7. Bo z dziewczynami

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Spokojną sypialnię w Highland Woods nawiedzała znajoma atmosfera wieczoru. Do bezpiecznego azylu jakim było ciepłe łóżko, schodzili się zmęczeni uczniowie, strudzeni po całodziennych podbojach klas i bibliotek. Powoli internat zapełniały komplety mieszkańców, salony pustoszały, a otoczenie wypełniały szepty, niosące opowieści z chylącego się ku końcowi dnia.

W naszym towarzystwie zwykliśmy mówić na tę porę "godzina Winony". Spokojnie mogłabym uznać to za swego rodzaju rytuał. Dziewczyna, dokładnie o ósmej czterdzieści pięć, siadała na swoim materacu, rozsuwała kotary na taką szerokość, aby widzieć każdą z nas i z namaszczeniem rozpoczynała czesanie włosów. Równo z każdym ruchem szczotki, raczyła nasz najświeższymi ploteczkami odnośnie szkolnej codzienności. A było czego słuchać, zwłaszcza w tym roku.

— Sanella Colborne zerwała z Nate'm Rossem — obwieściła uroczyście, kiedy upewniła się, że każda z nas zajęła swoje miejsce i poświęca jej należytą uwagę.

Hailey skrzyżowała nogi, podciągając materiałowe spodnie od pidżamy.

— Oho, przeczuwam wielkie świętowanie w sypialniach dziewcząt - zażartowała.

— Chyba dlatego, że Colborne uwolniła się od tego niedojdy — wtrąciła Penelope, oglądając swoje paznokcie. Gdy wyczuła, że czekamy na rozwinięcie jej wypowiedzi, sprostowała — No co? Może jest przystojny, ale ma osobowość babcinego kapcia.

Zachichotałam, chociaż nie miałam pojęcia jaką osobowość ma babciny kapeć. Podejrzewałam, że w skali charakterów nie znajduje się na podium. Z kolei Mia uniosła głowę z puchowej poduszki, na której leżała i walcząc z lokami, zalewającymi jej pulchną twarz, powiedziała: — To niezbyt dobrze, bo jego kolejnym celem jest Ann. A może odwrotnie.

Kiedy usłyszałam, że jestem celem babcinego kapcia, momentalnie zbladłam, następnie poróżowiałam, aż w końcu wróciłam do normalności. Przy dobieraniu słów do ciętej odpowiedzi na tę niespodziewaną informację, nie pomagał mi śmiech Hailey i Penelope, które właśnie przechodziły ostatnie stadium zadławienia.

— W sumie co jak co, ale nasza Ann też jest nudna — zauważyła Hailey, pomiędzy falami nieokiełznanego chichotu. Przez chwilę jej twarz ozdobił grymas zaskoczenia, ale to tylko dlatego, że nie spodziewała się książki od matematyki, którą w nią rzuciłam. — Auć, oszalałaś? Poczułam się jakby uderzył we mnie kochany Salvatore razem z całą swoją wiedzą.

— Nie jestem nudna! — zaprzeczyłam, chociaż nikt specjalnie nie poparł mojego stanowiska. Popatrzyłam z nadzieją na Penelope, która spróbowała schować się pod kołdrą. Nieudanie, bo zapobiegawczo pociągnęłam koniec materiału w ostatnim momencie i w rezultacie dziewczyna została bez kryjówki. — Penny, powiedz im, że nie jestem nudna!

— W skali kapciów jesteś oczko wyżej niż babciny.

— Co to w ogóle ma znaczyć? — zapytałam, rozkładając ręce.

Hailey zaczęła turlać się po łóżku, śmiejąc się bardziej niż powinna. Skrzyżowałam ramiona na piersi, wydymając wargi i udając urażoną ich opinią. Szybko mi jednak przeszło, bo Winona przybrała jeden ze swoich tajemniczych uśmieszków i nachyliła się nad skraj łóżka.

— Ktoś inny ma naszą Lyannę na oku.

Zmrużyłam oczy, wyczekując wyjaśnień. Niestety jedyne co dostałam to rechot Penelope, która - schylając się po zrzuconą kołdrę - o mało nie spadła na podłogę. Zwijając się w kulkę, załamującym się głosem, rzuciła: — Chyba szkolny woźny, pan Henry.

Rozejrzałam się za potencjalną bronią, którą mogłabym cisnąć w jej stronę, jednak oprócz poduszki nie miałam nic pod ręką. A szkoda, bo poduszka to broń dla mięczaków i nie zamierzałam jej używać.

— Może zabierze cię na jakąś imprezkę dla woźnych — uzupełniła Hailey, najwidoczniej doskonale bawiąc się w duecie z Penelope.

— Szkoda, że ciebie nie zabierze, bo może w końcu dowiedziałabyś się co to znaczy ciężka praca, rozpieszczony muchomorze — powiedziałam, a książka od matematyki w trzy sekundy do mnie wróciła. — Au! Nie pomiataj Salvatore'm nadaremno.

— Nie było nadaremno, bo miałaś dostać. I dostałaś.

Pokazałam jej język, rozmasowując ramię, które padło ofiarą opasłej książki. Dla bezpieczeństwa odłożyłam ją na stolik nocny, w razie gdyby ktoś wpadł na pomysł ponownego użycia. W sumie jakby tak pomyśleć, to można było tym komuś zrobić krzywdę.

— No dobra, Winona. — Penelope w końcu odzyskała kołdrę i założyła ją na plecy jak superbohater. Popatrzyła na mnie ze zmrużonymi oczami i ścisnęła jej rogi jeszcze mocniej, na wypadek gdybym znowu chciała ją wyrwać. — Pożartowałyśmy, a teraz proszę nas oświecić, kim ten drugi kandydat jest.

— Jeśli to pan Henry, to mrugnij — poprosiła Hailey, a Penelope przybiła jej mentalną piątkę. Mentalną tylko dlatego, że ich łóżka dzieliło parę metrów, więc jedyne co zdołały zrobić to unieść ręce w geście pozdrowienia.

— Nie mogę powiedzieć, bo zepsuję całą zabawę! — Winona skończyła czesać włosy, związując je grubą frotką. — Zresztą, maks trzy miesiące i same zobaczycie.

— Raczej dziewięć — rzekła śpiewnie Penelope, wpadając w ciąg szampańskich żartów.

Nie zwracałam na nią większej uwagi, zachodząc w głowę o kim mówiła Winona. Zawsze zastanawiało mnie kto ma na tyle wyrafinowany gust, by mianować mnie swoją wybranką serca. Nim zdążyłam przeanalizować swoje życie od pierwszego września tego roku, do dzisiejszego wieczoru, melodyjny głos Winony ponownie wzbudził konsternację w naszym pokoju.

— I kto to mówi... — zaczęła niewinnie, odwracając głowę w prawą stronę: — ...Penny.

Zapadła cisza, a kat w tym momencie stał się ofiarą. Hailey oficjalnie zerwała swój sojusz z Penelope, biorąc ją pod ogień swoich docinek. Ja z kolei wybuchłam śmiechem, biorąc odwet za poprzednie kilka minut. Penelope nałożyła swoją puchową pelerynę na głowę, przypominając człowieka-górę lodową.

— Odmawiam wszelkiego komentarza.

Winona bardzo spokojnie przełożyła włosy na ramię, siadając na skraju materaca i spuszczając nogi z łózka. Jej bose stopy ledwie muskały ciemne drewno, którym wyłożona była podłoga.

— Myślę, że Penelope chce nam coś powiedzieć... — zasugerowała, a potem mrugnęła.

Porzuciłam wszelkie żarty, wyczuwając, że Winona mówi poważnie. Rzeczywiście, coś musiało być na rzeczy, bo Penelope jeszcze mocniej ścisnęła kołdrę, prawie odcinając sobie dostęp do tlenu. Na jej bladych policzkach zakwitły dwa, pokaźne rumieńce, jednak nie wiedziałam czy to dlatego, że dziewczyna się zawstydziła, czy dlatego, że powoli brakowało jej powietrza.

— Do licha z tymi twoimi informatorami. Już człowiek nie może iść na sekretną randkę.

— RANDKĘ?! — zabrzmiały trzy głosy jednocześnie, a ja, Mia i Hailey popatrzyłyśmy na siebie zaskoczone.

Rzadko kiedy którakolwiek z nas wymykała się potajemnie na spotkania z chłopakiem, nie mówiąc nic uprzednio. Jak mogła nie podzielić się taką nowiną?! Przecież to kwalifikuje się pod grzech!

— No... — zaczęła od niechcenia, emanując poczuciem winy — Wczoraj. I dzisiaj zresztą też - przyznała, wchłaniając trzy oskarżycielskie spojrzenia. Po chwili jednak, uniosła dłonie w geście obronnym i rzekła, trochę głośniej — Hej, to nie moja wina, że jak ktoś w końcu gdzieś zaprosi Hailey, to jest takie świętowanie, że każdy rocznik wie. Dla niektórych z nas jest to hm... codzienność. Po prostu zapomniałam powiedzieć.

— A potem i tak okazuje się, że odwołuje spotkanie, bo myślał, że umówił się z tą lepszą siostrą — wtrąciła szybko Winona, a jej bliźniaczka posłała jej zirytowany wzrok.

— Tak, jasne, nie zrób sobie czegoś.

— Kto? — Zadałam pytanie.

— Taki jeden. Nie znasz.

— Kto? — ponowiłam, tym razem wręcz nalegając.

— Tededeorde — wydukała, padając na łóżko.

Zmarszczyłam brwi, próbując rozszyfrować imię tajemniczego wybranka. Niestety "Tededeorde" nie brzmiało zbyt znajomo. Jednak coś w postawie Penelope podpowiadało mi, że szykuje się coś poważnego. Inaczej nie udawałaby martwej na materacu, myśląc, że uśpi naszą czujność i uniknie pytań.

— Tededeorde? — dopytała Hailey, a potem zwróciła się do siostry — Brzmi jak jakiś twój były.

Winona przedrzeźniła ją, zapewne rozważając czy warto byłoby pofatygować się po książkę od matematyki i użyć jej jako odwetu. Z kolei ja cały czas wpatrywałam się w milczącą Penelope, czekając aż skończy odgrywać swoje marne przedstawienie i uchyli rąbek tajemnicy.

— Jones, ja wiem, że nie śpisz! — oznajmiłam donośnie, kiedy z góry pościeli wydobył się mocno udawany odgłos chrapania. — Mów kto i dam ci spokój. Już nawet zignoruję fakt, że nie raczyłaś mi powiedzieć o wszystkim wczoraj.

— Jak powiem, to zapeszę.

— Jeśli twoja twarz nie zapeszyła, to już nic nie zaszkodzi — zapewniłam, a dziewczyna momentalnie poderwała się do pionu.

— To jakaś marna zemsta za żarty o panu Henry'm? — zapytała, ukrywając twarz w dłoniach. W końcu rozchyliła dwa palce, spoglądając na nas błękitnymi oczami. Gdy oceniła, że sytuacja jest na tyle przegrana, gdzie nie ma cienia szansy, iż jej odpuścimy, wyjąkała zrezygnowana: — Theodore Jennings. Zadowolone?

— Co?

— Słucham?

— Żartujesz.

Penelope ponownie padła na łóżko, wyciągając nogi i ręce jak rozgwiazda. Wpatrywała się przez minutę w sufit, a ja z prędkością karabinu maszynowego analizowałam jej wypowiedź. Jakim cudem przyjaciółka Davona Savoy'a zaczęła wychodzić z Theodore'm Jenningsem?! Osobiście nic do chłopaka nie miałam, w gruncie rzeczy to nawet go dobrze nie znałam, ale wraz z jego postacią, pojawiała się pewna kwestia sporna. Otóż Teddy był...

— Przecież on jest z Hilltop, litości! — Hailey energicznie machnęła ręką, obrazując swoją bezsilność wobec usłyszanej wiadomości. — Wiadomo gdzie się szlajał?

— Och, Penny! Przecież Blythe z Davonem nigdy się do ciebie nie odezwą — zauważyła Mia, zakrywając usta dłonią.

— Wybuchnie skandal... Statystycznie, związki na linii Hilltop-Highland Woods nie mają zbyt długiej przyszłości. A ciągną ze sobą masę, masę problemów.

Wszystkie przytaknęłyśmy, a sama Penelope mruknąła coś niezrozumiałego pod nosem. Potem wstała, zamaszyście zasunęła kotary, na dobranoc krzycząc: — To dlatego nic wam nie mówiłam! I lepiej trzymajcie buzię na kłódkę!

Zapadło milczenie, a każda z nas rozkładała sytuację na czynniki pierwsze, rozgryzając czy Penelope rzeczywiście się obraziła. W końcu spojrzenia Mii, Hailey i Winony padły na mnie, tak jakby dziewczyny zagłosowały, że powinnam zabrać głos. Osaczona, przełknęłam ślinę, przygotowując się na badanie gruntu. Wolno podniosłam się z łóżka i...

— To ciągle lepsze niż babciny kapeć! — Dobiegło nas zza kotary, a Hailey momentalnie podłapała wcześniejszy humorek.

— Tu ma punkt.

— Przecież to nie moja wina, że Nate mnie lubi! — wykrzyknęłam w obronie siebie i swojego honoru.

— Przecież chciałaś z nim iść na bal zimowy — zauważyła trafnie Mia, a ja zadecydowałam, że już nikomu, nigdy, przenigdy nic nie powiem.

— Babciny kapeć wyczuje drugiego babcinego kapcia — odparowała Penelope, a ja jeśli w którymkolwiek momencie zaczęłam jej współczuć nadchodzących trudności w związku z pochodzeniem Theodore'a, zaraz zaprzestałam.

Prychnęłam tak głośno i dosadnie, że prawie się oplułam. Chciałam odciąć się od ich docinek i pociągnęłam aksamitny materiał kotary, jednakże zrobiłam to dosyć niefortunnie. W rezultacie haczyki wydały z siebie głuchy odgłos, a zasłona upadła na materac, uwalniając spod siebie tabuny kurzu i brudu.

Zakasłałam, odpędzając dłonią szarawe paproszki.

— Idź spać, Ann — poprosiła Winona, gasząc małą, kryształową lampkę, która stała przy jej łóżku. — Dzisiejszego dnia jesteś już przegrana, przykro mi.

Westchnęłam zrezygnowana, kopiąc zrolowaną kotarę i spychając ją na krawędź łóżka. Mimo że chichoty ciągle nie cichły, ja rzeczywiście poczułam senność. Chociaż była też opcja, że to samoobrona mojego organizmu przed kolejną partią złośliwości.

— Życzę wam dobranoc. Mam nadzieję, że przemyślicie swoje zachowania.

Następnie zawinęłam się w kołdrę, przyjmując bezpieczną pozycję naleśnika i zamknęłam oczy.

Śnił mi się Theodore z Penelope, latająca książka od matematyki i Davon, który bił wszystkich kijem do krykieta.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro