmiechnął się szeroko i uścisnął dłoń młodzieńca.

- Pan Parys! Miło cię znów widzieć. – Przeniósł wzrok na mnie. - A to musi być pani Helena! Mąż wspominał, że jest pani piękna, ale nie powiedział, że przypomina wręcz boginię! To zaszczyt móc panią gościć! – Skłonił się głęboko.

Dygnęłam wdzięcznie, mile zaskoczona tak serdecznym powitaniem, po czym podniosłam wzrok, by przyjrzeć się kapitanowi. Miał około czterdziestki, czerstwą zdrową cerę, kręcone brunatne włosy i rzadki zarost na twarzy. Byłam pewna, że nigdy go nie spotkałam. Niemniej jego imię zdawało się brzmieć znajomo.

- Argus? – powtórzyłam. - Jak budowniczy statku Argo? Jeden z towarzyszy herosa Jazona w podróży do Kolchidy?

Mężczyzna zmrużył oczy z samozadowolenia.

- Dokładnie ten sam! Wyprawa się skończyła, a okręt dawno ugrzązł pod Koryntem... ale ja wciąż przebywam na wodzie. – Rozłożył szeroko ręce. - Morze to mój dom!

Ponownie wbił we mnie wzrok i zmarszczył czoło.

- Mówiąc szczerze... pani też mi kogoś przypomina.

Poczułam, jak wszystko w mnie zamiera.

- N-naprawdę? – wydusiłam, z trudem zachowując spokój.

- A jakoż! Szanowna pani przypomina mi pewnego młodzieńca z tamtej wyprawy, o której pani mówiła – oznajmił z uśmiechem, a potem nagle się speszył. - Oczywiście bardzo pięknego młodzieńca o delikatnej twarzy! – zapewnił pośpiesznie, najwyraźniej zdając sobie raptownie sprawę, że mogłam źle zrozumieć jego komplement.

Zalała mnie ulga. Nie tylko wiedziałam już, że jestem bezpieczna, ale domyśliłam się również, z kim podróżowali Jazon i Argus.

- Młodzieńca? – spytałam niewinnym głosem.

- A tak! Przypomnieć sobie nie mogę, jakie nosił miano, bo pełno nas było w załodze, ale pamiętam go, bo miał brata, z którym byli nierozłączni, choć kompletnie niepodobni.

Parys spojrzał na mnie i uniósł brew, przypominając sobie najwyraźniej Kastora i Polluksa z mojej opowieści, ale nic nie powiedział.

- Często się zdarza, że obcy sobie ludzie do złudzenia się przypominają – odrzekłam uprzejmie do kapitana, a moje myśli wędrowały tymczasem ku braciom.

Chociaż pozostawałam bliżej z Polluksem, to Kastor był do mnie bardziej podobny pod względem fizycznym. Był smukłym blondynem o fiołkowych oczach, jak ja.

Zatęskniłam w tej chwili za nimi oboma. Ucieszyłam się z osobiście usłyszanej wiadomości, że żyją i wspólnie biorą udział w przygodach, za którymi tęsknili jako dzieci. Dało mi to także nadzieję, iż mnie również kiedyś uda się ziścić własne marzenia – te o kochającym mężu i spokojnym domu.

- Nieczęsto przewożę pasażerów – ciągnął tymczasem Argus – dlatego przepraszam panią z góry za wszelkie niewygody, które mogą pojawić się na statku podczas podróży. Nie jesteśmy przystosowani...

- Ależ to drobiazg! – Rozwiałam jego obawy. - Wytrzymam przecież kilka dni!

Mężczyzna odetchnął.

- Och, gdybyż wszyscy mieli tak optymistyczne podejście...! W każdym razie proszę mówić, jeśli by pani czegoś potrzebowała. A teraz przepraszam, obowiązki wzywają!

Ukłonił się i oddalił, a Parys pociągnął mnie w stronę pomieszczeń pod pokładem.

- Całkiem przyjemny człowiek – oceniłam kapitana, po czym zmieniłam temat. - Płyniemy prosto do Egiptu?

- Owszem – potaknął. - A przynajmniej taki jest plan...

Coś w jego głosie mnie zaniepokoiło. Zatrzymałam się i złapałam go za ramię.

- Czy wszystko w porządku? – ściszyłam głos. - Podejrzewasz o coś załogę?

Rzucił mi zmęczone spojrzenie.

- Nie. Zupełnie nie o to chodzi. – Wciągnął głęboko powietrze. - Po prostu... rzadko bywałem na morzu, ale z tego, co o nim wiem, tylko w połowie przypadków wszystko idzie zgodnie z planem.


Na nasze nieszczęście obawy Parysa okazały się słuszne. Wypłynęliśmy o zachodzie słońca, a noc i przedpołudnie minęły spokojnie. Jednak w pewnym momencie morze zaczęło gwałtownie kołysać, a ja przez niewielkie okno kajuty zauważyłam, że na niebie gromadzą się pasy granatowej szarości. To nie wróżyło niczego dobrego.

- Chyba zanosi się na burzę – mruknęłam.

Podniosłam wzrok na swojego towarzysza i zauważyłam, że jest dziwnie milczący, a jego twarz przybrała niepokojący ziemisty odcień.

- Parysie, co się dzieje? – zapytałam.

Jęknął cicho, uciskając ręką żołądek.

- Niedobrze mi...

Potrzebowałam chwili, by zrozumieć.

- Zaraz... masz chorobę morską?!

- Mhm – przyznał słabo. - Zawsze gorzej się czuję na wodzie, ale dzisiaj... sama widzisz, jak miota statkiem! – Mówiąc to, leżał na koi, ze stopami podpartymi dwiema poduszkami i stertą koców.

Zrozumiałam, że w tej pozycji stara się jakoś złagodzić nieprzyjemne odczucia. Wiedziałam, iż najlepiej zrobiłoby mu teraz świeże powietrze i widok spokojnych fal. Niestety, wyjście teraz na pokład w obliczu pogarszającej się pogody, nie przysłużyłoby się raczej jego stanowi.

Usiadłam na brzegu łóżka i położyłam mu łagodnie dłoń na barku.

- Posłuchaj, pójdę teraz do kapitana, może ma jakiś specyfik, który ci pomoże. Nie ruszaj się stąd i nie waż się zwracać dzisiejszego obiadu!

Burknął coś pod nosem, ale ja opuszczałam już kabinę. Jak tylko znalazłam się na zewnątrz, uderzył we mnie tak zimny podmuch powietrza, że aż się skuliłam. Ciasno otuliwszy ramiona chustą, ruszyłam na poszukiwanie Argusa.

Nie było to zresztą zbyt trudne, skoro zaraz dojrzałam go na dziobie, jak wydawał rozkazy marynarzom. Poczekałam aż skończy do nich mówić, i gdy wrócili do zajęć, podeszłam bliżej.

Kapitan wyglądał na zmęczonego, ale na mój widok zdołał się uśmiechnąć.

- Pani Helena!

Skinęłam mu głową i przeszłam do rzeczy bez zbędnych wstępów.

- Widzę, że zbliża się sztorm. Proszę powiedzieć – bardzo ostrożnie dobierałam słowa – jak duże grozi nam niebezpieczeństwo.

Argus podrapał się w podbródek.

- Dobra wiadomość brzmi, że się z tym uporamy! Może statek wygląda na mały, ale moja załoga niejedno przeszła. Tak, burza się wkrótce rozpocznie, ale przeprowadzimy nas przez nią! Nie musisz się obawiać, pani!

- Zatem dalej zmierzamy do Egiptu? – spytałam, wygładzając z godnością zmarszczki na sukni.

- Być może nawet uda się wylądować w Heraklejonie, zgodnie z naszymi zamiarami – potwierdził.

Włosy zakryły mi twarz po kolejnym podmuchu wiatru. Argus krzyknął do jakiegoś marynarza, by pośpieszył się się z „tą liną". Rzuciłam szybko okiem na prace okrętowe.

- Czy... mogłabym jakoś pomóc? – zaoferowałam się.

Kapitan posłał mi łagodny uśmiech.

- To miłe z twojej strony, pani, ale uwierz, jesteśmy doświadczeni w tym, co robimy i panujemy nad sytuacją. Najlepiej będzie, jeśli przeczekasz nawałnicę pod pokładem. Na tym statku to m o i m obowiązkiem jest zapewnić ci, jako mojej pasażerce, wygodę i bezpieczeństwo! Nie odwrotnie.

Skinęłam głową. Chociaż byłam wychowywana jako księżniczka mając wiele sług na swe skinienie, nie lubiłam nigdy zrzucać całej odpowiedzialności na innych. Skoro jednak nie chcieli mojej pomocy, zostawało mi zdać się na ich ocenę sytuacji.

- Czy chce pani zapytać jeszcze o coś? – spytał Argus.

Złożyłam usta w uśmiech.

- Właściwie to tak. Mój mąż... złapał chorobę morską.

- Ach!

- No właśnie! To dość... kłopotliwe. Czy macie jakiś skuteczny środek zaradczy?

Mężczyzna wskazał ręką wodę.

- Najlepszym byłoby spokojne morze.

- Na które nie ma chwilowo co liczyć – zauważyłam chłodno.

- Tak... Myślę, że coś powinno znaleźć się w zapasach. Kalaisie! – zawołał jednego z członków załogi. - Zaprowadź panią do spiżarni!

Kwadrans później wróciłam do swojej kajuty pod pokładem, niosąc ze sobą kubek i owoce.

- Możesz tak nie trzaskać? – zapytał z irytacją Parys, kiedy zamknęłam za sobą drzwi.

- Wybacz! Ale spróbuj się trochę rozchmurzyć. Mam coś, co poprawi ci samopoczucie.

Leżący na koi chłopak uniósł się na przedramionach i ze zmarszczonym czołem obserwował, jak obieram pomarańczę i wyciskam dłonią sok z niej do naczynia. Następnie niewielkim kozikiem skroiłam do płynu cienkie plasterki korzenia imbiru.

- Masz. – Podałam mu kubek po skończeniu czynności.

Zawahał się.

- Dzięki, ale... nie mam zbyt apetytu.

- P i j ! – rozkazałam takim tonem, że natychmiast się wyprostował. - Imbir i cytrusy działają przeciwwymiotnie. No już!

Chłopak nie protestował dłużej, tylko przejął kubek z moich rąk i zaczął powoli sączyć napój. Usatysfakcjonowana usiadłam obok niego i oparłam się o ścianę.

Niestety, nie było mi dane odpocząć, bo nagle nami zatrzęsło, a wszystko w kabinie zachybotało. Chwilę później z zewnątrz doszedł głuchy pomruk rozgniewanego nieba wraz z dźwiękiem ostro uderzającego o drewno deszczu.

- Zdaje się, że pogoda popsuła się na dobre – mruknął Parys.

Westchnęłam.

- Na górze pewnie panuje teraz niezłe zamieszanie. Lepiej będzie nie przeszkadzać teraz załodze – przyznałam. - Chyba utknęliśmy pod pokładem na dobrych kilka godzin.


Przez kilka następnych godzin ustawicznie nami miotało. Nie było wprawdzie tak źle, jak się obawiałam, a statek dotąd nie zaczął tonąć, jednak nie czułam się ani trochę bezpiecznie.

Niebo za oknem zrobiło się zupełnie ciemne. Teoretycznie mogła już zapaść noc, ale równie dobrze mrok mógł wynikać z gęstych burzowych chmur – a skoro było tak czarno, zapowiadało się jeszcze długie kołysanie wśród burzowych fal.

Skuliłam się na łóżku, przytłoczona wydarzeniami.

- Nienawidzę ciemności. I w ogóle nocy – powiedziałam nagle.

Parys obrócił głowę w moim kierunku.

- Doprawdy? A nie uważasz, że noc lepiej sprzyja... pewnym sprawom? – Mimo wyzutej z kolorów twarzy zdobył się na to, by puścić do mnie oko.

Pacnęłam go po ręce.

- Chyba nie jest z tobą tak źle, skoro masz czelność mi składać lubieżne propozycje! – burknęłam, ale zaraz uświadomiłam sobie, że w zaistniałej sytuacji powinnam raczej podtrzymywać jego dobry humor niż go gasić. - Przepraszam. Jak się czujesz?

Wzruszył ramionami, ale jednocześnie się skrzywił.

- Ten sok z wiórkami imbiru naprawdę pomógł. Obawiam się jednak, że jeśli sztorm nie zacznie zmierzać do końca...

- Jeśli przy mnie tu napaskudzisz, przysięgam, że nie dotknę więcej swoimi ustami twoich! – ostrzegłam.

- Cóż za zawoalowane określenie pocałunku...!

- P r o s z ę. Nie wiem... Nie myśl o tym, jak ci niedobrze. – Do głowy przyszedł mi pomysł. - Porozmawiajmy!

- Ciągle rozmawiamy!

Westchnęłam.

- Miałam na myśli: opowiedz o czymś. Skupisz się na słowach i zapomnisz o... o morzu. Co ty na to?

Wypuścił ze świstem powietrze i przewrócił oczami.

- Niech będzie! Co chcesz usłyszeć?

- Cóż... – udałam, że się namyślam – ostatnio to ja opowiadałam ci o swojej rodzinie, może więc teraz się odwzajemnisz?

Młodzieniec sarknął z irytacją.

- Nie mam nastroju mówić o braciach!

Skrzyżowałam ramiona na piersi.

- Więc opowiedz o siostrach – odparłam.

Przez chwilę milczał, aż nagle się zaśmiał.

- Ja... nie wiem, od czego zacząć – przyznał. - Mam bardzo dużo sióstr, tak samo jak zresztą braci. Mogę ci je wymieniać, ale tylko imiona ci się pomieszają.

- Więc po kolei. Która jest najstarsza?

- Kasandra. – Nagle pokiwał palcem w moim kierunku. - Nie wiem, czy by cię polubiła, bo nie lubi nikogo, ale ty mogłabyś polubić ją. Tak jak ty wierzy w przepowiednie.

- To znaczy?

Westchnął.

- Kiedy dorastała, rodzice zauważyli, że niektóre jej sny się... spełniają. Zaczęto mówić, iż widzi przyszłość. W końcu została oddana do świątyni Apolla. Miała zostać wieszczką. – W głosie chłopaka zabrzmiała ironia.

- Co poszło nie tak? – spytałam.

- Kasandra... złamała śluby czystości.

- Co?! – nie mogłam w to uwierzyć. Przysięgi składane przed bogami były święte dla zwykłych ludzi, a co dopiero dla kapłanów.

- Niestety – odparł. - W oczach ludzi kobieta jak ona winna być... nieskalana. – Potrząsnął ze zmęczeniem głową. - Wydalono ją ze świątyni. Wciąż utrzymuje, że miewa wizje... czasem faktycznie po wszystkim okazuje się, że miała rację co do jakichś wydarzeń. Jednak po takim upokorzeniu mało kto zawraca sobie nią głowę. Zbrukała dar, którym obdarzył ją bóg... słuchanie jej rzekomych proroctw zakrawa teraz na obrazę Apolla.

Spuściłam wzrok.

- To przykre...

- Sama jest sobie winna! – stwierdził Parys. - Mogła odejść ze swoim kochankiem, ale wolała zostać... i teraz nie jest ani żoną, ani Wyrocznią.

- Może po prostu usiłowała wziąć los w swoje ręce – próbowałam jej bronić.

Chłopak uśmiechnął się do mnie.

- Masz ją za podobną do siebie – skonstatował. - Ale mylisz się. Różnicie się jak noc i dzień. – Zmiął w dłoni rąbek posłania. - Ona jest zimna, dumna i harda. Ty jesteś... inna. Nie trzymasz się tego, że urodziłaś się arystokratką. Uciekłaś i wybrałaś wolność. Poszłaś za sercem, robiąc coś, czego ona nigdy nie byłaby w stanie. To czasem lepsze rozwiązanie niż walczyć z przeciwnikami i pozwolić polityce niszczyć swoją duszę, dążąc do przetrwania. Swoją decyzją zyskałaś na zawsze mój szacunek. – Podciągnął się do pozycji siedzącej i oparłszy podbródek na splecionych rękach, powiódł po mnie pełnym zamyślenia wzrokiem.

Uciekłam spojrzeniem w bok. Jego głos był pełen uznania, które zdawało mi się niezasłużone. Miał mnie za dzielną i zdecydowaną – jego zdaniem samotna ucieczka w świat była przejawem odwagi. Ale czy miał rację? Opuściłam Spartę, ponieważ owładnął mną strach, zamiast walczyć o respekt mieszkańców i tron, które mi się należały. Moi rodacy nigdy by tego nie pochwalili.

- Więc – chrząknęłam, przerywając niezręczną ciszę – która z twoich licznych sióstr jest najładniejsza?

Chłopak gwizdnął.

- Wszyscy powtarzają, że Laodyka, bo ma najjaśniejsze włosy. Niczym roztopione złoto. Wiem, że też takie mam, ale to naprawdę nie jest częste w moich stronach. Dlatego wszyscy zachwycają się tym kolorem. – Zrobił pauzę. - Myślę jednak, że moja najmłodsza siostra Poliksena przebije ją kiedyś urodą. Miała raptem pięć lat, gdy wyjeżdżałem, ale widać już było, że wyrośnie z niej prawdziwa piękność. Ma bardzo jasną cerę i szare oczy podobne do moich, ale jej włosy są ciemnobrązowe. Tworzy to piękny kontrast!

- A pozostałe? – dociekałam.

Spojrzał na mnie z lekka konsternacją.

- Czemu cię to tak interesuje?

Wzruszyłam ramionami.

- Jestem ciekawa, jakie kobiety mieszkają w twoich stronach – odpowiedziałam luźnym tonem.

Na jakich kobietach zawieszałeś wzrok, stając się mężczyzną...

Westchnęłam w duchu, pojmując wreszcie, że pytając go o siostry, niczego się nie dowiem. Zebrałam całą swoją pewność siebie i spytałam:

- Jaka  o n a  była?

Zmarszczył brwi.

- K o g o  masz teraz na myśli?

- Parysie, nie udawajmy! – żachnęłam się. - Ta dziewczyna, która była dla ciebie ważna!

- Skąd wiesz, że jakąś miałem?

- Ach, czyli hasając po górach i delektując się wolnością, zdołałeś zachować niewinność! – zakpiłam. - Wybacz, ale w to nie uwierzę! Słucham więc: jak ma na imię ta dziewczyna? Czy też chłopak, ktokolwiek to był!

Wymamrotał po cichu jakieś przekleństwo, ale dał za wygraną pod wpływem mojego spojrzenia.

- Enona – powiedział wreszcie. - Była moją sympatią z dzieciństwa. Typowa idajska dziewczyna o śniadej cerze, ciemnych włosach i oczach. Pochodziła z gminu, więc moja matka niezbyt pochwalała ten związek. Musiałem wymykać się do niej nocami.

- Co się zmieniło?

Jego oczy nagle wypełniły się smutkiem. Tak głębokim smutkiem, że pożałowałam swojego pytania.

- To, co zwykle zmienia ludzi – odparł bezbarwnym głosem. - Dziecko.

Wyprostowałam się gwałtownie.

- Masz dziecko?!

- M i a ł e m dziecko.

Od razu zrozumiałam.

- O bogowie... – Wzięłam go za rękę. - Nawet nie wiesz, jak bardzo mi przykro. Przepraszam, że pytałam... – zawahałam się, ale uznałam, że powinniśmy pociągnąć ten temat teraz, by więcej nie musieć doń wracać. - Jak miało na imię?

- To był chłopiec. Kor. – Parys wbił wzrok w podłogę. - Miałem piętnaście lat, ona szesnaście, gdy się urodził. Nie mieliśmy pojęcia, czy chcemy się pobrać... Nie mieliśmy pojęcia dokąd nas to prowadzi... Ale byliśmy przez moment szczęśliwi.

- Co się stało potem? – spytałam, kładąc mu łagodnie dłoń na ramieniu.

- Wypadł z kołyski – odparł krótko chłopak, po czym szybko otarł dłonią oczy.

Nie wiedziałam jakich słów powinnam użyć, by go pocieszyć, więc milczałam, jedynie gładząc lekko jego bark.

- To ją zmieniło – podjął po chwili. - Stała się zimna, zaczęła mnie odpychać... Wiedziałem, że cierpi. Próbowałem być przy niej... Ale potem stało się coś w mojej rodzinie...

- Twój zatarg z braćmi – odgadłam.

Przytaknął.

- Nie chciałem tam dłużej zostawać. Pragnąłem tylko wsiąść na okręt i odpłynąć... I tak zrobiłem. Prosiłem Enonę, by płynęła ze mną... Moglibyśmy zacząć od nowa. Ale odmówiła. Była bliska łez, ale uporczywie odmawiała opuszczenia swojego górskiego mikroświata. Pojąłem, że nasze drogi się rozchodzą. Enona bała się dzielić ze mną życie, zatem nie mogłem z nią dłużej być. Dobrze wspominam czas, który nam dano, ale dziś wiem, że nie ją przeznaczył mi los.

Spojrzał na mnie i powiedział poważnym głosem:

- Jednak może ciebie już tak.

Poczułam, że się rumienię.

- Skąd to przypuszczenie? – spytałam, siląc się na spokój.

Przez dłuższy moment milczał.

- Stąd, że Enona znała mnie od lat, ale bała się ze mną zaryzykować. Ty nic o mnie nie wiedziałaś, a zgodziłaś się do mnie dołączyć już pierwszego dnia. – Potrząsnął głową. - Nie wierzę w przypadki, Heleno. Sądzę, iż to bogowie postawili nas sobie na drodze. Taki był ich zamysł, a my musimy teraz zdecydować, czy chcemy go wypełnić.

Uwodzicielski głos młodzieńca zaćmiewał moją zdolność myślenia. Nie potrafiłabym w tej chwili podważyć jakiegokolwiek stwierdzenia z jego ust. Z najwyższym trudem powzięłam decyzję, że poczekam jeszcze trochę, zanim przyznam, iż rzeczywiście jesteśmy „bratnimi duszami". Chciałam naprawdę tak uważać, a nie jedynie znajdować się pod wpływem jego miękkiego barytonu.

Odchrząknęłam.

- Wypełnić? A powinniśmy? Przed chwilą powiedziałeś, że twoja matka uważała Enonę za niegodną ciebie – przypomniałam. - Dlaczego mam takie wrażenie, że ze mną może być podobnie?

Parys odrzucił ramię na bok, tak gwałtownie, że aż uderzył ręką o ścianę.

- Czemu ma mnie obchodzić, co o tym myśli?! – wybuchnął, a jego twarz wykrzywił gniew. - Nigdy o mnie nie dbała! Dlaczego miałbym się na nią teraz oglądać?!

Umilkł gwałtownie, a ja siedziałam w bezruchu, zaskoczona jego wybuchem. Po chwili zaczerpnął głęboko powietrza i przymknął oczy.

- Przepraszam. Zbytnio się uniosłem. Po prostu... nie mam ciepłych uczuć do mojej matki.

Do pewnego stopnia go rozumiałam – w końcu człowiek, który mnie wychowywał i „zastępował" ojca był bezwzględnym, przyprawiającym o dreszcze tyranem. Pomyślałam, że matka Parysa nie musiała się wiele od Tyndareosa różnić.

- Czy ona – zaczęłam ostrożnie – znęcała się jakoś nad tobą?

Chłopak pokręcił głową, wzdychając.

- Nie, nigdy. Zawsze miałem wszystkiego pod dostatkiem: jedzenia, ubrań, służby... Wiem, że mnie kochała, ale nigdy tego nie czułem. Byłem niepokornym dzieckiem, marzycielem, a moi bracia... Oni byli posłuszni, uniżeni i religijni. Uwielbiała ich. Latami patrzyłem, jak okazuje im afekt, podczas gdy ja stałem z boku. Czułem się samotny w pałacu. Byłem blisko z rodzeństwem, ale byliśmy jednocześnie od siebie i n n i. Szukałem więc swojego miejsca poza pałacem. Matka nie mogła pojąć moich ciągot do „bratania się z pospólstwem" i włóczenia po dziczy.

Przyglądałam mu się ze współczuciem.

- A twój ojciec? Jaki jest?

Wzrok młodzieńca złagodniał.

- On jest zupełnie inny – przyznał. - Bardzo opiekuńczy i... po prostu dobry. Potrafił wychować mnie i moich braci, nie faworyzując żadnego z nas. Za to go szanuję. Nie zawsze miał czas, ale gdy się widywaliśmy, znajdowałem u niego miłość i zrozumienie, którego potrzebowałem. – Chłopak uśmiechnął się. - Na pewno, by cię polubił.

- Skoro tak uważasz... – Zauważyłam, że wzrok Parysa odważnie błądzi wokół moich ust.

- L-lepiej się czujesz? – wydusiłam, nieco skrępowana przez jego spojrzenie.

- O wiele – przytaknął. - Miałaś rację. Rozmowa pomogła.

Przysunął się w moim kierunku. Zadrżałam z niepewności, ale nie ruszyłam się z miejsca. Kiedy położył mi dłoń na policzku i przesunął palcem po skórze, przymknęłam powieki i westchnęłam.

Poczułam jego ciepły oddech, gdy się nachylił, a potem jego miękkie namiętne wargi na moich. Wyciągnęłam ręce i zacisnęłam mu dłonie na ramionach, przybliżając się do niego i pogłębiając pocałunek.

Odsunął się po jakiejś minucie. Było już bardzo ciemno, więc nie widziałam, jaki ma wyraz twarzy.

- Dziękuję, że jesteś tu ze mną – szepnął, niemal kryjąc się w mroku.

Następnie westchnął ze zmęczeniem.

- Ten dzień mnie wykończył. Położę się już. – Raz jeszcze musnął palcami mój policzek i odgarnął za ucho kosmyk włosów. - Dobranoc, Heleno.

Przykrył się kocem i chwilę później już spał, oddychając płytko i regularnie. Ja siedziałam oparta o ścianę jeszcze przez dłuższy moment, a moje myśli błądziły wokół tego, że w czasie krótszym niż miesiąc Parys stał mi się bliższy niż Menelaos przez całe moje życie.


Tej nocy znów śniła mi się bogini Hera, wystrojona w diadem i biżuterię z pawich piór. Uśmiechała się szyderczo, a otaczały ją gęste burzowe chmury. W pewnym momencie błyskawica przecięła jej obraz, a ja zobaczyłam tonącego Parysa. Szamotał się we wzburzonej wodzie i wyciągał szyję, rozpaczliwie usiłując złapać oddech.

W końcu jednak zachłysnął się, oczy rozszerzyły mu się z przerażenia, a twarz stężała. Przestał walczyć, wzrok zaszedł mu mgłą. Patrzyłam, jak pogrąża się w morskiej toni.

Chciałam podbiec, rzucić się w odmęty i go wyciągnąć, ale tkwiłam w miejscu. Mogłam jedynie krzyczeć w swoim umyśle: Nieee! Proszę, nie ON! Jest dla mnie wszystkim...! Bogowie, pomóżcie mu! AFRODYTO, pani uczuć, ocal go dla mnie!!! I wtedy...

Otworzyłam oczy i zobaczyłam wpadające do kabiny światło dnia. Niebo za oknem miało pogodny lazurowy odcień, a statkiem nie kołysało. Sztorm dobiegł końca.

Podniosłam się na koi i zerknęłam na Parysa. Wciąż spał. Patrzyłam na jego rozluźnioną twarz oraz unoszącą się i opadającą klatkę piersiową, myśląc o tym, jak młody oraz bezbronny zdaje się w tej chwili. Polegałam na nim w ostatnich dniach, jakby wiedział o świecie wszystko, a przecież nie był nawet starszy ode mnie...

Ponownie spojrzałam za okno. Wszystko na zewnątrz było tak inne niż wczoraj i w moim śnie... A jeśli to nie był sen?, szepnęło coś w mojej głowie. Hera już raz mi się śniła... Co jeśli to ona zesłała tę burzę, by mnie ukarać za ucieczkę od męża i królestwa oraz zauroczenie przypadkowym nieznajomym?

Już nie tylko zauroczenie...

Wiedziałam, że więź między mną i Parysem z każdym dniem się zacieśnia. Zakochiwałam się w nim. Czy to naprawdę przypadek, że koszmar skończył się w chwili, gdy wezwałam na pomoc Afrodytę?

Jedna z bogiń nas potępia, ale inna czuwa nad nami, pomyślałam. Może, mimo różnic między nami, mamy przed sobą wspólną przyszłość?





Dobra, mam nadzieję, że rozdział się podobał :). Teraz garść wyjaśnień do nawiązań mitologicznych.

1) Wyspa Kranae istnieje naprawdę i odgrywała też rolę w oryginalnej historii - w Iliadzie Parys przypomina Helenie, że to tam przeżyli swoją pierwszą wspólną noc (według tradycji - po dziesięciu dniach znajomości).

U mnie przeżyli tam pierwszy pocałunek ;D

Początek rozdziału został przerobiony - Robert Graves mnie zmylił w Mitach greckich, nazywając Kranae portem. Mój plan zakładał, że Helena i Parys popłyną z Getejonu na Kranae, a tam znajdą statek...

Ale okazało się, że portem jest Getejon, a Kranae to MACIUPKA wyspa ("praktycznie skała" cytując Bettany Hughes), więc fabuła uległa zmianie: nasza para popłynęła tam pooglądać kwiaty, jakkolwiek surrealistycznie to brzmi... Obecnie jeśli chodzi o roślinność, Kranae słynie głównie z kopru włoskiego, ale może w czasach archaicznych było inaczej xD

(A poza tym: to nie jest powieść historyczna, tylko historical fantasy!)


2) Jeśli ktoś zwrócił uwagę, to wróżbitka w retrospekcji mówi o "siedmiu Muzach". To był mój błąd - w klasycznej wersji tych bogiń sztuk jest dziewięć - ale nie muszę go poprawiać, bo według Zygmunta Kubiaka w różnych rejonach czczono różną liczbę. Były obszary w Grecji, gdzie Muz w wierzeniach faktycznie było siedem.


3) Zapewne niektórzy z Was mogą być zaskoczeni, że Parys miał syna, bo kultura popularna przedstawia go jako młodego i bezdzietnego.

Faktycznie Homer nic nie wspomina o jego dzieciach, a Odyseja mówi, że "Helenie bogowie nie zesłali żadnego potomstwa, odkąd powiła swoją córkę", jednak istnieją uboczne wersje mitów, gdzie książę ma dzieci zarówno z Heleną, jak i swoją pierwszą żoną Enoną (Ojnone).

Zależnie od wersji Kor - a ściślej mówiąc: Korytos - jest albo synem Parysa i Enony, albo Parysa i Heleny. (Albo też mogło być dwóch chłopców o tym imieniu, jeden z pierwszą kobietą, a drugi z Heleną.)

Niezależnie od imienia matki, chłopiec zginął w młodości przed upadkiem Troi ://.



Rozdział jest zadedykowany FannyBrawne99 ;).

Polecam zajrzeć do jej opowiadań o Jazonie (oraz jego żonie - czarodziejce Medei) i Edypie, którzy zostali wspomnieni w tym rozdziale, są warte przeczytania <33


Widzimy się za tydzień!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro