Post Scriptum cz. I

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

14.02.1993

Nie wiem czy wciąż mogę do ciebie napisać, ale jest po północy, a ja czuję, że znów jest coraz gorzej.

Znaliśmy się tylko 41 dni, kiedy mnie pocałowałeś. Nie spodziewałem się tego całkowicie. Nawet gdy pochyliłeś się w moją stronę, skupiony na moich ustach, wciąż nie myślałem o pocałunku. Byłeś taki nieosiągalny we własnym świecie, że często się zastanawiałem, czy czasem to nie ja jestem zamknięty w niewidzialnej bańce, a nie ty. Byłeś wspaniały, bo byłeś sam, więc dlaczego wybrałeś mnie bym wszedł w twoje życie i niszczył twój pogmatwany spokój? Dlatego ten pocałunek był jak błogosławieństwo, a jednocześnie jak przekleństwo. Dlaczego musiałeś to zrobić?
Od kiedy byłeś coraz bliżej mnie, moja rutyna zmieniała się coraz bardziej. Byłem w stanie robić rzeczy, które nigdy by mi nie przeszły przez mózg - potrafiłem latać, wznosiłem się w przestworzach na skrzydłach wolności - pierzastych i białych. Starałem się być partnerem jakim obiecałem ci być w wielu niewypowiedzianych przysięgach, chciałem spełnić wszystkie twoje oczekiwania, zmieniając siebie dla ciebie. Byłeś wszystkim co miałem, więc nie mogłem ciebie stracić.
Niestety nadszedł ten dzień, gdy nasze drogi rozstały się. Dlaczego? Wciąż siebie pytam, gdy wracam pod twój dom, gdzie ciebie już nie ma. Byłem w środku, widziałem jak wszystko wygląda, a teraz mieszka tam jakaś przypadkowa rodzina, która poprzestawiała meble, zmieniła tapety, nie znając historii jakie kryły w sobie. Czasem kiedy właśnie tak stoję przed budynkiem, widzę cienie postaci poruszających się przy oknach i wydaje mi się, żę widzę twój profil, twój lekko zadarty nos, twoje włosy układające się figlarnie za uchem i mam nadzieję, że ty też czasem o mnie myślisz, gdzieś tam daleko, gdziekolwiek jesteś.
Boli mnie sama myśl, że jesteś z innymi, uśmiechasz się do nich jak miałeś zwyczaj uśmiechać się do mnie i z lekkością oraz kpiną opowiadasz im on nas, gdy ja tęsknię za tobą. Przeczytałem ostatnio o jakimś psie, który po śmierci swojego pana wciąż wracał w miejsce, gdzie mieli się w zwyczaju spotykać i chodził tam aż do swojej śmierci. Myślę, że jestem jak ten pies z nadzieją w sercu umierający, myślący tylko o tym, że jego pan będzie smutny, kiedy przyjdzie na miejsce, a jego tam nie będzie. Nigdy już nie będzie, bo umarł, zawodząc osobę, na której najbardziej zależało mu w życiu.
Dlatego mam dla ciebie tylko jedną prośbę, a później zostawię cię w spokoju. Potrzebuję tego, by móc w końcu spokojnie zasnąć. Czy spotkasz się ze mną w naszym mieście 14 lutego? Wiem, że to walentynki, ale nie zważajmy na tą datę. Traktujmy to jak każdy inny dzień.

Nie muszę się przedstawiać,
Dobrze wiesz kim jestem

P.S. Właśnie znalazłem zdjęcie z imprezy, na którym wygląda jakbyś patrzył się na mnie z uśmiechem, ale dopiero teraz zauważyłem, że na drodze twojego wzroku stoi dziewczyna. Mam dość.

Ostatni raz spojrzałem na kopię wysłanego niedawno listu, wiszącą ładnie na tablicy korkowej nad moim biurkiem. W końcu po pół roku od kolejnej zmiany szkoły, tuż przed jej ukończeniem byłem w stanie samodzielnie opuścić dom. Odkąd zostałem odizolowany od rozpraszaczy, głównie w postaci nieznośnego chłopaka, który miał na mnie zły wpływ, moi rodzice mieli do mnie powoli coraz większe zaufanie. Mimo to miałem nadzieję, że wszystko naprawię przez to spotkanie. Miało być ostatnim, które oficjalnie zamknie naszą niezdrową relację. Muszę się skupić na nauce, bo za kilka miesięcy piszę egzaminy końcowe, które mają zaważyć nad moimi studiami, co jednocześnie oznaczało nad całą moją karierą.

Już wcześniej powiedziałem rodzicom, że wychodzę na miasto w celu nauki. Odzyskałem ich poparcie, co dawało mi na większą swobodę w moim życiu i mogłem pozwolić sobie na więcej. Zameldowałem się jeszcze, że już idę, po czym wyjechałem samochodem ojca. Poczułem się trochę bezkarny, otwierając okno pojazdu, a pęd powietrza rozwiał moje czarne włosy, które wydymały się delikatnie na wietrze, w połowie przytrzaśnięte przez moje plecy. Wciąż nie ściąłem ich, obserwując jak rosną już prawie do połowy moich ud. Choć przypominały mi one o tym jednym konkretnym chłopaku, jakoś nie miałem sumienia ich ściąć. To była jedyna rzecz, która dzieliła mnie z rodzicami, jako że ja okazywałem jakiegoś rodzaju sympatię, co według nich zaburzało moją percepcję świata subiektywnie takim jakim jest.

Powoli zbliżając się do granicy miasta, czułem jak ściska mnie w środku. Moje organy kondensowały się i mieszały niczym w pralce, wywracając się do góry nogami ze swoim centrum w nieruchomym, lecz jakże szybko bijącym sercu. Decyzja, żeby się z chłopakiem spotkać nie wydawała mi się już tak kusząca jak na początku i zastanawiałem się czy zawrócić. Tak długo się z nim nie widziałem, a ostatni raz gdy byliśmy razem, zakończył się bez obustronnego pożegnania. Mimo to wciąż jechałem na przód na pozór wolny.

W końcu znalazłem się w mieście, które tak bardzo zmieniło moje życie. Cały mój świat zamienił miejscem swoje nogi z głową, od kiedy weszłem do tej szkoły, usiadłem w tej ławce, podałem mu rękę. To nie miasto zmieniło mnie, a Hisoka, lecz nie poznałbym go nigdy gdybym się tam nie przeniósł.

W sumie śmieszna, historia, bo to ja byłem winny temu wszystkiemu. Głównie moje odruchy, ale ja jestem za nie odpowiedzialny, więc wychodzi na to samo. Spowodowałem kolejny incydent, który skutkował zmianą zamieszkania całej mojej rodziny i pojawienia się mnie w nowej szkole, następny raz rozwalając wszystko. Dziwne jak wszystkie moje interakcje z osobami spoza rodziny kończyły się tak samo.

Od podstawówki byłem wybitnym uczniem. Można powiedzieć, że już w przedszkolu wyróżniałem się spośród moich rówieśników nie tylko intelektualnie, ale również fizycznie. Wzór moich zachowań jeszcze wtedy się nie objawił, zrobił to jednak w trzeciej klasie podstawówki. Dziewczyna zapraszała wtedy wszystkich znajomych z klasy na swoje urodziny, w tym oczywiście mnie. Dostałem ładnie zapakowany list w niebieskiej kopercie z wszystkimi potrzebnymi informacjami i pokazałem go rodzicom, w ukryciu nawet przed sobą, licząc na zgodę, że się tam wybiorę. O fenomenie urodzin dowiedziałem się w szkole, gdy wszyscy z tej okazji rozdawali cukierki, które później w domu były mi odbierane, kiedy rodzice tylko usłyszeli szelest papierka. Zawsze chciałem znaleźć się na takiej imprezie w nadziei, że jest to takie fajne i zabawne jak inni to pokazują. Rodzice, głównie ojciec, dali mi pozwolenie w ramach nauczki, o jakiej nie byłem jeszcze wtedy świadomy. Jednak gdy patrzę na to teraz, powinienem być mądrzejszy i się domyśleć.

Ojciec zawiózł mnie prosto pod bramę domu i zanim matka dziewczynki zdążyła wyjść się z nami przywitać, odjechał bez słowa. Zostałem zaprowadzony do środka, gdzie były już inne dzieci, biegające, wrzeszczące i wyrywające sobie rzeczy z rąk. W przeciwieństwie do nich, siedziałem na przydzielonym mi miejscu przy stole, wpatrując się martwo w jeden punkt na podłodze.

- Illumi, tak? - zagadała dziewczyna, którą po prostu zignorowałem, jednak spojrzałem na nią przez chwilę, aby na powrót wrócić do gapienia się. Dziewczyna wydawała się być niezrażona, że nie poświęciłem jej uwagi i wyciągnęła do mnie jej dziecięcą rączkę.

- Jestem Abbey.

Znów zerknąłem na jej cierpliwie oczekującą dłoń, którą przyjąłem, sam nie wiedząc dlaczego. Rodzice kazali mi nie zawierać przyjaźni i traktować wszystkich jak na młodego dżentelmena przystało. Możliwe, iż fakt, że Abbey była dziewczyną, skłonił mnie do tego, abym teraz uścisnął jej dłoń. Po części duch urodzin również wpłynął na mnie pozytywnie.

Jej skóra była ciepła oraz miękka, jak na dziecko przystało i gdy wysunęła rękę z mojej, mimo wszystko oparłem się, aby nie wytrzeć jej z potu w moje proste spodnie. Byłem podekscytowany, ale nie na tyle by zapomnieć o odruchach.

- Nie chcesz się bawić z innymi?

Pokręciłem spokojnie głową.

- W takim razie usiądę tu z tobą. - odpowiedziała Abbey, odsuwając krzesełko i zajmując miejsce nie za blisko, lecz także nie za daleko ode mnie - siedziała w idealnej dla mnie odległości. Nie odzywała się ani słowem, co również doceniłem i po chwili rozluźniłem się, przyzwyczajając się do jej obecności obok mnie.

Jak się później okazało, Abbey była solenizantką. Zrezygnowała z zabawy ze swoimi gośćmi na rzecz siedzenia w ciszy ze mną, obserwując zabawę z daleka. Do dzisiaj nie rozumiem dlaczego się na to zdecydowała. Zakładam, że chciała zrobić dla mnie coś miłego, ale chyba nie bardzo jej wyszło z racji, że jej matka okrzyczała ją, że nie zajmuje się swoimi znajomymi, których z własnej woli zaprosiła. Żeby zapanować nad własnym zdenerwowaniem, posadziła córkę i inne dzieci do stołu, gdzie każde miejsce było ładnie opatrzone ich imieniem, czy pseudonimem.

Nie wygląda to wciąż tragicznie? Cóż, koniec imprezy nadszedł brutalnie oraz zdecydowanie przedwcześnie i to jak można podejrzewać, z mojej winy.

Dzieci, po tym jak zjadły wszystkie słodkości i opiły się gazowanych napojów, wpadły na cudowny pomysł rzucania piłką w pomieszczeniu. Tyle rzeczy, które mogłyby zniszczyć - wazony, telewizor, nisko wiszący żyrandol, oszklone szafy i żadnego dorosłego w pokoju, który mógłby wybić im to z głowy. Nie zamierzałem dołączać do tej oczywistej głupoty, rozumiejąc już poniekąd niektóre zakazy rodziców. Naprawdę byłem dużo inteligentniejszy od nich wszystkich razem wziętych.

Szybko niewinna gra nabrała prostej dziecięcej brutalności, wynikającej z poszukiwania zabawy i z każdym rzutem, zabawka nabierała prędkości, gotowa wyrobić coraz więcej krzywdy czemukolwiek co stanęłoby jej na drodze. Nieszczęśliwie, czy może szczęśliwie byłem to ja, na którego wypadło. Widząc piłkę lecącą prosto w zastawiony stół, instynktownie poderwałem się z krzesła, aby bez zastanowienia i przebić ją w przeciwną stronę w momencie, w którym miała uderzyć w szklaną kulę, jaką Abbey dostała w prezencie. Piłka zawróciła, kończąc swój lot na przeszklonych drzwiach szafy, a zanim ktokolwiek się zorientował w tego skutkach, szkło rozprysło się na około. Jedyne co pamiętam z tamtej chwili to jaskrawo czerwona krew, która szybko zaczęła płynąć z ran dziecka, stojącego najbliżej uszkodzonego mebla. Szkło było wbite w cały jego prawy bok od biodra po czubek głowy, a jeden odłamek o milimetry minął jego przerażone oko. Krzyk i płacz szybko wypełnił całym dom, zwabiając rodziców dziewczynki strwożonych sytuacją. Ktoś zadzwonił na pogotowie, ktoś inny próbował uspokoić przerażone dzieci, a ja stałem nieruchomo, bez żadnej myśli, żadnego uczucia płynącego przez moje żyły. Nie docierało do mnie co źle zrobiłem - przecież uchroniłem delikatny prezent solenizantkę w jej własne święto. Gdyby został zniszczony, nawet delikatnie, zrujnowałoby to jej całe pozytywne wspomnienia z jej urodzin i nigdy więcej by nie chciała ich świętować.

Choć raz starałem się być miły, lecz Abbey stała przede mną nie płacząc jak inne dzieci. W jej zielonych oczach paliły się wystraszone ogniki, a jej twarz okazywała czysta grozę, nie dowierzając w to co zrobiłem.

Dlatego od tego czasu bezsprzecznie słuchałem się moich rodziców. Zero emocji, czysta analiza, ale Hisoka musiał to zmienić. W sumie nie tylko on, bo każda impreza na jakiej byłem kończyła się krwawo, lecz on rozciągnął ten efekt czasie i spotęgował swoim głupim zachowaniem. Powinienem był trzymać się od niego z daleka.

Aby uniknąć konsekwencji moich krwawych czynów, zawsze przeprowadzaliśmy się całą rodziną za każdym razem w całkiem nowe miejsca, puszczając te drobne incydenty w niepamięć, by zrobić miejsce na kolejne, coraz gorsze.

Westchnąłem, wyłączając silnik samochodu i wychodząc na nieduży parking. Hisoki jeszcze nie było, więc usiadłem na krawężniku, rozprostowując nogi. Ubrałem się najlepiej jak mogłem, by zostawić najlepsze ostatnie wrażenie. To było dla mnie ważne, aby osoba, która przez taki długi okres czasu, nawet po rozłące, była dla mnie specjalna widziała mnie w moim najlepszym stanie. Po części starałem się również wyglądać jak on, ubierając bibeloty, które podarował mi na urodziny, pokazać mu, że pamiętam chwile spędzone razem. Chciałem pokazać, że radzę sobie bez niego, pewien że gdy pojawi się przede mną, uśmiechnę się dumnie, zakładając czarne włosy za ucho, udając stabilnego.

Po chwili na horyzoncie pojawiła się sylwetka Hisoki, jak zawsze wesoła i kolorowa. Wstałem na nogi, gotując się na konfrontację z chłopakiem. Tak jak jeszcze przed chwilą wszystkie emocje kotłowały się we mnie, teraz uleciały, zostawiając moje ciało jako pusty pęcherz. Jednak nie czułem się przez to bardziej pewnie, wprost przeciwnie, miałem wrażenie, że moje wnętrze zapada się do środka, sklejając się bezkształtnie.

Nim chłopak był w takiej odległości, abym mógł ujrzeć rysy jego twarzy, krew jakby odpłynęła z moich żył, powodując że moja i tak jasna cera, zbladła jeszcze bardziej.

- Cześć. - Hisoka uśmiechnął się, a ja słysząc jego ciepły głos, niekontrolowanie rozpłynąłem się

- Cześć. - odpowiedziałem

Nie tak miało być! Powinienem tylko powiedzieć co chcę i nie wracać do tego co było wcześniej. Żadnego spełniania jego zachcianek, żadnego słuchania jego filozofii, żadnego zachwytu nad jego osobą. A jednak już teraz czułem, że to on będzie kontrolował całe nasze spotkanie i rozmowy, tylko po tym jak wymieniliśmy przywitania.

- Więc co będziemy robić?

- Chodźmy tutaj.

Budynek kawiarnii stał tuż obok parkingu. Był zupełną przeciwnością do tego jak zwykliśmy się wcześniej spotykać - przyjemny dla oka i ładnie pachnący - a gdy weszliśmy do środka, młoda kelnerka podeszła do naszego stolika. Podobnie do wystroju niezbyt dużego pomieszczenia, była ona ubrana w lazurowo-niebieski uniform, a w ręce trzymała notatnik, gotowa przyjąć zamówienie z szerokim uśmiechem.

- Co dla państwa?

Przyłapałem się na tym, że przyrównuję się do dziewczyny. Na oko wyglądała na nasz wiek i mógłbym przysiąc, że spotkaliśmy się już kiedyś. Jej czarne długie włosy były wyraźnie farbowane i rozpuszczone, mimo że jako pracownica gastronomii powinna dbać o to, żeby nie wpadły jej do jedzenia. Oczy miała zdecydowanie jaśniejsze od moich, w odcieniach brązu oraz zieleni, lecz zupełnie jak ja i Hisoka, podkreślone czarnym tuszem. Krem, którym pokryła swoją twarz nie pasował do odcieniu reszty jej skóry, nadając jej komiczny wygląd gejszy. Usta również musiała pomalować jakimś jasnym kolorem, bo przypominały trupie wargi, z których odpłynęła cała krew.

- Dla mnie będzie zwykła czarna. Illumi? - chłopak zwrócił się do mnie, a wyczekujący wzrok dziewczyny spoczął na mojej osobie

- Dwa razy.

Kelnerka zapisała coś, po czym bez słowa udała się na zaplecze, skąd wróciła z dwoma kubkami. Jeden postawiła przede mną, drugi wręczyła Hisoce. Chłopak skinął na nią, że może odejść, nie przerywając ciszy między nami, a dziewczyna wróciła za bar, skąd uważnie nas obserwowała, mimo że nie byliśmy jedynymi klientami.

- Znasz ją? - starałem się spytać dość spokojnie

- Hm? - Hisoka spojrzał na mnie kątem oka - A, że..? - machnął głową w stronę baru, widząc że patrzę w tamtą stronę - Chodziliśmy z nią razem do klasy.

Rzuciłem mu zdenerwowane, spojrzenie, bojąc się że dziewczyna zobaczy, że o niej mówiliśmy.

- Jesteś pewien?

- Oczywiście. Czemu tak się jej czepiasz?

- Zapomnij - pokręciłem głową

Siedzieliśmy chwilę w ciszy, przerywanej przez stukot kubków, gdy podnosiliśmy je, żeby napić się gorącego napoju. Nijaka muzyka leciała w tle, towarzysząc mdłemu smaku taniej kawy, bez porównania do tego co zdarzyło mi się pić u Hisoki. Unikaliśmy nawzajem własnego wzroku - ja dlatego, że bałem się mojej reakcji, gdy po pół roku spojrzę w oczy, które tyle razy sobie wyobrażałem podczas rozłąki, on, ponieważ... W sumie nie wiem dlaczego. Zawsze był prostolinijny, nie przejmując się przestrzenią osobistą i często ją naruszając w taki, czy inny sposób, więc nieśmiałe zachowanie nie pasowało do niego. Uniosłem oczy gotowy na szok, jaki miał nastąpić, gdy tylko spotkają się z jego, lecz zamiast tego w głowie zmąciło mi co innego. Wzrok Hisoki skierowany był ku barowi, podążając za czarnowłosą dziewczyną, a ja poczułem się jak w domu. Tyle razy doświadczyłem tej palącej zazdrości, kiedy wszystko wewnątrz mnie się kotłowało, a moje ręce były gotowe sięgnąć do czyjeś szyji i zacisnąć je wokół niej, aż do utraty tchu. Czemu zawsze chłopak był ze mną, ale jednak obok mnie, interesując się wszystkim innym tylko nie tym po co przyszliśmy. Przecież to on wybierał miejsce naszego spotkania, co będziemy robić i mógł mi powiedzieć, żebym został w domu, a mimo to on nawet włamywał się do mojego pokoju, tylko po to bym cierpiał jak wzdycha nad innymi. Dlatego zdziwiło mnie jego wyznanie, które w głównej mierze zwabiło mnie tu dzisiaj.

To be continued

2 565 słów
14 017 znaków bez spacji

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro