22. Nie patrz wstecz w złości

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Do kuchni wpadały poranne promienie, a po wczorajszej ulewie nie było ani śladu. W powietrzu wirowały kłębki kurzu, drewniane deski lśniły w zimowym słońcu, a na szybie zakwitła pajęczyna mrozu. Z kanciastego radia leciała ramówka BBC, głośniki szumiały starością, a głos który się z nich wydobywał należał do amerykańskiego muzyka, Rodrígueza. Dźwięki gitary falowały w powietrzu, roznosząc przyjemną sielankę i uciekając gdzieś na korytarz. Babcia wyszła przed ósmą na market farmerów, a zakupy wciągnęły ją w takim stopniu, że do tej pory jeszcze nie wróciła. Zostawiła nam tylko kartkę z wiadomością, prosząc żebyśmy na nią nie czekali.

Opierałam brodę na dłoniach, obserwując rozleniwiona jak Davon Savoy krząta się po kuchni i próbuje ugotować nam śniadanie. Było to zjawisko zabawne nie tylko dlatego, że Davon nie miał pojęcia gdzie co leży; bardziej bo wyglądał jakby nigdy w życiu nie przygotował pojedynczego posiłku. Doceniałam jego starania, więc próbowałam się nie odzywać. Dopiero gdy o mało nie użył metalowego widelca do wymieszania jajecznicy na patelni, przestrzegłam go, że jeśli porysuje babci teflon, prawdopodobnie ponownie wkroczą na wojenną ścieżkę. Dla bezpieczeństwa, wręczyłam mu drewnianą łopatkę i odebrałam sztuciec. 

— Myślałem nad tym, co powiedział twój kolega.

— Mój kolega? — powtórzyłam, wrzucając widelec do zlewu. Następnie oparłam obie dłonie na blacie i podciągnęłam się w górę. — Och, masz na myśli Asha. 

— Moglibyśmy dzisiaj do nich wyjść. Jeśli tylko masz ochotę. 

Przekręciłam głowę, machając w powietrzu nogami. Oczywiście, że chciałam spotkać się ze swoimi starymi znajomymi - nie miałam jednak pojęcia, że Davon się zgodzi. Ewidentnie nie były to jego klimaty, bo daleko było nam do bogatych dzieciaków z Lakedale i wolny czas spędzaliśmy raczej w naszych ciasnych pokojach, słuchając muzyki i plotkując na tematy małomiasteczkowe. Oczywiście jeśli nic się nie zmieniło od mojego wyjazdu. Savoy natomiast obracał się w bardziej wyrafinowanym towarzystwie i chociaż nigdy nie miałam okazji poznać jego znajomych spoza szkoły to mogłam sobie tylko ich wyobrazić. 

— Jasne, bardzo bym chciała — odpowiedziałam. — Tylko... 

Davon otrzepał łopatkę o krawędź patelni, a następnie popatrzył na mnie przenikliwym wzrokiem. Kolorowe światełka odbijane przez witraż przyczepiony na karniszu tańczyły mu po twarzy, a oczy błyszczały uroczo. 

— Tylko? 

Przysunął się bliżej, a ja zadarłam głowę. Przez stare zwyczaje i tradycje, nie potrafiłam się jeszcze do niego przyzwyczaić. Może dlatego zarumieniłam się nieśmiało, ramieniem przysłaniając swój niewinny uśmieszek. 

— Tylko nie wiem czy to jest twój vibe

— Mój vibe? — Zmarszczył czoło, kładąc dłonie po obu stronach moich ud. Nachylił się tak, że nasze nosy praktycznie stykały się koniuszkami. — Lyanno, czy ty się mnie wstydzisz? 

— Fascynuje mnie twoja logika, bo jakim cudem dobrnąłeś do takiego wniosku?

— Czemu w takim masz jakieś wątpliwości? 

Wywróciłam oczami, starając się wyplątać z pułapki jego spojrzenia. Nadaremno, bo na tę chwilę Davon był wszędzie. 

— No nie będę ukrywać, że jesteś troszkę z innych warstw społecznych, mój miły. — Położyłam dłoń na jego ramieniu, palcami wygładzając bawełniany materiał koszulki. — Arogancki, można by nawet rzec. 

— Bzdura — zawyrokował, kręcąc głową. 

— Przykładowo, czując zapach twojej jajecznicy jestem w stanie stwierdzić, że bardzo rzadko bywasz operatorem patelni — zaśmiałam się cicho, a on odwrócił głowę i popatrzył na palnik. — Kiedy ostatni raz samodzielnie przygotowałeś sobie śniadanie, Davon?

— Niedawno — burknął, odwracając się i próbując uratować to co mogło jeszcze nadawać się do spożycia. — W gruncie rzeczy to uwielbiam gotować. 

— Tego jestem absolutnie pewna, Savoy — poklepałam go żartobliwie po ramieniu, a potem ześlizgnęłam się z blatu. — Prawie tak samo jak ja uwielbiam grę w lacrosse i polo. 

— Akurat polo nigdy nie należało do moich ulubionych rozrywek. 

— To co, nigdy nie rozegrałeś nawet jednego, malutkiego meczyku w malutkim, prywatnym klubie, do którego dostęp ma tylko malutka część społeczeństwa?

Davon nie odwracał wzroku z patelni, mieszając zamaszyście. Wolną dłonią wyłączył ogień, a bez lecącego gazu w kuchni zrobiło się jakby ciszej. 

— Może jeden, kiedyś, w zamierzchłych czasach. Każdy może grać w polo, to wolny kraj.

— Proszę, nie powtarzaj tego przy nikim nigdy więcej — zaśmiałam się i zanim postanowiłam zostawić go życie w spokoju, podparłam ręce na bokach, pytając: — Ile razy byliście całą rodziną na wyścigach w Ascot? 

— Ascot, też mi wyznacznik bogactwa — westchnął przeciągle, spoglądając na mnie przez ramię. — Najtańsze bilety chodzą od ilu... Pięćdziesięciu funtów? 

— Widzisz, dla klasy średniej to już całkiem spory wydatek. Przykładowo jak byłam młodsza, mojej rodziny nie było na to stać. 

Chłopak oparł się o blat, przekręcając głowę. Na twarz wtoczył mu się uśmiech, na pierwszy rzut oka pogodny, ale jeśli ktoś znał Davona dłużej niż tydzień mógł dostrzec lekko wyczuwalne nutki zuchwałości. 

— Chciałaś jechać do Ascot, Lyanna? 

— Tak. Jak miałam trzynaście lat. Żeby zobaczyć królową Elżbietę. 

— W takim razie przygotuj kapelusz na czerwiec. 

— Pewnie. — Zmrużyłam oczy. — Daj mi tylko zadzwonić do mojej ulubionej modystki. 

— Mam parę do polecenia. 

Wypuściłam powietrze z ust, nie mogąc powstrzymać śmiechu.

— Davon rozmowa z tobą jest ewenementem ponad skalę, bo ja nie mam pojęcia kiedy żartujesz, a kiedy mówisz prawdę — wyznałam, kręcąc z niedowierzeniem głową. — Większość czasu mam jednak nadzieję, że to pierwsze. 

— Z reguły nie żartuje, słońce. 

Minę zmienił na tę z rodzaju grobowych, chyba tylko po to, żeby jeszcze się ze mną podroczyć. Prawy kącik ust go jednak wydał, bo drgał momentami, zdradzając jego prawdziwe intencje. Ja natomiast nie mogłam pozbyć się ciepłego uczucia, które wypełniało mnie od środka i przekonywało, że jest nam razem całkiem dobrze. 

Może dlatego zdobyłam się na odwagę i gdy później siedzieliśmy przy stole, ostrożnym krokiem rozpoczęłam spacer po niepewnych gruntach. Niby to przypadkiem, niby celowo, przekierowałam rozmowy na tory prowadzące prosto do Lakedale. Droga nierówna i często wyboista, zwłaszcza gdy zakręci się niebezpiecznie blisko Hilltop. 

— Podjęłam decyzję w sprawie swojej edukacyjnej wędrówki. Pomyślałam, że daruje sobie ostatni rok w Highland i po wakacjach...

— Nie. 

Uniosłam spojrzenie, oblizując niepewnie wargi. Wcześniejsza wesołość Davona wzniosła się w powietrze i tam też wyparowała. Wzrok, którym mnie obdarował nie należał do najprzyjemniejszych i zdawał się ucinać wszelaką dyskusję. 

Cóż, być może ta postawa podziałałaby z kimś innym, ale Savoy nigdy mnie nie przerażał. Nie tak naprawdę. 

— Nie mogę wziąć od ciebie pieniędzy na kolejny rok. Odpada, bo czuję się już wystarczająco głupio.

— To tylko stypendium.

— I dostałam to stypendium, bo...?

— Bo masz szczęście. Bo wybrała cię maszyna do losowania stypendiów — powiedział, odkładając widelec na brzeg talerza. — Nic wielkiego, więc nie drąż tematu.

Oparłam policzek na zaciśniętej dłoni, małym palcem bawiąc się wargą. Davon nie spuszczał ze mnie spojrzenia; nawet kiedy ręką szukał kubka z kawą. Gdy w końcu go znalazł, wziął głośnego łyka i odchylił się wygodnie na oparciu.

— Coś jeszcze?

— Davon, przestań zachowywać się jak Savoy — poprosiłam grzecznie. — Nie pytałam cię o zdanie. Tylko oznajmiam, że prawdopodobnie liceum skończę w Hilltop.

— Ja też cię nie pytam o zdanie. Moja dziewczyna nie będzie chodzić do Hilltop. 

Zapadła cisza, gdzie w tle tykający zegarek szeptał sekundy, a radio trzeszczało w swoim niezmąconym rytmie. Rozbawiony uśmiech rozrywał mi policzki, a ja przeznaczyłam całą siłę swoich mięśni na jego zwalczenie. Davon na początku nie zauważył zmiany w atmosferze, bo dalej siedział obrażony, unosząc się na niewidzialnej chmurce swojej własnej dumy. Dopiero za chwilę zmarszczył brwi, odłożył kubek na stół i oznajmił:

— Przejęzyczyłem się.

— Och, czyżby? — Uniosłam głowę. — Korzystne wytłumaczenie. 

— Miałem na myśli "najbardziej irytująca dziewczyna jaką znam" — odkaszlnął.

— To już nie jestem "słońcem dni twoich?"

— Żartowałem.

— Davon, ale przecież ty z reguły nie żartujesz — przypomniałam. 

— Lyanna, zrób coś dla moich nerwów i przestań mówić. 

— Hm, więc tak się zwracasz do swojej nowej dziewczyny?

— Ciekawe czy prawnik mojego ojca będzie w stanie mnie wyciągnąć za morderstwo. 

— Dasz mu odpowiednie stypendium i pewnie się dogadacie.

Zauważyłam jak do oczu wraca mu wcześniejszy błysk, więc zadecydowałam porzucić temat Hilltop i mojej szkolnej kariery. Najważniejsze, że dałam mu znać. Spodziewałam się, że zanim minie lato pogodzi się w głowie z taką ewentualnością i da mi święty spokój. Na tę chwilę było bajkowo, ale Hayden miał rację. Nie mogłam polegać na łasce-niełasce Davona, bo chociaż bywał chłopakiem ze szczerego złota to jednak naturę miał kapryśną i nieprzewidywalną. 

Cokolwiek zawisło między nami zostało przerwane przez wibracje mojego telefonu. Z nieukrywanym smutkiem zamilkłam, w skupieniu czytając wiadomość od Asha. Następnie wystukałam odpowiedź i zanim Davon zdążył mnie zapytać "kto to?" przedstawiłam mu plan dzisiejszego popołudnia.

— Po obiedzie idziemy do Kings Arms.  

✥✥✥

O piątej pub nafaszerowany był miejscowymi, a nam udało się zająć ostatni wolny stolik. Drewno było obklejone mokrymi okręgami po szklankach, dywany śmierdziały starością, a w telewizorze leciała transmisja wyciszonego meczu Premier League. Przy barze siedzieli stali klienci, popijając kolejne kwarty piwa. Ich głowy praktycznie znikały pośród pustych kufli. Przy ścianie wisiał materiałowy ekran do karaoke, gdzie w obecnej chwili wyświetlały się słowa do "Sweet Caroline". 

Davon siedział obok mnie, ubrany w szkolną koszulę, którą przed wyjściem uprała mu babcia. Dłonie miał złączone na udach, a prawą stopą rytmicznie uderzał w nogę stołu. Nie uśmiechał się, ale nie miał też swojej wstrętnej, ważniackiej miny, z której tak słynął w Highland Woods.

Obok przysiadł Ash, a naprzeciwko Keith, George i Ella. Co z tymi pierwszymi chodziłam kiedyś do klasy, to zarówno George jak i Ella byli mi nieznajomi. Oczywiście na tyle, na ile małe miasto pozwalało im być anonimowymi. Widziałam ich parę razy w podstawówce, ich twarze nieraz mignęły mi w centrum, ale jakoś nigdy nie miałam okazji z nimi porozmawiać. 

Z ich opowieści wynikało, że z Ashem poznali się w pierwszej liceum.

— Nasza szkolna legenda — stwierdziła Ella, popijając piwo. — Pamiętam jak siedzieliśmy w klasie, a nauczyciel nie chciał puścić nas na lunch. Ashai wyskoczył wtedy przez okno. 

— Kłamstwo. — Chłopak zamachał gwałtownie ramionami, wszystkiemu zaprzeczając.

— Tak było! — Włączył się Keith, kopiąc go pod stołem. — Bałeś się, że wyprzedadzą wszystkie kurczaki w panierce w BFC. 

— Co to BFC? — zapytał zdezorientowany Davon.

— Najlepszy Smażony Kurczak — wyjaśnił Ash. — Takie KFC, ale wersja dla zadupia. 

Keith pokręcił głową wyraźnie roześmiany, a George jednym łykiem dokończył swoje piwo. Odłożył szklankę z hukiem, nadgarstkiem otarł usta i zadecydował, że przyniesie szoty. Zanim całkowicie wstał, oparł się dłońmi o blat, mierząc wszystkich czujnym wzrokiem. 

— Tequila? — Wskazał na mnie palcem, a ja skinęłam chętnie głową. Następnie przeniósł spojrzenie na Davona — Tequila? 

— Niech będzie tequila. 

Po zadaniu tego samego pytania jeszcze trzy razy, przepchnął się pomiędzy nogami Keitha i Elli,  odchodząc w stronę baru. Spoglądałam jeszcze chwilę na jego plecy, a później odwróciłam się twarzą do pozostałych.

— No, Lyanna, czekamy na opowieści. — Ashai wyciągnął rękę, łapiąc przyjacielsko moje dłonie. — Jak się bawisz w Lakedale? 

— To sama przyjemność, zwłaszcza wśród takiej elity narodu — odpowiedziałam, zaczepnie szturchając Davona łokciem. Ten uśmiechnął się tylko krzywo, jakby od niechcenia. — A tak serio, to czuję się tam super. Mamy trochę miejscowych dramatów, ale ogólnie nie mogę narzekać.

— A ty i Davon... Jak się poznaliście? — rzuciła Ella, nachylając się bliżej. 

— Właśnie! — Spojrzałam przez ramię. — Jakie jest twoje pierwsze wspomnienie o mnie? Dosłownie, co ci przyjdzie najpierw do głowy. 

Uśmiechnęłam się zagadkowo, z zainteresowaniem obserwując jak oczy skrywają mu się za zasłoną wspomnień. Zacisnął wargi, odchylił się w tył i zamyślił.

— Rozbiłaś moje jajko 

Kiedy to mówił, nie drgnął mu nawet skraweczek ust, stąd też zakryłam buzię dłońmi i wybuchnęłam śmiechem. Ta powaga była zbyt komiczna.

— Co? — Ashai o mało nie wypluł piwa na środek stołu. 

Patrzyłam na Davona spomiędzy palców, doszukując się w zakamarkach swojej głowy odpowiedniej historii. Chyba nawet wystawiłam przednie zęby w ogólnym zakłopotaniu, bo ani nie przypominałam sobie żadnego jajka, ani rozbitego jajka, ani tym bardziej rozbitego jajka należącego do Davona. 

— Czekaj, czekaj, czekaj. — Wzniosłam wskazujący palec i chociaż wcale nie zamierzał mówić, zatkałam mu usta. — Daj mi sekundę. Coś mi zaświta. 

Z głośników nad nami leciała głośna rockowa piosenka, którą jakiś delikwent nieudolnie próbował śpiewać. Zdecydowanie nie ułatwiało mi to skupienia. Stąd też westchnęłam w zawodzie, zabrałam rękę i zniechęcona poprosiłam Davona o ujawnienie sekretu, bo nie miałam zielonego pojęcia o czym mówił. 

— Na siódmym roku dostaliśmy zadanie — zaczął. — Opiekować się kurzym jajkiem przez pięć miesięcy. Pierwszy poważny projekt. Włożyłem całe serce w swoje jajko tylko po to, żeby dosłownie w ostatniej godzinie...

— OCH, DAVON, CHYBA PAMIĘTAM! OCH! PRZEPRASZAM — Załamana zakryłam usta, a potem przytuliłam mu się do ramienia. — To dlatego mnie tak znienawidziłeś, co? 

— Poniekąd — mruknął. 

— No dobra, ale co się stało z tym jajkiem? — drążył Keith. 

— Więc taki jeden, nazwijmy go Blythe, dokuczał mojej przyjaciółce, Penny. A ja stanęłam w jej obronie, wzięłam to nieszczęsne jajko z biurka chłopaków i rzuciłam je... prosto w Davona. Zupełny przypadek, bo naprawdę tego nie planowałam, słowo daję! 

— Wow — skomentowała Ella, spoglądając ze współczuciem na Savoya. — Chyba bym ją udusiła. Nie obchodzi mnie czy specjalnie, czy nie. Sprawiedliwość dla jajka.  

— To nie wszystko. Teraz wyobraź sobie również ten zapach. Pięciomiesięcznego jajka, przypominam — wyjaśnił, rozkładając ręce. — I to jest właśnie cena jaką płacą ludzie w polu rażenia Lyanny. 

Przedrzeźniłam go z rozpędu i zanim rzeczywiście poczułam coś na wzór winy, do stołu wrócił George. Niezdarnym ruchem położył plastikową tacę z szotami na blacie, rzucając się zmęczony na skrawek siedzenia obok Keitha. Ashai rozdał wszystkim kieliszki z limonkami, po czym wzniósł głośny toast za rozbite jajka i niezdane projekty z biologii. 

— Kochani, zapomniałem wam powiedzieć, że zapisałem nas na karaoke. — Machnął lekceważąco dłonią. — Także nie ma wykrętów, idziemy wszyscy. 

— Co zrobiłeś...? — jęknęła Ella, przykładając palce do czoła. — Musisz nauczyć się pytać nas o zdanie. 

— Nie mogłem przepuścić okazji skoro jest z nami główna gwiazda, Lyanna.

Przerwałam posyłanie głupkowatych uśmieszków do Davona, bo w gardle zatrzymała mi się ciężka gula i jakoś nie chciała zniknąć. Strach skakał z nerwu na nerw, a ja zaczęłam się poważnie zastanawiać czy Hayden przypadkowo nie wspomniał nikomu o zespole. Wiadomo, w Lakedale trzymał język za zębami, a w social mediach nie pokazywał nikomu mojej twarzy. Tutaj z kolei... Hayden kłapał jadaczką na lewo i prawo, kto wie komu i kiedy się pochwalił. 

— Zaraz gwiazda — Uniosłam oczy, z teatralną dokładnością wtykając włosy za ucho. Robiłam wszystko, byle nie patrzeć na Davona. 

— Wiesz, Hayden Clark nam mówił, że... — zaczął, a ja o mało nie wsiąknęłam w kanapę. 

W moją głowę uderzył gorąc, na języku pojawił się metaliczny posmak nerwów. Popatrzyłam na sufit z nadzieją, że z racji swojego wieku skruszy się nagle i spadnie nam wszystkim na głowy. Nie mając wielkiego pola do popisu, odkaszlnęłam i uniosłam swoją szklankę.

— Może nie rozmawiajmy o Haydenie. 

— Dlaczego, Lyanna? — Davon poprawił się na kanapie, a ja wciągnęłam powietrze.

— Troszczę się o nasze zdrowie — wymamrotałam, ale zrobiłam to tak niewyraźnie i cicho, że nikt mnie nie zrozumiał. 

Pewnie już musiałam wyglądać jak kłamczucha, bo policzki dalej mnie piekły, a oczy stały się dziwnie zaszklone. Chłopak oparł łokieć na blacie, podwinął subtelnie rękaw i czekał aż Ash dokończy. 

— No przestań już, królowo dramatów. — Ash założył nogę na nogę, przez przypadek stukając mnie czubkiem buta. — Hayden wspominał, że chodziliście razem na karaoke i masz najlepszy głos w całej Wielkiej Brytanii. 

— Tę Wielką Brytanię to ewidentnie musiałeś sobie dodać od siebie, bo Hayden nigdy by tak nie powiedział — zauważyłam, przełykając z ulgą ślinę. 

— Być może. — Skrzywił się w zamyśleniu. — Brzmi zbyt miło na Haydena.

Kolory lamp znowu stały się nasycone, powieki przepędziły stres, a oddech wrócił do normalności. Gulę przepiłam piwem, w głowie dziękując opatrzności za uratowanie mojego łajdackiego tyłka.

— W każdym razie, jeśli mamy mieć jakieś karaoke potrzebuje kolejnej rundy. — Ella wstała zza stołu, ramieniem zahaczając o stolik. Szklanki zabrzęczały, a ona przeprosiła nas uniesioną dłonią. — Ja stawiam. I przy okazji zrobię siku.

Gdy zniknęła, Keith zaplótł ręce za głową i kiwnął w stronę Davona. Popatrzyłam na niego błagalnie, z całego serca pragnąć odpuścić temat Haydena. Znajdowałam się za blisko ognia, a w najbliższym czasie nie mogłam dać sobie spłonąć. Miałam za dużo rzeczy na barkach, zbyt wiele obowiązków i zbyt wiele uczuć do zranienia. 

— Znasz Haydena, nie? 

Davon skinął głową. Jak na moje gusta, trochę mozolnie. 

— Szkoda, że go z nami nie ma — westchnął Keith, wydymając wargi. — Po prostu uwielbiam chłopa. 

Twarz Davona nie wyrażała absolutnie nic. Brew mu nie drgnęła nawet o milimetr, a ja spodziewałam się usłyszeć każdą z możliwych odpowiedzi, która znajdowała się w Davonowym przewodniku: "W razie gdyby ktoś poruszył temat Haydena Clarka". Jednak chłopak milczał konsekwentnie, nie odrywając wzroku od Keitha.

— Ale zaraz, on nie chodzi do prywatnej szkoły, nie? — wtrącił zdziwiony George. — Bo jakoś nie mogę go sobie wyobrazić wśród torysów. Bez obrazy, Davon.

— Nie czuję się urażony.

— Och, nie, nie, nie — zaprzeczyłam gwałtownie, planując jak najszybciej uciąć ten temat. — Hayden chodzi do Hilltop. Tak z dwadzieścia minut od nas, także czasem na siebie wpadamy.

— Koniecznie go pozdrówcie.

— Pewnie.

W końcu Ella wróciła do stolika, a co miało być jedną rundą szotów, okazało się przynajmniej trzema. Keith klepnął się podekscytowany w uda na widok większej ilości alkoholu, a Ashai bez słowa zaczął rozprowadzać towar. Nim się obejrzałam, w czole zaczęło mi pulsować, a myśli rozpłynęły się po głowie jak masło. Zniknął mi również filtr na słowa, stąd też paplałam o wiele więcej niż zwykle.

— Uwaga, uwaga, kochani. — Ashai klasnął w dłonie. — Zaraz nasza kolej na karaoke.  

George stuknął się szklankami z Ellą, a Keith rozciągnął ramiona. Wstałam z siedzenia, energicznym ruchem dłoni ponaglając Davona.

— Ja zostanę. Będę wam kibicował z boku. — Zacisnął kciuki, przybierając pobłażliwą minę. — Poradzicie sobie. 

Złapałam go za rękę i nieudolnie podciągnęłam do góry. Chłopak ani drgnął, rzucając mi tylko swoje chłodne spojrzenie, które z założenia miało być groźne, ale przez ogólnie panujący harmider wyszło dosyć tragikomicznie. 

— Wszyscy to wszyscy — upomniałam. 

— No dalej, Davon. Napijemy się jeszcze dla odwagi — zachęciła Ella, poprawiając włosy. — Mamy chwilę. 

Osaczony chłopak westchnął nonszalancko, a potem dłonią przetarł twarz.

— Niech będzie, ale teraz ja stawiam. 

Wesołą gromadką przedostaliśmy się do baru, gdzie Davon zamówił każdemu podwójny szot tequili. Wznieśliśmy huczny toast, potem George beknął z przytupem, a za chwilę przenieśliśmy się pod ekran, czekając na muzykę. Nie patrzyłam na Davona, ale czułam jak przestępuje z nogi na nogę. Ta sytuacja musiała być dla niego niecodzienna, bo ogólna sława i zawyżona godność rzadko kiedy krzyżowała drogę z występami karaoke. Wiedziałam, że zgodził się tylko dlatego, że nikt go tu nie zna. Tym samym rozpaczałam wewnętrznie, że nie ma tu świadków w postaci bliźniaczek, Penny czy Blythe'a. 

— Co my w ogóle śpiewamy? — szepnęłam w stronę Elli, ale tamta wzruszyła tylko ramionami.

Przed prowizoryczną sceną przysiadło paru klientów, rozmawiając głośno między sobą i rzucając nam pokrzepiające spojrzenia. Barman przecierał ręcznikiem mokre kufle, obserwując z pół-uśmiechem, jak Ash panoszy się przy urządzeniu i wzdycha wyniośle nad szerokim wyborem repertuaru. 

Zacisnęłam dłonie w piąstki, kiedy tamten w końcu do nas wrócił, a z głośników buchnęła znana wszystkim piosenka. Zaczęliśmy dosyć nieśmiało, a na domiar złego każdy w innym rytmie. Przykładowo, kiedy Keith kończył wers, George był dopiero w połowie, ja ledwo zaczynałam, a Ella to chyba w ogóle nie zorientowała się, że już mamy śpiewać. 

— Slip inside the eye of your mind. Don′t you know you might find, a better place to stay?

Publika najwyraźniej zadecydowała przyjść z pomocą, bo zanim zaczął się refren, większość osób w pubie wyrzuciła ramiona w powietrze i do nas dołączyła. Panowie przy barze bujali się na boki, a wraz z nimi bujały się ich kufle. Z kąta po prawej stronie dochodziły fałsze innej grupki, w podobnym wieku co nasza, a jeszcze dalej jakaś pijana para złapała się za ręce i zaczęła tańczyć. 

AND SO SALLY CAN WAIT — zahuczało, a po moim brzuchu rozeszło się przyjemne ciepło.

Ashai zachowywał się jak gwiazda estrady, strojąc miny i pozy, a Ella płakała ze śmiechu, bo zamiast lepiej, my brzmieliśmy tylko gorzej. W pewnym momencie usłyszałam nawet głos Davona, ale zupełnie na to nie zareagowałam by przypadkiem się nie speszył i nie zamilkł. Druga zwrotka minęła w ekspresowym tempie, a na kolejny refren przyłączyło się do nas jeszcze więcej osób. 

— But don't look back in anger, I heard you say!

Popatrzyłam na Davona z wypiekami na policzkach, a on objął mnie przyjaźnie ramieniem. Położyłam swoją dłoń na jego, poruszając się nieporadnie na boki. Raz nawet stanęłam mu na buta, ale chyba nie zwrócił na to uwagi. 

Przy solówce gitary, Keith z Ashem zupełnie dali się porwać szaleństwu i odstawiali koncert swojego życia. Do Davona dołączyła Ella; wsadziła głowę pod jego ramię i próbowała naśladować mój nieistniejący rytm. Zaraz też zjawił się George, więc cały występ kończyliśmy w pozycji zawodników piłki nożnej, którzy przed meczem odśpiewują hymn narodowy. 

O dziwo gdy muzyka przestała grać, a nasze skrzeczące głosy poumierały w powietrzu, publika nie powitała nas westchnięciem ulgi i serią zgniłych pomidorów. Rozległy się gromkie brawa, gdzie każdy poklepywał sąsiada po plecach i z szerokim uśmiechem wracał do poprzerywanych konwersacji. Keith zbił piątkę z Ashaiem, a potem pociągnął Davona w stronę baru. 

— Poczekajcie, zaraz do was dołączę — zawołał, ściągając mnie na bok.

Przystanęliśmy przy ścianie, zaraz za plecami jakiejś starszej pary. Davon odgarnął włosy z mojej twarzy i zanim przyłożył swoje zimne palce do mojego podbródka, odchyliłam się do tyłu. Spojrzałam na niego słodkim wzrokiem, niewinnie przykładając ramię do policzka. Musiałam zrzucić pewien ciężar z serca.

— Przepraszam za to jajko. Zrobiłam to celowo. 

— Och, dobrze wiem, że zrobiłaś to celowo. 

Następnie zbliżył się do mnie, a ja wiedziałam, że już na zawsze zapamiętam ten pocałunek. 


Dla zniecierpliwionych tą sielanką zapowiadam, że nadchodzą tureckie dramaty! Jeśli natomiast zauważycie gdzieś błędy i literówki to gorąco przepraszam, ale muszę wybrać się do okulisty i jakoś nie mogę się zebrać, stąd też widzę mocno średnio. 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro