Matka.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


O dziewiątej miasto opustoszało. Jeszcze godzinę temu na których spotkać można było śpieszących się dokądś mężczyzn, opatulonych w ciepłe prochowce, z rzadka kobiet. Patrolujących przedstawicieli władzy, może żandarmerii. Czy byli to mężczyźni wracający z wieczornej mszy do swoich rodzin, czy śpieszący się do swoich kochanek? Znikali z pola widzenia, pozostawiając opustoszałą ulicę samej sobie. Zimny wiatr rwał parasolki z ich rąk. Jedynie czasem przemknął jakiś powóz. W operze wystawiano dziś „Mężnego Turka", w przerwie między aktami mdłe sylwetki opuszczały budynek, a były zastępowane przez inne, zmierzające sennie do środka.

Kobieta skryła się pod arkadami budynku przed falami chłodu, zanurzona w rozmyśleniach. Dopiero po dłuższej chwili zauważyła czarny kryty faeton, zaprzężony w dwa gniade lub kare konie, powoli wynurzający się z bocznego traktu, a była już pewnie dziesiąta wieczór. Uwagę obserwującą z poirytowaniem zbliżający się powóz zwróciła ciemna sylwetka mężczyzny, nienaturalnie duża na tle dorożki. Fiakier zatrzymał smukły pojazd nieporadnie kilkanaście kroków od niej i zaczął rozglądać się w poszukiwaniu pasażera, lustrując wzrokiem otoczenie. Gdy dostrzegł ją skrytą w cieniu za kolumnami, zapraszając gestem zachęcił ją, by się jęła zbliżyć. Powóz oznaczony był w zapowiedziany w liście znak. Podchodząc, zauważyła, że skóra fiakra, lekko mokra od nieznanego wysiłku, była koloru ciemnego, egzotycznego drewna. Jego maniery mimo tego były nienaganne, co trochę ratowało go w jej oczach. Maur zręcznie zeskoczył ze stangretki.

– Madame, proszę o wybaczenie mi. Zatrzymała mnie ingerentia oficjalnych służb – tu skłonił się, prawą dłoń przykładając do piersi, nie opuszczając wzroku, uśmiechając się porozumiewawczo, co może nie było dość dziwne – wszak się spóźnił.

Mówił łamaną francuszczyzną, którą starał się przeplatać jakimś kaszlącym niemieckim, z opłakanym skutkiem. Ta niezręczna chwila trwała krótko, nie skupiając się więc dłużej na jej obliczu, otworzył drzwiczki i podał jej rękę, pomagając wsiąść do środka, gdzie było przyjemnie ciepło i pachniało... lasem? Ogniskiem? Usiadła na miękkiej sofie, ciesząc się z komfortu i zasłoniętych szyb, oferujących dyskrecję.

Powóz ruszył szybko. Bruk za szybą zaczął połyskiwać, pokrywając się mętną zimową mżawką. Skrzące się światła ulic pojawiały się coraz rzadziej, a sylwetki przechodniów zlewały się z brukiem w bezkształtną rdzawoniebieską masę. Nagle zatrzymali się. Za szybą ujrzała ciemną taflę rzeki, pokraszoną delikatnymi zmarszczkami. Mężczyzna zszedł z ławki i nucąc jakąś wesołą melodię, udał się na tyły, po chwili usłyszała skrzypnięcie, powóz zadrżał szarpnięty mocno, a potem uniósł się nieznacznie, jakby zdjęto z niego dość pokaźny ciężar. Zanim pomyślała, co to mogło być, i jak silnej kondycją wyróżniał się Maur, usłyszała gdzieś z dołu cichy trzask. Melodia przeniosła się razem z woźnicą z powrotem na przód, przechodząc płynnie w troskliwą prośbę, mającą uspokoić konie. Po czym znów byli w drodze. Zapach, który wypełniał wnętrze, niepokojąco odmienił się, nabierając teraz nut ziemi i słodkiego piżma. Na zewnątrz odgłos kopyt odbijał się echem, musieli zatem przejeżdżać przez bramę, istotnie, pojazd zatrzymał się ponownie, drzwiczki otwarły się i śnieżnobiałe zęby uśmiechającego się szeroko mężczyzny zapraszały ją do wyjścia.

Do okazałego pięciopiętrowego skrzydła frontowego kamienicy przylegały niższe części, przeznaczone dla służby, otaczając ciemne podwórze w kształcie litery T, z niewielką stajnią wyglądającą zza narożnika na tyłach. Gdzieś zza ścian dobiegał jakiś rwetes. Mężczyzna skierował ją do wejścia, i towarzyszył jej dalej, w drodze po kamiennych schodach, korytarzach i salonach, nie oglądając się za mijanymi dziewczętami, przebranymi w egzotyczne stroje i przemykającymi za nimi nieśmiało chłopcami w liberii, aż do drzwi, za którymi znajdowały się salon gościnny Madame Swietłany, gdzie mężczyzna pożegnał ją przykładając palec do ust, po czym odszedł, a ona po chwili została zaproszona głębiej, do prywatnego gabinetu.

Było w nim chłodno i ciemno – jedyne źródło światła, naftowa lampa, znajdowało się na ogromnym dębowym sekretarzu. Swietłany nie było w pobliżu, więc mogła rozejrzeć się po pomieszczeniu. Przypominało ono bardziej bibliotekę, albo też kancelarię subiektów z ekspozycją precjozów i niepodobne było do wnętrz salonów innych dam. Regały wypełnione były rzędami pociemniałych woluminów. Zza ciężkich kotar przebijało się niewyraźne światło miasta. Na sekretarzu połyskiwał masywny metalowy puchar, obok niego szkatułka.

– Cieszę się, że zdecydowałaś się przybyć.

Madame przyjęła ją ciepłym gestem prosząc, by domknęła drzwi, po czym wskazała jej wygodny fotel, podchodząc do biurka. Była wysoką kobietą, kolor jej cery przypominał w słabym świetle raz kolor napoju kakao z mlekiem, raz ciemnej herbaty „czaj" – co wskazywało obserwatorowi, że musiała pochodzić z Orientu. Długie czarne włosy związane były w kok, przekłuty szpilką. Mijając Marlenę, obserwowała ją uważnie nie mrużąc czarnych oczu, które otaczała siateczka zmarszczek, mogła mieć więcej niż czterdzieści lat.

– Pachniesz zwierzęciem.

Mimika smukłej twarzy odkrywała sobą cechy wyniosłości, dominacji i krnąbrności, złagodzonych trochę przez czas – uśmiech podczas przywitania był jednocześnie matczyny i groźnie tajemniczy. Mogła uchodzić niegdyś za rzadką egzotyczną piękność, dziś musząc mierzyć się z tym wspomnieniem w pamięci. Ubrana była w ciemnokrwistą suknię wieczorową. Odwróciła wzrok, nalewając równie czerwony płyn z karafki, gasząc ten uśmiech w skupieniu, powoli siadając przed nią za biurem.

– Zebojm Cię nie wystraszył, prawda?

Nie otrzymawszy odpowiedzi przez dłuższą chwilę, zamarła.
– Opowiem Ci teraz coś. Pragnienie zmiany jest najsilniejszą obsesją młodej kobiety. Młoda kobieta urzeczywistnia zmianę, wpływając na świat, bądź inspiruje do działania mężczyzn, którzy mogą się stać, bądź być motorem zmiany. Mężczyźni mogą się łudzić, że to oni rządzą światem...

Krzesło skrzypnęło, kiedy poprawiała na nim swoją suche cztery litery. Sięgnęła do szkatułki, z której wyjęła niewielki przedmiot. Zaciśniętą dłoń zbliżyła się do rąk zaintrygowanej  a gdy otworzyła się, w środku leżał czerwony kamień, wielkości ziarna fasoli.
- Obsesją dojrzałej kobiety jest pamięć korzeni. Pragnienie zachowania tego, co utracone na zawsze w wichrze wojny toczonej ze światem o wolność.
Włożyła go do dłoni Cyganki, zaciskając jej palce. Uśmiechnęła się ciepło.

- To rubin z Bengalu. Ten kamień pozwoli Ci żyć w dostatku przez pół roku. - cofnęła się, opierając się w krześle, po dłuższej chwili, kiedy zajęta była wspominaniem czegoś ciepłego i przyjemnego, przemówiła ponownie.

- Obsesja starej kobiety jest związana z karmieniem. Zawsze chciałam mieć córkę... Ale z pewnych powodów nie mogłam jej zatrzymać. Więc zajęłam się karmieniem chłopców i dziewcząt, którzy wrócili z wojny... - odkaszlnęła. Spojrzała za okno. Zagaiła ponownie, nieco szybciej.

- Nie będę Cię zwodzić. Kiedyś mogłam sobie na to pozwolić. Oko kogoś bardzo potężnego zwróciło się w kierunku Drezna. Nie będę mogła mu się oprzeć, gdy przyjdzie i zacznie zadawać pytania. Przynajmniej nie bez tego. Ktoś go okradł. Skradł mu coś bardzo cennego i niebezpiecznego. To jakbyś straciła... swój cyrograf podpisany z Diabłem. On będzie go szukał, i przyjdzie do mnie. Mamy długą historię i kiedyś wyjaśnię Ci więcej, w tej chwili jednak sama potrzebuję twoich zwinnych rąk...

Nalała sobie napoju z karafki i uchyliła łyk. Otworzyła szufladę, i wyjęła afisz teatralny.
- Spójrz. Miesiąc temu do miasta przyjechał nowy wróżbita i antreprener. Ogłasza się używając nazwiska, które zwróciło moją uwagę.
Na arkuszu namalowana była sylwetka posępnego magusa, bądź mentalisty, w otoczeniu gwiazd i taniej symboliki.

- Camlo Damior. To imię zaginionego cygańskiego króla z Galicji. Jeśli to w rzeczywistości on, to ciągnie się za nim plotka, że jest w posiadaniu pierwszej talii tarota na świecie. Jeśli to nie on... to i tak jest żywym trupem. Przynieś mi ją... lub jego rękę. A teraz wyjdź. Muszę teraz zostać sama. Za tydzień o tej samej porze mój Zebojm będzie oczekiwał Ciebie w tym samym miejscu.















Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro