Rozdział 28 - Lucy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedziałam na łóżku z podkulonymi nogami. Nie wiedziałam, co myśleć. W głowie nadal odbijały się bolesne słowa, które wypowiadał Donovan. Nie sądziłam, że ponownie będzie mi dane, by zobaczyć go w tak wrednej odsłonie. Zraniłam go. Nie powinnam go obwiniać, że przez to się zdenerwował, jednak miałam jakąś cichą nadzieję, że choć da mi się z tego wszystkiego wytłumaczyć.

Tylko z czego?

Sam zapytał, co chciałam tłumaczyć. Wbicie mu sztyletu w serce, które i tak nosiło już na sobie rany po poprzedniej miłości? Gdybym wcześniej pomyślała, jakie konsekwencje tego nastałyby później, może spróbowałabym podejść do tego w inny sposób. Wymyśliłabym coś innego, byleby tylko go przekonać do współpracy. Jak to się mówi: "uczymy się na błędach". Tylko dlaczego ten mój musi aż tak boleć?

Pociągnęłam nosem.

Skąd miałam wiedzieć, że tak to się skończy? Że ja i Donovan skończymy jako para? Że się w sobie zakochamy? Gdybym wcześniej o tym pomyślała, nigdy bym na nim nie użyła manipulacji. Teraz jednak było za późno. Stało się, a Don powiedział, co myślał. Wtedy może faktycznie go użyłam, by zatrzymać rzezi i dowiedzieć się, kto był za nie odpowiedzialny, ale z czasem, i to głównie z jego powodu, wszystko się zmieniło. Ja stałam się inną osobą.

Don zapoczątkował przemianę, jaka nastąpiła w codzienności. Nie znaliśmy się długo, a jednak uznałam go najpierw za przyjaciela, a może i od razu za kogoś więcej. To odczucie pojawiło się pierwszy raz wtedy na wieży, gdy mnie złapał, nim spadłam. Uratował mnie, a ja dostrzegłam w nim kogoś więcej niż lekarza, który dostał od życia po głowie. Zobaczyłam osobę, którą mogłam nazwać poniekąd bohaterem. Później przyglądałam mu się ukradkiem, by nieco podłapać tych dobrych zachowań, jakimi się szczycił. Chciałam być jak on. Pomagać innym, gdy tego potrzebowali. Poświęcać się czemuś w stu procentach.

On to potrafił, ja nie.

Zanim go spotkałam, zachowywałam się całkiem inaczej. Gdyby tylko zapytał Gilberta i Alexa, sami przyznaliby, że wcześniej rzucałam się na każdego bez żadnego planu. Stwierdzałam: "Jestem silnym wampirem i nikt ze mną nie wygra". Jaka szkoda, że to wszystko było jedynie maską. Przed każdym ukrywałam swoje prawdziwe oblicze. Pokazywałam się taką, jaką bym chciała się kiedyś stać. Zamiast tego chowałam tę pokrzywdzoną dziewczynkę, która straciła wszystko, co kiedykolwiek kochała.

I wydarzyło się to ponownie. Po raz kolejny zniszczyłam coś, na czym mi zależało ponad życie. Gdybym tylko zebrała się na odwagę i powiedziała o tej manipulacji Donovanowi, cała ta sytuacja nie miałaby miejsca. Dlaczego musiałam każdą jedną rzecz roztrzaskiwać w drobny mak? Teraz, gdy wszystko tak dobrze szło, ten jeden błąd przesądził o wszystkim. O planie, o przyszłości wampirów, o... O przyszłości mojej i Dona.

Nie wiedziałam, czy kiedykolwiek postanowi mi wybaczyć. Po tym, co zrobiłam, pewnie będę zmuszona poczekać na odpowiedź. Nie zdziwiłabym się, gdyby postanowił to wszystko zakończyć. Złamać mi serce tak, jak ja to zrobiłam jemu. Pamiętałam go z czasów, zanim do nas dołączył. Odpłaciłby mi się pięknym za nadobne.

Cóż, wątpiłam, by to zadziałało. Sama sobie to zrobiłam. Moje serce zaczęło pękać już w momencie, gdy pierwszy raz uniósł głos. Pierwszy ubytek powstał, kiedy powiedział, że się nim posłużyłam jak Samuel wampirami, a pękło prawie całkowicie w chwili wypowiedzenia ostatniego zdania, po którym odszedł.

Chciałam za nim pobiec, ale Gilbert mnie zatrzymał. Stwierdził, że Don musiał ochłonąć i lepiej go zostawić samego. Od momentu powrotu nawet nie wyściubiłam nosa poza drzwi pokoju. Wolałam być sama. Chciałam, by wszyscy mnie zostawili i się mną nie przejmowali. Martwili się, to jasne. Gil i Alex to moja rodzina, Klara najlepsza przyjaciółka, ale nie zamierzałam pozwolić, by nade mną skakali, byleby poprawić posępny humor. To nie ja oberwałam najmocniej, tylko Donovan, który nadal nie wracał.

Ściemnia się...

Objęłam szczelniej swoje nogi i oparłam się o kolana.

Jestem najgorszą osobą na świecie...

Ciągnie się za mną nieskończone pasmo porażek. Każda jedna wypala niewidoczne piętno na skórze. Chciałam się ich pozbyć. Widziałam taką możliwość z pomocą Donovana, ale teraz? To wszystko zostało zaprzepaszczone przez jeden, cholerny błąd, który będzie mnie prześladował do końca życia.

Złapałam za poduszkę, rzuciłam nią w drzwi. Ktoś je akurat otwierał. Gilbert szybko się uchylił, a materiał wylądował niemal na środku salonu. Obejrzał się za "nabojem", ale ostatecznie zwrócił wzrok na mnie. Akurat padłam twarzą na drugą poduszkę. Należała do Donovana. Czując jego zapach, z moich oczu popłynęły łzy, które nie zamierzały się zatrzymywać. Podkuliłam się, złapałam za materiał i się do niego przytuliłam.

— Lucy... — zaczął ostrożnie Gil. — Powinnaś coś zjeść.

— Nie chcę...

— Lucy, pozwól mu ochłonąć. W końcu wróci. Gdzie indziej miałby się podziać? — Podszedł bliżej i usiadł przy mnie.

Pociągnęłam nosem i uniosłam nieco wzrok na Gilberta.

— Czułeś jego emocje, prawda?

— No... Tak, ale...

— Dobrze wiesz, że był wściekły...

— Ale nie czytam mu w myślach. Może palnął coś w złości, teraz siedzi i gdzieś się uspokaja, ale wróci. Myślałaś, że jak zareaguje? To normalne, że się wściekł. Dotrze w końcu do niego, że gdyby nie polubił nas w najmniejszym stopniu, to po manipulacji i tak by się odwrócił.

— Niby tak... Ale sam słyszałeś...

— Lucy, bo cię palnę. — Westchnął. — Skoro nie chcesz jeść, to przynajmniej spróbuj przysnąć.

— Nie chcę...— Odwróciłam się na plecy. — A co, jeżeli on już do nas nie wróci?

— Wróci, nie martw...

Przerwałam mu.

— Może mnie znienawidził? Nie chcę tego. On nie może mnie znienawidzić. Nie, kiedy między nami coś powstało. Ja nie mogę go stracić. Nie mogę stracić kolejnej osoby, na której mi zależy. — Zakryłam twarz poduszką. — Nie mogę...

— Nikogo nie stracisz, Lucy. — Złapał za moje ręce i pociągnął, bym usiadła. Kolejno mnie uściskał. — Wszystko będzie dobrze.

W tym momencie drzwi do pomieszczenia ponownie się uchyliły i szybko zamknęły. Nie zobaczyłam, kto w nich stanął. Głównie przez fakt, że Gilbert mnie nie puścił. Uniosłam nieco głowę, dzięki czemu dostrzegłam Alexa, który oparł się ramionami na końcu łóżka. W jego włosach dostrzegłam Yappyego, który uważnie mi się przyglądał. Obaj na mnie patrzyli.

Pociągnęłam nosem, wyciągnęłam do nich prawą rękę.

— Lucy chce tuli... — wychrypiałam, a Alex wskoczył na posłanie i też się przytulił.

Ściskałam obu z całych sił, starając się osuszyć łzy.

— Jesteście dla mnie jak rodzina...

— Jesteśmy rodziną, głupia — zaśmiał się Gil.

— Alex kocha Lucy.

Choć Donovan wciąż gdzieś krążył mi w myślach, to dzięki chłopakom się uspokoiłam. Przynajmniej trochę. Odetchnęłam głośno. Faktycznie byłam trochę zmęczona po całym dniu wrażeń. Przytuliłam się mocniej do Gilberta i Alexa. Zamknęłam oczy. Usnęłam w pewnym momencie.

Przebudziłam się, dopiero gdy poczułam, że ktoś delikatnie głaskał moje ramię. Uchyliłam powieki, by spojrzeć na osobę odpowiedzialną za przerwanie mi snu. Ujrzałam Donovana, przez co niemal natychmiast się podniosłam do siadu i go przytuliłam.

— Lu...

— Przepraszam. — Poczułam napływające łzy. — Tak bardzo cię przepraszam, Don. Nie powinnam była używać na tobie manipulacji. Nie pomyślałam, byłam głupia, przepraszam. Już tego nigdy więcej nie użyję, obiecuję...

— Dobra, już. Spokojnie — przerwał mi. — W porządku, zrozumiałem, że na początku naszej znajomości zachowywałem się jak najprawdziwszy cham i nic do mnie nie docierało, przez co musiałaś posunąć się do skrajności. Ja też przepraszam, Lucy...

Odsunął się, dlatego spojrzałam mu w oczy.

— Przesadziłem, gdy powiedziałem, że jesteś jak Samuel i... Z tamtą drugą uwagą. Byłem zły i nie potrafiłem utrzymać języka za zębami. — Odwrócił wzrok jakby zawstydzony.

Po kilku sekundach trwających wieczność złapał za moje dłonie i styknęliśmy się czołami. Pociągnęłam nosem.

— Ostatnie godziny spędziłem na rozmyślaniu nad całą tą sytuacją. Na początku nie potrafiłem nic zrozumieć, ale w końcu do mnie doszło, dlaczego w taki sposób postąpiłaś. Nie jestem już na ciebie zły, ale obiecaj, że od teraz żadnych tajemnic.

Przytaknęłam raz, potem drugi i jeszcze kilka.

— Obiecuję — dopowiedziałam.

Objął moją twarz, dokładnie ją przy tym lustrując. Założył roztargane włosy za uszy i już chciał się nieco pochylić, jednak jeszcze mu nie pozwoliłam.

— Czyli...

Zatrzymał się i spojrzał mi uważnie w oczy. Przełknęłam ślinę.

— Nie nienawidzisz mnie?

Parsknął.

— Nie umiałbym cię znienawidzić, Lucy. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo żałuję tamtych słów, które powiedziałem, nim się rozdzieliliśmy. Zakochałem się w tobie nie przez manipulację. Sam to zrobiłem i naprawdę chciałbym, żebyś mi wybaczyła tamtą uwagę. Za nic w świecie nie chciałem cię zranić — wyznał, na co poczułam, jak dolna warga zaczęła drgać.

Musiałam się powstrzymywać, żeby tylko nie wybuchnąć głośnym płaczem i nie obudzić reszty domowników. Uśmiechnął się, pogłaskał moje lica, po czym w końcu się nachylił i złączył swoje wargi z moimi.

Całował spokojnie, bez pośpiechu, a to wystarczyło, by łzy poleciały. Bałam się, że nie wróci. Że tamte słowa, które usłyszałam od niego po wyjściu z katedry, były ostatnimi, jakie do mnie wypowiedział. Że mógłby zniknąć i już nigdy więcej bym go nie zobaczyła, ale nie. Ponownie się przy mnie znajdował, a do tego się już nie gniewał.

Objęłam jego kark ramionami. Przyciągnęłam bardziej do siebie. Nie chciałam, żeby mnie puszczał. Pragnęłam mieć go zawsze obok. Czuć swoją dłoń w jego. Móc patrzeć mu w oczy i wiedzieć, że on także to wszystko czuł.

Przewrócił mnie na łóżko. Lekko się odsunął, spojrzał mi w oczy i ponownie się uśmiechnął. Starł z moich policzków łzy.

— Naprawdę mi na tobie zależy, Lucy.

— A mi na tobie. — Ponownie się rozkleiłam.

Don się poprawił. Położył się obok, by kolejno mnie do siebie przytulić. Przejechał dłonią po włosach, delikatnie je wygładzając. Nie minęło dużo czasu, zanim ponownie zasnęłam, jednak tym razem w ramionach Donovana. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro