Rozdział 18 - Donovan

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gilbert wysłał mnie, żebym budził Lucy. Sam stwierdził, że bał się ją denerwować i jednocześnie stać obok. Znał ją dłużej ode mnie, więc bardziej zdawał sobie sprawę, do czego była zdolna. Z drugiej strony miałem jednak dziwne przeczucie, jakby coś planował. Postanowiłem się na razie nad tym nie zastanawiać i po prostu wszedłem cicho do pomieszczenia, w którym słyszałem spokojny oddech dziewczyny. Trąciłem delikatnie jej ramię. Otworzyła leniwie oczy i spojrzała z mordem.

— Czego chcesz? — spytała, ziewając w międzyczasie. — Albo nie. Czemu ty dalej, kurwa, nie śpisz? Czy wszyscy lekarze są tacy jebnięci?

— Chodzi o Camerona.

Momentalnie przestała narzekać. Szerzej uchyliła oczy.

— Co odjebał? — Usiadła na brzegu czym prędzej.

— Próbował zabić Gilberta.

Poderwała się na nogi.

— Gdzie ten zapchlony gównojad?! — uniosła ton. Przez chwilę bałem się, że oberwę rykoszetem. — I gdzie Gilbert? Co z nim?

— Gilbertowi nic nie jest. Żyje. Został za drzwiami, bo bał się ciebie budzić. Cameron dostał w łeb.

— Od kogo niby?

— Ode mnie...

Zamrugała zdziwiona. Przyglądała mi się, jakby zobaczyła mnie pierwszy raz a oczy.

— Nie wierzę... Ty umiesz komuś przywalić? — Oparła ręce o biodra. — A ta niby wasza przysięga, że macie chronić innych?

— Nie do końca tak to brzmi, ale uznajmy, że to był wyjątek. Camerona można napierdalać.

— Raz powiedziałeś coś po mojemu. — Minęła mnie i ruszyła w stronę drzwi. — A teraz dawaj mi tego gnoja, już ja mu tak wpierdolę, że zapomni, jak się nazywa i gdzie ma jaja.

Zatrzymałem ją szybko.

— Nie zabijamy go. Jeszcze.

— Ale dlaczego? — zapytała z wyrzutem.

Brzmiała przy tym jak małe dziecko, któremu zakazano zjedzenia ciastka.

— Chciał zabić Gila krwią wampira. Skąd ją wziął? Możliwe, że dla kogoś robi. A zawsze jest szansa, że ten ktoś jest sprawcą tych rzezi. Możesz zrobić mu, co tylko zechcesz, byleby został język.

— Oczu nie potrzebuje. Zrozumiałam. — Zasalutowała.

Puściłem ją. Zacisnąłem trochę mocniej wargi. Zdałem sobie sprawę, że przypadkiem obudziłem potwora. Zdecydowanie można było się bać.

Ruszyłem za nią.

Cameron leżał związany. Powoli odzyskiwał przytomność. Widziałem, Alexa, który już zdążył na nim usiąść. Wyglądał na zadowolonego z siebie, czego świadczył jego szeroki uśmiech. Pewnie wydawało mu się, że pomagał trzymać zdrajcę w jednym miejscu. Klara także została wyrwana z łóżka. Znowu.

— Wasza grupka nie da mi spokojnie przespać nocy... — Przyjrzała się Cameronowi. — Nowy dywanik?

— To ta menda, o której ci mówiłam — rzuciła Lucy.

— A ten „nie myty, skurwiały, zapchlony, i tak dalej, pies na sterydach"?

— Zaczynam się zastanawiać, co się kryło pod „i tak dalej" — dodałem, zakrywając twarz.

— Pewnie wiele innych synonimów, których nie sposób zapamiętać — odpowiedział Gilbert.

Lucy kazała Alexowi zejść, pokazując mu ręką miejsce między mną a Gilem. Nadąsał się, ale ostatecznie zszedł. Przystanął jednak. Odwrócił się, spojrzawszy na wilkołaka, któremu zasadził kopniaka w brzuch. Jęknął głośno. Miał zdecydowanie miłą pobudkę...

— Zły Cameron! Niedobry! Gilbert fajny! Nie wolno tykać.

Lucy poklepała go po głowie.

— Dobry Alex.

Teraz to ona podeszła. Cameron oberwał w brzuch po raz drugi. Oczywiście, o ile Gilbert nie wyładował na nim emocji, nim przyszliśmy.

— Wstawaj, a nie jęczysz. Nie będę grzecznie czekać, aż się podniesiesz.

Zauważyłem, jak Klara założyła ręce. Westchnęła załamana.

— Sadystka się załączyła. Okej, idę poszukać zatyczek, żeby nie musieć słuchać tych jęków w agonii. — Przeleciała nas wzrokiem. — Ktoś też sobie życzy?

Lucy szarpnęła za kołnierz Camerona.

— Teraz sobie porozmawiamy.

— Chyba śnisz — warknął Cameron.

Puściła go, aż zarył głową o podłogę.

— Masz na zbyciu krzesło, Klara?

— Pamiętaj, że wszystko można domyć. Wolna wola. Ulżyj sobie. — Akurat wkładała zatyczki. — Dobrej nocy!

Gilbert podstawił pierwsze lepsze krzesło. Pomógł Lucy usadzić na nim Camerona. Szarpał się. Próbował wszelkich sposobów. Warczał, próbował ich ugryźć. Na pewno zdawał sobie sprawę, do czego mogła się posunąć Lucy.

Cameron przestał się wyrywać, gdy Alex postanowił zrobić kolejny dobry uczynek. Kopnąć go poniżej pasa. Stanąłem bardziej z tyłu. Chciałem tylko pilnować, żeby Lucy nie przesadziła. Jakby nie patrzeć, to na razie jedyne źródło informacji, jakie mieliśmy.

W końcu udało im się usadzić Camerona na honorowe miejsce. Gilbert cofnął się do mnie. Zapewne wolał nie wtrącać się w metody Lucy.

Ja zresztą też.

Nie wiem w sumie, co ona mu może zaserwować... To mnie w sumie najbardziej przeraża...

— No dobra, piesku, bądź grzeczny, a zachowasz wszystkie kończyny. Mam tylko przykaz, żeby zostawić ci język.

— Możesz mnie od razu zabić. Nic ci nie powiem.

— Doprawdy? — Uśmiechnęła się wrednie. — Może jednak?

Oparła się o jego uda. Spoglądała mu prosto w oczy.

— Masz takie ładne oczka... Szkoda by było, żebyś je stracił, prawda?

Lucy poszła szybko do kuchni po nóż. Uśmiechnęła się szeroko, sprawdzając kciukiem ostrość brzytwy. Przełknąłem ślinę. Przy tym usłyszałem, jak ktoś po mojej prawej zrobił to samo, gdy Lucy wróciła do wilkołaka.

Spojrzeliśmy na siebie z Gilbertem. Już wiedzieliśmy, co się szykowało, a o znaczyło jedno. Później będzie sporo sprzątania po jej zabawach...

Lucy przyjrzała się Cameronowi. Drugą – tępą – stroną noża, przesunęła po jego policzka, kierując się ku jednemu celu. Wycelowała koniuszkiem w źrenicę prawego oka. Ten jedynie lekko zadrżał. Stresował się. Świadczyły o tym trzęsące się kolana oraz dynamiczne ruchy palcami.

— Dla kogo pracujesz? — zapytała. Oparła nogę o kolano Camerona.

Zacisnął wargi.

— Od razu twierdzisz, że dla kogoś robię?

To było o siedem słów za dużo. Lucy wbiła mu nóż w oko, po czym gwałtownie go wyciągnęła. Rozległ się przeraźliwy wrzask. Krew trysnęła na Lucy. Nie wzruszyło jej to. Resztka gałki ocznej ostała się na ostrzu. Skrzywiłem się lekko. Gilbert charknął, gdy tylko ją zobaczył. Szybko znalazł najbliższe naczynie, po czym głośno zwymiotował. Alex poklepał go po plecach.

Faktycznie źle znosi widok flaków...

Cameron się kulił, pojękiwał z bólu. Klął pod nosem coś niezrozumiałego. Prawdopodobnie wzywał wszystkich bogów, jakich znał, żeby spuścili na Lucy wszystkie plagi istniejące na świecie. Dziewczyna nie zwracała na to uwagi. Tylko wytarła nóż o jego spodnie.

— Na pewno dla kogoś robisz. Chyba nie wziąłeś krwi wampira z dupy.

— Psychopatka...

— Dopiero to zauważyłeś? Całe życie nią jestem. — Zaczęła dla zabawy przerzucać nóż z jednej ręki do drugiej. — To co? Drugiego oka chyba też nie potrzebujesz.

Znów przyłożyła ostrze. Gilbert dla pewności stał w tym samym miejscu. Nie chciał ryzykować, że nie utrzyma wymiocin na czas.

Jednakże Lucy niespodziewanie zabrała nóż i upuściła na podłogę.

— Albo nie. Lepiej, żebyś widział, jak cieszy mnie cała ta zabawa.

Gilbert odetchnął z ulgą. Zabrał ze sobą miskę. Pustą. Przynajmniej nie będzie musiał daleko biec. Stanął obok mnie, widocznie się garbiąc. Zdecydowanie miał dość atrakcji jak na jeden dzień.

Lucy przeszukała kuchnię. Wyciągnęła wyraźnie stare, zardzewiałe kombinerki. Wzięła je dumnie ze sobą. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. O ile to w ogóle możliwe.

— To chyba nie jest zbyt higieniczne... — skomentowałem zniesmaczony.

— Chuj z higieną. — Podrzuciła wymownie brwiami. Zwróciła się do Gilberta. — Jaki próg bólu mają te psy? Nie chcę, żeby się na mnie rzuciło to, co w nim siedzi.

— Możesz śmiało mu uciąć nawet chuja. To ze środka się samo nie ruszy.

— Dzięki za propozycję. — Posłała mu buziaka w powietrzu.

Zaciekawiłem się, ale nie chciałem przerywać nikomu zabawy. Cóż, o wilkołakach wiedziałem tyle, że istniały i że Cameron był ich przedstawicielem. Mało się ich spotkało w Diliq. Mimo wszystko posiadały cechy, które dało się zauważyć z daleka. Zwierzęce uszy, ogon dość nietypowy kolor oczu. Jak pierwsze oraz drugie dało się w miarę ukryć, tak z oczami mógł być czasem problem.

Cameron warknął w stronę Lucy. Próbował na nią naskoczyć. Wyrosły mu wilcze kły. Zaniepokoiłem się, bo nie widziało mi się, żeby przeszedł nagłą przemianę tu i teraz. Jednakże reszta stała niewzruszona. Lucy uderzyła go w twarz. Kopnęła w brzuch. Jęknął. Uspokoił się. Opuścił głowę. Chwyciła za jego szczękę. Złapała za pierwszy lepszy ząb i bez namysłu wyrwała. Cameron wrzasnął na cały dom. Lucy wzięła go do rąk i mi pokazała.

— Jaki to ząbek, Don?

Był trochę zakrwawiony i nie miałem pewności.

— Chyba jakiś trzonowy. Ciężko stwierdzić.

— Niemniej. — Odrzuciła go na bok. Poklepała Camerona kombinerkami po ramieniu. — Im więcej mówisz, tym masz więcej zębów, więc się zastanów.

Cameron jęczał pod nosem z bólu, jednakże dalej nie powiedział niczego potrzebnego.

To będzie długa noc... – Pomasowałem skroń.

Lucy bez dłuższego czekania pozbyła się kolejnego zęba Camerona. Ponownie rozległa się symfonia wrzasków. Cameron próbował wyrwać ręce z więzów. Podobnie poczynił z nogami. Nieskutecznie. Okazało się, że Gilbert świetnie posługiwał się sznurem znalezionym gdzieś niedaleko domu. Nawet mi zaimponował.

— Czyżby ząbki nie działały? — Lucy zakryła usta dłonią, żeby nie dało się zobaczyć jej wielkiego entuzjazmu. — Hmm... Może ta propozycja z odcięciem ci kutasa wcale nie była taka zła. Przynajmniej nie będziesz mógł się rozmnażać.

— Szkoda twojego czasu — powiedział dość niewyraźnie Cameron. — I tak nie dowiesz się niczego.

— Zważaj na słowa, pchlarzu. Już ja znajdę sposób, żebyś zaczął szczekać.

— Hau, hau — odparł ze śmiechem.

— Nie wiem, czy będzie ci tak za moment do śmiechu — powiedziała z szerokim uśmiechem.

Przeszła do stołu, na którym stała pojedyncza zapalona świeczka. Wzięła ją, po czym spojrzała na Camerona spod jej blasku. Przyznaję, wyglądała przerażająco. Tym bardziej, kiedy na uwagę się weźmie, że jej czerwone oczy ponownie się ukazały. Była to zapewne kwestia tego, że czuła zapach krwi w powietrzu. W przypadku Gila i Alexa stało się dokładnie to samo.

W moim pewnie też...

— Uważaj, bo się poparzysz... — rzucił sarkastycznie Cameron.

— O mnie się nie martw. — Wróciła ze swoim nowym narzędziem do wilkołaka.

Przybliżyła do niego blok wosku, po czym przechyliła tuż nad jego twarzą. Kilka kropel spadło na jego policzek, na co on prawie przewrócił krzesło.

— Gadaj albo zaboli bardziej — odezwała się spokojnie.

— Uważaj, bo na pewno...

Przerwała mu. W tej samej chwili płomień świeczki dosięgnął jego krocza. Wrzasnął głośno. Miotał się, starając jakoś ugasić mały pożar. Lucy stała i kompletnie nic sobie nie robiła. Przyglądała mu się bez wyrazu. Uśmiech z jej twarzy znikł.

Gilbert znów się porzygał. Ja jedynie przełknąłem ślinę.

Lucy gwizdnęła, a na Camerona wylała się misa wody, którą przytrzymywał Alex.

— Jesteś nienormalna! — krzyknął na nią.

— Nie wiem, czy mam to brać jako komplement, czy obelgę. — Uśmiechnęła się ponownie. Tym razem zadziornie. — Masz mi coś do powiedzenia?

— Pierdol się!

— Czyli chcesz powtórkę? Masochista z ciebie, Cameron.

— Kurwa, pomagałem tylko przy łapaniu wampirów, nic więcej — krzyknął, zanim Lucy ponownie wznieciła pożar na jego kroczu. — Odpierdol się!

Lucy spojrzała na Gilberta, który odkładał miskę pełną wymiocin.

— Coś wie. Po prostu ratuje se dupę ze strachu.

— Zapomniałem o tobie... — jęknął Cameron. — Ja pierdolę...

— Masz przejebane, słonko — powiedziała dumnie Lucy. — Gadaj, bo cię wykastruję.

— Sądząc po oparzeniach, to i tak będzie ciężko u niego z rozmnażaniem... — dodałem, przypatrując się lekko widocznym ranom. Sam musiałem porządnie się powstrzymywać, żeby nie dołożyć do miski niczego od siebie. Naprawdę mało mi brakowało...

Gilbert przetarł rękawem usta. Poklepałem go lekko po plecach dla otuchy. Zapewne jeszcze z raz zwróci zawartość żołądka. Jeżeli cokolwiek tam zostało.

— Już, już, wyrzuć to z siebie.

— Bardzo, kurwa, śmieszne... — Odetchnął głęboko. — Następnym razem chyba wypluję jelita... Albo pójdę za przykładem Klary...

Lucy krążyła dookoła Camerona i myślała, jak jeszcze uprzykrzyć mu życie. Cameron tymczasem siedział z opuszczoną głową. Słabł powoli, co nie było dobrym znakiem. Kończył nam się czas, aż w końcu padnie z wycieńczenia.

— Lucy, wyrwij mu jeszcze ze dwa kły — podrzucił Gilbert z uśmiechem. — Są najbardziej unerwione. To tak jakby ktoś kopnął go w jaja.

Cameron uniósł gwałtownie wzrok. Lucy tylko cicho zachichotała.

— Mały gnojek...

— Cóż, biorąc pod uwagę, że jesteś ode mnie starszy, to się zgadza. Poza tym, zasłużyłeś sobie. — Wzruszył ramionami.

Lucy radośnie chwyciła za pokryte krwią kombinerki. Cameron zacisnął wargi uparcie. Choćby nie wiem, co próbował uniemożliwić niedoszłej dentystce kolejną zabawę. Złapała za jego szczękę, jednak gdy nie dał jej dostępu, nastąpiła nogą na jego członka i przycisnęła. Skorzystała z okazji, gdy Cameron wrzasnął. Ponownie. Lucy chwyciła za kieł, ale poczekała z jego wyrwaniem. Przypatrywała się, jak Cameron kręcił głową, starał się wyjść z nieprzyzwoitej sytuacji. Błagał, żeby tego nie robiła.

— To co? Gadasz, czy chcesz się posrać z bólu?

— Ja tego nie będę sprzątał... — szepnął Gilbert.

— Znając sadystyczne zapędy Lucy, to pewnie będzie mu to kazała wylizać... — rzuciłem pod nosem.

Cameron dalej milczał, a to wiązało się tylko z jednym. Lucy zrobiła szybki ruch. Kieł wylądował tuż pod moimi nogami. Spojrzałem ukradkiem. Najwyraźniej Lucy zahaczyła o dziąsło i wyrwała je razem. Cameron szarpnął gwałtownie rękoma, ocierając mocniej nadgarstki. Parę łez pociekło mu mimowolnie po policzkach. Lucy stała tymczasem dumnie i przypatrywała się, jak stękał.

Współczuję sąsiadom...

Niewidzialna lampka zapaliła mi się nad głową.

Spojrzałem na chłopaka stojącego po mojej prawej.

Gilbert znał najwrażliwszy punkt wilkołaka. Na pewno. Znał Camerona prawdopodobnie przez wiele lat, więc zdążył go poznać wystarczająco, by wiedzieć o wszystkim. Był naszą szansą, żeby się czegoś dowiedzieć. Cameron już się łamał, ale przydałoby się coś, co niemal od razu zmusiłoby go do gadania. Podszedłem do niego. Spytałem szeptem:

— Gil, jak dużo wiesz o wilkołakach?

Spojrzał kątem oka. Widocznie nie załapał, o co mi chodziło.

— Zdecydowanie za dużo — odpowiedział krótko. — Czemu?

— Trzeba go zachęcić do gadania. Lucy go w końcu zabije.

Podrapał się po żuchwie, zastanawiając się nad moimi słowami. Wiedział, że prędzej czy później trzeba będzie odciągać Lucy od Camerona. Zdawał sobie najlepiej sprawę z natury charakteru wilkołaka. Na pewno by nie powiedział, a tym samym by zakończył swój żywot.

— Wilk — rzucił po chwili. — W ciele wilkołaków kryje się wilk. Są w pewien sposób połączeni. Jeśli zabić wilka, on też nie przeżyłby zbyt długo.

— Gdzie siedzi?

— Chuj wie. Zależy od wilka.

Od razu wiedziałem, co powinienem zrobić. Przyjrzałem się Cameronowi moją wizją. Dostrzegłem kłębiące się w okolicy brzucha czarne... coś. To nie przypominało wilka. Nikt poza nim tego nie miał, więc byłem prawie pewny, że to cholerstwo powinno zachęcić Camerona do mówienia.

Akurat Lucy chwyciła za strzykawkę z krwią. Zatrzymałem ją, zanim wylała zawartość na krocze Camerona. Spojrzała z wyrzutem. Wykrzywił usta w podkówkę.

— I co się wpierdzielasz? Nie wolno mi uciąć tylko języka.

Odetchnąłem cicho.

— Mam pomysł. — Odwróciłem się do Gilberta. — Weź nóż. Będziesz musiał coś przytrzymać.

Przytaknął, odsuwając się od muru. Zbliżył się do zakrwawionego ostrza. Podniósł je z podłogi. Ja w tym czasie odebrałem od Lucy strzykawkę. Ponownie przyjrzałem się poturbowanemu wilkołakowi, po czym wycelowałem igłą w odpowiednie miejsce.

Cameron się szarpnął. Odebrałem to jako potwierdzenie. Wbiłem ją szybko i niedokładnie. Nacisnąłem tłok. Ruszył się zaledwie milimetr, a z ciała Camerona wyskoczył czarny kłąb, formujący się na kształt wilka. Gilbert zdążył go złapać. Przyłożył nóż blisko jego szyi. "Zwierzę" od razu przestało się kręcić.

— Śliskie kurewstwo...

Cameron patrzył przerażony. Najwyraźniej ignorował, jak został poturbowany. Wskazałem na wilka.

— Gadaj albo ten wilk zmieni się w fontannę — zagroziłem, czując przy tym nieopisaną satysfakcję.

Kątem oka zauważyłem, że Lucy się uśmiechnęła półgębkiem. W oczach dostrzegłem małą iskierkę dumy.

Cameron przeklął pod nosem.

— Samuel Lambert — wyrzucił szybko. — To on robi tu największy rozpierdol z wampirami. Pomagałem mu nawet przy tych pieprzonych rzeziach. — Oddychał szybko. Myślałem, że zaraz się zapowietrzy. — Zostawcie mnie już, pojeby!

Gilbert puścił wilka, który wrócił od razu do właściciela.

— Tym razem mówi prawdę.

— Wilczek zniknął... — odezwał się cicho Alex.

Przy tym jeździł palcem po powierzchni podłogi. Zdawał się lekko zasmucony, że nowa zabawka tak szybko zniknęła.

— Widzisz, psiaku — zaczęła Lucy — to wcale nie było takie trudne.

— Samuel miał rację co do ciebie. Naprawdę jesteś wyjątkowa. Pozbawiona wszelkiego naturalnego rozumu... Kręgosłupa moralnego...

Wzdrygnęła się. Zacisnąłem szczękę. Następnie pięść. Nim zdążył wyszczekać kolejną frazę, oberwał ode mnie w zęby z całej siły, której jako wampir posiadałem dość sporo.

— A co się stało z twoją przysięgą lekarską? — zapytała z rozbawieniem Lucy.

— Wkurzał mnie — wyznałem, pocierając bolące knykcie. — Plus miałem ochotę to zrobić od początku, jak go tylko poznałem.

— Czyli coś nas łączy...

— Jesteście siebie warci... — odezwał się załamany Gilbert, który przetarł oczy. — A teraz idę się przewietrzyć.

Westchnąłem cicho. Spojrzałem na Lucy, potem na Alexa. Oboje ruszyli za nim, dlatego poszedłem w ich ślady. Na podwórku zobaczyłem, jak Gilbert odetchnął z ulgą. Na twarz wróciły naturalne kolory, dzięki czemu nie przypominał już ściany. Lucy się lekko zaśmiała, widząc jego skrzywioną mimikę. Przy tym założyła ręce na biodrach.

— Mam nadzieję, że podobało się wam przedstawienie — powiedziała dumnie Lucy.

— Bardzo... — mruknął Gilbert. — Zostawmy go jeszcze. Może nas zaprowadzić do Samuela — zaproponował. Zwrócił się do mnie: — Opatrzysz go trochę, Don, żeby nam nie zszedł przez noc?

— Postaram się.

— Dobra, chłopaki. Zostawiam was, bo przypominam, że to wy wyciągnęliście mnie z łóżka. — Odwróciła się na pięcie. Pomachała. — Dobranoc.

Wróciła do domu.

— Dobranoc... Tak... — Westchnął Gilbert. — Będę miał po tym jebane koszmary.

Wzdrygnąłem się w napływie śmiechu. Oparłem się o ścianę i w końcu znalazłem chwilę, żeby zapalić. Na szczęście nie zgubiłem paczki po drodze. Gilbert na mnie spojrzał. Stanął obok, patrząc na las.

— Wiesz co?

Spojrzałem na niego, wyrzucając z płuc dym.

— Chyba źle cię oceniłem.

— Nic się nie stało...

Przerwał mi.

— Właśnie stało. Ufałem mu. To przez niego trafiłeś na egzekucję. Później mnie prawie zabił. Nie wyczułem jego emocji, nauczył się, jak mnie oszukać. — Pokręcił głową. — Zawsze go broniłem...

— „Przyjaciół trzymaj blisko, a wrogów jeszcze bliżej"...

— On się chyba tym kierował. Słyszałeś na pewno naszą rozmowę w lesie. Nie miał łatwego życia, dlatego starałem się go w miarę ulgowo traktować, ale nie sądziłem, że mnie zdradzi. Uważałem go za najbliższego przyjaciela...

— Masz jeszcze Lucy i Alexa. Sam nie zostałeś. — Ponownie włożyłem filtr między wargi.

— Ty też się w jakimś stopniu teraz zaliczasz do tej grupy. Nie odejmuj się. — Pchnął moje ramię.

Zaśmiałem się.

— W ogóle, co do Lucy. Zauważyłem, że przy tobie się uspokaja.

Spojrzałem na niego zaskoczony. Pokręciłem głową na tę niedorzeczność. Ponownie parsknąłem.

— Nie rób sobie ze mnie żartów.

— Mówię serio. — Wzruszył ramionami. — Zanim się pojawiłeś, bezustannie się irytowała, tłukła... no wszystkich, szkoda gadać. — Zwrócił na mnie swoje oczy. — Przy tobie jest uważniejsza.

Zaciągnąłem się mocniej.

— Skończ sobie żarty stroić. — Pchnąłem go lekko, na co się roześmiał.

— Wiem, że przed chwilą omal nie wyrzygałem żołądka i mógłbym chcieć pożartować, ale, przykro mi, jestem zupełnie szczery.

Wypuściłem kłąb dymu.

— Polubiła cię — dodał po chwili.

— Wiesz, co? Idę spać. — Wyrzuciłem niedopałka.

— Pamiętaj opatrzyć tamtego pchlarza!

— Wiem, wiem!

Ruszyłem do domu.

— I miłej nocy przy boku Lucy!

— Nie słucham cię! — Wszedłem do domku, po czym poszedłem do pokoju, żeby wziąć podstawowe rzeczy, do opatrzenia ran Cameronowi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro