Rozdział 33 - Donovan

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Uchyliłem powieki z trudem. Wszędzie dookoła panował harmider. Ktoś coś mówił, gdzieś coś wypadło z ręki i z hukiem uderzyło o podłogę. Kojarzyłem ten klimat. To szpital. Niekiedy dochodziły do mnie krzyki lub jęki z bólu, jednak bardziej skupiłem się na dziewczynie obok. Trzymała mnie za rękę. Miała zamknięte oczy, opierała się o drugie ramię i miarowo oddychała. Spała. Po tym wszystkim, co się wydarzyło, potrzebowała odpoczynku. Szczególnie po tym, co przeżyła przeze mnie.

Mój plan był ryzykowny. Nie dać po sobie poznać, że kryłem prawdziwe myśli, z wyszczególnieniem Samuela. Jedno potknięcie, a wszystko spaliłoby na panewce. Mogliby zginąć wszyscy poza Lucy, którą Samuel ponownie zamknąłby w laboratorium.

Finalnie wygraliśmy, jednak... Za to, co się stało, przez cały plan tej akcji, nie zdziwiłbym się, gdyby Lucy stwierdziła, że już mi nie wybaczy. Zraniłem ją. Użyłem, jakby była przedmiotem, pomimo iż tak nie uważałem. Lucy jadła, spała, mówiła, myślała, żyła i czuła, a ja uderzyłem w jej uczucia. Dało się to zauważyć w słowach, jakie wykrzyczała podczas całej tej szopki.

Będę jej musiał wszystko wynagrodzić...

Spróbowałem się unieść, jednak się skrzywiłem, gdy poczułem ukłucie na brzuchu. No tak, zostałem ranny. Do teraz miałem wrażenie, jakby nóż Samuela wciąż tkwił w ciele. Spojrzałem na zranienie. Było zaszyte, już niemal całkowicie wygojone. Ktoś musiał mnie poskładać.

— Widzę, że się obudziłeś.

Spojrzałem na osobę stojącą w wejściu. Uchyliłem nieco szerzej oczy, ujrzawszy Kevina. Parsknąłem na jego widok.

— Niech zgadnę — zacząłem lekko zachrypniętym głosem. — Te szwy to twoja robota?

Uśmiechnął się.

— Jak tu dotarłeś, to ledwo dychałeś. — Podszedł bliżej. — Siedzi przy tobie od początku.

Wiedziałem, że chodziło mu o Lucy. Zwróciłem na nią wzrok.

Siedziała przy mnie pomimo wszystkiego, co się wydarzyło. Mimo wypowiedzianych słów. Czułem ciepło jej dłoni w swojej, na co mimowolnie się rozpromieniłem. Kevin uważnie mi się przyglądał.

— Zmieniłeś się — stwierdził.

Podniosłem wzrok.

— Teraz jesteś pełen życia. — Spojrzał na dziewczynę. — To dzięki niej, prawda? Odżyłeś.

— Inaczej bym tego nie ujął — powiedziałem spokojnie. Po chwili jednak spochmurniałem. — Szkoda, że prawdopodobnie to wszystko zniszczyłem.

Kevin widocznie nie zrozumiał, co miałem na myśli. Westchnąłem.

— Samuel potrafił czytać myśli. A raczej nie tyle, co czytać, co niemal bezbłędnie je odczytywać. Mógł z łatwością zniszczyć każdy nasz plan, ale udało mi się go podejść. Chciałem go oszukać... Nie tylko jego, na dobrą sprawę. Zacząłem udawać, że staję po stronie Samuela, a przy tym wykorzystałem Lucy. Bez jej zgody. Nic nikomu nie powiedziałem, żeby przypadkiem Samuel się nie zorientował, a przez to...

— A przez to udało ci odwrócić uwagę szalonego wampira — wtrącił się Eric.

Nie wyglądał najlepiej. Lewą rękę miał w temblaku. Trzymał się za bok, a na ramionach zawiesił swój płaszcz. Nie zwróciłem uwagi, kiedy wszedł.

— Powinieneś leżeć... — rzucił w jego stronę Kevin. — Połamane żebra i uszkodzone ramię to i tak małe obrażenia, biorąc pod uwagę, że wampir rzucił cię na kościelne ławy z twardego drewna. Przywiąże cię do łóżka, jeśli nie odpoczniesz.

— Chyba jednak zacznę się bać lekarzy... — skomentował cicho, na co się zaśmiałem.

Gdy spoglądałem na Erica, przypomniał mi się moment, w którym Samuel był o krok od poderżnięcia mi gardła. Naprawdę się bałem, że Eric nie zrozumie. Nie zakładaliśmy od początku, że skończę z nożem w brzuchu i nie zdołam w normalny sposób walczyć z Samuelem. Musiałem na szybko wymyślić alternatywę w nadziei, że mi się poszczęści.

— Dziękuję, Eric — powiedziałem. — Uratowałeś mi życie.

Eric nieco zmarszczył brwi.

— Nigdy więcej z tobą nie pracuję...

Uniosłem brwi.

— Ja rozumiem, Donovan, że nie mogłeś tak wprost mi powiedzieć, ale z zagadkami to przesadziłeś...

— Jestem zainteresowany — wtrącił się Kevin. — Coś ty wymyślił, Don?

— Przecież to było proste, Eric...

— No jasne, bo przecież każdy by się domyślił, że mając do dyspozycji trójkę, jedenastkę i piętnastkę, to trzeba zrobić dziwną matematykę.

— Trójka odpadała z góry, jedenastka była na środku, traktowałem ją jako dwójkę. Starczyło dodać do siebie jedynki. Piętnastka to była moja jedynka. Jak dodasz jedenaście do trzech, to wyjdzie ci czternaście. Odejmując od piętnastki, wychodzi jeden.

— Domyśliłem się... — mruknął załamany.

— Nawet ci to sugerowałem. Trzy razy powtórzyłem dwójkę, a wcześniej wspomniałem o jedenastce.

Kevin spoglądał na mnie równie skonfundowany.

— Grałem na czas... — wyjaśniłem. — Nie patrzcie tak na mnie. Co innego niby miałem zrobić?

— Eric, jestem pod wrażeniem, że się domyśliłeś. Zapiszę cię w swoim dzienniczku jako: „pierwszego Schattena, który umie używać mózgu" — dodał Kevin, powstrzymując się od śmiechu.

— Bardzo zabawne... — Eric zwrócił wzrok na Lucy, po czym znów na mnie.

— Don... — odezwał się nagle Kevin.

Przestałem chichotać.

— Wytłumacz jej wszystko i ją przeproś. Zmieniła cię. Dzięki niej jesteś jak kiedyś. Jeśli ją kochasz, napraw to wszystko. Wytłumacz jej wszystko po kolei. Każdy aspekt twojego planu. Nie pozwól, by, pomimo swojej śmierci, Samuel zniszczył kolejną rzecz.

— Jasne...

Po chwili oboje wyszli. Słyszałem, jak Kevin dawał Ericowi kazanie, że powinien wypocząć i stawić się kilka razy po wyjściu ze szpitala. Eric narzekał pod nosem, ale ostatnie przystanął na słowa.

Westchnąłem. Spojrzałem na Lucy. Poprawiłem się lekko, by móc sięgnąć do jej twarzy. Odsunąłem włosy za ucho, co spowodowało, że mruknęła pod nosem. Pogłaskałem jej policzek, a ona w końcu powoli uchyliła powieki. Zamrugała kilkukrotnie, rozejrzała się, ale zatrzymała wzrok na mojej ręce. Przyglądała się przez chwilę, aż zatrzymała się na mnie.

— Obudziłeś się... — odezwała się spokojnie, jednak wyczułem napięcie.

Powstało przeze mnie... Musiałem to naprawić i to jak najszybciej.

Lucy zabrała dłoń z mojej i odwróciła wzrok.

— Powinnam zawołać chyba jakiegoś lekarza...

Chciała wstać, jednak ją zatrzymałem, łapiąc przy tym za nadgarstek. Nie patrzyła na mnie, tylko znów usiadła. Miałem przez to przeczucie, jakby odpłacała mi pięknym za nadobne. Nie mogłem jej za to winić. Naraziłem ją na niebezpieczeństwo, powiedziałem tamte wszystkie rzeczy, które odebrała w bardzo zły sposób. Domyśliłem się, że nie przyjmie tego za dobrze. Że się zdenerwuje i nie będzie chciała więcej na mnie spojrzeć.

Powinienem się tego spodziewać, a jednak bolało. Co prawda, Lucy cierpiała bardziej. Na pewno w myślach wyzywała mnie od kłamców i do tego na najróżniejsze sposoby.

— Kevin tu był, gdy się obudziłem — powiedziałem, jednak Lucy pozostała cicho. — Nie musisz...

— Gilbert nie żyje... — przerwała mi.

Momentalnie zamarłem. Wszystkie poboczne sytuacje pojawiły się w mojej pamięci.

Gilbert odpychający Lucy.

Lucy atakująca naszego przyjaciela.

Gilbert upadający na ziemię z ciężką raną na piersi.

Lucy walcząca z Alexem.

W tym momencie do mnie dotarło. Gilbert odepchnął Lucy, gdy ta chciała naskoczyć na mnie. On się domyślił, co zaplanowałem. Wiedział, że to jedynie przedstawienie...

— A Alex? — dopytałem.

— Przy nim — odpowiedziała krótko. — Siedzi przy nim w kostnicy. Nie chciał od niego odejść.

— To się nie powinno tak skończyć...

— Myślisz, że nie wiem? — zakpiła, przy czym na mnie spojrzała.

Dopiero teraz zauważyłem, że była ubrana w coś całkiem innego. Na nogach miała swoje spodnie, na stopach buty, ale zamiast bluzki podobnej do gorsetu, nosiła luźną, męską koszulę. Przez podciągnięte rękawy dojrzałem zabandażowane ręce. Gdzieniegdzie na skórze dostrzegłem kilka szram. Już się goiły, ale pozostawały ślady. Włosy związała, ale widoczne były skołtunione.

Przez to się domyśliłem, że nie minęło dużo czasu od walki.

W oczach Lucy dostrzegłem łzy.

— Gilbert zginął z mojej winy — rzekła chwiejnym głosem. — Z mojej ręki. Zabiłam najlepszego przyjaciela.

— To nie twoja wina, Lucy... — Sięgnąłem do jej ręki, jednak ją wycofała.

— Jesteś trzecią osobą, która mi to mówi, ale to nieprawda. Wyskoczył, by cię przede mną uratować. Zadałam cios, a on go odebrał... — Złapała się za głowę. — Zabiłam go...

— Lucy, spokojnie...

— Nie żyje też z twojej winy... — wyszeptała.

Zamarłem, choć miała rację. Zdenerwowałem Lucy. Wywołałem u niej szał, aby wykorzystać go przeciwko Samuelowi. Zauważyłem, jak po twarzy dziewczyny spłynęły łzy. Sięgnąłem do nich, chcąc je zetrzeć, ale Lucy mi nie pozwoliła. Zamiast spokojnie odepchnąć moją rękę, uderzyła w nią, dosadnie ukazując, że nie pozwoli mi się dotknąć.

Opuściłem wzrok. Westchnąłem. Najwyższa pora, by to naprawić.

— Wszystko, co mówiłem przy Samuelu, nie było prawdą.

— Myślisz, że po tym wszystkim, co się wydarzyło, będę cię spokojnie słuchała? — Spojrzała gniewnie.

— Nie oczekuję tego... — powiedziałem i mimo niechęci spróbowałem złapać jej dłonie. — Ale, proszę, daj mi wytłumaczyć.

Nie odezwała się. Nie wyrwała również rąk, choć wciąż widziałem cierpienie w jej oczach. Teraz zachowywałem się całkiem inaczej niż wcześniej. Ponownie byłem dla niej czuły. Okazywałem uczucie, o którym myślała, że nie istnieje. W końcu zostałem zmuszony do powiedzenia, że jej nie kochałem.

— Wszystko, co mówiłem w katedrze, było kłamstwem. Kłamałem Samuelowi w żywe oczy. Chciałem, żeby uwierzył, że jestem po jego stronie, ale nie byłem, nie jestem i nigdy nie zamierzałem być. Nawet nie wiesz, jak cierpiałem, kiedy musiałem potwierdzić tamto pytanie, które mi zadałaś, nim wpadłaś w szał.

Ponownie po jej twarzy spłynęły łzy. Prawdopodobnie każde słowo, jakie wtedy wypowiedziałem, wróciło do jej głowy.

— Musiałem jakoś go na sobie skupić. To była nasza jedyna szansa na pozbycie się tego skurwiela, zrozum. — Przybliżyłem jej dłoń do swojej piersi, by ponownie wyczuła bicie serca. — Wykorzystałem cię, przepraszam, naprawdę przepraszam, ale tylko taki plan pojawił się mi w głowie. I wiem, co mówiłem, że byłem oschły, w ogóle na ciebie nie patrzyłem i w ogóle, ale gdybym tylko na ciebie zerknął, od razu bym pękł, a wtedy Samuel by zareagował natychmiast. Nigdy cię nie okłamałem, nic, co się wydarzyło między nami, nie było kłamstwem.

Spojrzała mi w oczy.

— Naprawdę cię kocham, Lucy, i gdyby istniał inny sposób na przechytrzenie Samuela, nie skrzywdziłbym cię w ten sposób po raz drugi.

Milczała. Bałem się, co powstawało w jej głowie. Może ponownie mnie wyzywała, myślała, czy powinna mi wybaczyć, czy nie albo zastanawiała się nad możliwie najszybszym sposobem, by mnie ukatrupić. Wolałem dwie pierwsze opcje...

Wzięła głębszy wdech, opuściła wzrok.

— Jesteś najgorszy...

Uśmiechnąłem się.

— Wiem...

— Mam ochotę ci przywalić...

— Pozwól mi się przynajmniej do końca zregenerować.

— Śpisz na wycieraczce z królikiem...

— On się strasznie rozpycha.

— Obiecaj... że mnie nigdy nie zostawisz...

Pogładziłem jej dłonie.

— Obiecuję.

— Że już nigdy mnie tak nie potraktujesz...

— Obiecuję.

— Że nigdy więcej nie powiesz, że ci na mnie nie zależy.

— Obiecuję.

Zbliżyła się, oparła o moje ramię, dlatego ją przytuliłem. Miała rwany oddech, co rusz się wzdrygała. Dałem jej całusa w czubek głowy, pogłaskałem po plecach.

— Przepraszam, Lucy.

— Nienawidzę cię...

Zaśmiałem się.

— Też cię kocham. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro