Hello

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Najprawdopodobniej treść tej notatki zostanie usunięta w ciągu dwudziestu czterech godzin.

Wszystko zaczęło się trzy godziny temu (dawno, dawno temu, ale nikt nie ma pojęcia kiedy), gdy na tablicy opublikowałam wiadomość (jej treść nie jest potrzebna do czytania, bo znając mnie, pewnie i tak będę się powtarzać) i uświadomiłam sobie, że po pierwsze zabrzmiało to jak list pożegnalny, a po drugie limit dwóch tysięcy znaków nie pozwolił mi przekazać tego, co zamierzałam.

Stwierdziłam, że skoro udało mi się zebrać na odwagę i szczerość, powinnam to wykorzystać.

Oczywiście nie mam pojęcia od czego powinnam zacząć, dlatego przepraszam za to, jak chaotyczna będzie ta notatka, ale nie zamierzam jej poprawiać. Chciałabym, by była tak szczera jak tylko się da, a okrajając jej treść będę okrajać swoje uczucia i to, co rzeczywiście siedzi mi w głowie. 

Zdradziłabym wam swoje imię, wiek albo coś podobnego, ale wiem, że wśród moich obserwatorów jest kilka osób, które mogą znać mnie osobiście nie wiedząc, że to konto należy do mnie, dlatego postaram się pozostać tak anonimowa jak tylko mogę. Jeżeli ktoś zorientuje się kim jestem, nic na to nie poradzę. Możliwe, że dzięki temu te osoby poznają mnie bardziej, niż kiedykolwiek miały okazję. Podobne słowa mogę skierować do osób z którymi miałam okazję wymienić dłuższe zdania, a nasza znajomość przygasła bądź z jakiegoś powodu przestała istnieć.

Chciałabym zacząć od tego, że jakkolwiek to nie brzmi, mam problemy psychiczne. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia co dokładnie mi jest i nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek się dowiem. Gdybyście dostali do ręki moje papiery, dowiedzielibyście się, że mam umiarkowany epizod depresyjny, lęki społeczne, bliżej nieokreślone zaburzenia osobowości i nie mam bladego pojęcia co może się tam pojawić w ciągu najbliższej przyszłości.

Nieoficjalnie? Czytaj: "Nie możemy ci tego wpisać, bo musiałabyś pójść do szpitala na obserwację, ale wykazujesz skłonności tych chorób/schorzeń/zaburzeń". Choruję na chorobę dwubiegunową, mam niezwykle silną fobię społeczną, zaburzenia osobowości (prawdopodobny borderline), bardzo silną traumę z dzieciństwa (której na moje szczęście/nieszczęście nie pamiętam i przez to lekarze nie mają pojęcia co mi się stało), która zmieniła moje zachowanie o trzysta sześćdziesiąt stopni, ponieważ z radosnego, towarzyskiego dziecka zmieniłam się w osobę, którą jestem obecnie. Niestety, mam również zaniki pamięci, więc w prawie każdym wypadku stresującej sytuacji zapominam słowa, które były wypowiedziane, ale pamiętam sam fakt sytuacji. Przykładowo, gdybyśmy się poważnie pokłócili, już po kilku minutach, góra do czasu snu, zapomniałabym jakie słowa padły, ale wiedziałabym, że się pokłóciliśmy. Moglibyście wmówić mi wtedy, że powiedziałam, że pizza hawajska nie ma ananasów, a ja nie mając wyboru zapewne bym wam uwierzyła. Rzadziej, ale zdecydowanie często, za często mam problemy z zapamiętaniem twarzy i imion. Twarz mojej wychowawczyni z gimnazjum zapamiętałam dopiero po dobrych dwóch latach bycia w jej klasie. Posiadam również bardzo duży problem z emocjami i okazywaniem współczucia/empatii. Bardzo często nie mam zielonego pojęcia jak powinnam zareagować, bądź nie jestem w stanie zdobyć się na taki gest, mimo, że wiem, co powinno się zrobić. Niestety, ale muszę przyznać, że pewnych norm społecznych nauczyłam się z obserwacji i mam świadomość, że nie tak powinno to wyglądać. Przykładowo, gdyby wasza bliższa koleżanka z klasy powiedziała wam, że jej chomik zdechł, zapewne byście ją pocieszyli/przytulili. Tymczasem ja, mająca wewnętrzną panikę na zasadzie "co powinnam powiedzieć/co powinnam zrobić?" siedziałam na ławce i słuchałam płaczącej dziewczyny, obserwując ją w kompletnej ciszy. Jestem fatalna w takie sprawy i zgaduję, że właśnie dlatego każda z moich przyjaźni się rozpada. Wisienką na torcie będzie informacja, że czuję się bardzo niekomfortowo podczas kontaktu fizycznego i jest niezręcznie. Gdybyśmy znali się bardzo słabo i byście mnie przytulili, zapewne bym zesztywniała i stała jak kamień. Gdybyśmy znali się trochę dłużej/zdążyłabym wam trochę zaufać, byłoby podobnie, ale po kilku (zapewne strasznie długich dla mnie) sekundach zaskoczyłabym, że powinnam delikatnie was objąć albo chociaż przejechać ręką po plecach/ramieniu. Sytuację rodzinną przemilczę, mówiąc jedynie, że nie jest przyjemna. Ukrywanie tego, że jest się bi przy ojcu pisowcu, rasiście i homofobie, że świadomością, że najprawdopodobniej do końca życia będzie się samotnym jest... ciekawe, tym bardziej, gdy weźmiemy pod uwagę wszystkie problemy wyżej.

Najprawdopodobniej jedną z najważniejszych informacji jest fakt, że moje życie społeczne praktycznie nie istnieje. Bardzo ciężko jest mi komuś zaufać, ale jeżeli już się to uda, przywiązuje się do tej osoby. Swojego czasu mama żartowała, że sprawiam wrażenie psa, który czeka na właściciela, gdy tylko widziała, że zaczynam przywiązywać się do osoby, która nie ma względem mnie szczerych intencji. Zgaduję, że miała wtedy na myśli fakt, że byłam gotowa zrobić dla tej osoby wszystko, zawsze przy niej byłam, ale odwrotnie to niezbyt działało.

Najgorszym okresem mojego życia zdecydowanie było gimnazjum. Wszelkie próby zasygnalizowania, że mam wrażenie, że jest ze mną coś nie tak, izolowanie się od klasy, zgłaszanie problemów i tym podobne rzeczy zostały szufladkowane jako nastoletni bunt, próba zwrócenia na siebie uwagi i kłamstwa. Osoby mające lęki społeczne na pewno wiedzą, że ostatnie na co mamy ochotę, to być w centrum uwagi, więc bardzo szybko zaniechałam wszelkie próby wysyłania sygnałów, mając dość takich komentarzy. Ostatnim mechanizmem ochronnym nastolatki, która nie wiedziała co się dzieje były wagary i izolacja. Pojawiałam się w szkole mniej więcej raz w tygodniu, co jakiś czas lądując przed wychowawczynią albo pedagogiem/psychologiem. Jednym z niewielu pozytywnych aspektów gimnazjum było zdobycie sześcioletniej przyjaciółki (obecnie nasze relacje są... skomplikowane?) i szczerze mówiąc, gdyby nie ona, zapewne bym zwariowała. Mam świadomość jak bardzo moje zmiany nastroju ją skrzywdziły i jestem jej wdzięczna, że pomimo rocznego zerwania znajomości nasze relacje chyba powoli się regenerują. Nawet, jeżeli nic z tego nie będzie, jestem jej wdzięczna za kolejną, zapewne niezasłużoną szansę, bo jedyne co przynosi znajomość ze mną to płacz i cierpienie. Następnym z niewielu pozytywnych aspektów gimnazjum było ukończenie go i na szczęście w nieszczęściu było to nauczanie indywidualne. Oczywiście, stało się to dopiero, gdy szkoła dostała papierek, że ich uczennica ma problemy psychiczne. Zapewne domyślacie się, że zachowanie nauczycieli zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni i nagle nie byłam buntowniczą wagarowiczką, którą trzeba przepuścić przez gimnazjum tylko biedną dziewczyną z zaburzeniami (pominę fakt, że miałam nieprzyjemność usłyszeć rozmowę dwóch nauczycieli, gdzie cieszyli się, że odizolowali mnie od tej normalnej części klasy).

Nastał etap liceum i niechętnie muszę przyznać, że zawaliłam pierwszą klasę dwukrotnie (tak, obecnie nadal jestem w liceum, druga klasa. tak x2, siedzę w liceum już cztery lata i nie jestem z tego dumna), zmieniając przy okazji szkołę. Można powiedzieć, że obecnie uczę się w bardzo... specyficznym miejscu, ponieważ jest to dzienny ośrodek terapeutyczny (czytaj: otwarty szpital psychiatryczny z możliwością nauki w liceum) i nie jest to przyjemne. Mogłabym rozpisywać się o zachowaniu personelu medycznego, niektórych nauczycieli i tym, jak ludzie na nas reagują, gdy słyszą, że jesteśmy tymi z psychiatryka, ale może zostawię to na inną okazję, jeżeli taka nadejdzie. Jedynym plusem jest to, że mam bardzo, ale to bardzo kochaną, wyrozumiałą wychowawczynie z którą czasami klasowo żartujmy i jest to jedna z niewielu osób z personelu budynku, która nie patrzy na nas z góry i nie traktuje jak abominacje. Cieszę się również, że mam przyjazną, miłą klasę (pełna ludzi z problemami, ale właśnie takie jest to miejsce i może dzięki temu jesteśmy na siebie tak otwarci klasowo), która pomimo mojego zamknięcia, izolacji i humorów ciągle dawała mi szansę i dopiero pod koniec pierwszej klasy zaczęłam z nimi rozmawiać, otworzyłam się i pierwszy raz od dawna usłyszałam swój szczery śmiech. Domyślam się, że gdy skończymy liceum zapewne nie będziemy utrzymywać kontaktu, ale zamierzam nacieszyć się czasem, który nam pozostał i przez półtora roku poczuć się chociażby w niewielkim stopniu jak normalna dziewczyna.

Podsumowując, jeżeli mieliście okazję ze mną pisać i nasza relacja się rozpadła, a wy to czytacie, możecie domyśleć się dlaczego. Nie jestem łatwym człowiekiem, ale wcale nie wybrałam tej drogi. Gdybym mogła pozbyć się chociażby lęku społecznego, moje relację na pewno byłyby łatwiejsze, ale łatwiej powiedzieć niż zrobić. Jeżeli kiedykolwiek zraniłam was w jakiś sposób, bardzo za to przepraszam, i żałuję. Nie zrobiłam tego celowo. Jeżeli nadal pragniecie mieć ze mną jakikolwiek kontakt i pragniecie dać mi szansę mimo tego, co przeczytaliście, dziękuję. Jeżeli ktokolwiek dotarł do końca, również mu dziękuję. Jestem pewna, że wiele osób nie chce przyznać się do swoich problemów, ponieważ się wstydzi. Chciałabym, żebyście spróbowali walczyć. Nie pozwólcie, by wasze problemy w pełni was pokonały, ponieważ gdy kogoś stracicie, możecie go już nie odzyskać. Nie zawsze dostaniemy drugą szansę, ponieważ osoba, którą zraniliśmy mogła stracić do nas zaufanie.

Uważajcie na siebie i nie złapcie tego gówna.

Przepraszam za wszystko i mam nadzieję, że jeszcze tu wrócę.

I love you all.

Vi, 22.12.2020.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro