Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Maeve

W przerwie na lunch wychodzę na zewnątrz. Rzucam kurtkę na trawę i siadam pod wielkim drzewem, opierając plecy o pień. Na moich ustach pojawia się uśmiech, kiedy ciepłe promienie słoneczne ogrzewają mi twarz. Oddycham głęboko, ignorując szum rozmów, grzebię w torbie i po chwili wyjmuję jabłko oraz szkicownik. Otwieram na niedokończonym rysunku, ogryzam kawałek soczystego owocu i zaczynam cieniować włosy. Powinnam powtórzyć materiał na matematykę, czuję w kościach, że Davis ponownie zaprosi mnie do tablicy, stojąc mi za plecami niczym sęp. Mimo to skupiam uwagę na rysowaniu, pozwalając w ten sposób odpocząć umysłowi.

- Cześć. - Gwałtownie podrywam głowę, gapiąc się na stojącego obok Justina.

Spanikowana zaczynam się rozglądać. Przed budynkiem nie ma zbyt wiele dzieciaków, a te, które siedzą przy drewnianych ławkach, nie zwracają na nas uwagi.

- Co ty, kurwa, wyprawiasz? - syczę przez zęby.

Chłopak peszy się, przystępując z nogi na nogę. Czy to, że nawiązaliśmy kontakt nagle dodało mu odwagi? Nasza z pozoru niewinna znajomość może skończyć się dla nas prawdziwą katastrofą, dlatego muszę postawić jasne granice; zero kontaktu w szkole. Jeszcze tego brakuje, żebym przez niego straciła wszystko, co udało mi się wypracować.

- Sorry - mówi cicho, następnie odwraca się, by odejść.

Niech to szlag! Nie powinnam mieć tak miękkiego serca.

- Siadaj! - Wydaję rozkaz, który spełnia bez wahania.

Zajmuje miejsce obok mnie, zachowując bezpieczną odległość i kładzie na kolanach tacę z jedzeniem. Przez kilka chwil panuje między nami cisza, jedyny dźwięk, jaki do mnie dociera, to chrupane przeze mnie jabłko i szuranie widelcem po tacy Justina. Modlę się, by Rodion nie postanowił wyjść na dziedziniec, jednak zaraz zaczyna trening, więc z pewnością właśnie wciska swoje umięśnione ciało w te śmieszne, obcisłe gatki, które uwidaczniają każdy mięsień oraz krocze. Dziewczyny ślęczą na trybunach tylko po to, by popatrzeć na chłopaków, a wieczorami pewnie bryndzlują się we własnych łóżkach, wyobrażając sobie, że to dłoń któregoś z nich.

Ukradkiem spoglądam na Justina, ale jedyne, co widzę, to kaptur osłaniający jego twarz. Mam ochotę wywrócić oczami, bo nosi go praktycznie cały czas. Zsuwa go jedynie na lekcjach, inaczej dostałoby mu się od nauczycieli.

- Jesteś z Conway? - zagaduję, przerywając ciszę.

- Nie, podchodzę z Kanady - odpowiada bez zająknięcia.

- Czemu się przeprowadziłeś?

Przez twarz Justina przebiega grymas, jakby właśnie w jego myślach pojawił się niezbyt przyjemny obraz, ale szybko bierze się w garść i przywdziewa maskę obojętności.

- Przez ojca - duka, grzebiąc widelcem w porcji tłuczonych ziemniaków. - Nie potrafi usiedzieć w jednym miejscu zbyt długo - tłumaczy.

- A twoja mama? - Po zadaniu pytania natychmiast żałuję, że to zrobiłam. Cały się spina, a usta zaciska tak mocno, aż prawie ich nie widać. - Jeśli nie chcesz, nie musisz odpowiadać.

- Spoko - szepcze z wlepionym w dół wzrokiem. Mam pewność, że jego rodzicielka to temat tabu. - Odeszła dawno temu. Od lat nie mamy ze sobą żadnego kontaktu.

Ja pierdolę, ale przypadł. Sama nie wiem, co jest gorsze; nie mieć z matką kontaktu, czy mieszkać z nią pod jednym dachem ze świadomością, że i tak ma cię w dupie. Dochodzę do wniosku, że nasze sytuacje są niemal takie same. On nie ma matki, ja mam, choć tak naprawdę czuję się odrzucona i samotna. Dawniej mama była moją najlepszą przyjaciółką, powierniczką moich sekretów. A potem wszystko koncertowo spierdoliła, wywracając nasze poukładane, dobre życie, do góry nogami.

- Przykro mi - mówię po chwili.

Czuję gulę w gardle, choć sama nie wiem, z jakiego powodu.

- Życie. - Wzrusza ramionami, spoglądając w dal. Zapada między nami przyjemna cisza, którą chłopak przerywa po dłuższej chwili. - Ładny rysunek. Masz talent.

- Dzięki - dukam, rozcierając opuszkiem kciuka ołówek.

- Kogo narysowałaś? - dopytuje.

Zaciskam usta w uśmiechu. Ciekawski.

- Właściwie to nikogo konkretnego. To twarz, którą sobie wymyśliłam.

- Myślałem, że tego mięśniaka ze stołówki. - Och, ma na myśli Rodiona? Szkoda mojego czasu na rysowanie akurat jego. - Więc... jesteś jedną z tych popularnych.

Prycham, kręcąc głową.

To oczywiste, że właśnie tak wyglądam w jego oczach. Bardzo się myli, ale nie zamierzam wyprowadzać go z błędu. Właśnie tym jestem w szkole - dziewczyną na samym szczycie, z którego nie chcę spaść.

- Czasami to, na to patrzymy, nie jest tak naprawdę prawdziwe.

Justin ściąga brwi, lustrując moją twarz. Przygryzam wargę, łypiąc na niego kątem oka. Ponownie nie potrafię odwrócić wzroku od tych cholernych niebieskich oczu, znowu mnie więzi, jakby posiadał w nich jakąś magiczną moc. Jest tak blisko, na wyciągnięcie ręki, uroczy i zawstydzony. Naprawdę słodki z niego chłopak, tak różniący się od Rodiona i jego kumpli. Ich cechuje przede wszystkim pewność siebie, Justin wygląda niewinnie, co absolutnie niczego mu nie ujmuje. Wręcz przeciwnie...

Stop!

- Co masz przez to na myśli?

- Nic - rzucam obojętnie.

Kończę jeść jabłko, a ogryzek owijam chusteczką, by w drodze na lekcje wyrzucić go do kosza. To wtedy Justin niespodziewanie zamiera i nim mam szansę zareagować, chwyta mój nadgarstek. Nie rozumiem tego ruchu, jego wielkich oczu, lecz kiedy spuszczam wzrok, szybko się orientuję, na co właśnie patrzy. Rękaw mojej bluzki lekko się podwinął, ukazując lekkie zasinienie po uścisku Stantona. Nienawidzę swojej aż nazbyt wrażliwej skóry. Wystarczy, że się uderzę, a już wykwita siniak.

- Co to jest? - pyta lekko wkurzony.

Wyrywam rękę, wstaję i otrzepuję jeansy. Nikomu nie zamierzam się tłumaczyć, a on jest ostatnią osobą, której chciałabym cokolwiek zdradzić. Jestem wściekła, że i tak cokolwiek udało mu się zobaczyć. Tak dobrze się kamuflowałam, moi pseudo przyjaciele nigdy niczego nie ujrzeli, a on ledwie pojawił się w szkole i już mnie wkurzył.

- Nie twoja sprawa - rzucam obojętnie.

Biorę torbę i odchodzę, zostawiając chłopaka samego.


***

Kiedy docieram do domu, zastaję w nim matkę oraz Christophera, mojego przyrodniego brata. Siedzą w kuchni, po przeciwnych stronach stołu, w ciszy pochłaniając obiad. Rodzicielka przerywa posiłek, wstaje i nakłada dla mnie porcję, następnie stawia talerz obok chłopaka. Na mój widok jego twarz rozświetla szczery uśmiech.

Pochyla się, po czym cmoka mnie w policzek.

Lubię Chrisa, bo jest typem chłopaka bezkonfliktowego. Przyjazny, miły, szczery, pomocny. W przeciwieństwie do mnie, świetnie radzi sobie z ojcem, jego surowością, wymaganiami, presją. Jest ode mnie starszy o rok, studiuje prawo w Little Rock. Zazdroszczę mu mieszkania w akademiku, z daleka od Stantona i tego domu. Może żyć swoim życiem, nie martwiąc się o to, czy przypadkiem nie wrócił do domu pięć minut po wyznaczonej godzinie. Mimo odległości nadal musi spowiadać się z ojcu ze wszystkich zaliczeń, ale w zamian posiada coś, czego ja prędko nie doczekam; wolność.

- Co tam, siostrzyczko? - zagaduje, odkładając sztućce.

- Wszystko gra - odpowiadam. - A u ciebie?

- Też. Wpadłem po kilka rzeczy, zostanę na noc, ale teraz umówiłem się z kumplami, więc muszę lecieć. - Wstaje, zabiera talerz, następnie wkłada go do zmywarki i spogląda na moją matkę. - Dziękuję za obiad, Mad. Był pyszny. - Puszcza jej buziaka i ulatnia się.

Moja rodzicielka nie ugotowała obiadu odkąd się tutaj przeprowadziłyśmy. To Jasmine, która wpada do nas trzy razy w tygodniu, odwala całą robotę, ale to matka zbiera pochwały.

W kuchni zapada dusząca cisza. Czuję się jak na stypie, pośród przeżywających żałobę członków rodziny. Rzadko przebywam z mamą sam na sam, jednak nie kwapię się, by to zmienić. Ona również nie stara się szukać ze mną kontaktu, przez co stałyśmy się sobie niemal obce. Wspólne obiady są w tym domu obowiązkiem, więc przez trzydzieści minut dziennie muszę siedzieć z nią oraz ojczymem przy jednym stole.

Gdyby nie to, nie widywałabym jej wcale.

- Stanton wyjechał w delegację - matka szepcze, jakby bała się, że ktoś może ją usłyszeć.

Unoszę głowę, by na nią spojrzeć. Jak zawsze wygląda nienagannie; dopasowane, czarne spodnie, bluzka z kołnierzykiem i starannie zaczesane w kok włosy. Mimo tego, że siedzi w domu i nie pracuje, zawsze wygląda tak, jakby wybierała się na uroczystą kolację. Ja w przeciwieństwie do niej po szkole wkładam na tyłek legginsy, za dużą bluzę i skarpety w renifery, chociaż do świąt pozostało jeszcze kilka miesięcy. Dopiero teraz zaczynam się zastanawiać, czy to Stanton oczekuje od matki takiego wyglądu. By zawsze dobrze się prezentowała, nawet jeśli nie przekracza progu domu. Ten mężczyzna ma wiele twarzy; dla mnie jest tylko oprawcą, dla matki całym światem.

- Wróci za kilka dni - dodaje po chwili.

- Och, jaka cudowna wiadomość - kpię, wbijając widelec w ziemniaka. - Więc mogę odpocząć od szykany. Alleluja! - wykrzykuję radośnie.

- Maeve... - Matka chowa twarz w dłoniach.

Mam ochotę nią potrząsnąć, żeby wrócił jej rozum.

- Przepraszam, córeczko.

- Za co mnie przepraszasz? - rzucam widelec, aż odbija się od talerza. - Za to, że chowasz się w kącie, kiedy twój mąż dręczy mnie psychicznie?

- Proszę, bądź ciszej - prosi błagalnie, zerkając w stronę progu. - Chris może cię usłyszeć i wygadać się ojcu. Nie potrzebujemy kolejnej awantury.

Patrzę na nią spojrzeniem przepełnionym niedowierzaniem i obrzydzeniem.

- Boże, kobieto, co się z tobą stało? - pytam oszołomiona jej postawą. - Dawniej byłaś pewna siebie, waleczna, odważna, a on zmienił cię w ciepłe kluchy! Wiesz, że tak dłużej być nie może, prawda? Mam dosyć tej kontroli, wymagań, zdawania mu tych pieprzonych raportów i godziny policyjnej!

- Wiem! - Odrywa ręce od twarzy i patrzy na mnie poważnie. - Porozmawiam z nim, obiecuję. Stanton przesadza, mam tego pełną świadomość, ale chce dla ciebie dobrze.

- Nawet nie zaczynaj tej śpiewki! - Unoszę palec, by ją przystopować. - Mam wrażenie, że mnie ubezwłasnowolnił, rozumiesz? Od dawna nie podejmuję własnych decyzji. Od dawna mną steruje, poucza, ruga za błahe rzeczy. Nie jestem robotem, do cholery! I wcale nie chcę tutaj mieszkać. Powinnaś od niego odejść.

Oczy matki powiększają się do rozmiaru spodka. Przez chwilę nic nie mówi, jedynie patrzy na mnie, jakbym powiedziała coś, co nigdy nie powinno było przejść mi przez usta. Jest przerażona odejściem od Stantona. Prawda jest taka, że nie mamy niczego, jesteśmy od niego całkowicie zależne, matka nawet nie pracuje! Dlatego odkładam każdy grosz z kieszonkowego, które dostaję od tego bydlaka. Brzydzę się jego forsą, ale dzięki niej któregoś dnia będę mogła odejść, na pożegnanie wystawiając mu środkowy palec. Chciałabym, żeby mama odeszła razem ze mną, niemniej jednak podświadomie wiem, że to marzenie nigdy się nie spełni. To już nie jest ten sam człowiek, w którym się zakochała i ona doskonale o tym wie. Stanton jest wobec niej równie surowy, co wobec mnie, ale ona zdaje się tego nie zauważać. Jej serce przepełnia miłość, moje nienawiść. Nie pojmuję, jak można kochać człowieka, w którym nie ma krzty dobroci.

Czy aż tak wyprał jej mózg?

- O-odejść? - Głos matki brzmi tak cicho, że ledwie do mnie dociera. Pojedyncza zmarszczka przecina jej skórę na czole. - Jest moim mężem, nie mogę go opuścić.

Nerwowym ruchem przeczesuję włosy, by zając czymś dłonie. Mam ochotę strzelić ją w twarz, bo jest głupia i zaślepiona.

- Oczywiście, że możesz. Ludzie się rozstają, mamo. To nic niemożliwego.

- Kocham go - oświadcza, jak gdyby nigdy nic.

- Czyżby? - Unoszę brew, zakładając ramiona na piersiach. - A może jego pieniądze?

Nozdrza matki się nadymają. Uderzam w czuły punkt. Obie wiemy, jak moja rodzicielka kocha ten luksus, który niespodziewanie został jej podarowany. Przy ojcu wiedliśmy skromne życie, ale było... normalnie. Nikt się nade mną nie pastwił, nie wyznaczał pieprzonych zasad. Po powrocie ze szkoły czekał na mnie ciepły posiłek, pogawędka z tatą, plany na weekend.

Oddałabym nerkę, by cofnąć się w czasie.

- Nie wiesz, co mówisz, dziecko. - Rodzicielka gwałtownie podnosi się z krzesła, podchodzi do blatu i patrzy przez okno, za którym rozpościera się duży, wspaniały ogród. Piękny dom, idealna rodzina, a w środku zgnilizna. - Wiem, że Stanton przesadza.

Zrywam się ze swojego miejsca, podchodzę do rodzicielki, po czym podwijam rękaw bluzki, by mogła zobaczyć ślad po uścisku jej ukochanego. Kiedy dostrzega zasinienia wokół nadgarstka, blednie.

- Stanton ma mocny uścisk, prawda? - kpię, a jej dolna warga drży. - Czasami zaciśnie palce tak mocno, aż widzę gwiazdy. Tylko czekać, aż naprawdę podniesie na mnie rękę.

- Nigdy mu na to nie pozwolę!

- Prawda jest taka, mamo, że za przeproszeniem, gówno możesz - kpię. - To on ma władzę, my jesteśmy tylko pionkami. Mam siedemnaście lat, jestem nastolatką, nie mam nawet sił, by się bronić. Czym sobie na to zasłużyłam?

Kobieta spuszcza wzrok, zrezygnowana.

Tak wiele razy wykrzyczałam jej prosto w twarz, jaka gówniana z niej matka, jak bardzo mnie zawiodła przez ostatni rok, lecz moje słowa spłynęły po niej jak po kaczce. Jak widać miłość do Stantona poprzestawiała jej w głowie. Nic, prócz niego, już się dla niej nie liczy.

- Jesteś dla mnie najważniejsza na świecie... - szepcze pod nosem, choć i tak jej nie wierzę.

- Przykro, mi ale mam inne zdanie na ten temat. Mam dość, rozumiesz?

- Porozmawiam z nim i zakażę mu się do ciebie zbliżać.

Wybucham śmiechem. Odchylam głowę i po prostu się śmieję, bo słowa rodzicielki brzmią wręcz żałośnie. Czuję jej dłoń na ramieniu, więc ponownie na nią spoglądam, ocierając łezkę z kącika oka.

- Och, mamo, aleś ty naiwna. Jesteś jego marionetką, cokolwiek powiesz, on cię nie posłucha. Ty chcesz mu czegokolwiek zakazywać? Litości - prycham rozbawiona.

- Nie znasz moich możliwości - oznajmia pewnie.

Przechylam głowę zaciekawiona. Skoro tak stawia sprawę, dam jej szansę.

- W porządku. - Wzruszam ramionami. - Pogadaj z mężusiem, postaw warunki. Jeśli cię nie posłucha, jadę do ojca.

- Do ojca? - pyta zszokowana.

Blefuję, bo nigdy nie wróciłabym do kogoś, kto odszedł, zostawiając nas niemal bez słowa.

Do tej pory nie pogodziłam się z myślą, że tata zostawił nie tylko matkę, ale i mnie. Tak wiele razy zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd, co zrobiłam źle, skoro nie odezwał się do mnie od tak dawna. Jego telefon milczy, wciąż włącza się poczta głosowa, więc w końcu zrezygnowałam. Nie odpowiada na e-maile, nawet jego przyjaciel, wujek Josh, jak go nazywam, nie udzielił mi żadnych odpowiedzi. Nic z tego nie rozumiem, ale po dziś dzień wspomnienia o tacie potwornie bolą. Byliśmy najlepszymi kumplami, dlaczego po prostu się ode mnie odwrócił?

- Jak będzie trzeba, to tak. Pojadę do niego.

Odwracam się i biegnę do swojego pokoju, po czym zamykam drzwi na klucz.

Muszę wytrwać do końca roku szkolnego, a potem wrócę do Seattle, gdzie rozpocznę studia. Dam z siebie wszystko, będę wkuwać jeszcze bardziej, zdobywać najlepsze oceny, by zdobyć stypendium i rozpocząć nowe życie.

Uda mi się. Wierzę w to.

Resztę dnia spędzam w swoim pokoju. Przygotowuję lekcje na jutro, słucham muzyki i staram się nie zadręczać myślami głębiącymi mi się w głowie. Matka nie zajrzała do mnie ani razu, czym wcale nie jestem zaskoczona. Zawsze, kiedy dojdzie między nami do ostrej wymiany zdań, nie ma odwagi spojrzeć mi w oczy. Wie, że mam rację, ale nie kwapi się, by cokolwiek zmienić. Nie wierzę, że Stanton jej posłucha. Udobrucha ją kilkoma słodkimi słówkami albo drogą biżuterią, by nie wtrącała się w tę sprawę. Wyjaśni jej, że ktoś w tym domu musi mieć silną rękę, trzymać mnie w ryzach, żebym nie zboczyła z dobrej ścieżki. Już nie raz podsłuchałam, jak tłukł jej do głowy te bzdury. Skurwiel doskonale wiedział, co robi, wyczuł, jak łatwo można zmanipulować matkę.

Oboje byli siebie warci.


***

Rano, kiedy suszę włosy i nucę pod nosem płynącą z telefonu piosenkę, do łazienki wchodzi Chris. Prawie dostaję zawału z zaskoczenia i upuszczam suszarkę, aż wpada do zlewu. Morduję go spojrzeniem, lecz on nic sobie z tego nie robi. Podchodzi, wyłącza sprzęt i odkłada na półkę.

Żałuję, że spędzamy ze sobą tak mało czasu. Chris rzadko wpada do domu, dzieląc czas między naukę, a swoją dziewczynę. Od święta wpada na obiad, albo wtedy, kiedy ojciec sobie tego zażyczy, nie pozostawiając mu żadnego wyboru.

- Przestraszyłeś mnie! - wypominam mu naburmuszona.

- Wybacz, siostra. Właśnie się zbieram, chciałem się pożegnać - tłumaczy, podchodząc bliżej. - Ojciec wyjechał - oznajmia, jakbym już tego nie wiedziała.

Staje za mną, układa mi dłonie na ramionach, a nasze oczy spotykając się w lustrzanym odbiciu. Dawniej tak wiele razy stawał w mojej obronie, prosił ojca o pofolgowanie, bym mogła się tutaj zadomowić. Ale kiedy Chris wyprowadził się z domu, musiałam bronić się sama.

- Tak, mama coś wczoraj wspominała.

- Prosił mnie, żebym miał na ciebie oko - wyjaśnia, przewracając oczami.

Nie rozumiem, co ma przez to na myśli.

- Uważasz, że trzeba mnie pilnować? - Unoszę brew.

- Oczywiście, że nie! Ojciec jest przewrażliwiony.

Aż za bardzo, myślę.

Obserwuję, jak Chris siada na brzegu wanny, a w jego dłoni spoczywa piłeczka antystresowa w kształcie kobiecej piersi. Podarowałam mu ją na urodziny, a kiedy tylko rozpakował prezent, wybuchnął śmiechem. Nie sądziłam, że jeszcze ją ma.

- Dobrze ci się tutaj żyje, Maeve? - dopytuje, zerkając na mnie kątem oka.

Spinam się lekko, próbując zrozumieć sens tego dopytywania. Do tej pory Chris nigdy nie zrobił niczego, by sprawić mi przykrość. Czasami gawędziliśmy o książkach, grach, samochodach, dzięki czemu nawiązaliśmy ze sobą więź. Mimo wszystko zawsze w jego obecności zachowywałam ostrożność, nie mając pewności, czy przypadkiem Stanton go na mnie nie nasyłał. Jestem pewna, że chętnie wykorzystałby moje słabości przeciwko mnie.

- Jasne, to piękny dom - odpowiadam, wzruszając ramionami.

Sięgam po szczotkę i zaczynam rozczesywać włosy.

- Wiesz, że nie o to mi chodzi. - Grozi mi palcem. - Myślałem, że jesteś bardziej domyślna, siostrzyczko - karci mnie żartobliwie.

- Jeśli chodzi ci o ojca, bądź spokojny. Staram się nie wchodzić mu w drogę.

- Wiem, że jest bardzo specyficzny. - Oddycha ciężko, zgniatając piłeczkę. - Nie łatwo się z nim żyje, przyznaję, ale to dobry gość. Dzięki niemu wyszedłem na ludzi, chociaż po odejściu matki było mi bardzo ciężko. Gdyby nie tata... pewnie bym się zaćpał.

Szczotka wypada mi z dłoni. Chris nigdy wcześniej nie wspominał o matce, o swoich uczuciach po jej odejściu. Dlatego jestem szczerze zszokowana tym wyznaniem.

- Nie miałam pojęcia - szepczę.

- To nie jest coś, czym chętnie się dzielę. Po prostu chciałbym, żebyście się dogadali.

Ha! Nawet za milion lat!

- Czy Stanton mówił coś na mój temat? - dopytuję, po czym odwracam się i opieram tyłkiem o zlew.

Skoro Chris poruszył ten temat, jestem pewna, ze ojczym musiał z nim rozmawiać.

- Cóż... wspomniał mi, że niechętnie słuchasz jego rad. Za każdym razem, kiedy otwarcie o czymś mówi, ty się buntujesz.

Zaciskam zęby, a dłonie zwijam w pięści. Cholerny sukinsyn!

- Jestem nastolatką, Christopher. Chcę się bawić, wychodzić z koleżankami, mieć chłopaka. - Na wzmiankę o chłopaku twarz mojego brata wykrzywia paskudny grymas.

Tydzień po przeprowadzce Stanton oznajmił tonem zimnym jak lód, że mam zakaz chodzenia na jakiekolwiek randki. Moją pierwszą reakcją było perfidne parsknięcie, ale kiedy matka na to przystała, prawie się popłakałam.

- Na wszystko przyjdzie czas, jesteś jeszcze taka młoda, Maeve.

- Mówisz tak, jakbyś miał trzydziestkę na karku. Przypominam, że jesteś starszy tylko o rok, Chris!

- Nie wymądrzaj się. - W kąciku jego ust igra uśmiech. - Muszę lecieć, mała. Po prostu... bądź grzeczna, okej? - Wstaje, podchodzi i przytula mnie do swojego torsu.

Nie odpowiadam.

Zamykam oczy, owijam dłonie wokół bioder chłopaka, delektując się chwilą spokoju.


***

Na lekcji historii profesor Silinger ostro przynudza. Staram się słuchać, podpieram brodę na dłoni i gapię się w tablicę, na której właśnie energicznie przesuwa pisakiem. To dopiero pierwsza lekcja, jeszcze sporo przede mną, a już opuściła mnie cała energia. W dodatku nie uzupełniłam rano dawki kofeiny w organizmie, więc tym bardziej jestem nie w sosie.

- Psstt... - Siedząca obok mnie Adriana syczy, zwracając mogą uwagę. Przysuwam się do niej, nadstawiam ucho, nie spuszczając wzroku z profesora. - Słyszałaś, że trener przyłapał Rodiego na bzykaniu Penny w szatni? - szepcze cicho, uśmiechając się wrednie.

Przewracam oczami, ponieważ to, co robi Rodion, obchodzi mnie tyle, co śnieg na Saharze. Dlaczego, do cholery, Adriana w ogóle mi to mówi? W dodatku czeka na moją reakcję z uniesioną brwią, jakbym miała się co najmniej wpienić.

- I co w związku z tym? - pytam, kompletnie niewzruszona nowinami.

- Nooo... - przeciąga, zdziwiona. - To twój chłopak. Nie powinnaś być zła... czy coś?

- Nie jestem zła - odpowiadam, rysując w zeszycie serce. - To otwarty związek.

Słyszę ciche prychnięcie dziewczyny i kątem oka zauważam, jak odrzuca gęste włosy na plecy. Leci na Rodiona, jak wiele dziewczyn w szkole, być może dlatego chciała wybadać moją reakcję na zdradę. Adi nie można ufać, jest nieszczera, dlatego też nie zamierzam mówić jej prawdy, kim tak naprawdę jest dla mnie Foutley. Muszę zachować pozory.

- Więc nie miałabyś nic przeciwko... - Spoglądam na nią, nie bardzo rozumiejąc, co ma na myśli. - No wiesz... - Robi z palców kółeczko, po czym wsuwa w nie wskazujący drugiej ręki, sugerując nic innego, jak seks.

Krzywię się, zniesmaczona.

- Nie, nie miałabym nic przeciwko. Bierz, jeśli chcesz.

Cała się rozpromienia. Oblizuje dolną wargę i przygryza ją zębami, jakby już wyobrażała sobie własne nogi owinięte wokół talii Rodiona.

Słodki Boże. Co te dziewczyny mają w głowach?

- Dzięki, Maeve.

Adriana szturcha mnie ramieniem, przez co lekko się chwieję i wypuszczam trzymany w dłoni ołówek. Ląduje między ławkami, więc muszę się solidnie wychylić, by dosięgnąć skurczybyka. W tym samym momencie robi to chłopak siedzący obok, a nasze dłonie oraz oczy się spotykają. Po raz kolejny patrzę w błękit tak hipnotyzujący, aż czuję dziwny uścisk w żołądku. Na kilka sekund odcina mnie od rzeczywistości, nie jestem w stanie odwrócić od niego wzroku, on również tego nie robi. Pewnie z boku musimy wyglądać komicznie, lecz w tej chwili nie obchodzi mnie nic, prócz tego tajemniczego chłopaka.

Nie mam pojęcia, co sprawia, że tak mnie przyciąga. Nigdy wcześniej nie zachwycałam się męskimi oczami, nie próbowałam policzyć plamek w tęczówkach. Teraz jest inaczej, dziwnie, bo to pierwszy raz, kiedy ktoś samym spojrzeniem wywraca mi flaki na drugą stronę.

- Żyjesz? - szept Adriany przerywa tę wyjątkową chwilę.

Zabieram ołówek, prostuję się, po czym opieram plecy o oparcie krzesła, próbując uspokoić przyśpieszone bicie serca.




#HiddenFeelingskm
Twitter: ameneris
Instagram: katarzyna_malecka_autorka

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro