Rozdział 15 - Lucy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wokół mnie nie było nic. Kompletna cisza. Czasami dało się jedynie usłyszeć spokojny śpiew ptaków i szum liści osik. Delikatny wiatr muskał gdzieniegdzie moją odkrytą skórę. Szczególnie miejsce na lewym ramieniu.

Oparłam rękę na drzewie, kiedy nagle poczułam, jak tracę równowagę. Spojrzałam na numer. 0-1 – pierwszy wampir, od którego rozpoczęła się era badań nad moją rasą. L – inicjał od imienia. Wszystko miało swoje znaczenie, a ja przez ostatnie kilka lat trzymałam to wszystko w jak największej tajemnicy. Nie wiedział o tym nikt, a teraz?

Donovan się dowiedział o moich odchyłach...

Mówiłam, że wrócę do północy, ale najchętniej nie pokazałabym im się więcej na oczy. W tej chwili najłatwiej byłoby mi po prostu ukryć się za kamuflażem i zniknąć. To wykonalne. Wystarczyłoby się za siebie nie oglądać. Zapomnieć o wszystkim, co mnie do tej pory spotkało. Uciec na inny kontynent.

To wszystko jest proste...

Istniał niestety jeden haczyk. Wampiry nadal by szykanowano, a ja nie chciałam do tego dopuścić. Pragnęłam za wszelką cenę, żeby mogły żyć bez strachu, że trafią na egzekucję lub że ktoś wpadnie im do domu. Pokazać, iż nie wszystkie stanowiły zagrożenie.

Oparłam się ramieniem o korę topoli. Opuściłam głowę, głęboko oddychając.

Kręciło mi się w głowie. Coraz bardziej traciłam siły. Musiałam się pożywić, ale dotychczas nie natrafiłam na żadne zwierze. Możliwe, że nadal nie znalazłam się wystarczająco głęboko w lesie. Cudem udało mi się wydostać z miasta. Tym bardziej teraz, kiedy jakiś czas wcześniej urządziłam jatkę pod katedrą.

Nie mogłam zostać w mieście. Instynktownie atakowałabym wszystko, co się poruszało. Nawet swoich przyjaciół. Nie wiedziałam, czy ktokolwiek by mnie powstrzymał, gdybym się na nich rzuciła.

Może Gilbert by dał radę... Alex na pewno, bo jednak jako czwórka ma więcej siły od innych wampirów... Donovan... Jego bym pewnie rozszarpała...

Westchnęłam. W tej samej chwili do moich uszu doszedł dźwięk łamiącej się gałęzi. Uniosła gwałtownie głowę. Niemal poczułam, jak czerwona barwa naszła na moje tęczówki. Moje kły się wysunęły, tak samo pazury.

Odwróciłam się, ruszyłam biegiem. Kaptur delikatnie się zsunął, przez co połowa mojej twarzy została okryta. Dało się zobaczyć jedyne moje jedno oko, przy którym zdecydowanie znajdowała się mocno zmniejszona źrenica.

Pochyliłam się nieco, kiedy to dostrzegłam osobę stojącą do mnie tyłem. Przebiegłam przez krzewy niczym błyskawica uderzająca w ziemię. Wskoczyłam na mężczyznę, który krzyknął, jednak zaprzestał, kiedy wbiłam się kłami w jego szyję. Wbiłam pazury swojej lewej dłoni w jego twarz, którą rozorałam. Nim się obejrzałam, mężczyzna upadł na ziemię.

Wysunęłam kły z jego skóry, wyprostowałam się. Uniosłam głowę, głęboko oddychałam. Po mojej skórze powoli spływały krople życiodajnej substancji. Mój brzuch zaburczał. Gardło zapiekło.

Potrzebowałam więcej...

Spojrzałam na swoje dłonie. Obie miały chwilowo szkarłatny kolor. Zlizałam z nich płyn.

Za mało...

Ponownie do moich uszu doszedł dźwięk. Ktoś się zbliżał. Słyszałam nawoływania.

— Richard! — zawołała jakaś kobieta.

Zakamuflowałam się. Podniosłam z mężczyzny, wycofałam bardziej w cień rzucany przez gęstwinę drzew. Zza iglastego krzewu wyszedł jakiś młodo wyglądający chłopak. Za nim szła kobieta, która wrzasnęła, widząc mężczyznę leżącego na ziemi. Oboje do niego podbiegli. Za nimi kolejna trójka – następny starszy pan, kobieta i młoda dziewczyna.

Podeszłam bliżej, uważając na każdy krok. Nie mogłam pozwolić, by ktoś mnie w tym momencie zauważył. Ruszyłam z wampirzą prędkością na dziewczę. Nim ktokolwiek się zorientował, co się stało, dziewczyna wylądowała na ziemi ze skręconym karkiem. Jedna ze starszych kobiet ponownie wrzasnęła, jednak szybko ją uciszyłam. Zmiażdżyłam jej kręgi na szyi. Padła na ziemię. Mężczyzna stojący obok chciał się odezwać, jednak nim mu się to udało, rozcięłam jego gardło pazurami.

Krew bryznęła na pozostałą przy życiu dwójkę, która jednak długo po tym świecie już nie pochodzi. Złapałam za ich głowy, uderzyłam nimi o siebie.

Już w kolejnej chwili wbiłam kły w szyję młodego chłopaka. Słyszałam cichy szum, ale nie skupiałam się na tym. Pożywiałam się, póki nie wypiłam ostatniej kropli z ich ciał. Jako ostatnią zostawiłam młodą kobietę ze skręconym karkiem.

Głęboko oddychałam, gdy puściłam jej truchło. Połowicznie leżała na moich udach. Wciąż miała otwarte oczy, wyglądała spokojnie. Sięgnęłam do jej powiek, zamknęłam je. Powoli się podniosłam.

Moje lewe kolano było czerwone od przesiąkniętej minimalną ilością krwi ziemią. Moja poszarpana spódnica w całości praktycznie zmieniła barwę. Wzięłam głębszy wdech.

Złapałam za materiał, zerwałam go z siebie. Pod spodem miałam swoje ukochane spodnie, których prawa nogawka została całkowicie rozerwana.

Pewnie rozdarła się, gdy spadałam z Donovanem z dachu...

Spojrzałam na całą rzeź znajdującą się dookoła mnie. Dwójka młodych miała przed sobą całe życie, a ja im je odebrałam, bo potrzebowałam siły... Musiałam się pożywić. Nie miałam zbytniego wyboru.

Musiałam zaspokoić szał...

Przestąpiłam przez dziewczynę, zachwiałam się lekko. Ponownie podparłam się o drzewo. Musiałam zjeść jednak za dużo. Podniosłam wzrok na niebo. Było już ciemno. Słyszałam świerszcze. Wysokie trawy szumiały, liście identycznie, przez co czasami trudno je odróżnić.

Ruszyłam w stronę murów miasta. W czasie marszu przetarłam twarz poszarpanym rogiem płaszcza. Jego też lubiłam... Dostałam go od Klary. Będzie na mnie zła, że go zniszczyłam. No nic, może uda mi się ją wybłagać, żeby go jakoś naprawiła. Umiała robić takie rzeczy.

Przełknęłam ślinę. Zatrzymałam się, położyłam dłoń na brzuchu.

Jęknęłam.

Wzięłam głęboki wdech. Po tym ruszyłam ze swoją wampirzą prędkością do biednego dystryktu. Miałam problem, by przemknąć się do kryjówki. Co krok widziałam Schattenów. Prowadzili patrole...

To dawało do myślenia. Nie mogliśmy tu zostać. Będziemy jedynie bardziej ryzykować życiem. W końcu by nas znaleźli, a mi się nie widziało, żeby ponownie wpaść w szał. Już i tak za dużo widzieli. Szczególnie Donovan.

Będzie chciał wiedzieć więcej...

W mojej głowie pojawił się jego przerażony wzrok, kiedy straciłam nad sobą kontrolę. Widziałam, że chciał mnie jakoś zatrzymać. Szukał sposobu, by uciec. Zatrzymać, żebym nie brudziła sobie więcej rąk.

Choć za mną nie przepadał, pociągnął mnie wtedy za sobą na dzwonnicę. Może w jakimś stopniu mu zależało...

Położyłam dłoń na sercu, które mocniej zabiło. Przed oczami ponownie zobaczyłam jego determinację, kiedy trzymał mnie za dłoń, żebym nie spadła. Poczułam ucisk w klatce piersiowej.

Nie wiedziałam, co się ze mną działo. Nie rozumiałam, co czułam. Pierwszy raz coś takiego się pojawiło. Nie miałam tak przy nikim. Przy Gilu. Przy Alexie. Przy rodzicach... I rodzeństwie...

Wzięłam głęboki wdech. Zakryłam się dokładnie resztkami mojego płaszcza, wyjrzałam za ścianę jednego z budynków. Schatteni skręcili w inną ścieżkę. Przebiegłam truchtem do kryjówki. Weszłam do środka nieco chwiejnym krokiem. Oparłam się o drzwi, które zablokowałam.

Ruszyłam do kolejnych. Za nimi niemal od razu spotkał mnie widok Gilberta. Stał z założonymi rękami.

— Spóźniłaś się — zaczął niemal od razu.

Spojrzałam na najbliższy zegar. Wskazywał kilka minut po pierwszej w nocy.

— Eee, wróciłam? — rzuciłam spokojnie.

— Tylko tyle masz do powiedzenia?! Myśleliśmy, że coś ci się stało. Jeszcze trochę, a musiałbym przywiązać do krzesła Alexa. — Wskazał na niego.

Siedział, a właściwie kucał na krawędzi zniszczonej kanapy, na której dostrzegłam także Donovana. Siedział oparty o swoją prawą rękę. Zauważyłam jego zabandażowane przedramiona. Biały materiał, nasączony porządnie czarną krwią, wystawał spod podciągniętych rękawów koszuli.

Zmarszczyłam brwi.

Już na dzwonnicy dostrzegłam, że się nie goiły. Nie rozumiałam dlaczego. Każdy wampir mógł się regenerować, ale w jego przypadku, z jakiegoś powodu, się to nie działo.

Zerknęłam na Gila. Krzywił się. Był zły, czego dowodziła jego mimika twarzy. Skuliłam się lekko, ale nagle złagodniał.

Zamrugałam, nie rozumiejąc.

— Krew? — zwrócił uwagę.

Alex i Donovan na mnie spojrzeli. Nasz osobisty lekarz podniósł się z kanapy. Zbliżył się. Przeszedł obok Gilberta, przyjrzał mi się dokładnie, powoli sprawdzając, czy to przypadkiem nie moja krew.

Przełknęłam ślinę ze stresu.

— Brak jakiejkolwiek rany. Co to za krew? — dopytał, wciąż lustrując mój ubiór, który w całości pokrywały szkarłatne plamy.

— Zgłodniałam. — Wzruszyłam ramionami. — Złapałam jelenia...

Takiego o dwóch nogach, ludzkim ciele i pomnożonym razy sześć... – Odwróciłam wzrok.

— JELEŃ?! — odezwał się podekscytowany Alex.

— Łżesz — rzucił Gil, na co się wzdrygnęłam. — Nienawidzisz ich krwi. Stwierdzasz, że jest w chuj gorzka.

Jeszcze bardziej odwróciłam wzrok, a on się zbliżył. Złapał za koniec mojego płaszcza, powąchał go. Spojrzał na mnie z mordem.

— Lucy, to ludzka krew. Coś zrobiła? — spytał, starając się utrzymać swój spokojny ton głosu.

— Nic wielkiego. Wpadłam na jakiegoś bezdomnego w lesie. Nikt go raczej nie będzie szukał.

Założyłam ręce. Zwróciłam się do Donovana, kiedy Gilbert chciał kontynuować:

— Don, twoje rany się nie goją?

— Jeszcze nie skończyłem... — wymamrotał naburmuszony Gil.

— Jak widać. — Donovan pokazał swoje zabandażowane przedramiona.

— Możemy nie zmieniać tematu? — spytał Gilbert, na którego twarzy wyrósł zirytowany uśmiech.

— Powinieneś się napić krwi. Od razu zacząłbyś się goić.

Kątem oka zauważyłam, że Gil złapał się za głowę.

— Zamierzasz ignorować, co teraz mówię, prawda? — Spojrzał na mnie załamany.

Uśmiechnęłam się do niego promiennie. Westchnął.

— Napić... krwi? — Głos Donovana zadrżał.

— No tak. Jakoś się leczyć musimy, a skoro krwią się żywimy, to...

— Kto się żywi, ten się żywi... — przerwał mi.

Zamrugałam kilka razy, patrząc na niego, jakbym dopiero co go poznała.

— Co? — odezwałam się jednocześnie z Gilem, który miał identyczny wyraz twarzy.

— Kto się żywi, ten się żywi. Po chińsku mówię? — Uniósł brew.

— Donovan, kiedy ty ostatnio piłeś krew? — spytał Gilbert.

Donovan podniósł wzrok na sufit. Przez moment nic nie mówił. Zastanawiał się nad odpowiedzią?!

Nie no, ja w to nie wierzę...

— Nigdy? — rzucił po chwili. — Chyba...

— Chyba?! — ponownie odezwałam się równo z Gilem.

— Jak możesz nie pamiętać?! — rzucił tym razem sam. — Takich rzeczy się nie zapomina!

— No nic... — Zaczęłam zdejmować z prawego nadgarstka bransoletkę.

Oboje na mnie spojrzeli, kiedy to założyłam lewą dłoń na biodrze i wystawiłam drugi nadgarstek w stronę Donovana.

— Możesz się napić.

— Krew wampirów jest trująca... — zauważył.

— Przez to, że się wcześniej żywiłam, moja krew teraz bardziej przypomina ludzką. Nic ci nie będzie. Może być tylko trochę kwaśna.

— Nie chcę się tobą żywić...

— Nie przesadzaj, tylko chlej! — podniosłam minimalnie głos. — W takim tempie twoje rany będą się goiły przez kolejny miesiąc, a nawet dłużej.

Donovan spojrzał niepewnie. Czułam na sobie wzrok Gilberta i Alexa. Nie dowierzali, że zaproponowałam coś takiego. Zazwyczaj nie dzieliłam się krwią tuż po polowaniu, nawet jeśli ktoś ładnie oberwał – jak Gilbert od niedźwiedzia. Błagał praktycznie na kolanach. A tu proszę, Donovanowi dawałam całkowicie za darmo.

Chwycił nieśmiało za nadgarstek i się pochylił. Wahał się.

— Rany Boskie, nie bądź baba i się wgryź. Nawet nie poczuję! — Ruszyłam ręką zachęcająco.

W końcu się odważył. Jedynie lekko uszczypnęło. Krzywił się, najwyraźniej smak mu zupełnie nie podpasował. Odsunął się po chwili sam i szybko wytarł usta resztką czystego bandaża. Odkaszlnął dwa razy.

— Ohyda...

— Dzięki — mruknęłam pod nosem ironicznie. — Może trochę szybciej ci się zagoi. — Założyłam ręce. — Zapomniałam też dodać, że potem może boleć cię żołądek, bo to jednak krew wampira. Będziesz mieć nauczkę.

— To mnie pocieszyłaś...

— Nie możesz nie pić krwi — wtrącił się Gilbert. — Bez niej wystarczyłoby trochę cięższe zranienie i po tobie.

— Co masz na myśli? Krew ludzka ma żelazo i co? Ono jakoś wielce pomaga? Poprawia krzepliwość?

Westchnęłam, słysząc jego pytania. Podeszłam do Alexa, którego potarmosiłam po włosach. Usiadłam obok niego, a przy tym oparłam się o rękę.

— Najwyraźniej tak to działa, Donovan. Wiemy, że musimy ją pić i tyle. W przeciwnym wypadku zamienilibyśmy się w... — Wskazał na niego. — W ciebie...

— To znaczy?

— Cholerną marudę... która na dodatek wygląda jak bezdomny.

— Bardzo zabawne.

— No wiem. — Uśmiechnął się wrednie. — Ale tak poważnie. Mógłbyś przestać się szarpać. Jesteś wampirem i tego nie zmienisz. Nikt cię magicznie nie odmieni. Z tego nie ma odwrotu.

Donovan machnął ręką. Oparł się o blat. Przypatrywał się mi. A w szczególności czemuś, co znajdowało się na moim ramieniu. Miałam nadzieję, że o tym zapomniał. Alex i Gil także spojrzeli na to miejsce, które starałam się zakryć dłonią. Widzieli to pierwszy raz na oczy. Wtedy mogli nie zwrócić większej uwagi w zamieszaniu.

Cholera...

— Ja... — przełknęłam ślinę. — Chyba muszę się przebrać.

Podniosłam się, jednak Don mnie zatrzymał. Przy tym ponownie posadził na rozklekotanej kanapie.

— Najpierw powiedz im, o co z tym chodzi.

— Nie chcę... — Opuściłam wzrok.

— Bądź z nami szczera. Wiesz, że nikt cię nie oceni. Lepiej, żeby o tym wiedzieli wszyscy.

— Chłopaki, naprawdę nie chcę.

— Co oznacza to coś na twojej ręce? — dopytał Gilbert.

— Proszę... Pogadamy o tym kiedy indziej...

— Lucy... — odezwał się cicho Alex.

— Błagam was, nie chcę o tym rozmawiać.

Don złapał mnie za ręce.

— Lucy, chcę ci pomóc, zrozum to.

Podniosłam na niego wzrok. Widziałam w jego oczach, że się martwił.

— Proszę... Przecież tu nic ci nie grozi...

Zadrżałam. Zacisnęłam mocniej dłonie. Bałam się. Donovan się dowiedział przypadkiem i sprawiał wrażenie, że mi współczuł jakkolwiek, choć wiedział niewiele. Tylko co z Gilbertem? Albo z Alexem? Znałam ich dobre czternaście lat. Zdążyli opowiedzieć mi o sobie wiele faktów. Tymczasem ja zawsze siedziałam cicho i prosiłam, żeby nie dopytywali. Do tej pory to uszanowali. Znosili moje najgorsze humorki, a także pilnowali, żebym dobrze czuła się w ich towarzystwie. Głupio tak to zatajać, ale bałam się, że zaczęliby wnikać w szczegóły. Były rzeczy, o których wolałam zapomnieć. Udawać, jakby nigdy nic się nie wydarzyło.

Powinni o tym w końcu wiedzieć...

Mimowolnie pociekły mi łzy po policzkach.

— Nie miałam łatwo w życiu... — zaczęłam cicho.

— Domyślam się.

— Straciłam bliskich... Wszystkich... A potem jebane dwa lata...

Nie. Nie dam rady...

— Spokojnie... Wdech i wydech, Lucy.

Alex się do mnie przytulił. Oparł się o moje ramię, a moja głowa mimowolnie opadła na jego rude włosy.

Zaufaj im, przecież cię nie zjedzą...

— Spędziłam dwa jebane lata w zamkniętym laboratorium. — powiedziałam na jednym wdechu i jednocześnie zaczęłam mocniej płakać. — Byłam pierwsza, robili mi dużo rzeczy, bo chcieli sprawdzić wampiry, zrozumieć, czym są. Nie raz mnie sprowadzili na granicę możliwości i doszło do momentu, gdy chciałam, żeby coś mnie wreszcie tam zabiło... Oni... Zwyczajnie mnie wykończyli. Uciekłam stamtąd jako wrak wampira. Naprawdę nie wiem, co tu jeszcze robię, jakim cudem się jakkolwiek po tym pozbierałam... 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro