33

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng




Taehyung uśmiechnął się do niego szeroko i promiennie, jakby cel w jakim tu przyszedł był absolutnie niewinny. Rozłożył się wygodniej na krześle, krzyżując nogi w kostkach, które, notabene, nadal leżały na blacie stołu. 

— Nie moja wina, że nie zamykasz okien, hyung — powiedział tonem lekkim jak piórko, chociaż oknem to on się tutaj nie dostał. Magia bywa przydatna. Powolnymi ruchami zsunął nogi z mebla i postawił na podłodze, żeby wstać i pokazać się człowiekowi w pełnej okazałości.

Starszy mężczyzna ze świstem wciągnął powietrze do płuc. Nogi, długie, podkreślone przez ciasny materiał były pierwszym, co zobaczył. Przesunął wzrokiem do góry, dostrzegając bordowy sweterek, a nad nim piękną buźkę, przypatrującą się mu z cwanym i pewnym siebie uśmieszkiem.

— Wynoś się stąd — nie dało się ukryć, że przestraszył się tego chłopaka. Wyglądał jak zwykle perfekcyjnie, kusząco i nic nie robił sobie z postawy właściciela domu, który z jednej strony przekonałby się co jeszcze Tae może mu zaoferować, a z drugiej wrzuciłby go do jakiegoś głębokiego rowu, najlepiej martwego.

— Nie mam zamiaru, hyung. Obiecałeś mi coś i nie dam ci spokoju, póki tego nie dostanę — odparł młodszy Kim wciąż tym samym lekkim tonem, ale w jego ametystowych oczach zalśniło ostrzeżenie. — A uwierz mi, nie jestem osobą, której można odmawiać — mruknął, ruszając powolnym krokiem w stronę Namjoona.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro