Rozdział 26 - Lucy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Alex! — krzyknęłam, widząc bałagan w salonie. — Wiem, że to ty! Gdzie się chowasz?!

Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Załamałam się w ciągu chwili. Oparłam ręce na biodrach.

— Alex, wiem, że stoisz za Klarą... — powiedziałam zażenowana. — Nie przypominam sobie, żeby miała więcej nóg.

Alex wyszedł grzecznie z opuszczoną głową i królikiem Donovana na rękach. Pokazał na niego.

— To nie ja... Próbowałem tylko go złapać.

Yappee spojrzał się krzywo. Pisnął kilka razy pod nosem, po czym zeskoczył na pobliski blat. Wskazywał łapką na Alexa.

— Wrabia mnie! — wyskoczył Alex lekko spanikowany.

Przy tym usłyszałam głośne klaśnięcie. Odwróciłam się, dzięki czemu zobaczyłam Gilberta, który uderzył chyba swoją dłonią o czoło. Odetchnęłam głęboko.

— Nie interesuje mnie, które z was zrobiło ten bajzel. — Założyłam ręce. — Wiem, że macie to ogarnąć!

Yappee tupnął nóżkami obrażony.

— Yappee, nie fochaj mi się tu, bo zrobię z ciebie potrawkę!

Królik skulił uszy. Zeskoczył z blatu i zaczął łapać w pyszczek porozrzucane śmieci. Klara wystawiła śmietnik, żeby zwierzakowi łatwiej było sprzątać. Po chwili dołączył się do niego Alex. Pilnowałam ich dla pewności. Gdyby spuścić tych chuliganów na moment z oczu, to mogliby zrobić jeszcze większy bałagan. Spojrzałam za Gilbertem, który akurat wchodził na zwiad.

— Uważaj na Schattenów — rzuciłam, gdy mnie mijał.

— Nie musisz mi przypominać. Chwilowo z naszej grupki jestem chyba najostrożniejszy. — Spojrzał na Alexa. — Czyli dzisiaj pójdę sam...

— Może złapiesz Donovana po drodze.

Wzruszył ramionami.

Zwróciłam wzrok ponownie na królika i Alexa. Przyglądałam im się, choć moje myśli odbiegały w całkiem inną stronę. Głównie przez Dona. Pracował poza domem nad trutką, żeby zatrzymać Samuela. Chciałam mu towarzyszyć, jednak tym razem mi nie pozwolił. Jak to stwierdził: "Da sobie radę i umknie pod nosem Schattenów". Martwiłam się, że jeszcze nie wracał. Wyszedł wcześnie rano, a zbliżało się dość późne południe.

Pewnie znowu rzucił się w wir pracy, co miał w nawyku...

Bałam się, że mógł spotkać gdzieś po drodze Samuela bądź ponownie schwytali go Schatteni. Ani jednej, ani drugiej opcji wolałam nie rozważać, bo w końcu bym popadła w paranoję, z czego Don i tak żartował – zwykle, gdy tak jak teraz, rozmyślałam nad różnorakimi czarnymi scenariuszami.

Nie chciałam, żeby chodził do miasta sam. Może i pracował pod okiem swojego przyjaciela, ale nadal wchodził w mury ludzi, którzy za wszelką cenę takich jak my wypleniliby bez mrugnięcia okiem, gdyby posiadali odpowiednią broń. Gardzili nami, a gdyby tego było mało, nasze podobizny w dalszym ciągu wisiały na wszelakich tablicach informacyjnych.

— Dobra, powodzenia z nimi — rzekł jeszcze Gil, zanim ruszył w stronę drzwi.

— Jasne.

Spojrzałam za nim. Już miał sięgać do klamki, kiedy to drzwi otworzyły się z hukiem. Gilbert został zmuszony, aby niemal odskoczyć. Niestety, Yappee nie miał tyle szczęścia. Przeleciał przez pół pokoju i wylądował w zlewie.

Niemal wszyscy w pomieszczeniu obejrzeli się za stworzonkiem, które wydało z siebie głośny pisk. Gdyby jeszcze za mało oberwał, dobił go garnek, który zleciał z szafki. Wróciłam wzrokiem na przybysza, którym okazał się Donovan. Był zdyszany, jakby przebiegł całe Diliq ze trzy razy i w końcu postanowił dobiec tutaj.

Choć z jego kondycją... Nie, nie ważne. Zmęczyłby się po połowie okrążenia.

— Udało się... — wydyszał. — Mamy trutkę na Samuela.

Otworzyłam szerzej oczy. Donovan zamknął za sobą drzwi.

— Początkowo ja i Kevin myśleliśmy, żeby znów podziałać w stronę krwi, ale zrezygnowaliśmy, gdy wychodził nam odwrotny efekt. Zamiast osłabiać organizm, tylko go wzmacnialiśmy. Potem poszliśmy w układ pokarmowy, ale też zero pomysłów. W końcu trafiliśmy w dziesiątkę. Coś na wzór neurotoksyn. — Pomachał radośnie strzykawką. — Samuel może być silnym wampirem, ale nie będzie w stanie zrobić niczego, gdy dojdzie do ostrego paraliżu mięśni oddechowych.

Zamrugałam kilkukrotnie, wpatrując się na Donovana, jakby właśnie objaśnił mi budowę bomby po chińsku. Choć nie zdziwiłabym się, gdybym zrozumiała z tego więcej, niż z jego medycznej gadaniny.

— Doba, fajnie... Ale... Po mojemu teraz...

Donovan westchnął załamany.

— Po prostu się udusi.

— Było tak od razu!

Gilbert podszedł bliżej z zaciekawieniem. W oczach błyskała ekscytacja, prawdopodobnie także i w moich. Warto było poczekać, aż Donovan użyje swoich zdolności, żeby w końcu ruszyć plan zemsty na Samuelu.

— To na co czekamy? — spytałam, nie kryjąc radości. — Zapierdolimy w końcu tego gnoja.

— Jest tylko jeden mały problem. Mam tylko jedną fiolkę. Zrobienie drugiej też zajmie czas, a Kevin ma teraz chaos w szpitalu i nie będzie miał jak mi pomóc. Moglibyśmy poczekać, ale... — Zacisnął wargi na moment. — Nie wiem, co planuje Samuel. Trzeba korzystać, póki jest w mieście.

— Przydałaby się nam pomoc — zauważył Gilbert. — Nasza czwórka, jeśli liczyć Alexa, raczej nie da sobie z nim rady.

— Gdzie ty chcesz szukać pomocy, Gil? — Uniosłam brew.

Ciężko byłoby znaleźć zwolenników, którzy na dodatek zechcą rzucić się na psychopatę...

Donovan w międzyczasie zasłonił igłę – prawdopodobnie, żeby nikt sobie jej nie wbił przypadkiem. Jednocześnie wyglądał, jakby myślał nad czymś intensywnie. Zawsze w trakcie rozmyślań jego twarz przybierała ten sam wyraz.

— Schatteni mogą nie wiedzieć, że Samuel jest w mieście... — powiedział Donovan pod nosem. — Gdyby tak pójść z nimi na układ...

Dreszcz przebiegł mi po plecach.

— Pojebało cię?! — Spojrzałam z wyrzutem. — Jakiś czas temu dyndałeś w katerze, bo chcieli cię zabić, a teraz chcesz z nimi iść na układ?! Nawdychałeś się czegoś?

— Lu, rozumiem, że nie chcesz nawet o nich myśleć, ale zastanów się przez moment. Sami nie mamy szans przeciwko Samuelowi — zauważył, starając się mnie uspokoić.

— Na pewno jest coś innego, co byśmy mogli zrobić, żeby się pozbyć tamtego gnoja raz na zawsze. Nie ma nawet opcji, że będę prosiła o coś takiego Schattenów. Wolałabym kłócić się z harpiami o kolor nieba.

— Masochistka... — rzucił cicho Gil, odsuwając się od naszej dwójki, żeby nie dostać rykoszetem.

— Lepiej chyba z nimi iść na układ, niż zginąć przez jego kolejną falę dzikusów — zauważył Don, zakładając ręce na piersi.

— Prędzej mi róg jednorożca wyrośnie, niż ich poproszę o pomoc.

— Dobrze, mogę ja z nimi rozmawiać.

— Ani się waż! Będziesz spał na wycieraczce!

— Lucy, pomyśl — starał się utrzymać spokojny ton. — Bez wsparcia zginiemy wszyscy.

— Chce ktoś herbaty? — rzuciła Klara, podchodząc do blatu.

— Nie zamierzam się nad tym głowić. To gówniany pomysł. Zginiemy w walce z Samuelem? Jeśli zgłosimy się do Schattenów, to będzie dobrze, jeśli nie wylądujemy na egzekucji.

— Jeżeli udałoby się z nimi jakoś ugadać, to może doszlibyśmy do jakiegoś wspólnego celu.

— Nie ma chuja!

Donovan lekko warknął.

— Czasami nie cierpię tego twojego stawiania na swoim — powiedział zrezygnowanym tonem.

— Ojej, przepraszam, że nie chcę, kurwa, zawisnąć głową w dół w jebanym kościele!

— Dlaczego z góry zakładasz, że nas powieszą?

— No nie wiem. Może dlatego, że jak złapali ciebie, to chuja miałeś do gadania? — spytałam ironicznie.

— Tamta sytuacja była inna.

— Kurwa, wielka mi różnica.

— No jakaś jest. Wtedy się zraniłem i zauważyli kolor mojej krwi. Nie koniecznie musi się skończyć jak wtedy, ale ty oczywiście nie możesz dać za wygraną. — Machnął rękami, które od razu opuścił.

— Klara, ja może poproszę herbaty — odezwał się Gilbert, siadając przy stole. — A tej dwójce zdałaby się melisa...

— Morda w kubeł! — rzuciłam jednocześnie z Donem. — Nie widać, że się kłócimy?!

— Mama i tata się kłócą... — Zakrył głowę Alex.

Donovan wziął głębszy wdech.

— Lucy, pomyśl. Schatteni mają broń przeciwko wampirom. Mogą się przydać. Znają pewnie trochę Samuela, a to może się nam jeszcze bardziej przydać. Mamy nawet jakiś dowód, że to Samuel jest sprawcą rzezi. Tym samym jest ich zdrajcą. To nasza karta przetargowa. To są bałwany, ale raczej zdadzą sobie sprawę, że jeśli Samuel zniknie, problem z rzeziami również.

Zacisnęłam zęby. Tu mnie miał. Słusznie zauważył, że rzucając się na Samuela tylko w czwórkę, skończyłoby się to naszą śmiercią. Z drugiej strony nie chciałam popadać w taką skrajność, jaką było poproszenie Schattenów o pomoc. Dosłownie weszlibyśmy do paszczy lwa. Co jeśli nie uwierzą? Cameron nie żył, więc z tym dowodem Donovan lekko przesadził.

Chyba że zmusiłabym ich do współpracy... Zawsze jakaś opcja. Tylko problem w tym, że Donovan dalej nie wiedział o mojej zdolności. Nie miałam okazji, żeby powiedzieć mu o tym spokojnie. Może się nie zorientuje... A nawet jeśli to minęło dużo czasu, odkąd użyłam tego na nim.

Raz kozie śmierć...

— No... dobra... — odparłam w końcu.

Usłyszałam, jak ktoś się zakrztusił, jednak nie zwróciłam na to uwagi. Spoglądałam na Donovana, który się do mnie uśmiechnął. Zbliżył się do mnie, objął i chciał dać mi całusa, jednak przerwał mu to Gilbert.

— W swoje dziwne podchody się bawcie, jak nas może nie ma w pobliżu? — rzucił, przy okazji ścierając ze stołu napój, który wypluł Alex.

— Nie bawimy się w "podchody"! — odezwaliśmy się jednocześnie.

— Niech wam będzie, zakochańce. — Wywrócił oczami. — To zamiast tego zbierzmy się do wyjścia. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro