~stars' child~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po przeczytaniu wiadomości rzuciłam telefonem o ścianę i zapłakana wybiegłam z domu. Nawet nie pomyślałam o tym, by zamknąć za sobą drzwi, mimo że w domu nie było nikogo oprócz mnie. Trudno, najwyżej ktoś mnie okradnie, stwierdziłam, biorąc wielki haust świeżego powietrza.

Był środek nocy, jednak księżyc i wszystkie gwiazdy zasłaniały potworne chmury, z pewnością niezwiastujące pięknej pogody. Właśnie wtedy z nieba runął potężny deszcz. Zaśmiałam się histerycznie, połykając słone łzy. Uwielbiałam deszcz. I nawet wtedy, kiedy stałam samotnie na pustym chodniku odludnej uliczki na zimnej ulewie, w samym T-shircie i shortach, potrafiłam się dzięki niemu uśmiechnąć. Z drugiej strony, przemakając tak i trzęsąc się z zimna, pytałam Boga, dlaczego wciąż zrzuca na mnie tak okropne wydarzenia. Krzyczałam. W środku nocy, gdzieś na opuszczonej uliczce zazwyczaj zatłoczonego miasta, wśród miliardów spadających z nieba kropel, wrzeszczałam, śmiejąc się jak opętana, przeklinając cały świat.

W tamtym momencie opisywałam ten dzień dumną nazwą Najgorszego w Całym Moim Życiu. Bo w końcu nie codziennie traci się jedyną najbliższą sobie osobę, prawda? Straciłam ukochanego przyjaciela, sens życia, jakąkolwiek nadzieję na doświadczenie ponownie jakiegoś szczęśliwego momentu i zupełnie sama stałam na nieuczęszczanym przez nikogo chodniku, o mało co nie nabawiając się hipotermii. Jednak, wbrew wszelkim pozorom i moim wyobrażeniom, nie był to jeszcze koniec.

Dookoła mnie panuje półmrok. Powinnam się bać, bo wiem, że nie jestem tu sama. Bardzo dobrze ich widzę. Ale jestem również przekonana o obecności jeszcze jednej osoby, która już od dłuższego czasu nie pozwala mi oszaleć. Stoi tuż za mną, lekko dotyka mojego ramienia. Jednak ja nie mogę się odwrócić, by spojrzeć mu w oczy, przecież oni wszyscy stoją tuż przed nami.

Chciałabym teraz zamknąć oczy, by jeszcze przez chwilę poprzypominać sobie wszystkie chwile razem spędzone. Jednak to nie możliwe. Choć i tak mam wrażenie, że to wszystko odgrywa się w tym momencie gdzieś w tyle mojej głowy.

Chciałabym po raz ostatni spojrzeć na istotę, która uratowała mnie już tamtego dnia.

Nagle usłyszałam jakiś nowy dźwięk, który pojawił się za moimi plecami. Był dość nietypowy, jednakże nieszczególnie się nim przejęłam. Wolałam zajmować się topieniem we własnym smutku i rozpaczy. Oraz szaleństwie, wychodzącym prosto z moich ust w postaci już trochę spokojniejszego śmiechu. Zamiast przejąć się dziwnym zjawiskiem zaczęłam biegać po mokrej ulicy, unosząc ręce do góry. Bawiła mnie każda nowa kropla, zlewającą się z wodospadem moich łez.

Wreszcie zmęczyłam się, bardziej płakaniem i przeżywaniem niż samym wysiłkiem fizycznym. Zrezygnowana usiadłam na krawężniku, stawiając stopy dokładnie w centrum gigantycznej kałuży, głębokiej na kilka centymetrów. Ale nie przejęłam się wodą, chlustającą radośnie wewnątrz moich trampek. Tylko schowałam twarz w dłoniach i ponownie zaczęłam gorzko płakać.

Wtedy pojawił się on.

Jeszcze raz się rozglądam. Każdy z nich stoi nieruchomo w przerażającej pozie. Są zbyt blisko, żeby uciekać. Jedyne, co mogę jeszcze teraz robić, to po prostu nie mrugać.

Tak bardzo chciałabym się teraz obrócić i rzucić w jego ramiona...

Podniosłam głowę, jednak on się nie odezwał. Usiadł tylko koło mnie, głośno wzdychając.

- Zły dzień? - wydusiłam z siebie, już nie płacząc.

Ale dalej nie odpowiadał. Pokręciłam głową. To pewnie jakiś wariat.

Siedzieliśmy tak przez dłuższy czas, wpatrując się tylko w coraz wilgotniejszy świat. Potem wstał.

- Jak się nazywasz? - spytałam odruchowo.

- Doctor - wyszeptał. - Jestem Doctor i... - zaciął się, zawieszając wzrok gdzieś w odległej przestrzeni. - I straciłem towarzysza...

Kolejny raz zaśmiałam się cicho.

- To witaj w klubie, Doctorze - powiedziałam z rozbawieniem, odchylając się lekko do tyłu.

Mężczyzna popatrzył na mnie zaskoczony. Na chwilę posmutniał, po czym na jego twarzy zagościł uśmiech.

- Może ty zechciałabyś być moim towarzyszem? - spytał wesoło.

Obrzuciłam go zdziwionym spojrzeniem. To nienormalne, żeby pytać o takie rzeczy nowo poznanego człowieka! W dodatku nawet nie byłam pewna, co konkretnie może mieć on na myśli, mówiąc o „towarzyszu".

Po chwili uznałam jednak, że i tak nie mam nic do stracenia, nawet gdyby nieznajomy miał mnie jeszcze dzisiaj wywieźć do lasu i tam zamordować. Wszystko brzmiało wtedy dla mnie ciekawiej niż samotne siedzenie w domu i pusta tęsknota za kimś, kto już nigdy nie wróci.

W ostatnim momencie o czymś jednak sobie przypomniałam.

- Tylko że ja... - zaczęłam mówić, jednak Doktor szybko mi przerwał.

- To nie ważne! - krzyknął radośnie. - Jak ci na imię? - spytał jeszcze pospiesznie.

- Halley Hunt - odparłam niepewnie.

- Oh, widywana raz na siedemdziesiąt pięć lat! - zafascynowany uśmiechnął się radośnie. Po chwili powrócił do wcześniej rozpoczętego stwierdzenia. - To nie ważne, Halley Hunt, to nie ważne! - krzyczał, jakby właśnie wygrał jakąś dużą sumę na loterii. Podbiegł do mnie i wyciągnął rękę. Zbliżył twarz do mojego ucha i szepnął: - Wszystko będzie dobrze, Halley Hunt.

- Wszystko będzie dobrze, Halley Hunt - mówi, by mnie uspokoić.

Chociaż i w jego głosie udaje mi się odnaleźć nie najmniejszą ilość strachu.

Wysuwam rękę do tyłu i pozwalam mu chwycić moją dłoń. Ściska ją swoimi długimi palcami. To pozwala mi się poczuć odrobinę bezpieczniej.

Mimo że i tak wiem, iż ani trochę nie jestem bezpieczna.

A on? Czy Władcza Czasu jest bezpieczny?

Zadowolony mężczyzna w przemokniętej marynarce zaciągnął mnie do małej budki policyjnej.

- Co ty planujesz? - zapytałam, śmiejąc się głośno.

W odpowiedzi Doctor jedynie popchnął drzwi niebieskiego pudła, a ja nie potrafiłam ukryć zdziwienia. Była niesamowita.

- Tak, jest większa w środku niż na zewnątrz! - powiedział, jakby czytając mi w myślach, wymachując przy tym zabawnie rękoma.

- Co to jest? - odezwałam się wreszcie, rozglądając się po niekończącym się wnętrzu budki.

- To jest TARDIS - odpowiedział, jakby nigdy nic.

- TARDIS... - Powtórzyłam bezmyślnie. - A czy ta TARDIS służy do czegoś szczególnego?

- Władcom Czasu? Do podróżowania, głównie.

Momentalnie znalazł się na samym środku dziwnej budki, zaczął majstrować przy dziwnych wajchach i przyciskach, które wystawały z każdego wolnego miejsca.

- Jesteś Władcą Czasu? - zdziwiłam się, słysząc nieznaną mi nazwę, jednak szybko przeszłam do kolejnego pytania, czując, że na poprzednie Doctor i tak nie odpowie. - Więc zabierasz mnie w podróż? - spytałam, mrużąc oczy.

- Tak, Halley Hunt, to będzie podróż naszego życia! - znów ucieszył się jakby bez powodu.

Patrzyłam na jego włosy, zaczesane do góry. Podziwiałam nietypową urodę i ubiór. Urzekła mnie muszka pod jego szyją, którą zauważyłam na samym końcu.

- Jakieś haczyki, zasady? - zapytałam jeszcze podejrzliwie.

Doctor kręcił się jeszcze przez chwilę między dziwacznymi pomostami, znajdującymi się w TARDIS i co kilkanaście sekund zawracał, jakby pogubił się w wielkim labiryncie. Wreszcie przystanął i popatrzył się w moją stronę.

- Możesz spędzić resztę swojego życia ze mną, ale ja nie mogę spędzić reszty mojego życia z tobą. Muszę żyć dalej. Samemu - wyrecytował nieobecnie.

- A czy będziesz wtedy bezpieczny? - zadałam niepewnie ostatnie pytanie. - Czy będziesz bezpieczny, kiedy będziesz sam?

Lekko przechylił głowę, jakby próbował sobie coś przypomnieć.

- Władcy Czasu nigdy nie są bezpieczni.

On nigdy nie będzie bezpieczny.

Zastanawiam się, czy Doktor myśli teraz o życiu beze mnie. Czy wyobraża je sobie? Bo ja nie potrafię już zobaczyć egzystencji bez mojego Szaleńca z Budką. Nawet potężnymi oczami wyobraźni.

- Oddaj nam Dziecko Gwiazd, to zostawimy wasz świat w spokoju - słyszymy głos, pojawiający się znikąd.

Przecież Anioły nie mają własnego głosu.

- Anioł Bob? - Doctor nagle ożywa. - Jak życie u boku Aniołów? - pyta. - Racja, dość niesforne dobranie słów, przepraszam - dodaje, drapiąc się po głowie.

- Nie mamy czasu na rozmowę, Doctorze - odzywa się głos, niejaki Anioł Bob. - Chcemy dziewczyny, musimy ją zabrać.

Dlaczego to wszystko musiało potoczyć się w ten sposób? Dziwi mnie, że błyskotliwy mężczyzna nie znalazł na to żadnego rozwiązania. Przecież on zawsze ratował mnie z opresji!

- Doktorze, przecież wiesz, że nie ma innego wyjścia.

Więc on wiedział?! Od początku wiedział, że właśnie taki będzie mój koniec? Że będzie musiał mnie oddać? Że już na zawsze zostanę przez nich zawieszona w czasie, by mogli czerpać ze mnie energię?

- Jesteś... - szepcze mi do ucha. - Jesteś zbyt silna dla naszego świata, Halley Hunt.

Nie miał pojęcia, że nie jestem dziewczyną, jak każda inna. Zresztą, ja też nie wiedziałam. W rzeczywistości oboje nawet nie sądziliśmy, że coś takiego jak ja może istnieć naprawdę.

Nie byłam przekonana co do świetności faktu, iż jestem, kim jestem, jednak Doctor wydawał się całkowicie tego pewien. Popatrzył na mnie przepełnionymi zachwytem oczami.

- Będziesz mogła ze mną zostać na zawsze, Halley Hunt - wytłumaczył. - Już na zawsze zostaniemy razem! - krzyczał, kręcąc się wokół własnej osi. Wreszcie złapał mnie za obie dłonie i przysunął swoją twarz do mojej. - Do końca świata!

To stwierdzenie momentalnie zmieniło moje nastawienie.

- Mieliśmy być razem do końca świata... - szepczę smutno, choć dobrze wiem, że pomysł z oddaniem się w kamienne ręce Aniołów jest dla mnie najlepszym wyjściem. - Spotkamy się jeszcze? - pytam, jak najciszej tylko potrafię.

- Przecież obiecałem - odpowiada. - Razem na zawsze, Halley Hunt. - Mocniej ściska moją dłoń. - Do końca każdego ze światów.

- Ile ich jest?

Ciągle tylko zadawałam pytania, jednak nie irytowało go to. Cierpliwie odpowiadał na każde z nich.

- To zależy od czasu - wytłumaczył, jednak nic z tego nie zrozumiałam.

- Czyli? - próbowałam się dopytać, kierując przy okazji wzrok na jego tęczówki.

Mężczyzna spojrzał na zegarek.

- Bardzo dużo - nadal nie wypowiedział się jaśniej.

Skrzyżowałam ramiona, a on nie odrywał spojrzenia od swojego czasomierza.

- O, a teraz jeszcze jeden więcej!

Władca Czasu stara się przeciągnąć to wszystko jak najdłużej, jednakże ja wiem, że to nie ma żadnego sensu. Doktor się boi. On naprawdę się boi. A ja jestem pewna, że czas tym razem nie ma znaczenia.

Nie mogę już dłużej czekać. Jednak zamiast normalnie zamknąć oczy, gwałtownie odwracam się twarzą do Doctora i czule całuję go po raz pierwszy w moim życiu, przy okazji po raz ostatni zapisując w głowie jego nieziemski wygląd i delikatny uśmiech. Sama uśmiecham się na pożegnanie.

A potem czuję już tylko lekki, lecz zimny dotyk kamiennych szpon. I znikam w otchłani czasu, porywając ze sobą ostatnie w tym życiu wspomnienie związane z moim kochanym Szaleńcem w Budce; Doktorem, który całkowicie zmienił mój świat.

Mrugam raz, potem kolejny. Między jednym a drugim zamknięciem powiek mija z tysiąc lat.

I wtedy słyszę ten dziwny odgłos.

To nasz koniec, czy początek?

♥♥♥♥♥
Dzień dobry!
Witam wszystkich obecnych Whoviansów czy Whomanistów, jak kto woli, oraz całą resztę na moim pierwszym oneshocie związanym z Doctorem Who :D
Nie mam pojęcia, ile fanów Doctora jest na Wattpadzie, więc nie wiem, czy ktokolwiek będzie to czytał, ale cóż, trudno :p
Może kiedyś pojawi się kolejny shot, jak tylko w mojej głowie pojawi się kolejny pomysł i jak znajdę jakiś wolny czas...
No dobra, ja już spadam, bardzo prosiłabym o zostawienie czegoś po sobie po przeczytaniu ♥
PS: Jeśli ktoś by już tu zajrzał: jaki jest Twój ulubiony Doctor? ^-^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro