Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pakuję jeszcze słuchawki, bez których nie potrafię się obejść i ładowarkę do telefonu. W myślach powtarzam sobie „To tylko jeden miesiąc, jakoś przeżyję". Przerzucam średniej wielkości torbę przez ramię i w pośpiechu schodzę na dół. Na samym dole czeka już na mnie mój pies, merdający ogonem. Zeskakuję z kilku ostatnich schodków i schylam się do kundelka.

- No mały gotowy do podróży? – głaszczę go po głowie. Nie wydaje się być szczęśliwy, chociaż dla niego to żadna różnica.

Przeczesuję dłonią moje blond włosy, biorę Coffee'ego pod rękę i wychodzę z domu. Moja mama wychodzi tuż za mną. Zamyka drzwi na klucz, po czym kładzie małą karteczkę pod wycieraczką dla mojej cioci, która ma podczas naszej nieobecności zająć się domem „Nie zapomnij podlewać kwiatów". Wydaję mi się czasami, że kocha ona swoje kwiaty bardziej ode mnie. Gdy byłam mała słyszałam tylko „Nie zbij tej doniczki" „Uważaj na tą roślinę, jest ona dla mnie wszystkim".

- Mam nadzieję, że cieszysz się na nasz wspólny wyjazd – uśmiecha się, klepiąc mnie po ramieniu. Zaciskam zęby i kiwam twierdząco głową. Są to moje ostatnie wakacje, przed egzaminami. Później studia, praca... Miałam w planach spędzić je trochę inaczej, jednak nie chcę sprawiać rodzicom przykrości.

Kładę Coffee na tylne siedzenie samochodu, po czym sama wsiadam do środka. Nim zdążę zapiąć pasy, pies już siedzi mi na kolanach. Klepie go po głowię i wkładam słuchawki do uszu.

„Żegnaj domku, widzimy się za cały miesiąc" myślę, patrząc w stronę okna. Mój tata rusza, a ja zamykam oczy, pogłębiając się w muzyce.

Moi rodzice dali mi na imię Melody. Zawsze kiedy pytałam, dlaczego tak mnie nazwali, mówili, że kiedy się urodziłam zza ściany usłyszeli cichą symfonię. Ktoś wtedy grał na pianinie, a że blisko porodówki znajdował się oddział dla dzieci, musiały być to zajęcia muzyczne. Do tego moja mama za czasów młodości, przygrywała to na skrzypcach, to na pianinie. Niestety w czasach licealnych doznała poważnej kontuzji, a kiedy znowu mogła zacząć grać, urodziłam się ja.

Blond włosa, blada i niziutka dziewczyna, której jedyną pasją jest jej pies Coffee. Moje jasne włosy sięgają mi do łopatek, a kontrastem od tej całej bieli są moje oczy. Niektórzy mówią, że są po prostu ciemnoniebieskie, jednak słyszałam też takie opinie, że to kolor czarny. Są naprawdę bardzo ciemne, co wręcz komicznie wygląda z moją karnacją.
Nie mam zielonego pojęcia po kim odziedziczyłam takie cechy wyglądu. Moja mama Lora aktualnie posiada blond włosy, jednak tylko je maluje. W rzeczywistości jej kolor to brąz podchodzący pod czarny. Zaś mój tata Owen jest na pewno szatynem. Rodzice mówią, że to po dziadkach, jednak ja upieram się przy swoim. Jestem po prostu adoptowana.

- Melody! - słyszę krzyk – Melody, dziecko drogie odpowiadaj jak do ciebie mówię – wzdycha moja mama.

- Przecież nie słyszałam – warczę. Czy tak trudno zrozumieć, że gdy mam słuchawki na uszach, nie jestem w stanie słyszeć tego co inni do mnie mówią.

- Zatrzymujemy się na chwilę, wyprowadź Coffee – mówi mój tata, zatrzymując samochód.

Zakładam smycz mojemu psu i wychodzę z samochodu. Jest chłodno, mimo tego, że to połowa lipca. Idę z Coffee trochę dalej i rozglądam się dookoła. „Pustkowie"myślę. Do tego jest tak strasznie zimno. W jednym uchu nadal mam słuchawkę, w której leci kolejna piosenka z mojej listy. Tym razem to „Mad world".

- Coffee – Mówię do psa – wracamy? - Pies wesoło merda ogonem, po czym zaczyna ciągnąc mnie w stronę samochodu – Dobrze, że się rozumiemy.

Widzę już samochód, więc postanawiam przyspieszyć. Nagle czuję jak ktoś łapię mnie za ramię. Odwracam się niespodziewanie, a moim oczom ukazuję się mężczyzna w podeszłym wieku.

- Przepraszam? - pytam zdziwiona, jednak nieznajomy nie odpowiada. Spogląda na mnie takim wzrokiem, jakby po raz pierwszy od bardzo dawna widział żywą duszę – Mogę w czymś pomóc? - znowu zadaje pytanie.

Nagle czuję wibracje w kieszeni. To mama Pośpiesz się. Czytam wiadomość, po czym zostawiam mężczyznę i ruszam w stronę mojego samochodu.

- Czy daleko jeszcze do Creston? - wzdycham znudzona.

- Już jesteśmy – odpowiada mój tata, jednocześnie ruszając. Nagle widzę wielki znak Witamy w Creston – To naprawdę spokojne miasteczko, odpoczniemy trochę od tego zgiełku.

- Nie sądzę – wzdycham wyjmując słuchawkę z ucha – Tutejsi są strasznie dziwni.

- Co? - pyta z lekka zdziwiona mama.

- Mówiłam do siebie.

Witamy w Creston, tak Witamy na najnudniejszych wakacjach świata.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro