12. Zdrady większe i mniejsze

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Moja relacja z Davonem Savoyem zawsze była wyboista, ale w ostatnich tygodniach stała się zaskakująco dziwna. Od czasu naszej wspólnej kąpieli na plaży - gdzie o mało nie zginęłam, gwoli ścisłości - nie widzieliśmy się ani razu. Nie to, że mi to przeszkadzało. To, że nie musiałam oglądać jego triumfującej twarzy było wręcz przysługą. Nie dość, że nabawiłam się poważnego zapalenia płuc to jeszcze zjadał mnie wstyd. Kawałeczek, po kawałeczku.

Pierwszy tydzień grudnia przeleżałam pod kołdrą, pijąc ciepłą herbatę i faszerując się paracetamolem. Moje przyjaciółki okazały się dobrymi ludźmi, bo pomagały mi odrobić zaległości. Winona z kolei informowała mnie na temat życia społeczności szkolnej tak, że każdego dnia byłam na bieżąco.

W sobotę popołudniu zdecydowałam, że wyjdę z łóżka i spróbuję swoich sił w krótkim spacerze wokół szkoły. Czułam się o wiele lepiej, gorączka odeszła w zapomniane, a moja twarz wróciła do normalnego kolorytu. Włożyłam na siebie gruby wełniany sweter, który podarowała mi babcia w zeszłoroczne święta. Do tego obtuliłam się szalikiem tak, że wystawały mi tylko oczy.

Dziewczyny były dzisiaj na mieście, a ja zostałam skazana na samotność. Gdy wyszłam ze szkoły, z przyjemnością wciągnęłam do płuc chłodne powietrze. Włożyłam dłonie do kieszeni i skierowałam kroki na błonia. Grudzień jakby wyssał wszystkie kolory, a zwykła zieleń przywdziała odcień szarości. Drzewa straciły liście; widniały na horyzoncie jak chude, wysuszone szkielety.

Spacerowałam bez celu, wsłuchując się w ciszę i delektując spokojem. Może dlatego, że myślami byłam gdzie indziej, może dlatego, że chodnik był oblodzony, a może dlatego, że los uwielbiał ze mną pogrywać, potknęłam się i z hukiem upadłam na ziemię. Zbiłam sobie łokieć, bolał mnie tyłek, a na dodatek dostrzegłam przed sobą parę lśniących, skórzanych butów, których właścicielem okazał się nie kto inny, a Davon Savoy.

— Potrzebujesz pomocy? — zapytał, wyciągając dłoń w czarnej rękawiczce.

Nie widząc innego wyjścia, złapałam ją i stanęłam o własnych nogach. Na twarz wstąpił mi rumieniec i chociaż bardzo chciałabym zgonić to na wszechobecny chłód, był on raczej rezultatem obecności chłopaka i mojego opłakanego występu.

— Jak się czujesz? Słyszałem, że nieźle cię zmiotło.

Popatrzyłam na niego z dziwnym mętlikiem w głowie, zastanawiając się dlaczego jest tutaj, a nie razem z resztą naszych znajomych. Chociaż bardzo tego chciałam, nie mogłam od niego uciec, toteż poprawiłam swoje spodnie i skłamałam: - Nie było aż tak źle.

Potem zapadła cisza, a ja westchnęłam. Wiedziałam co musiałam teraz powiedzieć. Sęk w tym, że słowa nie chciały przejść mi przez gardło. Biłam się z honorem przez następne parę sekund, aż w końcu oznajmiłam: - Wracając do tamtej nocy... dziękuję za szybką interwencję. Być może mnie nawet uratowałeś, kto to wie.

Davon uśmiechnął się, ale był to bardziej współczujący uśmiech, niż zwycięski. Nie wiedziałam co gorsze.

— Działałem pod wpływem chwili. Pewnie gdybym był całkowicie trzeźwy, zostawiłbym cię na pastwę morskich fal.

Wywróciłam oczami.

— Gdybym ja była trzeźwa, wróciłabym do brzegu bez niczyjej pomocy. Pływam jak delfin.

Davon pokręcił głową z dezaprobatą. Mimowolnie zaczęliśmy kroczyć w tym samym kierunku, co dla nieuważnego obserwatora mogło wyglądać jakbyśmy razem spacerowali. Dobrze, że nigdzie takiego nie było.

— Rozumiem, że imprezy są dla ciebie rozdziałem zakończonym?

Zmarszczyłam brwi, niezbyt rozumiejąc o czym mówi.

— Niby dlaczego? Bawiłam się świetnie, dopóki nie poszliśmy na to durne molo. Na przyszłość muszę lepiej decydować, kiedy jest czas na powiedzenie dobranoc i pójście do łóżka.

— W takim razie idziesz na bal zimowy?

Tutaj w mojej głowie zapaliła się lampka. Czy Davon Savoy właśnie próbował mnie zaprosić na szkolną imprezę? Publiczną? Zrujnować naszą reputację widniejącą jako idealny przykład przyjaźni-nienawiści? Popatrzyłam na niego oniemiała, chyba trochę przesadzając z zaskoczeniem, bo zauważyłam jak coś w jego oczach gaśnie, a na twarzy pojawia się znajoma zmarszczka. Zanim odpowiedziałam, że tak i nie widzę w tym temacie żadnych przeciwskazań, Davon wzruszył ramionami.

— Przyjdź najlepiej z niańką. Alkohol nie jest twoim najlepszym przyjacielem, kto wie w którym rowie skończysz.

— Zabawne — mruknęłam, po czym dodałam: — Już nie udawaj, że rola bohatera tak bardzo ci nie pasowała. Niesamowity Davon Savoy, gotowy rzucić się do wody i raz jeszcze udowodnić wszystkim, jakim wspaniałym człowiekiem jest.

— Jak cię słucham żałuję, że w ogóle kiwnąłem palcem.

— Było mnie zostawić.

— Następnym razem to zrobię.

— To już ustaliliśmy wcześniej, mój bohaterze.

— I dobrze.

— I dobrze — powtórzyłam.

Mierzyliśmy się spojrzeniami, a ja zaraz pożałowałam, że wystawiłam stopę poza cieplutkie łóżko. Mogłam uniknąć tej żałosnej konfrontacji i łudzić się, że Davon nigdy więcej nie poruszy tematu mojego wypadku.

— W zasadzie to ja w ogóle szłam w inną stronę — oznajmiłam twardo, dłonią wskazując prostopadłą ścieżkę. Zatrzymałam się. — Życzę ci miłego dnia, Davon. Najlepiej z daleka ode mnie.

— Powiedziała osoba, która dosłownie wpadła mi pod nogi.

— Żegnam! — zawołałam donośnie, po czym odwróciłam się i odeszłam.

Kroczyłam szybko, a z ust wylatywała mi para. Zacisnęłam dłonie w pięści i postanowiłam, że wrócę do pokoju. Mój spacer bardziej mi zaszkodził, niż pomógł. Naprawdę nie mam pojęcia dlaczego Davon działał na mnie w taki sposób.

Na parterze spotkałam Nate'a Rossa. Stał w małej grupce, a na mój widok przeprosił wszystkich i podszedł bliżej. Policzki miał czerwone, jakby dopiero co przyszedł z treningu, włosy w nieładzie, przyjazny uśmiech i sympatyczne spojrzenie. Przez ramię przerzucił jeansową kurtkę, prezentując t-shirt popularnego, rockowego zespołu.

— Właśnie o tobie myślałem — powiedział, łapiąc mnie za ramię i przeprowadzając do ściany.

Jego znajomi spoglądali na nas rozbawieni, szturchając się wzajemnie ramionami. Ja natomiast nie miałam zielonego pojęcia dlaczego Nate Ross atakuje mnie na środku korytarza, chociaż w życiu zamieniłam z nim może jedno zdanie.

— Masz już randkę na bal zimowy? — zapytał.

Był o wiele wyższy niż ja, a kiedy tak stał, ręką nonszalancko opierając się o jeden z filarów, poczułam jak na twarz wpływają mi rumieńce. Dziewczyny mogły mówić co im się podoba, jednak faktem pozostawało, że Nate był wyśmienicie przystojny.

— Jeszcze nie.

Chłopak uśmiechnął się cwaniacko, nachylając się bliżej i szepcząc mi do ucha: — Lyanna, zechcesz mi towarzyszyć na nadchodzącym balu?

Po karku przeszedł mi przyjemny dreszcz, kiedy skinęłam głową i odparłam, że z wielką przyjemnością. Nate ujął moją dłoń, składając na jej wierzchu szarmancki pocałunek. Potem poprawił swoje włosy, pożegnał się uprzejmie i odszedł. Obserwowałam jak koledzy poklepują go dumni po plecach, kiedy wrócił do swojej grupki.

Starając się nie przejawiać większej wesołości, przygryzłam wargi i ruszyłam w stronę internatu. Musiałam o wszystkim opowiedzieć dziewczynom, chociaż znając Winonę, ptaszki zdołały jej już wszystko wyśpiewać.

Gdy przekroczyłam próg naszej wspólnej sypialni, zbladłam, a następnie zdenerwowana przymknęłam drzwi. Na moim łóżku siedział Hayden, z zainteresowaniem przeglądając podręcznik do matematyki. Nawet nie zauważył kiedy weszłam, bo zdawał się wielce zaskoczony, gdy energicznie wyrwałam mu książkę z rąk i cisnęłam gdzieś na bok.

— Hayden! Do licha, życie ci niemiłe?

Moje przyjaciółki mogły wrócić w każdej chwili, a jednak. Hayden zdawał się nie widzieć w tym absolutnie żadnego problemu, bo zrelaksowany rozłożył ramiona i położył się na materacu. Zanim usiadłam obok niego, zapytałem: — Co ty tutaj robisz?! W mojej sypialni, w biały dzień? Ten internat pęka w szwach, każdy cię mógł zobaczyć! — Zrobiło mi się naprawdę słabo na myśl, że ktoś go spostrzegł. — Hayden, żeby cię piorun strzelił! Przecież Davon jest w szkole, właśnie go widziałam.

Hayden machnął dłonią, jakby wizja rychłej śmierci nie robiła na nim największego wrażenia. Zapewnił mnie rozbawiony, że nikt go nie widział, bo jest mistrzem kamuflażu, a zarazem bardzo dobrze wspina się po gzymsach.

— Jestem prawie jak Lara Croft. Tylko trochę mniej seksowny.

Pokręciłam głową, ze strachem spoglądając na drzwi. Clark przegiął, przekraczając granicę w tak bezczelny sposób.

— Liann, złotko. Nie stresuj się tak, bo na starość będziesz brzydka i pomarszczona. Twoi przyjaciele są w pubie, a Davonem się nie przejmuj. W końcu, po co miałby wchodzić do twojej sypialni, hm?

Widząc jak marszczę brwi, w sekundę usiadł i powtórzył zatrwożony: — Davon Savoy nie ma żadnego interesu w twojej sypialni, prawda? Liann, powiedz mi, że nie.

— Zupełnie postradałeś resztki rozumu. Oczywiście, że nie — stwierdziłam, dodając twardo: — Ty też nie, więc nie mam pojęcia co tutaj robisz.

— Byłem akurat w sąsiedztwie i postanowiłem sprawdzić jak się trzymasz. Przegapiłaś dwie próby. Ledwo zdołaliśmy przekonać Gilly Gilberta, że nas nie zawiedziesz, a ty odstawiasz chorobowe na cały tydzień.

— Egoistka ze mnie!

Hayden pokiwał głową, chociaż widziałam, że żartuje. Wiedziałam też, że przyszedł tutaj jakimś w celu, bo trudno mi uwierzyć, że akurat znajdował się "w sąsiedztwie" i dobrodusznie postanowił zobaczyć jak przebiega moja choroba. Zwłaszcza, że każdego wieczoru, znajdując się pod jego presją, szczegółowo informowałam go o etapach mojego zdrowienia.

— Za tydzień w sobotę mamy pierwszy występ. Pakuj więc mikrofon w futerał, zabieramy cię do Newcastle.

Mina mi zrzedła. Zanim cokolwiek zdążyłam powiedzieć, Hayden zaalarmowany moim brakiem entuzjazmu, zmarszczył brwi i stwierdził: — Błagam, nie mówi mi, że masz plany.

— Co to w ogóle za koncert?

— Znajomy znajomego polecił nas managerowi pubu. Oprócz nas będą jeszcze cztery inne zespoły. Płacą z góry, a bilety są już wyprzedane. Świetna okazja na start.

Zacisnęłam usta w wąską linię, układając sobie wszystko w głowie. Oczywiście, że pierwszy występ naszego zespołu musiał odbywać się w tym samym czasie, co bal zimowy. Czułam, że nie mogę przegapić ani jednego, ani drugiego. Powiedziałam o tym Haydenowi, który najpierw przeszedł widoczne załamanie, a potem jakby doznał olśnienia.

— Odstawimy cię na miejsce przed północą, co? Nie bój się Kopciuszku, nie pozwolę ci przegapić bogolskiej imprezy dla rozpieszczonych dzieciaczków.

Wywróciłam oczami, przypominając sobie, że będzie to najprawdopodobniej mój ostatni bal w Highland Woods. Czując znajome kłucie w sercu, postanowiłam zrzucić kamień, który tak długo na nim ciążył.

— Moi rodzice mają kłopoty w pracy. Podobno firma ostatnio podupadła i prawdopodobnie będą cieli etaty. — Oblizałam wargi, niepocieszona wbijając wzrok w ścianę. — Co za tym idzie, mogą nie być w stanie zapłacić za kolejny semestr w Highland Woods. Jestem zdruzgotana.

Chłopak słuchał w milczeniu, a gdy skończyłam, objął mnie przyjacielskim ramieniem i powiedział: — Wielka klapa z pracą twoich rodziców i z tego powodu jest mi naprawdę przykro. Natomiast jeśli chodzi o Highland Woods... Jakoś nie mogę ci współczuć. Powinnaś się ciszyć, że to jedyna rzecz jaką w tym wypadku stracisz. Mogło być gorzej.

— Jasne, że mogło być gorzej — odparłam, poruszona chłodem Haydena. — Mogłam zostać bez dachu nad głową, bez jedzenia, bez grosza przy duszy... Jednak ciężko pracowałam na swoje miejsce w Highland Woods i właśnie gdy wszystko się układało... Bum.

— Ciężko pracowałaś? — dopytał Hayden, a gdy przytaknęłam, odpowiedział: — Powiedz to Noahowi, który ranki przesiaduje w szkole, wieczorami robi w kawiarni, a w nocy uczy się do egzaminów. Albo Gilly'emu...

— Jestem świadoma, że inni mają gorzej, Hayden — westchnęłam zirytowana. Nie widząc sensu kontynuowania tej rozmowy, machnęłam dłonią. — Wiesz co? Przepraszam, że cokolwiek powiedziałam.

Hayden chyba spostrzegł, że balansował na krawędzi moich nerwów, bo zaraz zdjął swoje ramię i trochę cieplejszym tonem, dodał: — Wszystko się ułoży, Liann. Jeszcze nic nie jest pewne, a ty już przeżywasz. Wyluzuj, okaże się, że cały stres poszedł na marne.

Gdy skinęłam głową, mruknął zaczepnie: — W Hilltop zawsze znajdzie się dla ciebie miejsce.

Popchnęłam go żartobliwie ramieniem, a napięta atmosfera, przez chwilę budująca się w powietrzu, znacznie zelżała. Hayden rzeczywiście mógł mieć racje, a koniec końców mogło się okazać, że zarówno rodzice, jak i moja edukacja wyszła ze wszystkiego bez szwanku.

— Mówiłaś już swoim przyjaciołom?

Pokręciłam głową.

— Jeszcze nie. Nie chce siać zamętu, nie kiedy nic nie jest pewne.

Hayden wyszedł dziesięć minut później, a mówiąc "wyszedł" mam na myśli wyślizgnął się przez okno i zniknął. Wyglądnęłam za nim, obserwując jak łapie się parapetu i zsuwa po rynnie do gzymsu piętro niżej. Nim zdążyłam się odwrócić, usłyszałam jak drzwi do sypialni stają otworem, a do środka wchodzą dziewczyny.

— Lyanna, słyszałam, że idziesz na bal z Natem Rossem — zaczęła śpiewnie Winona, odkładając torebkę na swoje łóżko.

— Tragiczny wybór, jeśli mnie pytasz — wtrąciła jej siostra.

— Dajcie spokój, może Nate nie jest taki zły jak go malujemy — powiedziała Penelope, siadając na materacu i spoglądając na mnie ciepło. — Dobrze cię widzieć na nogach. Jak się czujesz?

— O wiele lepiej.

Przełknęłam poddenerwowana ślinę, bo dosłownie sekundę temu był tutaj Hayden i bałam się, że któraś mogła usłyszeć strzępek naszej rozmowy. Spoglądałam na Winonę, która rozejrzała się podejrzliwie po sypialni, poruszając zabawnie nozdrzami.

— Paliłaś? — zapytała.

Pokręciłam głową, a tamta wzruszyła ramionami. Odeszłam od okna, wzięłam do ręki podręcznik od matematyki i odłożyłam go na szafkę nocną. Potem poprawiłam koc, który po wizycie Haydena był pomięty i nierówno zarzucony.

— Penny, zapraszasz Theodore'a na bal? — spytałam, przygładzając materiał dłonią.

Penelope westchnęła.

— Nie wiem. Próbowałam dzisiaj zagadać z Blythem i zaszczepić w nim pomysł, że być może spotykam się z kimś z Hilltop. Nie był najszczęśliwszy, ale popracuję nad nim.

— Davon będzie o wiele gorszy — przestrzegła Mia, a reszta przytaknęła.

— Davon jest moim przyjacielem od przedszkola. Jestem pewna, że jak dobrze to rozegram, przymknie oko na mój związek. Theodore jest nieszkodliwy. To nie Clark.

— Co fakt, to fakt — przyznała Winona — Jakakolwiek relacja z Clarkiem podchodzi pod zdradę.

Pokiwałam głową, czując jak na policzki wstępują mi rumieńce. Jeśli w tej całej historii nie zdradzi mnie własne poczucie winy to z całą pewnością zrobi to moje ciało.


Od teraz trochę zwolnię z publikowaniem prawdopodobnie, bo mi się skończyły rozdziały w zanadrzu. Pozdrawiam serdecznie, całuję i życzę smacznej kawusi!!1 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro