4. Burza przed ciszą

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Piątek nadszedł równie szybko, co wiadomość od profesora Weatherheada, który niestety nie zapomniał o moim szlabanie. Miał się on odbyć dzisiaj wieczorem, a co za tym idzie, nici z Orchid. Tym samym, poziom mojego życia towarzyskiego gwałtownie spadł do zera.

— Obleśny, stary dziad — warknęłam, rzucając się z impetem na kanapę. Sprężyny wydały głuchy odgłos, zapadając się pod moim ciężarem.

— Uważaj na słowa — ostrzegł Davon, poprawiając się na fotelu. Oblizał usta, nawet nie unosząc wzroku znad notesu. Pomachał chwilę długopisem, dotykając nosa plastikową końcówką i odkaszlnął. — W każdym razie, sama sobie na to zapracowałaś. Przez twój trudny charakter, rzecz jasna.

Przedrzeźniłam go, wypuszczając głośno powietrze. Patrzyłam się przez chwilę na kominek, a potem sięgnęłam leniwie po czysty arkusz, który leżał bezpańsko na stole. Na domiar złego przypomniało mi się, że musiałam napisać referat na literaturę, o temacie, na który nie miałam zielonego pojęcia. Czasem odnosiłam wrażenie, że nie mogło być gorzej.

— Osoby rozważne, takie jak ja, Blythe czy Penelope, korzystają z uroków piątego roku i idą na imprezę, nie martwiąc się o szlabany — kontynuował brunet.

— Ej, Davon. — Siedzący nieopodal Blythe, podniósł głowę, rzucając przyjacielowi z lekka rozbawione spojrzenie. — Nie drażnij się z biedną Ann. Wystarczająco cierpi, bidulka.

Zacisnęłam usta, mocniej chwytając pergamin. W tej atmosferze nie napiszę ani słowa. Wystarczyło, że z tyłu głowy miałam wizję przyjemnego wieczoru z panem Weatherheadem.

— Idę do biblioteki — mruknęłam z nutką goryczy. Musiałam zaakcentować, że zmieniam miejsce pobytu przez Davona i jego niepotrzebne teksty.

Zabrałam książki z półki obok i wsadziłam je pod pachę. Zwinęłam arkusz w rulon, jednocześnie chwytając długopis zębami. Obładowana jak cygański tragarz, wyminęłam sofę i udałam się w stronę wyjścia.

— Lyanna, nie obrażaj się — zawołał Savoy, najwyraźniej w szampańskim humorze.

Wywróciłam oczami, wychodząc na korytarz. Żwawo zeszłam na parter, a towarzyszem było mi jedynie echo moich kroków. Szkoła w piątkowe popołudnie nigdy nie cieszyła się specjalnie dużym ruchem, ale aktualnie była wybitnie pusta. Przeszłam obok zamkniętego gabinetu dyrektora Salvatore'a, potem przez główny hol i w końcu skierowałam kroki do biblioteki. Dopiero wtedy minęłam grupę czwartoklasistów, którzy zbici w formację żółwia, przecinali hole w zawrotnej prędkości.

— Dzisiaj w Orchid! Ben załatwił nam wejście!

— Myślicie, że będziemy mieli kłopoty?

— Nie, no przestań. Każdy idzie!

Byłam już naprawdę zirytowana. Czy każdy, dosłownie, KAŻDY - nawet ledwo wyrośnięci czwartoklasiści - musieli poruszać temat imprezy? Wystarczyła mi trajkotająca Winona, która od środy, co wieczór, na głos, planowała swój dzisiejszy strój. Oczywiście reszta dziewczyn z naszego pokoju gorąco jej kibicowała, zupełnie nie zwracając uwagi na moje zabójcze spojrzenia.

W końcu dotarłam do wysokich na dwa metry drzwi, które prowadziły do biblioteki. Pchnęłam je barkiem, przy okazji wyjmując długopis z ust. Przywitałam się skinieniem głowy z bibliotekarką, ruszając do cichego zakątka na końcu pomieszczenia. Nim położyłam książki na blacie, nade mną zakwitł czyjś cień.

— Liann, złotko. Właśnie miałem cię szukać.

Podskoczyłam zdezorientowana, kiedy spostrzegłam postać Haydena Clarka. Stał w bibliotece Highland Woods jak gdyby nie groziło mu za to ukamienowanie przez społeczność szkolną. Włożył dłonie do kieszeni błękitnych jeansów i spoglądał na mnie rozbawiony. Tak po prostu. Zwyczajnie.

— Hayden, czy ty jesteś normalny?! Jak cię ktoś tutaj zobaczy, to po tobie. I po mnie też!

Niewiele myśląc, zaciągnęłam go do ciemnego zaułka na tyłach biblioteki. Kiedy ja przechodziłam atak serca, chłopak pukał sobie beztrosko w półkę, z zainteresowaniem przyglądając się drewnu z bliska.

— Mhm... Mahoń.

Popatrzyłam na niego jak na niespełna rozumu. Hayden w końcu porzucił oglądanie mebla, skupiając się na mnie.

— To nawet romantyczne.

— Co jest romantyczne, łajdaku?

— To spotkanie. — Tutaj oparł się nonszalancko o ścianę i nachylił bliżej. — Zakazana miłość.

Popatrzyłam mu za plecy, upewniając się czy napewno nas nikt nie widzi. Potem klepnęłam dłonią w jego czoło, przywołując go do porządku. Był na terytorium wroga, musiał się mieć na baczności. Jeśli ktoś powiedziałby Davonowi, że Hayden jest w Highland Woods, na dodatek ze mną, mogłabym równie dobrze pakować manatki.

— Co ty tu robisz? Jak tu wlazłeś?!

— Przez drzwi? — zapytał, wskazując kciukiem za swoje plecy. Potem uśmiechnął się, ukazując rząd bieluśkich zębów: — Bibliotekarka od trzech lat myśli, że jestem tutaj uczniem. Czasem przychodzę poczytać sobie Anię z Zielonego Wzgórza, bo macie naprawdę rzadkie wydanie. Z oryginalnymi ilustracjami.

— Chcesz mi powiedzieć, że wkradasz się do Highland Woods, ryzykując zdrowiem, a i pewnie życiem, żeby... żeby poczytać Anię z Zielonego Wzgórza? — upewniłam się.

Hayden przytaknął energicznie, a ja schowałam twarz w dłoniach. Ten chłopak kiedyś przyniesie na mnie zgubę, ja to po prostu wiedziałam. Gdy popatrzyłam na niego ponownie, uśmiech mu trochę zbladł, ale nie zniknął.

— Potrzebuję przysługi.

Przekrzywiłam głowę. Minę zapewne miałam niezbyt zachęcającą, ale nie przeszkodziło mu to, by kontynuować.

— Ophelia, nasza główna wokalistka, odeszła z zespołu. To znaczy, z Hilltop. Zniknęła, puf, nie ma jej. — zaczął ostrożnie, obserwując uważnie moją twarz. — Długa historia, może ci kiedyś opowiem. W każdym razie, potrzebujemy zastępstwa. Tylko na trochę, przysięgam. W tajemnicy, nikt się nie dowie.

W trzeciej klasie Hayden założył swój zespół The Indie Librarian's Club. Powodziło im się całkiem nieźle, biorąc pod uwagę okoliczne miasta i miasteczka. Byli takim lokalnym 1975, muzyczną dumą Hilltop. Chociaż żaden szanujący się uczeń Highland Woods by tego nie przyznał, byli całkiem nieźli.

— Nie ma opcji. — Pokręciłam głową, a potem palcem, a potem znowu głową. — Nie, nie. W żadnym wypadku.

— Liann, błagam. Zbliża się przegląd w Sheffield, musimy ćwiczyć, nie możemy teraz wypaść z gry. Nie po tych wszystkich latach.

Hayden złożył dłonie jak do modlitwy, ale ja nie byłam przekonana. Granie w jego zespole wiązało się ze zbyt dużym ryzykiem. Ponadto nie miałabym czasu na naukę, a tacy wredni ludzie jak Weatherhead tylko czekają aż podwinie mi się noga.

— Czemu ja? — zniżyłam głos, bo naprawdę obawiałam się wpadki. — Nie macie wokalistów w Hilltop?

— Talent muzyczny nie jest u nas najpopularniejszy.

— Czemu ja? — powtórzyłam.

Znałam odpowiedź. W wakacje przed czwartą klasą mieliśmy manię na punkcie barów karaoke. Jak w zegarku, co drugi tydzień chodziliśmy do lokalnego pubu i rozkręcaliśmy własne show. Wtedy też Hayden po raz pierwszy namawiał mnie do dołączenia The Indie Librarian's Club, które wtedy jeszcze nazywało się The Librarian's Club.

Patrząc na obecną sytuację, uważałam tę nazwę za całkiem trafną. Ach, te zbiegi okoliczności.

— A jak ktoś się dowie?

— Nie ma opcji. Obiecuję, że nie pokażemy twojej twarzy nikomu w Lakedale.

Mama zawsze mawiała, że miałam dobrą naturę. Serce po właściwej stronie, te sprawy. Tata lubił wspominać, że w przyszłości wpakuje mnie to wyłącznie w tarapaty, ponieważ świat jest dla twardych egoistów. Do tej pory wydawało mi się, że nigdy nie przyznam mu racji. Teraz jednak, spoglądając na twarz Haydena - który swoją drogą odstawiał kota ze Shreka - nie byłam tego taka pewna.

— Zgoda — powiedziałam w końcu, unosząc ostrzegawczy palec — Pozostaję jednak incognito, jak ktokolwiek się dowie powiem, że mi groziłeś. Dopilnuj swoich kolegów z zespołu. Winona ma oczy i uszy w całym zjednoczonym królestwie... i w Irlandii pewnie też.

Hayden przytaknął, udając, że zasuwa sobie usta. Chociaż stąpałam po niebezpiecznym gruncie, poczułam coś na kształt ekscytacji. Jeśli tylko zachowam należytą ostrożność, zapowiadała się ciekawa przygoda.

Zanim powiedziałam Haydenowi, że powinien znikać, bo nasza współpraca zakończy się szybciej niż się zaczęła, przekręciłam ciekawsko głowę i zapytałam: — Dlaczego uderzyłeś Weatherheada?

Po twarzy Haydena przebiegł dziwny grymas, a wcześniejsza wesołość jakby bezpowrotnie zniknęła. Popatrzył na mnie poważnie, z ustami zaciśniętymi w cienką linię.

— Wszystko ci opowiem przy następnym spotkaniu — powiedział, kładąc dłoń na moim ramieniu. Potem popatrzył mi w oczy, a ja poczułam dziwne wiercenie w brzuchu. — Wiem, że tu jest. Musisz mi obiecać, że będziesz trzymała się od niego z daleka.

Zdezorientowana pokiwałam głową. Nie chciałam nic wspominać o swoim nowo zarobionym szlabanie z jednej, prostej przyczyny. Następne spotkanie na poczcie z moją babcią, a cała rodzina będzie wiedziała o mojej wpadce.

— Au revoir, Liann. Napiszę ci wiadomość kiedy pierwsza próba.

— Po co pisać wiadomości? Lepiej wkradnij się do szkoły i przypadkiem złap mnie w bibliotece — zawołałam za nim, a Hayden tylko się do mnie uśmiechnął przez ramię.

Po jego obecności został tylko zapach wiśniowych perfum.

Podekscytowana nadchodzącą konspiracją, wróciłam do literatury i niezaczętego eseju. Wertując podręczniki, myślałam o zespole, Haydenie i Ani z Zielonego Wzgórza. Skrobałam pracę dobre dwie godziny, dopóki nie spostrzegłam, że biblioteka drastycznie ściemniała. Odwróciłam się do okna, zza którego rozbryzgiwały ostatnie promienie zachodzącego słońca. Nie chciałam spóźnić się na szlaban, dlatego dopisałam ostatnie zdanie i zakończyłam wypracowanie zamaszystą kropką.

Zebrałam swoje rzeczy ze stołu i przemknęłam cichaczem do internatu. Gdy weszłam do salonu, zastałam jedynie bliźniaczki oraz paru innych piątoklasistów. Najwidoczniej każdy rozszedł się w poszukiwaniu wieczornych, piątkowych przygód.

— Ann! — zawołała donośnie Winona, gdy tylko mnie zobaczyła.

Na myśl, że moje spotkanie w bibliotece wyszło na jaw, cała pobladłam. Ktoś przecież musiał zobaczyć Haydena, nie było opcji, że mógł sobie wchodzić do Highland Woods i wychodzić. Winona była jednak rozpromieniona, co nie wskazywało na to, że wyniuchała mój malutki sekret.

— Razem z Hailey pomyślałyśmy, że wykombinujemy ci zwolnienie lekarskie od naszego taty...

Przerwałam jej zanim obudziła jakąkolwiek nadzieję w moim sercu. A prawdą było, że zdołałam się pogodzić ze swoim losem i szlabanem u Weatherheada. Zastanawiało mnie jednak co Hayden miał na myśli mówiąc, żebym trzymała się od niego z daleka. Dosyć nietypowa porada, jeśli chodziło o nauczyciela.

— Nie trzeba — powiedziałam zrezygnowana, uśmiechając się łagodnie. — Jestem mentalnie nastawiona na ekscytujący wieczór.

Dziewczyny popatrzyły na mnie ze smutkiem i przytuliły mocno.

— Wypijemy za ciebie kolejkę, okey?

Następnie machając mi na pożegnanie, odeszły w stronę drzwi. Obserwowałam chwilę jak ich czarne włosy znikają w korytarzu, próbując walczyć z uczuciem zazdrości. Cóż, poległam.

Przeklinając pod nosem, również wyszłam z salonu, kierując się do gabinetu Weatherheada. Mijałam rozweselonych uczniów, wystrojonych jak przyczepy na dożynki. Nie omieszkałam spojrzeć na nich z odrazą, bo definitywnie za głośno emocjonowali się nadchodzącą imprezą.

Wzdychając i prychając, zapukałam do drzwi. Słysząc zaproszenie, nacisnęłam klamkę.

— Panna Farley? Dobrze cię widzieć.

Zacisnęłam zęby, wślizgując się do środka. W gabinecie śmierdziało jak w krypcie, czułam paczulę i zapach kadzidełek. Na samym środku było jedno smutne okno, które wychodziło na smutny parking przed szkołą. Ze srebrnego karnisza zwisała butelkowo-zielona firanka, półprzezroczysta i poplamiona. Na biurku stał starszej generacji, uśpiony laptop, a obok porcelanowy wazon, gdzie oswojone tulipany cicho piły wodę.

Usiadłam na jednym z dwóch krzesełek, przysuwając się bliżej biurka. Weatherhead patrzył na mnie uważnie, po czym sięgnął do szuflady i wyjął z niej biały arkusz i parę czarnych długopisów. Podsunął mi przedmioty pod nos, chrząkając systematycznie.

— Pięćset słów na temat znaczenia języka angielskiego w dwudziestym pierwszym wieku. Czas start.

Mówiąc to spojrzał na swój zegarek, który nosił na odwrotnej stronie nadgarstka, a potem otworzył swój laptop i przestał zwracać na mnie uwagę. Na wstępie znudzona, pstryknęłam długopisem i zaczęłam mozolną pracę nad mdłym tematem. Miałam nawet nadzieje, że być może uda mi się wyrobić na tyle wcześnie, by dołączyć do moich przyjaciół w Orchid.

Nim jednak dobrnęłam do rozwinięcia, poczułam jak czubek buta Weatherheada dotyka mojej odsłoniętej kostki. Podwinęłam potulnie nogi, nic sobie z tego nie robiąc. Dopiero gdy po pomieszczeniu przeszło skrzypnięcie krzesła, a Weatherhead znalazł się tak blisko, że czułam materiał jego spodni na kolanach, zaczęłam się denerwować. Pot wstąpił mi na czoło, a palce zadrżały.

Speszona, popatrzyłam na niego kątem oka. Nie wiedziałam czy robił to specjalnie bądź też przez przypadek. Znalazłam się w bardzo niekomfortowej sytuacji, gdzie nie wiedziałam czy powinnam coś powiedzieć. Nie chciałam panikować ani rzucać żadnych oskarżeń, ale chciałam też żeby jego noga oddaliła się od moich.

Sytuacja pogorszyła się gdy dotarłam do zakończenia. Coś co raczkowało jako niewinna, niby nieumyślna bliskość, teraz wstało i przybrało formę otwartego obmacywania mojego kolana. Grube paluchy Weatherheada błądziły wzdłuż mojej nogi, a ja po prostu zdębiałam. Długopis zawisł w powietrzu, w połowie słowa.

Zamrugałam zszokowana, czując się bezbronna i malutka. Oprzytomniałam dopiero za chwilę; szybko dopisałam ostatnie zdanie, po czym odsunęłam arkusz w stronę nauczyciela, wstałam i bez słowa wyszłam.

Serce biło mi jak oszalałe, kiedy znalazłam się na korytarzu. Nonszalancja i pewność siebie nauczyciela wzbudzały we mnie odruchy wymiotne. Nawet nie wiem czemu, ale nim doszłam do głównego holu, zaczęłam płakać. Nie były to łzy smutku, tylko nienawiści. Bezradności. Złości na samą siebie, że siedziałam tam bez ruchu, z zamkniętą buzią, pozwalając temu okropnemu mężczyźnie... właśnie co? Dotykać mojego kolana?

Przez ciało przeszedł mi dreszcz obrzydzenia, a ja półświadomie przyłożyłam rękę tam, gdzie jeszcze minuty temu spacerowały paluchy Weatherheada. Czułam, że pali mnie udo.

Korytarze były puste do pewnego momentu. Na jednym z zakrętów, wpadłam twarzą w czyjś tors. Otarłam zaczerwienione oczy, tłumiąc chlipanie, które samoistnie cisnęło mi się na usta. Nie chciałam, żeby ktokolwiek widział mnie w takim stanie, dlatego przyłożyłam nadgarstki do oczu i pozbyłam się resztek dowodów na moje chwilowe załamanie.

Nawet się uśmiechnęłam, pewnie próbując rozegrać rundę słabymi kartami.

Uśmiech, co prawda, zamarł mi na twarzy, kiedy spostrzegłam kto przede mną stoi.

— Hej, hej. — Davon Savoy złapał mnie za ramiona, próbując rozszyfrować okoliczności tego nietuzinkowego spotkania. - Co się stało? Płaczesz?

Pokręciłam głową, starając się wymyślić dobre usprawiedliwienie mojego aktualnego stanu.

— Lyanna, ty płaczesz... — stwierdził jakby sam do siebie, po czym dopytał skołowany. — Ale czemu?

Wciągnęłam powietrze, starając się znaleźć wyjście z niekomfortowej sytuacji. Nie byłam fanem ronienia łez w towarzystwie, zwłaszcza, na oczach Savoy'a. Zazwyczaj starałam się kreować na osobę nieposkromioną, a obecna sytuacja wyraźnie odsłaniała moje słabości. Och, dlaczego on musiał być na tym korytarzu?

— To nic takiego. — Machnęłam dłonią, pociągając nosem. Wsadziłam włosy za uszy, przy okazji poprawiając zmięty mundurek.

Dla bezpieczeństwa cofnęłam się o krok, będąc ciągle pod czujnym spojrzeniem chłopaka. Usta miał zaciśnięte, brwi ściągnięte, a oczy poważne. Cała jego postać była dziwnie majestatyczna, a ja poczułam chęć zapadnięcia się pod ziemię.

— Muszę lecieć — oznajmiłam żywo, wskazując dłonią korytarz za jego plecami. — Zostawiłam... zostawiłam coś w pokoju.

Davon zmrużył oczy, krzyżując ramiona na piersi. Posłałam mu jeszcze przepraszający pół-uśmiech i z zawrotną prędkością oddaliłam się w stronę internatu. Dopóki nie zniknęłam na piętrze, ciągle czułam na sobie jego wzrok.

Salon był pusty, kominek zgaszony, a przez okno do środka zaglądał księżyc. Przemknęłam do sypialni, drżąc z natłoku emocji. Może gdyby nie mój zepsuty humor, chętnie wskoczyłabym w jakąś olśniewającą kieckę i podążyła na podbój Orchid. Niestety, Weatherhead skutecznie zmusił mnie do odłożenia tych planów na bok.

W ciszy zrzuciłam szaty, wrzucając na siebie pidżamę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro