~love kills~ [2/2]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Jak chcesz to zrobić? - spytał spokojnie Dziesiąty, wyglądając zza ramienia towarzysza, by razem z nim móc patrzeć w znajdujący się przed nimi ekran.

Doctor naciskał kolejne guziki na ogramnej konsoli i mruczał coś pod nosem. Dopiero po chwili, nadal wpatrując się w pojawiające się przed sobą słowa i symbole, zwrócił się do przyjaciela:

- To nie takie trudne, wystarczy jedynie przenieść się w odpowiednie miejsce... - Westchnął. - Pamiętasz atak Aniołów na Nowy Jork? - Tamten pokiwał głową na potwierdzenie. - Musimy znaleźć się właśnie tam. W dodatku potrzebujemy Anioła Boba, tylko on jest w stanie zabrać głos.

Wyższy z nich włożył dłonie do kieszeni spodni w paski.

- W takim razie do dzieła.

Doctor zaciągnął trzy dźwignie i przycisnął następne cztery różnokolorowe guziki.

- Do dzieła.

Bożonarodzeniowa noc w Londynie była ciemna, zimna i dość nieprzyjemna. Tylko blask pięknych gwiazd potrafił jeszcze ją jakoś uratować. Punkciki ładnie wyznaczały konkretne gwiazdozbiory. I na takim właśnie tle niebieska budka z dwoma szaleńcami oraz ich niebezpiecznymi wspomnieniami zaczęła stopniowo zanikać, by niespokojnie wznieść się w górę i zniknąć gdzieś w środku tunelu czasoprzestrzennego, prowadzącego do zupełnie innej rzeczywistości.

*

Kolejne dziwne dźwięki lądującego wehikułu przyczyniły się jednynie do obrócenia śpiącego bezdomnego mężczyzny na drugi bok. Cała trójka podróżników szybko opuściła maszynę, w ciszy minęła ławkę ze wspomnianym człowiekiem i skierowała się w stronę budynku z dużym, czerwonym napisem "Winter Quay".

- Myślisz, że jeszcze tam jakiegoś znajdziemy? - szepnął niepewnie starszy Doctor.

- Na pewno został choć jeden, przecież wiesz, że nie zniszczyliśmy wszystkich... - opdpowiedział drugi równie cicho.

Pokonali dalszą część trasy w milczeniu, by wreszcie znaleźć się u celu. Jeden z nich bez zastanowienia popchnął wejściowe drzwi i wbiegł na teren budowli. W środku zatrzymał się i poczekał na resztę. Później musieli iść o wiele ostrożniej, w końcu to oni mieli zamiar złapać Anioły, nie na odwrót.

W skupieniu stawiali kolejne kroki. W międzyczasie Cassiopei zaczęła martwić się odrobinę o swoją niepewną przyszłość. Skoro nie powinna istnieć... To czy oni mają właśnie zamiar się jej na zawsze pozbyć? Przez moment rozważała nawet ucieczkę, szybko jednak odgoniła myśli na jej temat, gdy zdała sobie sprawę, że to ich rozwiązanie na pewno będzie dla każdego najlepszym. Tak przynajmniej starała się sobie wmawiać.

Nagle, zupełnie niespodziewanie, coś skrzypnęło. W półmroku wszystko brzmi przerażająco, zwłaszcza, kiedy ma się świadomość, że wokół ciebie może akurat grasować stado całkowicie niebezpiecznych, żywych posągów, dlatego też kobieta lekko podskoczyła.

- Przepraszam, to tylko ja - sapnął mężczyzna w muszce, który szedł aktualnie tuż za nią.

Ale właśnie w tym momencie usłyszeli kolejne skrzypnięcie, a po tym i szurnięcie, nieprzyjemnie odbijające się po całej klatce schodowej w postaci groźnego echa.

- Są tutaj - szepnął ponownie. - Witam, czy zastałem może Anioła Boba? - spytał głośniej i wyraźniej, przeciągając niektóre słowa.

Przez całe kilkanaście sekund stopniowo tracili wiarę w to, że ktokolwiek odpowie, dopóki ktoś z dołu nie postanowił się w końcu odezwać.

- Czy to ty, Doctorze? - rozbrzmiał przyjemny, jednakże jakby nieobecny, męski głos.

- Tak, tak - potwierdził od razu, powoli schodząc w jego kierunku.

Na kolejne szurnięcia wszyscy zacisnęli zęby. Nie wiedzieli bowiem, z której strony mogą zostać zaatakowani.

- Powstrzymaj swoich kolegów, mamy sprawę - dodał Jedenasty, w obawie o przedwczesne i niechciane zakończenie spotkania.

Podróżnicy stanęli przed swoimi przeciwnikami, jedym z największych zagrożeń dla ludzkości. Młodszy Doctor wysunął się trochę do przodu i złożył ręce.

- Zdaliśmy sobie przed chwilą... A właściwie za chwilę... - zaciął się, gubiąc w obliczeniach czasu. Machnął ręką - Zdaliśmy sobie sprawę, że wszystkie ataki na Londyn, dziwne zjawiska pogodowe i te sprawy... To wina naszych niedopilnowanych wspomnień, które niekontrolowanie uciekły. Wspomnień w postaci Cassiopei Hole. A wy musicie nam pomóc to wszystko powstrzymać...

- Mamy ją zniszczyć? - zapytał Anioł w najprostszych słowach, w jakich tylko się dało, co wywołało otwarcie buzi kobiety, o której była mowa.

- Nie! - krzyknął od razu, stając przed Cassy, jakby miał zamiar bronić ją przed tym własnym ciałem. - Macie ją tylko... Zabezpieczyć.

- Przenieść w czasie? - wtrącił się jego towarzysz.

- Nie - odparł stanowczo. - Uwięzić...

Kilka przerażonych spojrzeń zostało rzuconych na mówcę. Kobieta zaczęła niespokojnie kręcić głową.

- Nie chcę reszty życia spędzić w więzieniu! - jęknęła zdezorientowana.

- Nie o to chodzi, Cassy - Doctor próbował ją uspokoić. - Po prostu... Posłuchaj.

Ręką wskazał na Dziesiątego, prosząc go tym o zabranie głosu. Mężczyzna kiwnął głową, jakby jego przemowa była wielkim występem planowanym już od dawna i zaczął mówić.

- Miłość nie jest dla Doctorów, Cassy - zaczął powoli. - Miłość nigdy nie jest dla Doctorów, ale ten miał nadzieję, że każdą regułę musi potwierdzać wyjątek, którym to właśnie miał zamiar zostać. I uzależnił się od kogoś trochę za bardzo. Powstały wspomnienia rodzące miłość. Miłość, która zabija. - Westchnął i potarł dłonią czoło. - Miłość sprowadziła na nich i na świat złe istoty, więc postanowiliśmy te właśnie wspomnienia zlikwidować. Ale przy okazji powstania linii czasowej i wyrywania z niej niechcianych elementów... Coś poszło nie tak, powstałaś ty, sklejona ze wspomnień, upodobań... I miłości. A miłość zabija, Cassy, miłość zabija...

Przerwał nieskładną wypowiedź. Kontynuację odważył się przejąć Jedenasty.

- I trafiłaś gdzieś. A my nie mieliśmy pojęcia, co się stało, jak i gdzie przebywałaś. Potem... To już tylko ataki na Londyn z powodu twojego istnienia, które właśnie tam nas sprowadziły. Mimo że nie miałem prawa nic pamiętać, zostało we mnie coś, co pozwoliło mi ciebie odnaleźć...

- Co jest więc ze mną nie tak...? - zapytała cicho dziewczyna, spuszczając głowę.

- Wspomnienia mają zbyt dużą moc, za bardzo się przebija i to ona sprowadzała na miasto te wszystkie nieszczęścia. Musimy... Musimy ją wyłączyć.

Zapadła cisza, którą każdy z nich bał się przerywać. Cassiopei odruchowo złapała Doctora za wyciągniętą do tyłu rękę i mocno ją zacisnęła. Mężczyzna poczuł dzięki temu przyjemne ciepło i napływ nowych emocji, które wprowadziły go w zbyt idealny stan. Wspomnienia. Do głowy przyszła mu nowa myśl. Zaczął się bać.

*

Na podłodze stała samotna, zapalona świeca. Wokół niej zebrało się dwóch kosmitów, jeden człowiek zbudowany ze wspomnień i trzy nienaturalne posągi. Wszyscy milczeli, każdy myśląc trochę o czym innym. Jeden Doctor zastanawiał się, jak to wszystko się skończy. Czy to w ogóle ma prawo się udać? I co będzie potem z nim? Jak się rozdzielą, pożegnają?

Cassy była przerażona. Została poinformowana, co chcą z nią zrobić, jednak wciąż nie miała pojęcia, jak to ma wyglądać i o co tak naprawdę chodzi.

I Jedenasty Doctor. Zły, smutny, przerażony. W końcu wspomnienia, które były tak ważnym elementem jego życia, największa miłość, część samego siebie miała zostać ostatecznie całkowicie zniwelowana. Mimo że o tym wszystkim pamiętał już tylko z nieliczynych opowieści świadków, wiedział, że to jedyna rzecz, dzięki której mógłby pozostać szczęśliwy. A teraz miał tak po prostu się jej pozbyć.

Wiedzieli, że czasu nie pozostało dużo. Ustawili Cassiopei na śodku, tyłem do Płaczących Aniołów. Zwrócili uwagę na jej ostatni, cudem spokojny uśmiech. Może to wszystko jej przeszło?

Mężczyzna w muszce dotknął jej po raz ostatni. Jak mu się wydawało, po raz ostatni poczuł wspaniałą moc szczęścia i minionej miłości. I nawet zdołał odwzajemnić uśmiech.

Cała trójka zamknęła jednocześnie oczy. A kiedy dwoje z nich ponownie je otworzyło, skierowali wzrok na cztery posągi, które się przed nimi znajdowały. Ten stojący z przodu był inny. Miał zamknięte powieki i spokojny wyraz twarzy. Postacie kiwnęły do Aniołów w ramach podziękowania i pożegnania, po czym odeszli, na zawsze rozstając się z kolejną dziewczyną, która nie miała prawa istanieć.

- Żegnaj, Cassiopei Hole - wyszeptał na koniec Doctor.

Wtedy z jego sercami stało się coś niespodziewanego. W miejcu pustki, która panowała tam od czasu usunięcia wspomnień, coś się pojawiło. Coś wróciło. Coś, co tak naprawdę miało pozostać tam na zawsze, co jednak próbowali usunąć, po prostu zwyczajnie wróciło na swoje miejsce.

Miłość nigdy nie ginie. Miłość jest dla każdego. Miłość nie zabija.

Zabijają tylko ci, którzy nie potrafią jej pojąć.

***

The end. Druga część. Chyba miało być trochę inaczej. Z czasem nie jest AŻ TAK źle jak ostatnio. :')

I... Tyle ode mnie, bo co ja mam więcej gadać?

Kolejny shot kiedyś na pewno się pojawi. Tymczasem zapraszam do gwiazdkowania, komentowania, czytania, dodawania do biblioteki, czy na co tam jeszcze się zdecydujecie. c:

Dziękuję za wszystko!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro