11. W krainie bogów i potworów

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Orchid pękało w szwach - dosłownie. Parkiet zbił się w jedną, wielką ludzką masę, w szatni nie było miejsc na kurtki, kolejka do baru ciągnęła się aż do korytarza, a jedynym miejscem gdzie można było odetchnąć - o zgrozo - stała się  palarnia, umieszczona pod koniec głównego holu.

Razem z Penelope siedziałyśmy na czerwonej sofie, w naszej loży, rozmawiając o głupotach i popijając słodkiego szampana. W tle leciała piosenka francuskiego zespołu elektronicznego, którego nazwy zapomniałam.

Penelope skrzyżowała nogi, uniosła wysoki kieliszek i przyłożyła go do ust. Dzisiejszego wieczoru przebrała się za syrenę; swoje zwykłe warkoczyki rozpuściła, uwalniając burzę ciemnych włosów, w które sprytnie powsadzała srebrne wstążeczki. Na kościach policzkowych lśnił jej zielonkawy brokat, kolorem pasujący do jej długiej, satynowej spódniczki. Szyje przyozdobiła najprawdziwszymi perłami, pobłyskującymi zadziornie. Jednym słowem, wyglądała obłędnie.

To samo mogłam powiedzieć o bliźniaczkach, które właśnie kroczyły w naszą stronę. Kolorowe światła reflektorów lizały im twarze, dekolty i ręce. Przebrały się za mitologiczną Scyllę i Charybdę; twarz Winony pokrywały srebrzyste łuski, a zza czarnej sukienki Hailey wystawały pluszowe węże morskie, z czerwonymi oczami i ostrymi zębami.

Mia zginęła gdzieś w tłumie, ale gdy ostatnim razem ją widziałam była damską wersją Frankensteina, mocno inspirowaną linią lalek Monster High.

Ja natomiast byłam aniołem i odnosiłam nieodparte wrażenie, że nie dogadałyśmy się odnośnie motywu.

— Lyanna, wyglądasz przeuroczo — stwierdziła Winona, siadając obok.

Hailey przytaknęła.

— Następnym razem postaram się jednak upewnić, że wpasuje się do grupy — westchnęłam rozżalona, poprawiając puchate skrzydła.

— Gdzie chłopaki? — zapytała Hailey, rozglądając się na boki.

Gdy już miałam wzruszyć ramionami i odpowiedzieć, że nie mam zielonego pojęcia, Penelope zaśmiała się melodyjnie i ręką wskazała parkiet. Tłum jak za dotknięciem magicznej różdżki rozstąpił się na boki, a z morza spoconych ciał wyłonił się Blythe z Davonem. Kroczyli dumnie, z uniesionymi głowami, a nikt nie śmiał wchodzić im w drogę. Blythe ubrany był w czarną koszulę i ciemne spodnie, na głowie miał malutkie rogi, a w dłoni trzymał złoty trójząb.

Davon natomiast miał na sobie granitowy garnitur, zdobiony srebrnymi nićmi. Zza nim rozpościerały się czarne skrzydła, zrobione z prawdziwych piór. Żeby tego było mało, oczy podkreślił eyelinerem, a policzki potraktował białym brokatem.

— O kurde — szepnęła Winona.

Ochroniarz, który stał na bramce, posłusznie odsunął się na bok i wpuścił chłopaków do loży. Zaraz usiedli obok nas, a tłum na parkiecie wrócił do połykania wszystkich i wszystkiego do swojego wiru. Z niewiadomych przyczyn na twarz wstąpił mi rumieniec. Bo napewno nie dlatego, że Davon popatrzył w moją stronę i posłał mi swój zdradziecki uśmiech.

— Blythe, widzę, że zrobiłeś tutaj mały crossover. — Penelope dotknęła złotego trójzęba, śmiejąc się pod nosem. — Diabeł i... Posejdon?

Chłopak machnął dłonią.

— Został mi z zeszłego roku — przyznał. Następnie odwrócił się rozbawiony w moją stronę, wyciągając dłoń i dotykając moich anielskich skrzydełek: — Chyba przegapiłaś spotkanie, na którym każdy umawiał się na wyjście naprzeciw oczekiwaniom Lakedale. Jesteśmy ci źli, nie pamiętasz?

— Przecież nasza Matka Teresa nie mogła postąpić inaczej — dodał Davon.

Uniosłam prawą rękę, udając, że ich przedrzeźniam. Nie słuchając reszty konwersacji, dopiłam swojego szampana i uprzejmie zakomunikowałam wszystkim, że idę do toalety i nie muszą się martwić. Penelope zapytała czy ma iść ze mną, na co pokręciłam głową.

Wkrótce przedzierałam się przez parkiet, w którym aura brudnej skarpety mieszała się z wachlarzem zapachów przeróżnych perfum. Niestety, moja reputacja nie była tak onieśmielająca jak Davona i Blythe'a, toteż tłum nie ułatwiał mi przejścia. Dłońmi torowałam sobie tunel, a jakiś chłopak o mało nie wylał na mnie swojego browara. Całe szczęście odskoczyłam w porę, a on burknął tylko ciche: "Sorka".

Kolejka do toalety była zadziwiająco krótka, a ja nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Przykucnęłam nad deską, załatwiając swój biznes. Z zainteresowaniem oglądałam naklejki poprzyklejane na drzwiach; nie dla Brexitu, łapy precz od Irlandii i setki mniejszych, głównie należących do lokalnych zespołów. Na samym środku ktoś wypisał swój numer telefonu z informacją, że sprzedaje wegańskie edibles. Jeszcze ktoś inny poinformował wszystkich, że kocha Davona Savoya, na co ktoś dopisał eleganckie - jebać Highland Woods.

Zanim się zorientowałam, ktoś walnął z pięści w moje drzwi, a cała konstrukcja zagrzechotała. Po chwili zza ścianki wychylił się Hayden, stojąc na sąsiednim sedesie i podpierając się dłońmi o drzwi.

— Boże, Hayden! — krzyknęłam, w połowie podciągania swoich majtek.

Całe szczęście miałam na sobie sukienkę, także chłopak nie miał prawa niczego zobaczyć. Co oczywiście nie usprawiedliwia jego dzikiego najazdu na mój moment prywatności.

— Liann, złotko. Dobrze cię widzieć. Masz chwilę?

— Teraz? Czy pozwolisz mi spuścić wodę?

Usłyszałam jak Hayden zeskakuje z toalety. Kręcąc z niedowierzaniem głową, wyszłam z kabiny i podeszłam do umywalki. W lustrze widziałam jego radosną twarz, zabiegane oczy i głupkowaty uśmieszek. Włosy miał zaczesane do tyłu, a przytrzymywała je złota opaska z liśćmi laurowymi. Przez tors przewiesił sobie plastikowy łuk, a na plecach spoczywała mu biała peleryna.

— Jesteś naprawdę urocza jako aniołek — stwierdził, przyglądając mi się z bliska.

— Już drugi raz słyszę słowo urocza. Nie macie innych epitetów? Seksowna, olśniewająca...

Hayden przechylił głowę, jakby nad czymś się zastanawiał. Potem nią pokręcił i stwierdził, że nie. Wydęłam wargi i podziękowałam mu serdecznie. Gdy wyszliśmy z toalety, chłopak zaciągnął mnie do jednego z korytarzy i zapytał: — Chcesz małe-co-nieco?

Obejrzałam się za siebie, oceniając czy jestem na tyle bezpieczna, by móc spokojnie rozmawiać z Haydenem. Wyglądało na to, że tak. Większość ludzi była już pijana, z głową w innej czasoprzestrzeni. Nikogo nie obchodziłam ja, nikogo nie obchodził Hayden.

— Co masz na myśli?

Hayden rozejrzał się na boki, po czym wyjął zza pazuchy malutką folijkę z białym proszkiem. Przygryzłam wargę, z początku kręcąc głową. Hayden jednak nie ustępował, argumentując, że jako nowa część zespołu powinnam mieć oficjalny chrzest.

— Nie jestem częścią zespołu — zaznaczyłam, gdy w końcu zgodziłam się i podążyłam w głąb korytarza. Dla podkreślenia mocy swoich słów, wyciągnęłam do góry palec. — Jestem chwilowym zastępcą wokalisty. Nie zapominaj, proszę.

Hayden uniósł dłonie w geście kapitulacji.

— Okej, okej, chwilowy zastępco wokalisty.

Stanęliśmy w końcu w jakimś zaciemnionym kącie, przy wyjściu ewakuacyjnym. Żarówka nad nami migotała blado, wydając z siebie szeleszczące odgłosy. Na kostkach poczułam chłód, dostający się do środka przez szparę pomiędzy drzwiami, a podłogą. Oparłam się o żelazną klamkę, obserwując jak Hayden wyciąga z kieszeni klucze i wygrzebuje zawartość woreczka.

— Panie przodem — powiedział, a ja nie ruszyłam się z miejsca.

Chłopak zauważył moje wahanie, bo uśmiechnął się łagodnie i zapytał: — Liann, złotko, to twój pierwszy raz?

Onieśmielona pokiwałam głową, a Hayden upewnił się czy wiem jak wszystko działa. W końcu odgarnęłam włosy z twarzy, wsadzając je za uszy. Nachyliłam się do Haydena i z całych sił wciągnęłam biały proszek. Zrobiłam to dosyć niezgrabnie, bo część została mi na nosie, a druga część na kluczach. Odchrząknęłam i spróbowałam jeszcze raz. Tym razem podołałam, a Hayden poklepał mnie po plecach.

Kokaina była gorzka i drapała mnie w gardło. Przełknęłam kilkakrotnie ślinę, starając się pozbyć irytującego posmaku. W tym samym czasie Hayden wygrzebał kolejną porcję proszku i z wrodzoną gracją, wciągnął wszystko za jednym zamachem.

— Do zobaczenia potem? — zapytałam, gdy wróciliśmy pod toalety.

Hayden skinął, salutując. Następnie zniknął w tłumie, a ja rozpoczęłam misję znalezienia swoich przyjaciół. Zawędrowałam pod bar, gdzie kiwając się w rytm muzyki, wyciągałam szyję by zobaczyć czy nadal siedzą na swoim miejscu czy zdecydowali się jednak odkryć uroki parkietu. Jedyne kogo dostrzegłam to Davona, stojącego przy ścianie i szepczącego coś na ucho smukłej brunetce. Ta natomiast tylko chichotała, zakrywając sobie usta dłonią. Gdy mnie zobaczył, przeprosił dziewczynę i ruszył w stronę baru.

Poczułam dziwny ucisk w żołądku, kiedy stanął obok mnie. Brokat połyskiwał na jego bladych policzkach, a eyeliner rozmazał się w kącikach oczu. Po karku przeszedł mi dreszcz, kiedy nachylił się i przejechał kciukiem pod moim nosem. Potem uniósł dłoń do ust, otarł opuszek palca o wargi i pokręcił głową, jakby rozczarowany.

— Bawimy się dzisiaj w niegrzeczną dziewczynkę?

Uśmiechnęłam się i wzruszyłam ramionami. Nie wiedziałam co odpowiedzieć, mój żołądek wariował, a myśli nie płynęły tym strumieniem, którym powinny.

Davon kontynuował: — Skąd to masz?

— Halo, policja?

Chłopak wywrócił oczami, przecierając twarz dłonią. Brokat przeszedł z jego policzków, na resztę twarzy.

— Wiesz w ogóle co bierzesz?

— Matko, Davon. Moje źródło jest sprawdzone, nie musisz się martwić.

Davon popatrzył na mnie ze zmrużonymi oczami, ale nie skomentował. Zamiast tego, objął mnie przyjacielskim ramieniem i z elegancją przeprowadził przez kolejkę do baru. Gdy stanęliśmy przy blacie, zdjął swoją rękę i grzecznie zapytał: — Co pijesz?

Oparłam łokcie o lepiący się bar.

— Tequila z sodą?

Powiedziałam to tonem jakbym conajmniej doszukiwała się pozwolenia. Davon z kolei wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale w końcu zaniechał i skinął tylko głową. Wtem odczułam nagłą i niezrozumiałą potrzebę bratania się z Savoy'em, toteż zanim cokolwiek zamówił, ścisnęłam go za dłoń i powiedziałam beztrosko: — Co powiesz na rundkę shotów?

Chłopak skrzywił się, wyglądając jakbym zaproponowała mu pakt z diabłem. Był jednak w dobrym humorze, bo posłusznie zawołał barmana i zamówił zarówno nasze drinki, jak i shoty. Gdy tak czekaliśmy, Davon spoglądał na mnie rozbawiony, a ja nie rozumiałam skąd ta jego wesołość się wzięła.

Nie odrywając od siebie wzroku, wysypaliśmy sól na tyły dłoni, przyłożyliśmy je do ust, następnie przepiliśmy alkoholem i zagryźliśmy plasterkiem limonki. Po otarciu buzi, podziękowałam Davonowi najserdeczniej jak potrafiłam za drinka, po czym złapałam szklaneczkę w rękę i ulotniłam się spod baru.

Musiałam znaleźć Penelope, zanim prochy Haydena i alkohol Davona obudzi we mnie nieczyste myśli.

✥✥✥

Dochodziła czwarta nad ranem, a my siedzieliśmy upchani w taksówce. Bliźniaczki oraz Mia powoli odpływały do krainy snów, natomiast ja z Penelope odgrywałyśmy bal naszego życia. Blythe z Davonem patrzyli przez szybę, obserwując w ciszy drogę do Highland Woods i przez długi czas nie zapowiadało się, by nasz punkt docelowy uległ zmianie. Dopóki nie przejęłam butelki szampana od Penelope i nie zaproponowałam, żebyśmy przenieśli imprezę na plażę.

— Jest sześć stopni, Ann. — Winona otworzyła jedno oko i ziewnęła.

— Alkohol nas rozgrzeje — zapewniłam.

Penelope stwierdziła, że jej w sumie pomysł bardzo się podoba i popatrzyła na Blythe'a, doszukując się wsparcia. Chłopak odwrócił się, spoglądając na nas spomiędzy prętów złotego trójzęba.

— Czemu nie.

Davon wzruszył ramionami, oznajmiając, że jemu jest wszystko obojętne. Pozostałe dziewczyny były jednak nieprzekonane i koniec końców, taksówkarz wysadził je pod Highland Woods, a my pojechaliśmy dalej.

Gdy dotarliśmy na miejsce, Penelope wcisnęła taksówkarzowi plik banknotów i wyszliśmy na bruk. Przed nami rozciągało się Morze Północne; ciemne niebo mieszało się z ciemnymi wodami w nieokreślonym miejscu na horyzoncie. Fale obijały się łagodnie o brzeg, szumiąc w ciszy. Piasek był mętny, namoknięty i pachniał wodorostami, które z kolei osadzały się na pobliskich kamieniach. Księżyc tlił się na niebie, ale tak lekko i niewyraźnie, jakby zaraz miał zgasnąć.

Przed nami molo prowadziło w głąb wód; jak brukowany dywan, rozwijało się i kończyło gdzieś w mroku.

Razem z Penelope kroczyłyśmy dzielnie na przód, a za nami szli chłopcy. Chociaż właśnie zaczął się listopad, było zimno i nieprzyjaźnie, zdjęłyśmy buty i znużyłyśmy bose stopy w lodowatym piachu.

— Zdrowie! — wykrzyknęła Penelope, odbierając ode mnie butelkę szampana.

Pociągnęła z gwinta, wycierając kąciki ust skrawkiem rękawa. Blythe z Davonem przykucnęli nad ziemią; Davon wyjął z kieszeni płaszcza paczkę papierosów i uprzejmie poczęstował przyjaciela. Już po chwili powietrze wypełnił smród dymu.

— Penny, puść jakąś muzykę — poprosiłam.

Dziewczyna oddała mi butelkę, grzebiąc w swojej torebce.

— Naprawdę? — zapytał roześmiany Blythe, kiedy z głośników popłynęła najpopularniejsza piosenka Toma Oddela.

Razem z Penelope udawałyśmy, że gramy na pianinie, nogami przebierając w piachu. Gwiazdy mrugały nam z nieba, kiedy tak tańczyłyśmy, skąpane w kompletnej ciemności. Kiedy piosenka przybrała na tempie, w przypływie emocji, zrzuciłam z siebie swoją kurtkę i wzięłam kolejnego łyka.

And if somebody hurts you, I wanna fight zaśpiewałam.

Penelope wyciągnęła dłonie w górę, jakby tkając chłodne powietrze swoimi długimi palcami. Potem odwróciła się do Blythe'a, wskazała go ręką i dokończyła: — But my hands been broken one too many times.

Blythe się tylko uśmiechał, trzymając papierosa pomiędzy wargami.

Szum morza jakby przybierał na siłę, kiedy tak skakałyśmy upojone alkoholem i czymś, co mogło być tylko młodością. Drzewa wirowały rytmicznie, powietrze śmierdziało fajkami, a my dalej wykrzykiwałyśmy w niebo słowa piosenki.

And I wanna cry, I wanna fall in love!

Rozłożyłam dłonie, kręcąc się w kółko. Napotkałam nawet wzrok Davona, który w ciszy i z twarzą bez wyrazu, spoglądał na naszą dwójkę. Czułam się taka lekka, wolna. Jak rusałka w szarej godzinie, wirująca na zesztywniałym piachu, żegnająca odpływającą noc.

On another love, another love nuciła dalej Penelope, kiedy spacerowaliśmy potem wzdłuż mola.

Kręciło mi się w głowie, ale nadal czułam w sobie przypływ energii. Chciałam, żeby ta noc nigdy się nie kończyła, żeby księżyc nigdzie nie znikał, by gwiazdy zostały dokładnie tam gdzie są. Było mi wspaniale.

— Ann, przyznaj się. Ile wypiłaś? — spytał Blythe z ciekawością, patrząc jak wspinam się na czarne barierki i siadam tyłem do wody.

— Wystarczająco dużo, żeby czuć się cudownie, zbyt mało by zaliczyć zgona.

Chłopak się zaśmiał, przystając obok mnie. Penelope dalej żyła w krainie, niekończącego się koncertu Toma Oddela, bo pląsała z jednej nogi na drugą, przyśpiewując do szyjki pustej butelki. Davon włożył dłonie do kieszeni.

— Może powinniśmy wrócić? — Gdy mówił z jego ust unosiła się gęsta para.

— Poczekajmy na wschód słońca! — poprosiłam, machając nogami w powietrzu.

— Jak chcesz.

Blythe zaczął opowiadać o dziewczynie, którą poznał w Orchid, a ja wpatrywałam się w horyzont, próbując wypatrzyć pierwsze promienie słońca. Jak na razie niebo było cały czas czarne, chociaż zdawało mi się, że tuż przy lini wody błękitnieje. Zupełnie wyłączyłam się z rozmowy, a w głowie miałam tylko wschód słońca, błękitniejące niebo i melodyjny szum morza.

Wtem poczułam jak grawitacja pcha mnie w tył i już za chwilę spadałam w dół. Zanim uderzyłam w mętną taflę, zdołałam usłyszeć swoje imię i pisk Penelope, który teraz mieszał się ze świstem wiatru.

BUM

Ogarnęło mnie przerażające zimno, dzięki któremu w sekundę otrzeźwiałam. Wodę miałam w oczach, uszach, buzi. Przez niecałą chwilę nie mogłam oddychać i nic nie widziałam. Potem poczułam jak coś obok mnie wibruje, a nieznane ręce obejmują mnie w pasie. Mój pierwszy oddech smakował jak sól, ale był przepyszny.

— Lyanna, słyszysz mnie?

Uniosłam głowę.

Dostrzegłam Davona, którego mokre włosy opadły na czoło. Twarz miał bledszą niż zwykle, oczy przerażone, a brwi zagięte w łagodny łuk. Odkaszlnęłam, starając się przepędzić początkowy szok. Serce biło mi jak oszalałe, gdy tak dryfowałam w ramionach Davona, wystraszona, zziębnięta i zawstydzona.

— Hej, hej. Wszystko okej? Nie uderzyłaś się w głowę? — dopytywał przejęty.

— Nie... — odpowiedziałam oszołomiona.

Potem złapał mnie mocniej, odwrócił się twarzą do plaży i bardzo spokojnie, pomógł mi płynąć. Zęby szczękały mi z zimna, kiedy tak sunęliśmy w ciszy przez zaciemnione wody. Miałam wrażenie, że moja twarz posiniała.

Na brzegu czekali na nas Blythe i Penelope. Dziewczyna od razu wzięła mnie w swoje ramiona. Cała drżałam, nogi miałam jak z waty i ogólnie mówiąc, nie czułam się najlepiej. Penelope zdjęła swoją kurtkę i założyła mi ją na ramiona. Poczułam stłumiony zapach jej perfum.

— Ann, miałam zawał — powiedziała, ściskając mnie mocno. — Wystraszyłaś na nie na żarty.

— Przepraszam. Ja... ja nawet nie wiem jak to się stało.

Dygocącymi dłońmi objęłam jej szyję. Zza jej pleców obserwowałam Davona, który przemoczony stał na środku plaży, kręcąc głową i mówiąc do Blytha, żeby jak najszybciej zamówił taksówkę. Blythe wyjął telefon, a Davon odwrócił głowę i popatrzył w moją stronę.

Wiedziałam, że chciał coś powiedzieć. Rzucić komentarz, że jestem głupia, nie powinnam tyle pić i nie nadaje się do żadnych wyjść. Czekałam na to, ale Davon milczał. Spoglądał na mnie w ciszy, poważny i zmęczony. Odebrał swój płaszcz od Blythe'a i włożył go na siebie.

Potem odwrócił się i odszedł w stronę ulicy.

Czas rozkręcić trochę tę imprezę hihi

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro