Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po lekcji z panem - jak się okazuje - Simmonsem, nie zastanawiałam się długo i szybkim krokiem podążyłam w stronę szkolnego ogrodu. Znajdowały się tam cztery ustawione równolegle do siebie ławki. Pewnym siebie krokiem ruszyłam w kierunku tej, która położona była najbardziej w cieniu. Rozsiadłam się na niej wygodnie, wyciągnęłam z torby swoją ulubioną książkę i rozkoszowałam się przyjemnym odgłosem śpiewu ptaków.

Jednak nie dane mi było nacieszyć się ciekawymi ( i jakże nierealnymi ) przygodami bohaterów, ponieważ przerwał mi głos:
- Hej, ty jesteś ta nowa? - spytał siadając obok.
- Tak. Czemu pytasz?
- Lubię zawierać nowe znajomości. - odpowiedział z uśmiechem - A ty wręcz prosisz się o towarzystwo.
- Polemizowałabym - odparłam, po czym wróciłam do czytania książki.
- Coś mało przyjacielsko jesteś nastawiona - czy on mógłby odejść?!
- Tak. Masz rację, jestem..., ale mam ku temu swoje powody.
- Jakie?
- Prywatne sprawy... -
W tym momencie dziękowałam Bogu, że zadzwonił dzwonek - A teraz jeśli pozwolisz, pójdę już na lekcję, bo nie chcę się spóźnić.
- Może Cię podprowadzić?
To pytanie mnie zaskoczyło. Dlaczego ktoś miałby chcieć dotrzymać mi towarzystwa?
Widząc moją minę, zaśmiał się lekko, po czym dodał:
- Mamy razem lekcje. Pewnie mnie wcześniej nie zauważyłaś. Jestem Cris. Miło mi. - podał mi rękę na przywitanie.
- Vanessa.
- Ładne imię.
- Dzięki.
Po chwili byliśmy pod salą. Oczywiście spóźnieni, bo wszyscy weszli już do środka. Spojrzałam z niepokojem na Crisa, lecz on wydawał się wcale tym nie przejmować.
- Spokojnie, załatwię to - powiedział z uśmiechem.
- Ok.
Weszliśmy do środka.
- No proszę, proszę... kogo my tu mamy. - zaczął nauczyciel - Pan Craven i panna... - urwał.
- Wagner - dokończyłam.
- Aa. Ta nowa uczennica.
- Tak.
- Więc musisz coś wiedzieć. Na moje lekcje się nie spóźniamy. Zrozumiano? W innym wypadku będzie jedynka.
- Przepraszam, to moja wina. Zagadałem ją.
Stałam tak przez chwilę w osłupieniu. Czy on naprawdę wziął na siebie całą winę? Przecież bym sobie sama poradziła... tak myślę.
- Zdajesz sobie sprawę, że to już się zdarza kolejny raz?
- Tak. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, ale tak się jakoś złożyło...
- Więc jedynka. Następnym razem już nie będę taki miły i od razu z chęcią zaprowadzę cię do dyrektora - odrzekł z wrogim uśmiechem. Przyjemniaczek.
Usiadłam przy wolnej ławce z tyłu klasy, lecz zdziwiło mnie, gdy Cris przysiadł się do mnie. Spojrzałam na niego zaskoczona, lecz on tylko puścił do mnie oczko.

Gdy skończyła się lekcja i wyszliśmy z klasy, od razu "zaatakowałam" Crisa pytaniem:
- Dlaczego to zrobiłeś?
- "To", znaczy co?
- Wziąłeś na siebie winę.
- Ponieważ, to było przeze mnie. Choć gdybym się wtedy nie odezwał, zapewne nie zauważyła byś ani mnie, ani nie usłyszała byś dzwonka. Poza tym nie chciałem, żebyś już pierwszego dnia miała kłopoty w tej chorej szkole, od najgorszego nauczyciela.
- Co masz na myśli, mówiąc "chorej" - spytałam wyraźnie zaciekawiona.
- Kiedy indziej ci to wyjaśnię. Teraz już muszę lecieć na w-f. Ty zresztą też, więc do zobaczenia jutro.
Spojrzałam na plan zajęć. Sala on w-f'u dla dziewcząt, jest w zupełnie innej części niż chłopców. Bez sensu, ale być może po prostu o czymś nie wiem. Ruszyłam w stronę szatni, a gdy się w niej znalazłam, natychmiast zauważyłam, że wszystkie dziewczyny wyglądają mniej więcej tak samo: kilo tapety na twarzy, obcisłe ubranka, które pozwalały na jak największe wyeksponowanie własnego ciała, a każda bez wyjątku bezmyślnie wgapiała się w lusterko.
No tak... znowu nie pasuję do całej reszty. Przy nich zapewne wyglądam jak szara myszka, którą zresztą jestem.
Wiele par oczu skierowało się w moim kierunku, po czym po szatni rozniosły się ciche szepty i śmiechy. Szykują się dwie długie godziny najbardziej znienawidzonego przeze mnie przedmiotu.

Jak się okazało, na zajęciach miał być aerobik. Lubię go. Odpręża mnie. To dla mnie prawdziwa ulga, bo sport zwyczajnie mi nie wychodzi. Mam złą koordynację ruchową, więc grając w siatkę często przepuszczałam piłki, co zawsze strasznie wszystkich wkurzało, a przecież to nie moja wina. Pewnie to wygląda jakbym się nie starała, ale to nie tak. Staram się i to bardzo, ale naprawdę nienawidzę w-f'u.

Po chwili zjawiła się wysoka, szczupła blondynka o delikatnych rysach twarzy, a jej uśmiech sprawiał, że w kącikach jej ust pojawiały się dołeczki. Na oko miała jakoś 26 lat i w przeciwieństwie do otaczających mnie osób, wyglądała na naprawdę sympatyczną osobę.

Przez całe zajęcia czułam się strasznie niekomfortowo, ponieważ przez cały czas czułam na sobie wzrok innych, więc gdy w końcu opuściłam budynek szkoły, byłam w pełni szczęścia. Dobrze, że jest środek tygodnia. Jeszcze dwa dni i upragniony weekend. Oddała bym wszystko za szybsze i dłuższe wakacje, ale przecież to niemożliwe.

W momencie w którym weszłam do domu, do moich nozdrzy dotarł przyjemny zapach jedzenia. Nawet nie zdawałam sobie wcześniej sprawy z tego, jak bardzo jestem głodna. Przecież rano nawet nie zdążyłam zjeść śniadania.
- Mamo?!
- Tutaj!
- Hej, co na obiad?
- Ucieszysz się. Twoje ulubione danie.
- Spaghetti? - spytałam z nadzieją w głosie.
- No pewnie. Siadaj do stołu. Nałożę nam jedzenie na talerze, a ty opowiadaj co w szkole - odparła z uśmiechem.
- Nie mam co opowiadać. Dzień jak codzień.
- Nie wydarzyło się nic ciekawego?
- W szkole? No błagam...
- Aj, no. Wszystko jest możliwe. I nikogo nie poznałaś?
- Nie.
- A szkoda. Mogłabyś w końcu się z kimś zakolegować... są głupi skoro nie widzą, jaka z ciebie fajna dziewczyna.
- Mam to po mamie.
- No, a po kim?
- Skromność, to podstawa. - uśmiechnęła się do mnie promiennie, a ja to odwzajemniłam.
Dalsza część obiadu minęła w milczeniu. W końcu odeszłam od stołu, umyłam po sobie naczynia i poszłam do swojego pokoju. Nie przesiedziałam w nim jednak długo. Zabrałam tylko słuchawki do telefonu i wyszłam.
Zaledwie 10 minut od mojego domu, znajduje się duży las. Ludzie nie chcą się po nim kręcić ze względu na jego historię. Podobno jeszcze zanim się tu wprowadziłam z rodziną ( czyli w wieku 10 lat ), popełniono w nim pięć strasznych morderstw, lecz sprawcy nigdy nie odnaleziono. Niby od tamtego czasu duchy wciąż są rządne zemsty i dręczą każdego, kto tylko pojawi się na terenie "przeklętego lasu". Ale ja nigdy nie wierzyłam w żadne duchy, zjawy, demony i tym podobne. Za to od zawsze miałam to do siebie, że lubiłam igrać z losem, więc jak się pewnie domyślacie, od razu postanowiłam pozwiedzać, te jakże tajemnicze miejsce. I w ten sposób chodzę tam codziennie odkąd skończyłam 10 lat i wciąż nie zdarzyło mi się nic niezwykłego. Kocham ten las. To taki mój drugi dom. Czuję się w tym miejscu bezpieczna i wiem, że tam mogę odpocząć od ciągłego zgiełku, problemów. To miejsce, gdzie znika nieustanna rutyna, a myśli składają się w jedną, spójną całość. Kiedyś spacerując, dotarłam do pewnej małej, pięknej polany. Kwitną tam śliczne kwiaty i zawsze jest słonecznie... nawet w trakcie deszczu, ale najpiękniej jest, gdy zachodzi słońce, a promyki światła leniwie przedzierają się poprzez korony drzew.
Tak było i tym razem. Usiadłam na gałęzi mojego ulubionego drzewa i rozmyślałam nad całym dzisiejszym dniem. O szkole, dziewczynach oceniających mnie na podstawie wyglądu, o Crisie i jego słowach. Ale jednego byłam pewna...: najgorsze już za mną.
Och, jak bardzo się myliłam...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro