Marzanna.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Chłodny czerwcowy poranek rozświetlił mgły ścielące się gęstym poszyciu brzozowego zagajnika, który niegdyś wyrósł nieśmiało nieopodal cmentarza. Migoczące rosą pajęczyny powiewały lekko na bryzie znad oceanu, a jej stróż, ubrany w żółto-czarną koszulę, rozpoczynał codzienną mozolną rutynę działań naprawczych mizernej konstrukcji. Gdzieś nieopodal drżał dzwon, zagłuszając smutne nawoływanie śniących synogarlic. Z polany, strzeżonej przez wapienne świadki, zastygłe w rzędach, niósł się dostojny głos.
- .... by odprowadzić naszego umiłowanego brata ku wiecznie zielonym łąkom, gdzie Pasterz pasie swoje stado i strzeże je przed cieniem doliny. Niejeden w gniewie i żalu zadaje sobie pytanie, czemu nasz brat został wydarty światu tak wcześnie?
- Celebrant pozwolił pytaniu przejść powoli pośród nielicznych zgromadzonych, niczym szarej pannie, na którą nikt nigdy nie spojrzał z miłością.
- Miał wszak ledwo czterdzieści lat, wspaniałą żonę, młodego syna i całe życie przed sobą. Był częścią społeczności, zaczął być wspaniałym ojcem, a niejeden z nas znał go i wspomni, że był z niego niegdyś marnotrawny syn!
Wśród pochmurnych figur dostrzec można było nielicznych członków rodziny, zagubionych w swoim smutku, zastygłych w zamyśleniu, struchlałych i tym momencie tkniętych ostrzem sumienia. Wśród tych niewielu milczących, wokół szeptów skonsternowanych zaproszonych, dalszych świadków, tych którzy zachowali milczenie, kuląc się pod czarną parasolką, stała samotnie młoda kobieta.

- Gdybyś spędził tyle czasu z zieloną wróżką, też byś zwątpił, na jakim świecie żyjesz. -
dobiegł jej uszu komentarz gdzieś z tyłu, mimo to, nie drgnęła. Uchwyciła jeszcze kilka zdań, lecz jej stalowy wzrok nadal spoczywał gdzieś na horyzoncie, śledząc stada efemerycznych cirrusów, rozwiane nisko, rozświetlone rydwanem Hermesa.

- Nie lubię niedziel. Po całym tygodniu harówki...
- Nudno. - stwierdził mężczyzna, trącony przez kogoś.
- Gdyby ktoś z nas wiedział, z jakimi demonami zmaga się nasz brat, niechybnie, przyszedłby mu w pomoc, o biada nam! Lecz brat nasz, był bardzo skryty i ktoś z nas mógłby stwierdzić, że siła charakteru i hart ducha nie pozwoliłyby mu .... - oczy mówiącego spojrzały z niedowierzaniem na postać z tyłu.
- Zamilcz, psie!

Opłakujący zastygli w trwodze, czekając na to, co się stanie. Mężczyzna był brudny, a jego płaszcz nosił ślady walki. Jego ciemna, bujna broda poznaczona była siwymi plamami. Szedł krokiem szybkim mijając oniemiałych ludzi, odpychając tych, którzy bez odwagi jeszcze, postanowili stanąć mu na drodze, a których odtrącał ciężko, posyłając im spojrzenie obłąkane, w którym kryła się niewypowiedziana groźba. Stanął nagle chybocząc się na krawędzi dołu i strzelał przez chwilę przekrwionymi oczami naokoło, nie wiadomo czy szukając aprobaty, czy konfrontując się ze zgromadzonymi.

- Patrz, to znów on....
- Jak śmie...
- Pijany jest... nie wiedziałaś o nich?

Nie znalazłszy ani jednego, ani drugiego, człowiek ten nagle załkał rzewnie, rozglądając się po twarzach. Czy szukał w nich kogoś, kto go pozna, czy potwierdzi spojrzeniem jego jakże niechcianą, obrzydliwą obecność, nie było zgadnąć. Nie obchodziło go to. Wymamrotał z czułością jakąś formułkę, chwytając się za pierś, wykonując przy tym nieuchwytne gesty, skryty w cieniu. Chwila słabości, którą niósł jak klucz do zardzewiałej furtki, prowadzącej do ogrodu zapomnienia, minęła w chwili, gdy zorientował się, że spośród wszystkich zgromadzonych, te jedyne oczy, których spojrzenia wyczekiwał, pozostały zimne i nieuchwytne, wciąż niezmiennie spoczywając na otaczającym scenę nieboskłonie. Zachwiał się, już teraz z kasandryczną , szaleńczą pewnością siebie, sięgając do zakamarków zniszczonego płaszcza, i ku przerażeniu wszystkich w jego dłoni błysnął blado sztylet.

- Nie! Myślałeś, że uciekniesz ode mnie? - zachrypiał, lecz nagle poślizgnął się na mokrej trawie, wpadając do grobu. Szum oburzenia i głuchy dźwięk, a z nim szelest wieńca, gdy nieudolnie starał się podnieść, trzymając nóż. Zamierzył się nim na drewniane wieko, nie zauważając poruszenia, i cienia, który zdecydował się niepostrzeżenie ruszyć do przodu.
- Wywlekę Cię z powrotem na świat i oddasz mi to, co mi zabrałeś, bluźnierco! - wyryczał, siepiąc na oślep wieko trumny, próbując bezsilnie je podważyć.

Trwało to długą chwilę, gdy zorientował się, że cała siła, którą dysponował, nie wystarczy do otwarcia wieka trumny. Usiadł na piętach, wpatrując się w pustkę. W tym właśnie momencie ołowiana kula z rewolweru Remington przeszyła jego pierś, tuż pod obojczykiem, rozrywając tkankę płucną, płaszcz i tajemniczy przedmiot w bocznej kieszeni.

- Odejdź precz i skończ tam, skąd przyszedłeś.

Przedmiot ten zapłonął siarczyście, spalając się białym płomieniem, smaląc twarz mężczyźnie, który zakłócił pogrzeb. Strzelec został odciągnięty siłą do tyłu, lecz nie zadano mu gwałtu, mnożąc pytania, na które i tak wszyscy znali odpowiedzi, a które on potwierdzał z żelazną pewnością, patrząc się prosto w oczy swoim nienapastliwym interlokutorom, bardziej już ciekawskim tonem naciskającymi na niego, niż oskarżycielskim, żądającym prawdy. Wśród ogólnego poruszenia, krzątań, działań koniecznych, sylwetka wdowy pozostała nieporuszona i niezmienna.

Słońce wzniosło się wyżej a mistral minął, zostawiając przestrzeń ciepłemu powietrzu znad lądu. Gdy zebrani poczęli się uspokajać, poczuli się bardziej zjednoczeni niż zazwyczaj i już nikt nie wątpił, że pewna długa historia znalazła swoje ostateczne zakończenie. Niektórzy wspominali o ciemności i drodze, której by nikt nie wybrał, kto by chciał poczuć szczęście, ale temat rozmów zmieniał się, podążając za ścieżką prowadzącą nad wybrzeże, gdzie stał dom wdowy i jej rodziny, a jego fundamenty przyjmą dziś z niezmienną powagą grzmot fal wzburzonego morza. Stypa trwała do późnych godzin wieczornych, a pani domu wydawała się była radosna i rozmowna. Podczas kolacji nikt nie mówił o nich. Syn biegał po wydmach z przyjaciółmi dopóki cień morza nie stał się nieprzenikniony. Był zupełnie nie przejmował się ciężarem chwili, był dziś wieczór bezpieczny wśród swoich przyjaciół, odseparowany od ciężaru smutku i melancholii, które nie należały do jego wieku. Jej oczy lśniły zaś radością, a cera powoli nabierała żywszego odcienia, co nie zostało nie dostrzeżone w mdłym blasku lampy sztormowej.

Przyszedł czas, gdy ostatni goście opuszczali przyjęcie. Niektórzy jeszcze opóźniali tę chwilę, pytając o meble ( czy zostały one wykonane przez stolarza z wioski Amiszów? ), bądź o charakter albo też duszę budynku (czy to tu mieszkał ten słynny malarz abstrakcjonista? ), nie będąc świadomymi faktu, że najważniejsze i najciekawsze pytania nigdy nie zostaną zadane.

Gdy przyjdzie noc, a syn zaśnie, przykryty grubym kocem, zmęczony zabawą na plaży, nie dostrzeże jej cichej nieobecności. Nikt nie będzie pamiętał, nie będzie już świadków jej drogi, która wiedzie przez las i przez przeszłość wiedzie. Przez runo leśne i pośród nici babiego lata, przez paprocie i konwalie.
Tam ją głos wezwie, ale nie z gniewem i natarczywością, lecz będzie to głos ciekawy i nieoceniający. Głos mentorski i cierpliwy. Głos bez ciała, którego ciałem jest las i poranek, i chłodny wiatr. Cisza dziewczyny duszonej pod taflą wody, głos przerażenia dziewczyny płonącej na stosie czarownic. I pytanie, które wybrzmi, a które przyniesie koniec powtórzeń historii, koniec powrotów i koniec pętli.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro