19. Nic się nie zmienia w Nowy Rok

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedziałam na kanapie, w uszach mi brzęczało, w głowie miałam alkoholowy mętlik i na przekór zdrowemu rozsądkowi, bardzo mi się to podobało. Davon trzymał swoją dłoń na moim udzie i rozkojarzony wodził palcami po skórze, rozmawiając o czymś z Blythe'm. Dotyk miał przyjemny, wręcz elektryzujący. Nie mogłam się skupić na niczym innym.

Penelope przyglądała nam się rozbawiona. Zajmowała miejsce tuż obok Blythe'a i dzisiaj nic nie piła, z oczywistych powodów. Zaproponowaliśmy jej alternatywę; w końcu nie musieliśmy iść do Orchid, mogliśmy po prostu zostać w szkole, urządzić imprezkę w salonie, kupić szampana, pójść nad wodę, albo do centrum na pokaz fajerwerków. Penelope jednak nalegała, a na tę chwilę wyglądało, że zyskała nawet prywatnego ochroniarza, bo Blythe nie opuszczał jej na krok. 

W pewnym momencie zauważyłam, że skończyłam swojego drinka. Odłożyłam pustą szklankę na stół i zakomunikowałam głośno, że idę do baru. Davon popatrzył na mnie niepocieszony, pytając czy chcę, żeby poszedł ze mną. 

— Och, nie ma takiej potrzeby. Zaraz wracam. 

Wstałam i już miałam odejść, kiedy coś kazało mi się odwrócić i pocałować Davona w usta. Czyn niespodziewany, trochę chaotyczny, ale zdecydowanie przyjemny, bo chłopak uśmiechnął się po wszystkim i ścisnął mnie za dłoń. Oczy miał nadzwyczajnie miłe, jakby troskliwe. Cała ta relacja przeżyła tak nagły wzlot, że czasami nie mogłam uwierzyć, że ten Davon to ten sam Davon, który uprzykrzał mi egzystencję przez ostatnie kilka lat. 

Przedostałam się przez tłum, poruszając się w rytm latynoskich rytmów, które serwował DJ. Głowę miałam lżejszą niż zwykle i po raz pierwszy od dłuższego czasu, czułam, że mogłam odetchnąć. Oczywiście dalej nawracała do mnie kwestia zespołu Haydena i obietnica, którą mu złożyłam. Nie mogłam się wywinąć. Byłby to okropne zagranie, na które żaden z nich - nawet Gilly Gilbert - nie zasłużył. Widziałam, że wkładają w ten zespół całe serce i czas, a ja byłabym prawdziwym potworem z dziurą zamiast sumienia, gdybym miała na to wszystko splunąć. 

Kiedy czekałam przy barze, poczułam, że ktoś przystaje obok i się na mnie gapi. Wywróciłam oczami, bo zapach tych perfum był mi doskonale znany. Zanim odwróciłam głowę, zacisnęłam mocno usta, próbując powstrzymać nawracający uśmieszek i odkaszlnęłam.

— Hayden, jak miło cię widzieć.

Zatrzepotałam rzęsami, starając się posłodzić atmosferę, która znikąd stała się gorzka i ciężka. Hayden nie wyglądał na zadowolonego, ale nie był też przesadnie zły. Ramiona miał zaplecione na piersi, brew uniesioną w górze, a stopą przytupywał w rytm muzyki. Nie musiałam nawet zgadywać, że wiedział o mnie i Davonie. 

— Liann, złotko, ty albo jesteś masochistką, albo Savoy cię szantażuje. Mrugnij dwa razy, jeśli robisz coś wbrew wolnej woli. 

Pokręciłam głową, przygryzając wargi. Hayden westchnął, przykładając dłoń do policzka. Spoglądał na mnie przerażony; jakbym conajmniej przyniosła ze sobą pistolet TEC-9 i zagroziła, że wystrzelam całe Hilltop. Chwilę zajęło mu zrozumienie, że nie żartuje, że sprawy mają się tak a nie inaczej, a gdzieś po drodze scenopisarz tego dramatu wywrócił się, wywinął kozła i zupełnie stracił głowę. 

— Czy nie następuje tu drobna kolizja dwóch różnych planów? Wiesz, z jednej strony zespół, z drugiej Savoy...

— Naprawdę, Hayden? W życiu bym nie pomyślała! — Klepnęłam się teatralnie w czoło. Popatrzyłam na niego spod rozwartej dłoni. — Jakim cudem na to nie wpadłam?! Wcale nie stanowiło to mojej głównej obawy od dnia, kiedy się zapytałeś. Jednak teraz widzę, że chyba znalazłam się w impasie!

Hayden machnął na mnie ręką. Wepchnął się trochę bardziej do przodu i położył łokcie na blacie baru. 

— Co pijesz, zdrajco? 

— Zdrajco? — powtórzyłam rozbawiona.

— Po prostu nie mogę uwierzyć, że w talii jest tyle innych kart, a ty wybierasz kogoś takiego jak Savoy. — Załamał się, a potem dodał, trochę ciszej i poważniej: — Liann, złotko, martwię się o ciebie i tyle. Savoy nie słynie z dobrego serca, a ty jesteś dla niego zbyt delikatna. Nie chcę, żebyś skończyła płacząc w poduszkę. 

Oblizałam niepewnie wargę, spoglądając przez ramię. Wiedziałam, że Hayden nie kłamał i wypowiedział na głos to, co czasem krążyło mi po głowie. Bo ile minęło od czasu, od kiedy spotykał się z Chiarą? A biedna Keira? Przeraziło mnie, że może nieznana wcześniej arogancja rozpala mnie od środka i przekonuje, że tym razem będzie inaczej, że jestem inna niż one, że Davonowi zależy. 

— Wódka z sodą, proszę — mruknęłam, nachylając się nad blat i stając dokładnie w tej samej pozycji co Hayden. — Podwójna.

Chłopak szturchnął mnie żartobliwie ramieniem. Zapewne zauważył, że gdzieś zgubiłam swój wcześniejszy wigor. Zamiast tego do serca wdarł się niepokój, a z nim leniwie przywlekł się cały stres, którego tak starałam się pozbyć. 

— Och! Liann, złotko, ty się lepiej rozpogódź. Straciłaś bezpowrotnie mój szacunek, ale wyglądasz na szczęśliwą, a w nowy rok trzeba wejść z radością, więc zdrówko królowo i lecimy dalej!

Barman skończył przygotowywać nasze drinki, Hayden zapłacił kartą, a potem wznieśliśmy przyjacielski toast za to, co jeszcze przed nami. Stuknęliśmy się szklankami i patrząc sobie głęboko w oczy, wypiliśmy po łyku, walcząc z nawracającymi chichotami. Bo ta cała sytuacja, choć zaczęła się dosyć poważnie, była tak naprawdę komiczna. Hayden złapał mnie za ramię i zapytał, czy nie chcę iść z nim coś wciągnąć. Byłam w stanie się zgodzić i pewnie nawet bym to zrobiła, gdyby nie Davon, który zmaterializował się niebezpiecznie blisko i teraz patrzył na nas oboje ze zmrużonymi oczami. 

— Clark.

— Savoy.

Hayden pokręcił głową, mierząc się nienawidzącym wzrokiem ze swoim głównym wrogiem. Przez sekundę miałam pomysł, że może to ten moment, kiedy wchodzę na środek i prowadzę ich obu za dłonie w stronę pokoju. Potem następuje wymiana uścisków, wojna skończona, a my wszyscy możemy odetchnąć. Niestety, Davon spoglądał na Haydena jakby ten conajmniej przytoczył się tutaj z kontenera na śmieci, a tamten nie był wcale lepszy. W końcu zacisnął usta i oznajmił:

— Za niedługo północ, psujesz mi pozytywną energię, Savoy. Wracaj do swojej złotej klatki. 

A potem odwrócił się na pięcie i odszedł obrażony, popijając swojego drinka. Ja natomiast przygryzłam wargę i to tak mocno, że poczułam na języku posmak krwi. Davon patrzył się to na mnie, to na szklankę, to znowu na bar. Wyglądał jakby intensywnie nad czymś myślał i chyba rzeczywiście tak było, bo skrzywił twarz i zapytał pogardliwie:

— Czy Clark postawił ci właśnie drinka?

Wydęłam usta, jakbym nie miała zielonego pojęcia o czym mówi. Wzrok Davona był jednak surowy, z lekka onieśmielający, więc westchnęłam tylko nieporadnie i wzruszyłam ramionami. 

— Ta...

— Dlaczego Clark stawia ci drinki, Lyanna? 

Na to pytanie było już trudniej odpowiedzieć, bo nie chciałam przypadkiem zapoczątkować lawiny, która szybko pokryłaby mnie, zespół i cały mój ostatni dorobek. Nie potrzebowałam kłótni; w zasadzie znajdowałam już się tak blisko mety z The Indie Librarian's Club, że naprawdę przeczuwałam, że wszystko mogło mi ujść płazem. Oto dwie strony są zadowolone, a moje sumienie czyste. Teraz jednak, stojąc przed Davonem, który gwoli ścisłości wyglądał jakby zaraz miał zanurkować w tłum i wyciągnąć za fraki Haydena, nie byłam tego taka pewna. Patrzyłam w jego oczy, bojąc się ujrzeć w ich głębi rozczarowanie. 

— Jesteśmy z jednej mieściny. Przez przypadek na siebie wpadliśmy w kolejce i jakoś tak wyszło — odpowiedziałam spokojnie, a potem - chcąc rozluźnić atmosferę - szturchnęłam go zaczepnie ramieniem i zapytałam: — Zazdrosny jesteś, Davon?

— Zazdrosny o co? O Clarka? — Zaśmiał się, podchodząc bliżej. 

— Na to wygląda.

Założyłam mu dłoń na szyi i przez chwilę wyglądało jakbym miała paść ofiarą namiętnego pocałunku, ale wywinęłam się zgrabnie z tej sytuacji i energicznie popiłam swojego drinka. Noc była młoda, potrzebowałam naładować baterię, zwłaszcza, że Davon znalazł się alarmująco blisko moich sekretów. 

— Rzadko bywam zazdrosny.

— Wow, jesteś naprawdę cool , Davon. — Wywróciłam oczami, dłonią wodząc po kołnierzu jego koszuli. — Too cool for school. 

Pociągnęłam go zalotnie na bok. Szklankę odłożyłam na pobliskim stoliku, plecami przywierając do ściany. Davon zdawał się połknąć przynętę, bo w końcu przestał mówić i zadawać mi pytania. Prawą dłoń oparł obok mojej głowy, lewą włożył we włosy. Światła tańczyły mu na twarzy, na pół-przymkniętych oczach, jego zapach stał się bardziej wyrazisty, dotyk pewniejszy. Salę przez chwilę rozjaśniała błyskawica białości, a potem wszystko stało się znowu ciemne. Na sufit wystrzeliła fantazja kolorów. Bit przyśpieszył, DJ całkowicie oszalał w swojej budce, a my poddawaliśmy się narzucanemu rytmowi. Splotłam dłonie na karku Davona, bo bałam się, że upadnę, że zaraz rozsadzi mnie apogeum emocji, że stracę panowanie. 

— Ja się chyba nigdy do tego nie przyzwyczaję.

Przechyliłam głowę, jeszcze mocniej chwytając Davona. Czułam się jak wampir, który żywi się na swojej ofierze. Popatrzyłam zadowolona na Blythe'a i Penelope, którzy jakimś cudem nas znaleźli, a teraz stali obok ze skrzyżowanymi ramionami na piersi. 

— Czuję się jakbym oglądał swoje rodzeństwo.

Davon odwrócił się.

— Blythe, jesteś obrzydliwy. 

— Zgadzam się w stu procentach — dodałam.

Serce zwolniło do normalnego tempa, a ja westchnęłam. Niech żyją przyjaciele i ich wyczucie czasu.

— Zobacz, już nawet zgadzają się ze sobą! — Penelope złapała Blythe'a za ramię. — To koniec, naprawdę. Nowy rozdział w historii naszych żyć. 

— Wojna się skończyła* — dodał Blythe, ocierając kąciki oczu.

✥✥✥

Patrzyłam na swoje odbicie, próbując zadecydować czy jestem jeszcze trzeźwa. Nachyliłam się nad umywalkę, palcem rozszerzając powieki. Białka miałam przekrwione, oczy maślane, na twarzy zastygł mi tępy uśmiech. Stanęłam na palcach, nos praktycznie wciskając w taflę lustra. Kciukiem przecierałam rozmazaną mascarę, tak zaabsorbowana działaniem, że nie zauważyłam jak obok mnie ktoś staje i obmywa wodą twarz. Dopiero gdy uslyszałam cichutkie chlipanie, zdziwiona spojrzałam na bok. 

— Mia? 

Dziewczyna oglądnęła się przez ramię, a widząc mnie, zaczęła chlipać trochę głośniej. Bez słowa podeszłam bliżej i rozłożyłam ramiona. Mia przytuliła się do mnie, kładąc głowę na piersi. 

— Co się dzieje? — zapytałam zmartwiona, głaskając ją po włosach. 

— Niedobrze mi — wymamrotała. — Chyba muszę iść do toalety.

Szybko odprowadziłam ją do kabiny, zamykając za nami drzwi. Mia klęknęła na podłodze i otworzyła klapę. Ja natomiast przykucnęłam obok, spokojnie zbierając jej włosy w kucyka i upewniając się, że nie wpadają na jej twarz, zapytałam:

— Czemu płaczesz?

Mia otarła łzy wierzchem dłoni, burcząc coś pod nosem. Nic nie zrozumiałam, dlatego nachyliłam się bliżej. Oczywiście zaraz tego pożałowałam, bo tamta objęła sedes dłońmi i zaczęła wymiotować. Odwróciłam wzrok. 

— Blythe... — wyjęczała w przerwie. — Blythe mnie nie lubi.

Potem znowu chlusnęło, a ja zmarszczyłam brwi. Nie rozumiałam o co jej chodzi, bo Blythe był z reguły bardzo przyjazny i rzadko kiedy naprawdę kogoś nie lubił. Reguła co prawda miała swój wyjątek i dotyczyła uczniów Hilltop, ale to raczej jasne jak słońce. 

— O czym ty mówisz, Blythe cię lubi! 

Dopiero gdy wypowiedziałam to na głos zrozumiałam, że nie chodziło tutaj o przyjacielskie stosunki. Blythe i Mia w przeszłości ze sobą wychodzili, ale nie sądziłam, że dalej mogą żywić do siebie jakieś uczucia. Byłam pewna, że to prehistoria, dinozaury i jaskinie. A jednak. 

— Nie, nie... — Pokręciła głową, patrząc na mnie smutno. — Jemu tylko zależy na Penny. Całą noc próbowałam z nim zagadać i za każdym razem mnie zbywał. 

— Och! Przecież Penny ma chłopaka. Blythe to wyłącznie jej przyjaciel, mogę cię zapewnić. 

— Nie wiem, Lyanna. Ty i Davon to dowód, że nic nie jest pewne. 

Znowu się nachyliła, ale potem jakby zmieniła zdanie i sięgnęła do spłuczki. Zamaszystym ruchem zamknęła sedes i ukryła twarz w dłoniach. Złapałam ją pokrzepiająco za kolano.

— Mia, Blythe jest chłopakiem. A wiesz co to znaczy? Że nie potrafi dostrzec prostych sygnałów. Pewnie dalej myśli, że wszystko pomiędzy wami jest skończone. 

— Mówisz tak, bo jest ci mnie żal — zachlipała. — Popatrz na mnie, jestem do niczego, nikt się mną nigdy nie zainteresuje. Będę sama do końca świata. 

— To nieprawda. Jesteś naprawdę wartościową i piękną dziewczyną, przestań gadać takie głupoty. Jestem pewna, że Blythe nawet nie zdaje sobie sprawy, że nadal go lubisz. 

 — Może gdybym wyglądała jak ty — kontynuowała, wsadzając głowę miedzy kolana. Potem znowu ją uniosła. Policzki miała czerwone od płaczu, a rzęsy zlepione czarnym tuszem. — Tacy jak ty potrafią sobie nawet ugrać Savoy'a, a mi nie zostaje nikt, bo nikt mnie nie chce! Nienawidzę liceum, chcę już stąd odejść. 

— Mia, bo zaraz cię uduszę. Nie możesz tak mówić. Jesteś atrakcyjna, jesteś inteligentna i przecież jakbym myślała inaczej, to bym ci niczego takiego nie powiedziała. 

— Naprawdę?

— No tak! A teraz chodź, bo zaraz północ i musimy cię doprowadzić do porządku. 

To mówiąc, pomogłam jej wstać. Razem podeszłyśmy do umywalki, gdzie przetarłam jej oczy papierem i delikatnie poprawiłam makijaż asortymentem z własnej torebki. Mia w końcu przestała płakać; teraz tylko kiwała się na boki, pociągając nosem. Kiedy skończyłam, westchnęła cicho.

— Och, kocham cię Lyanna, jesteś najlepsza. Savoy na ciebie nie zasługuje, masz złote serce. 

Zmarszczyłam brwi, zasuwając torebkę. Mia nie była w najlepszej formie i nie dziwiłam się, że gada trochę od rzeczy, ale nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego nagaduje na Davona. Zawsze myślałam, że jesteśmy zgraną grupką. 

— Co masz na myśli?

— Każdy wie, jaki jest Davon. Żadna z dziewczyn nie dała wam dłużej niż miesiąc. 

— Zakładałyście się?

Zrobiło mi się dziwnie nieprzyjemnie. Moje przyjaciółki plotkowały za moimi plecami i chociaż reputacja Davona ciągnęła się za nim jak najgorszy smród to nie sądziłam, że wróżą mi aż tak niedobrze. 

— Przecież to żarty — mruknęła, klepiąc mnie po plecach. — Wiesz, że to żarty. 

— Jasne — odpowiedziałam głucho. — To tylko żarty.

Wyszłyśmy na zewnątrz, gdzie zaraz odnalazłyśmy resztę grupy. Blythe rozmawiał z bliźniaczkami, Penelope podskakiwała w miejscu z zimna, a Davon palił fajkę. Na mój widok uśmiechnął się uroczo, strzepnął popiół i wyciągnął rękę. Stanęłam obok w milczeniu. 

— Mia, gdzieś ty się podziewała? — Hailey złapała ją za oba ramiona, patrząc czy jest cała i zdrowa. — Po ostatniej sytuacji z Penelope miałyśmy się trzymać razem!

— Byłam z Lyanną. — Mia odwróciła się w moją stronę i posłała mi przyjazny uśmiech. 

Byłam tak zamyślona, że nawet go nie odwzajemniłam. Spoglądałam za to niepewnie na Davona. Jego intencje zdawały się szczere, ostatnio był dla mnie bardzo kochany i chociaż nie przychodziło mu to łatwo, to momentami troskliwy. Czy to jednak znaczyło, że się zmienił? Że dosłownie wszyscy są w błędzie, dziewczyny przegrają swoje zakłady, a my przetrwamy próbę? 

Davon delikatnie uniósł mój podbródek, a ja strząsnęłam z siebie nieprzyjemne myśli. Wyglądał na zmartwionego.

— Wszystko w porządku?

— Tak. — Uśmiechnęłam się. — Zamyśliłam się, przepraszam.

Potem ktoś w tłumie zaczął odliczać. 

Dziesięć. 

Z klubu wychodziło coraz więcej osób. Na zewnątrz zrobił się ścisk; Davon wyrzucił niedopałek i przyciągnął mnie bliżej.

Dziewięć. 

Objął mnie ramionami, przykładając swój policzek do mojego. Twarz miał ciepłą, przyjemną, a ja wsłuchiwałam się w jego przyciszony oddech. 

Osiem.

Przygryzłam wargi. Denerwowało mnie, że ludzie już wydali swoje wyroki. Lyanna i Davon, przypadek stracony, termin ważności do stycznia. Nieszczęście zapisane we wnętrzu ich dłoni, niekompatybilne gwiazdy, błąd w Matrixie. 

Siedem.

Uniosłam głowę, krzyżując nasze spojrzenia. Davon się uśmiechał, delikatnie, na swój sposób uroczo. 

Sześć.

W oczach kryły mu się gwiazdy; nieśmiałe, migotały niewyraźnie, emanując ciepłem. Zmęczone, ale zdecydowane. 

Pięć. 

Mój oddech wznosił się jak chmura w powietrze i tam też znikał w ciemności. Noc nas połykała, ale gdzieś w środku tego wszystkiego było światło. Pędziliśmy przed siebie i już nie mieliśmy odwrotu. 

Cztery. 

Nasze uczucie kompletnie spaliło moje ideały. Nie myślałam jak wcześniej. Nie wierzyłam tym zło-wróżącym głosom, które kazały mi zakopać to, co dopiero się zaczęło. Byłam ciekawa, może łatwowierna, ale szczęśliwa.

Trzy.

Twarz Davona mieniła się przyciszonymi kolorami grudnia. Z bliska, była jeszcze piękniejsza niż zwykle. Moje serce, już zupełnie zgubione i zgłupiałe, przyśpieszyło bicie. 

Dwa.

Mróz długaśnym jęzorem lizał mnie po nosie. Nie czułam jednak zimna.

Jeden.

Niebo rozświetliła eksplozja świateł. Wybuchy zagrzmiały w moich uszach, niosąc się echem po rozbudzonym Lakedale. Powietrze zabarwiło się kolorami, a my staliśmy po środku tego chaosu, całując się z pasją. Był to środkowy palec do wszystkich wokół; niech mówią co chcą, my zrobimy swoje. 

— Szczęśliwego nowego roku, Lyanna.

— Wzajemnie, Davon. 


*WAR IS OVEEEEER

Przepraszam za tę angielską wstawkę w dialogu Lyanny z Davonem, ale mega mi pasowała, więc nie miejcie mi za złe. Całuski i szczęśliwego nowego roku hihi

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro