Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Biegłam przez las, a właściwie ledwo się wlokłam.

Łzy przysłaniały mi widok i sprawiały, że obraz rozmazywał mi się przed oczami. W żyłach zamiast krwi płynął mi lód. Nie było śladu po adrenalinie, którą czułam zawsze podczas łamania zasad. To było zupełnie inne uczucie. Nowe. Takie, które mnie przerażało. Moje płuca były ściśnięte i ledwo mogłam nabierać powietrza. Każdy oddech był dla mnie torturą. Miałam strasznie wysuszone gardło. Przy każdej próbie nabrania powietrza z mojego gardła wydobywał się świst. Miałam wrażenie, że wszędzie go słychać.

Szumiało mi w uszach. Co chwilę oglądałam się za siebie, bojąc się, że coś mnie śledzi. Ale nie patrzyłam w dół. Nie chciałam znowu tego widzieć. Wiedzieć JEGO.

Dopadłam do jakiegoś drzewa, uwieszając się na nim. Rękawem starłam łzy, które były na całej mojej twarzy. Mieszały się z potem, resztkami makijażu i... krwią.

Krwią mojego profesora.

Wzdrygnęłam się, przypominając sobie chwile z tego okropnego wieczoru.

Cały dzień zaczął się całkiem normalnie. Dostałam ochrzan od profesora Smitha za to, że moje ubranie jest zbyt wyzywające i za dużo odkrywa. Że dekoncentruję chłopców. Sorry, ale dla mnie takie wyjaśnienia są gówno warte. Wychodziłam z założenia, że nie istniało coś takiego jak za krótka spódniczka czy za duży dekolt, tylko nieumiejący się zachować faceci. No, bo to ich problem skoro przychodzą do szkoły pogapić się na laski, zamiast się czegoś nauczyć. Chociaż jakby się na tym zastanowić, to w naszych czasach bardzo ciężko było o inteligentnego mężczyznę.

Mężczyznę, nie chłopaka.

A to też była bardzo ciekawa kwestia. Moje koleżanki ciągle pytały mnie, czemu nie mam chłopaka albo czemu nie jestem w związku. Przecież z twoim wyglądem możesz mieć każdego, powtarzały mi przez cały czas. Miały rację, nigdy temu nie zaprzeczałam. Byłam ładna i umiałam to podkreślić makijażem i ciuchami. Byłam pewna siebie i korzystałam ze swoich atutów, ale nie chciałam się pakować w związki. Bo wszyscy byli tacy sami. Próbowali zaimponować głupimi odzywkami i akcjami, pokazującym ich odwagę, a jak należeli do drużyny to uważali się za panów świata.

A ja chciałam mężczyznę. Nie chłopaka, który „będzie mnie chronił", tylko faceta, który zabije osobę, która na mnie krzywo spojrzy. No, może nie zabije, bo nie jestem taka mściwa, ale da po mordzie. Wiedziałam, czego chcę i jeszcze nikt nie sprostał moim kryteriom.

Ale wracając do tematu. Nachalny profesorek kazał mi zostać po lekcjach. Nic nowego. Przynajmniej tak na początku myślałam, wyśmiewając tę sytuację z koleżankami. Pewnie każe mi siedzieć w klasie z kilkoma napalonym futbolistami, którzy byli za głupi, żeby skupić się na lekcji. Jak się później okazało, wcale nie miałam robić dodatkowych zadań z angielskiego.

Gdy Smith kazał mi podejść, wstałam i zrobiłam to, co mi kazał. Zatrzymałam się przed biurkiem, a wtedy on wstał i dosłownie się na mnie rzucił. Przycisnął mnie do biurka tak boleśnie, że na pewno będę miała siniaki tyle, że nie były one teraz moim największym zmartwieniem. Nadal pamiętam, jak powoli sunął ręką w górę, po moim udzie. Wyklinałam się za to, że musiałam dzisiaj założyć ta pierdoloną spódniczkę. Łapczywie pożerał ustami każdy fragment mojego ciała. Potem rozerwał mój sweterek, który był tak naprawdę delikatną, czarną warstwą materiału, która przypominała firankę. Pod tym miałam tylko krótki top na ramiączka. A sweterek leżał teraz w strzępach w sali lekcyjnej. Sunął wielkimi spoconymi łapami po moim ciele, coraz bardziej przekraczając moje granice. Wzdrygnęłam się na samo wspomnienie. Napalony profesorek myślał, że jestem łatwą dziewczyną, którą przeleci, i że ze strachu nie puszczę ani słówka.

Nie należałam do puszczalskich lasek, mimo że wiele osób, które mnie nie znały, właśnie w taki sposób mnie postrzegało. Nic bardziej mylnego. Całowałam się kilka razy i, wbrew pozorom, nie straciłam dziewictwa.

Pamiętam wszystko jak w zwolnionym tempie. Wszystkiemu towarzyszyły brzdęki łańcuchów, przyczepionych do mojej spódniczki i moje ciche błagania, żeby przestał.

Nie słuchał.

Nie odpuszczał.

Napierał na mnie coraz mocniej.

Zanim się zorientowałam leżałam już na jego biurku. Nie myślałam za dużo. Wiedziałam tylko, że musze się stąd wydostać.

A wtedy w moje ręce wpadł nóż. Nie jakiś bardzo ostry, bo służył do otwierania listów. Na początku nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście, bo kto używał takich rzeczy?

Zacisnęłam palce ja rękojeści, a czas się zatrzymał. Słyszałam jak szybko bije moje serce, a krew pulsowała mi w uszach. Pamiętam jego dzikie spojrzenie, gdy nachylił się, żeby obdarować moje usta kolejnym pocałunkiem. Nie odrywałam spojrzenia od jego oczu, chciałam wiedzieć i czerpać satysfakcję z tego widoku.

Pewnym ruchem pchnęłam nożem tak, że przeszedł pod żebrami i wbił się od dołu w serce. Patrzyłam, jak ucieka z niego życie. I ten widok napawał mnie satysfakcją. Czułam euforię, spowodowaną morderstwem, zadanym z moich rąk. Z jego oczu powoli zniknął blask. Zmatowiały, a jego ciało stało się sztywne i osunęło się na mnie bezwładnie.

Z trudem go odepchnęłam. Wtedy zaczęło do mnie docierać, co zrobiłam. Wyrzuciłam ciało przez okno. Nadal nie wiem, jak mi się to udało. Musiałam być napędzana przez adrenalinę. Wyszłam ze szkoły, grzecznie żegnając się z woźnymi. Światła było przygaszone, a moje ubrania czarne, więc nie dostrzegły krwi, która pokrywała mnie w całości.

Szybko wróciłam po ciało. Na szczęście szkoła była blisko lasu, więc nie było problemu. I tak właśnie znalazłam się w tej sytuacji. Mieliśmy początek października, więc było dość zimno, a ja stałam w lesie w topie na ramiączka i krótkiej spódniczce razem z trupem, który za życia próbował mnie zgwałcić.

Zajebiście.

Lubiłam kłopoty, ale to było za dużo nawet jak na mnie.

Zadrżałam z zimna, po czym odepchnęłam się od drzewa, próbując nie patrzeć na swoje dłonie, które były całe we krwi.

Starałam się choć trochę opanować oddech, który świszczał mi w uszach. Albo w całym lesie. Przypomniałam sobie ćwiczenia oddechowe, których uczyła nas wuefistka. Zastosowałam się do jej rad, ale to nic nie dało.

Nie czułam kontaktu ze swoim ciałem. Nawet nie wiedziałam, dokąd chcę iść i co dalej zrobić.

Idź. Uciekaj. Biegnij. Uciekaj! Gonią cię! Uciekaj! Są za tobą!

Co chwilę się odwracałam i panicznym wzrokiem rozglądałam w ciemnościach, próbując dostrzec oznaki, że naprawdę ktoś tu jest, że moja wyobraźnia nie płata mi figli.

Nie, nikt się nie czaił.

Kilka kroków do przodu.

Znowu obrót.

Krok.

Coś słyszałam.

Nie jestem sama.

- Kto tu jest?! Kim jesteś i czego chcesz?!- wrzasnęłam w ciemność.

Nic.

Zero odzewu.

Wymyślam to sobie.

Nikogo tu nie ma.

Jestem tylko ja i ciało.

Las jest pusty.

Doszłam do następnego drzewa. Oparłam się o nie, przymykając oczy.

Muszę odetchnąć. Na chwilkę.

Uciekaj! Uciekaj! Uciekaj!

Pociągnęłam ciało, stawiając jeszcze kilka chwiejnych kroków.

Obróciłam się jeszcze raz.

Zaczynałam popadać w jakąś paranoję.

Ruszyłam do przodu i...

Wpadłam na kogoś. Moja głowa boleśnie zderzyła się z twardą piersią, która na pewno nie należała do kobiety. Podniosłam wzrok i nie zobaczyłam za dużo. Było ciemno, a postać była ubrana cała na czarno, z kapturem naciągniętym na głowę.

Cofnęłam się, a on ruszył za mną.

Coś chwyciło mnie od tyłu. Spięłam się. ale nie wydałam żadnego dźwięku.

Muszę się skupić.

Wzięłam kilka głębszych wdechów, po czym mocno zajebałam napastnikowi w splot słoneczny. Uderzyłam łokciem, więc mnie uderzenie za bardzo nie zabolało, ale on na pewno to poczuł. Puścił mnie, jęcząc cicho, a ja odskoczyłam najszybciej, jak mogłam.

Przede mną pojawił się facet, który przed chwilą stanął mi na drodze. Chwycił mnie za nadgarstki i ścisnął je boleśnie. Powstrzymałam chęć syknięcia. To i tak nic by nie dało. Widziałam, że otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale nie dałam mu na to szansy.

Szybko odnalazłam w głowie odpowiedni ruch. Uniosłam kolano i przywaliłam nim w jego krocze. Z jękiem osunął się na ziemię. A ja stanęłam pomiędzy napastnikami, którzy chwilowo nie mieli szansy mnie zaatakować. Mimo tego nadal byłam w pełnej gotowości do odparcia ataku. Starałam się obserwować obu na raz.

Paradoksalnie teraz byłam spokojniejsza, niż gdy musiałam ukryć ciało. Większe opanowanie i spokój osiągnęłam podczas walki z obcymi facetami, którzy mnie napadli, niż wtedy gdy musiałam ukryć trupa, którego zabiłam. Ale tak samo było, gdy go zabijałam. Wtedy byłam skupiona, pewna swoich ruchów i całego ciała.

No właśnie, ciało.

Rozejrzałam się w poszukiwaniu mojego profesora.

Leżał spokojnie na ziemi.

Parsknęłam śmiechem w duchu.

Przecież był martwy, więc co innego miał robić?

Patrząc na profesora, wytrąciłam się ze skupienia. Przestałam być uważna i nie zwracałam uwagi na otoczenie. I to był błąd.

Ktoś zaszedł mnie od tyłu. Wygiął mi ręce do tyłu, przytrzymując je mocno. Przyciągnął mnie do swojej klatki piersiowej, a mnie owionął silny męski zapach.

- Nie bój się- szepnął, nachylając się tak, że jego twarz dotykała mojego ucha.- Nie zrobimy ci krzywdy.

A potem zalała mnie ciemność. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro