Rozdział 32 - Donovan

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Cholera...

Ucisnąłem ranę na brzuchu. Wszystko się spieprzyło. Że też nie pomyślałem, jak faktycznie mogłaby zareagować Lucy. Miałem nadzieję, że wykorzystam te jej szaleńcze popędy, by zaatakowała Samuela. Szło dobrze. Na początku. Zdołałem zaplanować nad emocjami, pozwolić Samuelowi uwierzyć, że stanę po jego stronie. Ale później, gdy umierający Gilbert padł na ziemię, to na moment się rozkojarzyłem. Tyle starczyło, żeby Samuel się zorientował.

— I po co ci to było, Donovan? — zapytał Samuel, bawiąc się nożem w ręku. — Myślałem, że wyraziłem się wystarczająco jasno.

— Nie. Jedyne, czego chcesz, to Lucy — odparłem, stawiając kolejny krok w tył. — Tylko ładnie to ubrałeś w słowa.

Spojrzałem przez ramię, żeby zobaczyć, jak daleko mogłem się jeszcze wycofać. Przy drzwiach wciąż kłębiły się wampiry. Zakląłem. Musiałem jakoś... Nie. Donovan, nie myśl o tym.

— A już byłem ciekaw... — rzucił z rozbawieniem Samuel. — Możesz sobie próbować. Czegokolwiek nie zaplanowaliście, w końcu będziesz musiał o tym pomyśleć. Pogódź się z tym, że przegrałeś. I tak zabiorę Lucy, a ty nie zyskasz nic.

Zacisnąłem zęby. Spojrzałem na bok. Zauważyłem, jak Lucy i Alex wściekle walczyli ze sobą. Otworzyłem szerzej oczy. Nie mogłem uwierzyć. Oni. W całej tej grupce byli bardzo ze sobą związani, a teraz przez wzgląd na śmierć Gilberta... Musiało ponieść Alexa. Niestety, nie dałem rady wywnioskować, czy Lucy uspokoiła się po moim wystąpieniu, czy też nie.

Oby się nie pozabijali...

Przestałem się skupiać na nich, bo przede mną znajdowało się większe zagrożenie. Nie chciałem się poddawać. To nie koniec. Wciąż pozostał ustalony wcześniej plan. Tylko jak myśleć o nim, żebyś ty, drogi Samuelu, nie zorientował się, co chciałem zrobić.

— Kombinuj — powiedział z dumą Samuel. — Jestem ciekaw, ile ci zajmie, żeby znów się wkopać.

Uśmiechnąłem się.

Oj, zdziwisz się...

Przeleciałem szybko wzrokiem między trzema miejscami. Nie skupiałem się na żadnym dłużej niż przez dwie sekundy. Wybrałem dla nich różne cyfry. Nie kolejne. To zbyt oczywiste i łatwiej sobie poskładać. Wziąłem trójkę, jedenastkę i piętnastkę. Samuel popatrzył zdziwiony i zmarszczył brwi.

— No co? — parsknąłem. — „Kombinuj".

Zmarszczył brwi. Doskonale zdawał sobie sprawę,że go zacytowałem. Zapiekła mnie ręką od trzymania jej przy krwawiącej ranie.

— Nie wiem, czy masz tyle czasu, Donovan.

— O mnie się nie martw. — Wziąłem głęboki wdech. Powiedziałem głośniej: — Masz miejsce trzecie, jedenaste i piętnaste.

Poszedłem powoli w stronę sąsiednich ławek. Oparłem się o nie szybko, żeby się nie wywrócić. Samuel spoglądał zniesmaczony. Nie rozumiał. I bardzo dobrze.

— To może pójdziemy do jedenastki? — spytałem z zadziornym uśmiechem. — Co ty na to?

Przypadkiem potknąłem się i niewiele brakowało, żebym się wywrócił. Przez to zatrzymałem się pomiędzy ławkami. Powoli wyszedłem stamtąd.

— Ledwo się ruszasz. To żałosne. — Wytarł nóż o płaszcz. — Pozwól, że oszczędzę ci tego męczącego kombinowania.

— Jeszcze nie skończyłem... Będziesz mógł mnie sobie zabić, gdy padnę na ziemię.

Nadstawił nóż, jakby już chciał się na mnie rzucić.

— Co to? Aż tak ci się spieszy? — Podszedłem bliżej jedenastki. — Chyba wyjątkowo lubisz zabijać, skoro dwie rzezie to było dla ciebie za mało.

— Tu nie chodziło o uwielbienie zabijania... — burknął zdenerwowany.

— Cóż, ale to starczyło, żeby dwa razy wkurwić i Schattenów, i ludzi, i mnie.

— Och, jak mi wielce przykro. — Samuel podążał blisko.

— Zdążyłem zauważyć w ciągu naszych dwóch spotkań. Uczepiłeś się swojej chorej idei, żeby pozbyć się wampirów.

Odszedłem od ławek, żeby stanąć mniej więcej na środku. Choć było mi ciężko stać w miarę prosto przez piekącą ranę, to starałem się utrzymać na nogach.

— Idei? — Zaśmiał się, kręcąc przy tym głową. — Przez te jebane pijawki straciłem wszystko! Wyrżnęły mi rodzinę w pień. Przez te potwory nie żyją ani moje dzieci, ani żona.

— Myślisz, że byliby dumni, gdyby cię teraz zobaczyli? — rzuciłem, starając się utrzymać spokój. — Zabiłeś niewinnych ludzi. Setki ludzi, w tym kobiet i dzieci. Myślisz, że twoja rodzina by ci zaklaskała w gratulacjach?

— Przysięgałem sobie, że ich pomszczę...

— Oj, pomściłeś. I to niejednokrotnie. — Zmarszczyłem brwi. Nadal się cofałem. — Pozbawiłeś inne rodziny bliskich im osób. Nie jesteś osobą, która mściła się za swoje cierpienie. Po jednym razie by ci to zelżało, a skoro nadal się w to bawiłeś, to nie jesteś nikim więcej jak najzwyklejszym mordercą.

Potknąłem się przypadkiem, gdyż straciłem równowagę przy stawianiu kroku. Syknąłem z bólu, znów odruchowo łapiąc się za ranę. Ostry zapach krwi uderzył do nozdrzy i zrobiło mi się cholernie słabo. Przeczołgałem się do tyłu, aż natknąłem się na ołtarz. Samuel głośno się zaśmiał.

— Taki jesteś mądry? Dobrze, może i jestem zwykłym mordercą, ale nic z tym nie zrobisz. Nie jestem jedynym, który chce wyrżnąć cały gatunek. — Uśmiechnął się złośliwie. — Zresztą, nie będziesz miał okazji spotkać innych.

Samuel stanął bardzo blisko, przykucnął i wystawił w moją stronę nóż. Przełknąłem nerwowo ślinę.

— To koniec, Donovan. Upadłeś, a to dla ciebie znaczy jedno. Zginiesz.

Uśmiechnąłem się delikatnie.

— Przynajmniej w końcu odpocznę od tego zjebanego życia.

— Szkoda, byłbyś użyteczny.

Zamknąłem oczy.

— Czyń honory.

Poczułem ostrze przy szyi. Samuel się nie spieszył. Najwyraźniej napawał się widokiem i bawiło go, że pomimo wszelkiego wysiłku, niczego nie ugrałem. Gdy przycisnął nóż, lekko spanikowałem.

— Poczekaj.

— Niby na co? — spytał zdziwiony.

— Lucy... Co z nią zrobisz?

Zaśmiał się.

— Nie powinno cię to już obchodzić. Zraniłeś ją, teraz pewnie już cię nienawidzi. Zaopiekuję się nią tak, jak ty byś nie potrafił.

— Robiąc z niej ponownie królika doświadczalnego?

— Wszystko w imię nauki.

— Dla ciebie teraz to jest najważniejsze?

— Uczucia to słabość.

— Może dla ciebie, ale każdej innej istocie dają siłę do walki. Ważne osoby identycznie — stwierdziłem, uśmiechając się szeroko. — Dla mnie taką osobą właśnie jest Lucy, której nie mogę pozwolić ci skrzywdzić.

Samuel zorientował się za późno, że pozwolił się rozkojarzyć. Eric właśnie się na niego rzucił. Niemal natychmiast wbił strzykawkę w jego szyję. Samuel wrzasnął. Upuścił nóż i szybkim ruchem odepchnął Erica, aż ten poleciał w stronę najbliższych ławek, aż część desek nie wytrzymała.

Odetchnąłem. Domyślił się.

Samuel wyjął strzykawkę, spojrzał na jej zawartość, jednak została całkowicie opróżniona. Otworzył szerzej oczy. Na pewno wiedział, co to było, jeśli faktycznie śledził mnie przez cały czas. Zwrócił na mnie wzrok, dzięki czemu zobaczył, że szeroko się uśmiechałem. Niemal się śmiałem.

— Ty... — wydusił.

— Dałeś się podejść.

— Jak... — Z trudem złapał powietrze. Ugięły się pod nim nogi i padł na kolana. — Przecież... To niemożliwe...

— Dzięki Lucy i reszcie nauczyłem się, że nie ma rzeczy niemożliwych. Szkoda, że sam nie nauczyłeś się tego wcześniej.

Samuel nic nie mówił. Nie dał rady. Posiniał na twarzy i starał się ze wszystkich sił wziąć wdech. Przez to zaczęły mu lecieć łzy. Niewiele później położył się na plecach.

Jakby mogło mu to jakkolwiek pomóc...

Czegokolwiek by nie spróbował, to nie zdoła się odratować. Bez działających mięśni oddechowych, a także osłabionych wielu innych, nie były możliwe niezbędne skurcze umożliwiające właściwy wdech.

Jedna z dłoni Samuela bezwładnie opadła na bok i się otworzyła. To koniec. Wreszcie. Samuel umarł. Mogłem odetchnąć po miesiącach pracy. Spojrzałem na swój brzuch. Dopiero zdałem sobie sprawę, jak bardzo pogorszyłem swój stan przez ciągłe chodzenie. Na dodatek zapach sprawiał, że nie zdołałem utrzymać powiek. Usłyszałem zbliżające się kroki oraz poczułem, jak ktoś mną potrząsał, ale i tak w pewnej chwili opadłem z sił. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro