| Prolog |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Valeria

Już od paru dobrych minut stoję przed swoim dużym lustrem w łazience, przyglądając się swojemu odbiciu, a dokładniej mojej rozerwanej krwawiącej brwi i wardze z której leciała lekka struga krwi. Nie mogę uwierzyć w to, że mój mąż podniósł na mnie rękę. Co prawda w nerwach, ale to go nie tłumaczy. Dobrze wie, że Kortez za nim nie przepada sama nie wiem z jakiego powodu, ale nie powinien podnosić ręki na psa "bo zaczął szczekać na innego większego psa podczas spaceru". Bardzo dobrze wychowuje swojego psa, jest spokojny i wytresowany. Nie moja wina, że Jack nie potrafi ani trochę zajmować się jakimkolwiek zwierzęciem na dodatek ma zero cierpliwości zwłaszcza do psa, który jest po traumie. Kortez od szczeniaka był bity, zamykany w piwnicy, a jego spokój był notorycznie zakłócany. Ten pies nie miał nawet swojego własnego miejsca, gdzie mógłby się czuć bezpiecznie. Wyciągałam go z tej traumy od szczeniaka i dopiero od roku widzę, że robimy naprawdę duże postępy, ale oczywiście Jack musi to jak zwykle psuć na każdym kroku.

- Kurwa.. - sycze cicho przy naklejaniu sobie opatrunku na moją rozdartą brew na co słyszę jak Kortez cicho warknął leżąc obok mnie na płytkach w łazience. - Spokojnie kochanie, mamie nic już nie jest. - mówię spokojnie z lekkim uśmiechem spoglądając na jego słodką mordkę zwróconą do góry, wpatrzoną we mnie tymi ciemnymi oczami ze stojącymi uszami. Na mój spokojny głos wykrzywił głowę lekko w prawo co jest jedną z najsłodszych rzeczy na świecie, która daje mi poczucie spokoju. Uśmiechnęłam się szerzej zapominając na moment o całej kłótni z moim mężem i pochyliłam się bliżej Korteza biorąc jego pyszczek w swoje dłonie. - Pamiętaj mój drogi, że mama nigdy nie da Cię skrzywdzić już nikomu w porządku? -szepnęłam glaszcząc go delikatnie za uszami na co Kortez polizał mnie po nadgarstku. - A teraz chodź, zły Pan już sobie poszedł, idziemy spać co? - powiedziałam szybko przebierając się w bieliznę oraz swój za duży t-shirt po czym wyszłam z łazienki, a Kortez słodko potupał za mną.

Gaszę światło w łazience po czym idąc w stronę swojego łóżka, sięgam po swój telefon, który leżał na moim ciemnym biurku obok laptopa. Gdy weszłam już do łóżka, poklepałam miejsce obok siebie spoglądając na Korteza, który wskoczył na łóżko kładąc się wygodnie obok mnie. Po wygodnym ułożeniu się do łóżka, zaczęłam przeglądać swój telefon, drugą ręką głaskając dobermana między jego uszami co jakiś czas na niego spoglądając. Odczuwam niesamowity spokój przy nim, nawet większy niż przy swoim mężu ostatnio i chyba coraz bardziej zdaje sobie sprawę czemu. Nadal nie mogę uwierzyć, że Jack podniósł na mnie rękę. Zachowując jednak jakikolwiek spokój, który mi pozostał decyduje się napisać do mojej szefowej, Pani dyrektor Uniwersytetu w sprawie mojej jutrzejszej nieobecności na zajęciach z obu moich przedmiotów. Następnie daję znać swoim przyjaciółkom, że chciałabym się z nimi zobaczyć omówić parę rzeczy oraz może nadmienić o sytuacji, która miała dzisiaj miejsce. Mam na to dobrą okazję, ponieważ Jack po naszej kłótni wziął wcześniej spakowaną torbę, którą miał przygotowaną na swój tygodniowy wyjazd biznesowy. Z jednej strony jest mi ciężko nie widzieć się z nim po czymś takim na tydzień czasu, ale z drugiej strony, gdy wyszedł poczułam niesamowitą ulgę. Coraz bardziej zaczyna mnie to wszystko przerażać.

Po napisaniu do wszystkich oraz odpisaniu na resztę wiadomości, ustawiam alarm na ósmą rano, żeby wyjść z Kortezem na spacer. Gdy odkładam telefon na swój stolik nocny, gaszę przy tym lampkę i wygodnie układam się w łóżku, przytulając do siebie mojego psa.

- Cieszę się, że Cię mam wiesz? Ty jako jedyny nigdy mnie nie zawiodłeś i wiem, że nigdy tego nie zrobisz. - szepczę, głaszcząc Korteza delikatnie na co on słodko ziewnął.

Lily

Po skończonym, wieczornym treningu z dziewczynami zarzucam swoją sportową torbę na ramię po czym zamykam szafkę w szatni. Kierując się w stronę wyjścia jako ostatnia osoba, która została w budynku, gaszę wszystkie światła i zamykam salę. Gdy wychodzę z budynku, sprawdzam która godzina na moim telefonie.

Świetnie. 22:08. Znowu spoźniłam się na kolację z tatą, chociaż znając go to pewnie zostawił mi połowę tego co zrobił do odgrzania i zasnął przed telewizorem albo laptopem. W każdym bądź razie nie powinien być na mnie zły, dobrze wie, że razem z dziewczynami przygotowujemy się do zawodów na naszym uniwersytecie, które są już za dwa tygodnie.

Idąc oświetloną drogą do mojego domu, który jest jakoś 15 minut drogi stąd pieszo, słucham muzyki i co jakiś czas odpisuję moim znajomym na naszym wspólnym czacie. Po chwili jedna z wiadomości od Emily przykuła szczególnie moją uwagę.

*Wspólny czat ze znajomymi*

Em <3 : Ej, też dostaliście maila o tym, że Panny Anderson nie będzie w szkole do końca tygodnia?

Alexxx: Tak, właśnie go dostałam, dość dziwne.

TAYler: Oh, czyżby obiekt westchnień naszej czarnowłosej zachorował?

BranDon: Dość prawdopodobne, patrząc na to, że od tamtego tygodnia nie ma też Pana Browna od technologii.

Czytając cały czat nadrabiając resztę wiadomości, zaniepokoiłam się tym co napisała Emily. Zerknęłam szybko na pasek powiadomień i faktycznie, był tam mail od Pani Dyrektor. 

Ja: Też dostałam tego maila, szczerze powiem Wam, że to trochę nie w jej stylu, martwi mnie to.

Luukee: Spokojnie, to pewnie ta grypa co teraz krąży. Mój tato ma ją już od tygodnia. Jestem w szoku, że nadal nie zachorowałem XD

JaMes: Lepiej nie kracz bo zaraz wszyscy będziemy chorzy pajacu.

Cindy :3 : Ogarnijcie się i wróćmy do rozmowy na temat naszej imprezy w ten weekend.

BranDon: No i wreszcie jakieś konkrety! @KellY Ogarniesz ten alkohol?

Oderwałam się od czatu z nimi i schowałam swój telefon do kieszeni zastanawiając się co takiego mogło stać się Pannie Anderson. To trochę do niej niepodobne, mamy wtorek, a ona nigdy nie brała tylu wolnych dni pod rząd. Ostatnio się trochę do siebie zbliżyłyśmy, a teraz mam jej nie widzieć aż do następnego tygodnia? Oh god. Na dodatek pewnie na ostatnią chwilę dadzą nam jakieś głupie zastępstwo. Myśląc o tym dłuższą chwilę mój humor się trochę zepsuł, ponieważ oprócz braku wykładów z Panią Anderson, chciałabym bardzo żeby pojawiła się na naszych zawodach.. ale no cóż, może powinnam być dobrej myśli.

Dochodząc do drzwi wejściowych z myśli wyrywa mnie miauknięcie mojego kota, który zaczął plątać mi się między nogami żebym wpusciła go do domu.

- Boże Alp, czemu ty nadal jesteś na zewnątrz głupku? Robi się coraz zimniej. Chodź tu.  -podnoszę te puchatą białą kulkę z ziemi na co kociak kładzie mi swoje łapki na ramię, gdy ja w między czasie szukam swoich kluczy żeby otworzyć drzwi. Gdy udaje mi się to zrobić, otwieram je cicho po czym wchodzę i puszczam Alpina na podłogę, który cicho i zwinnie pobiegł na górę do mojego pokoju. Wchodząc do domu, ściągam buty po czym wchodzę głębiej korytarzem, który prowadzi do salonu. Tak jak myślałam, mój tato śpi przed otwartym laptopem na kanapie. Ten facet mnie już chyba niczym nie zaskoczy, naprawdę. Podchodzę do niego wolno, zamykam cicho jego laptopa po czym nachylam się ostrożnie nad moim ojcem i całuje go delikatnie w policzek.

- Jestem w domu tato, śpij dobrze. - szepcze po czym wchodzę na chwilę do kuchni sprawdzając lodówke. Całe szczęście, że tato był w sklepie i kupił mój ulubiony sok, który chwytam od razu. Zaglądam jeszcze chwilę na zapełnioną w połowie przestrzeń lodówki, zauważając, że mój ojciec na kolację zrobił dzisiaj moje ulubione tortille z kurczakiem. Zrobiło mi się jeszcze bardziej głupio, że nie miałam okazji ich z nim dzisiaj zjeść, ale postaram mu się to jakoś wynagrodzić.

Wychodząc z kuchni gaszę cicho światło i wchodzę po schodach na górę do swojego pokoju. Rzucam swoją torbę w gdzieś w kąt po czym po drodze do łazienki zaczynam się rozbierać aż w końcu wchodzę pod prysznic. Po paru minutach wychodzę już przebrana w swój za duży t-shirt i krótkie spodenki, nie lubię za bardzo piżam czy czegoś takiego.

Po drodze do łóżka chwytam swój telefon z kieszeni spodni, które zostawiłam na swoim krześle. Wchodząc do łóżka, układam się w nim wygodnie i decyduję się na ponowne sprawdzenie poczty, a raczej wiadomości o nieobecności Pani Anderson. Czytając tę wiadomość już dobre parę, zaczęłam się zastanawiać czy powinnam napisać do niej maila lub cokolwiek takiego. To znaczy, nie chcę się narzucać i nie chce żeby to wyglądało dziwnie, ale.. naprawdę zaczęłam się o nią martwić. Zastanawiając się nad tym dłuższą chwile, czuje jak moje łóżko z jednej strony nagle lekko opadło. Alpine wskoczył delikatnie i z gracją obok mnie na łóżko po czym zaczął mruczeć i ocierać się o moje ramię. Zdecydowałam się odłożyć na chwilę telefon na bok i wziąć go na kolana.

- Jak myślisz Alp, powinnam cokolwiek pisać? - powiedziałam patrząc w oczy mojego kociaka, który ma jedno oczko zielone, a drugie niebieskie. Alp jedynie spojrzał na mnie po czym ziewnął słodko. -Dzięki stary, na ciebie zawsze mogę liczyć. - zaśmiałam się cicho po czym mocno ziewnęłam. Zdecydowałam się połączyć swój telefon do ładowarki i zostawić go po drugiej stronie łóżka, po czym wzięłam tę białą futrzastą kulkę w ramiona i przytuliłam się do niego, na co Alp wygodnie położył się w moich ramionach i oboje zasnęliśmy. 

_______________________________________

GENRALNIE, nie pisnę słowem moje misie. 

Po prostu delektujcie się moim nowym dzieckiem. Kocham Was! 

~L. Walkers

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro