Black Memories [cz. 3]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- włącz kolejny, wciągnąłem się.

- widzisz? Mówiłem, że ci się spodoba. - stwierdził z uśmiechem Cene, odpalając trzeci z kolei odcinek Gry o tron.

Pierwsze dni były dla mnie bardzo dziwne. Musiałem się przyzwyczaić do ciągłej obecności Cene. Do mieszkania z nim w niezbyt dużym apartamencie i przede wszystkim, do spania w jednym pokoju z racji posiadania jednej sypialni. Czułem się jakbym przebywał w towarzystwie zupełnie obcej mi osoby, ale to bardzo szybko się zmieniło. Zaczęliśmy się dogadywać i złapaliśmy naprawdę dobry kontakt. Dużo rozmawialiśmy na tematy, których nigdy wcześniej bym z nim nie poruszył. Poza tym miałem wrażenie, że zmiana otoczenia miała na niego bardzo pozytywny wpływ.

A jednak przez cały czas gdzieś z tyłu głowy tkwiła we mnie świadomość tego, co tak naprawdę się dzieje. Cene bezlitośnie mi o tym przypominał, gdy po raz kolejny odmawiał jakiegokolwiek posiłku. Albo gdy zjadł wszystko, a niedługo później wymiotował. Gdy znów musiałem opatrywać jego zakrwawione ręce. Podczas tych wszystkich sytuacji, cały czas słyszałem słowa, które powiedział mi jego psychiatra, zaraz po pierwszej wizycie. Że to jest dość ciężki przypadek i że mogę nie dać rady sam. Że być może konieczne będzie zostawienie Cene w szpitalu, pod stałą opieką lekarzy.

Nie pozwolę, żeby trafił do psychiatryka. Choćby nie wiem jak źle nie było, nie dopuszczę do tego.

Miewał lepsze i gorsze dni. Czasem miałem wrażenie, że wszystko z nim w porządku. Wtedy chodziliśmy po mieście, zwiedzając różne miejsca i naprawdę dobrze się przy tym bawiąc. Czasem bałem się go zostawić choćby na chwilę, bo czułem, że zrobi sobie coś złego. To wszystko miało też wpływ na mnie. Miałem problemy ze snem. Zacząłem dopuszczać do siebie myśli, że może mi się nie udać. Że być może będę musiał go zostawić, chociaż to wciąż była dla mnie ostateczność. Przez te kilka dni bardzo się do niego przywiązałem i na siłę powtarzałem sobie, że dam radę.

- idę do sklepu, weź leki i opatrz sobie ręce. - stwierdziłem z powagą, podając mu nowe bandaże i maść na gojenie się ran.

- dobrze. - odparł obojętnie, nie odwracając wzroku od książki, którą czytał od rana.

Normalnie wziął bym go ze sobą, ale nie miał siły, żeby gdziekolwiek iść. Od dwóch dni był bardzo osłabiony. Nie mieliśmy nic na obiad, więc musiałem zaryzykować i zostawić go samego. Kiedy wróciłem ze sklepu, Cene wciąż leżał na łóżku i czytał. Leki wziął, ale bandaże leżały dokładnie tak, jak je położyłem.

- prosiłem cię o coś. - powiedziałem ponuro.

- już, tylko skończę ten rozdział.

Odpuściłem temat ufając, że w końcu weźmie się za opatrywanie swoich poranionych przedramion i wyszedłem z sypialni, zostawiając otwarte drzwi. Cene tego dnia nie zjadł nic prócz jabłka, więc zależało mi, żeby zrobić jakiś lekki, ciepły, wartościowy posiłek i nakłonić go do zjedzenia chociaż niewielkiej porcji. Zanim jednak wziąłem się za gotowanie, postanowiłem zrobić mu herbatę, licząc na to, że duża ilość cukru trochę go wzmocni. Po kilku minutach stanąłem w drzwiach sypialni już z kubkiem w ręce i głęboko westchnąłem, widząc jak mój brat siedzi na łóżku, wpatrzony w swoją zakrwawioną rękę, wzrokiem bez jakichkolwiek emocji. Przez cały czas rozdrapywał już i tak bardzo głębokie rany. 

- Cene. - zawołałem go stanowczo, chcąc zwrócić jego uwagę. 

Nie zareagował. Zupełnie jakby mnie nie usłyszał. Więc podszedłem do niego, odstawiłem kubek na stolik obok łóżka i chwyciłem go za drugą rękę, której jeszcze nie zdążył rozdrapać.

- mówię do ciebie.

Dopiero wtedy jakby odzyskał świadomość i spojrzał na mnie z zaskoczeniem.

- Jezu, z tobą jest jak z dzieckiem... - usiadłem przed nim i chwyciłem go za krwawiącą rękę, jednak niezbyt delikatnie, więc Cene od razu lekko się skrzywił. - co, boli? Bardzo dobrze. Trzeba było tego nie ruszać.

- przepraszam. - odparł cicho, patrząc ze smutkiem gdzieś w bok, więc od razu opuściły mnie wszystkie nerwy i zastąpiła je troska. Znacznie delikatniej zacząłem sam opatrywać jego rękę, najpierw próbując zatamować lekkie krwawienie. Sprawnie założyłem mu nowy opatrunek i bandaż, z drugą zrobiłem to samo. 

- bez bandaży goiłoby się szybciej. - stwierdził Cene.

- bez bandaży jutro byś już nie miał ręki. - odparłem z ironicznym uśmiechem. 

Moją uwagę odwrócił dźwięk dzwoniącego telefonu. Odruchowo wziąłem go w dłoń i spojrzałem na ekran. Mina. I nieodebrane połączenie od Domena. Głęboko westchnąłem i odłożyłem go z powrotem. 

- odbierz. Chociaż jej powiedz, że wszystko z tobą w porządku. 

- nie chcę z nią teraz rozmawiać. Nie mam głowy do tego, żeby wymyślać jakąś wymówkę. Domen do ciebie dzwonił? 

- tak, rano.

- niczego się nie domyśla?

- nie. Ale pytał czy wiem, gdzie jesteś. 

- ciebie pytał gdzie jestem? - spytałem z zaskoczeniem - aż tak jest zdesperowany? 

- po prostu się martwi. - stwierdził smutno Cene. 

Nie rozmawiałem z nim o tym, ale wiedziałem, że ma wyrzuty sumienia z powodu tej sytuacji. Obwiniał się o to, że przez niego odciąłem się od wszystkich. Ja tak tego nie odbierałem. Uznałem to za konieczność, poza tym nie widziałem w tym nic złego. Nie raz zdarzało mi się robić podobne rzeczy w przeszłości. 

Cene wypił herbatę, chociaż narzekał, że była za słodka, ale obiadu już nie zjadł. A ja już nie miałem siły, żeby go do tego zmuszać. Tego dnia dałem za wygraną i obiecałem sobie, że kolejnego uda mi się więcej zdziałać. Ale kolejnego dnia było jeszcze gorzej. Był wyjątkowo zdołowany i przez cały dzień praktycznie się nie odzywał. Znów prawie nic nie zjadł, a pił tylko wodę. To zdecydowanie był jeden z jego najsłabszych dni. Siedziałem z nim cały czas, czując, że jest bardzo źle i nie mając pojęcia jak z tym walczyć. W końcu wieczorem poszedłem pod prysznic, licząc na to, że wpadnę na jakiś pomysł. Nie wpadłem. Kiedy po dwudziestu minutach wyszedłem z łazienki, pierwsze co dostrzegłem, to że Cene siedzi na łóżku i trzyma w dłoni nóż, przyłożony do nadgarstka. Zamarłem. Stanąłem jak wryty i przez kilka sekund po prostu na to patrzyłem, nie będąc w stanie się poruszyć. W tamtej chwili coś we mnie pękło. Jakaś część mnie stwierdziła, że to już za dużo. Poczułem natychmiastowy, paraliżujący strach. Bardzo chciałem coś powiedzieć. Krzyknąć na niego. Odwrócić jego uwagę, zanim przesunie ostrze noża po swojej ręce. Ale nie byłem w stanie. Zupełnie jakbym stracił nad sobą panowanie. Dopiero po kilku sekundach udało mi się przełamać i podszedłem do niego, wyrywając mu nóż z dłoni. Usiadłem przed nim na łóżku, chwyciłem go za rękę i dokładnie jej się przyjrzałem. Nie pociął się. Nie zdążył.

Przez kolejne chwile tępo wpatrywałem się w jego rękę, po czym poczułem łzy napływające do moich oczu. A potem spływające po mojej twarzy. Nie mogłem się uspokoić. Pierwszy raz w życiu się przy nim rozryczałem i to wszystko na co było mnie wtedy stać. Strach i nerwy tak mocno ścisnęły mi gardło, że nie byłem w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku. Nie mogłem uwierzyć, że Cene właśnie próbował odebrać sobie życie. Dopiero wtedy dotarło do mnie w jak złym stanie jest jego psychika i z czym tak naprawdę nieudolnie próbuję wygrać od prawie dwóch tygodni. Płakałem ze zwieszoną głową, trzęsąc się jakbym był naćpany. Byłem cholernie przerażony i walczyłem z chęcią zadzwonienia do kogoś po pomoc. Do kogokolwiek. Nawet do Miny. Po chwili poczułem na sobie wzrok młodszego brata.

- przepraszam. - stwierdził obojętnie.

Mocno go do siebie przytuliłem, nie podnosząc wzroku.

- przestań. Nie chcę słyszeć, że o cokolwiek się obwiniasz... - powiedziałem, bezskutecznie próbując się uspokoić. - wszystko, co zrobiłem przez ostatnie tygodnie, to były moje świadome wybory i decyzje. I niczego nie żałuję, rozumiesz?

- bo wciąż masz nadzieję, że ja z tego wyjdę. Ale ja już nie mam siły. Nie mogę patrzeć na siebie i na to, co robię z tobą.

- zamknij się. - powiedziałem przez łzy. - nie możesz się poddać. Nie możesz mi tego zrobić po tym co ja zrobiłem dla ciebie... Obiecaj, że więcej tego nie zrobisz.

Nie odpowiedział. Płakałem coraz bardziej.

- obiecaj Cene.

- obiecuję...

Nie puściłem go. Przytuliłem go mocniej i oparłem dłoń na jego głowie, powoli go po niej gładząc. 

- zrobię wszystko, żeby ci pomóc. Nie zostawię cię i nie odpuszczę, dopóki nie wyciągnę cię z tego gówna. Zrobię wszystko, nie ważne, ile mnie to będzie kosztowało. Ale musisz mi trochę pomóc.

- postaram się...

- dziękuję... - powiedziałem, trochę się uspokajając. Jeszcze przez kilka chwil tuliłem go do siebie, chcąc w ten sposób pozbyć się wszystkich czarnych myśli z jego głowy. Ale nie wierzyłem już, że w jakikolwiek sposób mu to pomoże. W tamtej chwili wątpiłem, że dam radę. Moje słowa były ostatnią tak stanowczą reakcją na jego zachowanie. To, co zobaczyłem kilka chwil wcześniej całkowicie mnie złamało. Świadomość tego, co by się stało, gdybym wyszedł z tej łazienki kilka minut później, mnie przerosła. Z każdą chwilą coraz bardziej się bałem i coraz mniej wierzyłem w jego powrót do zdrowia. Jedyne czego byłem pewien, to że muszę i przede wszystkim chcę przy nim być, bez względu na to, jaki ta sytuacja będzie miała koniec. 

-----------------------------------------------

Przyzwyczaiłam się do dodawania notatek pod rozdziałami, więc oto jest i ta. Piszę ją, mimo, że nawet nie mam na nią pomysłu. Nie wiem, czy ta część jest okej, mi się podoba, chociaż jest trochę przesłodzona. Ale taka miała być. Generalnie jest 2:40 w nocy, więc mój mózg pracuje teraz troszkę inaczej, jutro zapewne będzie mi wstyd, że opublikowałam coś takiego. Kolejna część będzie ostatnią z tej "serii" i pojawi się przez weekend. Nie oznacza to, że nic więcej się tu nie pojawi! 

Jeżeli kogoś obudziłam powiadomieniem, to szczerze przepraszam, możecie mnie zbesztać w komentarzach ^^" 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro