3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


*

Kolejnym przystankiem tego dnia była Złota Uliczka. Przemierzali wybrukowaną ścieżkę, rozglądając się żwawo. Wielobarwne, malutkie budyneczki wprawiały w beztroski, baśniowy nastrój przechodniów wokół. Alejka była gwarna, raz po raz dzieci przebiegały między nogami dorosłych, niosły się po niej śmiechy i głośne rozmowy.

Życie nie szczędziła Śmierci szczegółów, kiedy zmierzali w kierunku jej ulubionej kawiarni.

– Wiesz, dlaczego nazywają to miejsce Złotą Uliczką? – zapytała, unosząc jedną, ciemną brew ku górze. Śmierci to nie obchodziło, ale gdy widział ekscytacje, bijącą z jej twarzy, musiał zapytać. Chciał widzieć jej szczęście, szczególnie, jeżeli to miał być ich pierwszy i zarazem ostatni, wspólny dzień.

– Dlaczego?

– Dawno temu, kiedy po świecie chodzili jeszcze prawdziwi alchemicy, to właśnie tutaj część z nich podejmowała się prób stworzenia złota. To całkiem zabawne, byli tak blisko z czerwoną tynkturą... Jednak im się nie udało. – Wzruszyła ramionami.

– Ten budynek – wskazała palcem na dom po prawej – należał do jednego z nich, który był najbliżej właściwego rozwiązania.

– Czemu mu się nie powiodło? – zapytał Śmierć, autentycznie zainteresowany tematem.

– Zazdrosny asystent doniósł na niego i został stracony.

– Ludzie wydają się być kontrolowani przez emocje – stwierdził Śmierć. Oczy życia zabłyszczały delikatnie w rozbawieniu.

– Emocje to część życia, czyż nie? – zapytała głosem tak głębokim, że Śmierć nie miał wątpliwości, co do tego, że te zdanie miało podwójne dno.

– Zapiszę to motto w swoim dzienniczku – zażartował.

W porze południowej weszli wreszcie do kawiarni. Kiedy Śmierć za szklaną szybą zobaczył przeróżne słodkości, jego ciemne oczy lekko zamigotały. Nie uszło to uwadze Życia, której usta wygięły się w szerokim uśmiechu.

– Chciałbyś może zjeść coś ze mną do tej kawy? – zaproponowała, ujmując go pod ramie.

– Może coś małego – przyznał, obracając się w jej kierunku.

Kobieta położyła delikatną, drobną dłoń na jego klatce piersiowej. Ta w odpowiedzi gwałtownie się poruszyła, gdy Śmierć wziął głębszy wdech. Znów czuł te przyciąganie, które zwiastowało zgubę. Życie przyciągała go, sprawiała, że pragnął, a nigdy nie powinien niczego pragnąć. Odsunął się nieznacznie od kobiety, na której to nie zrobiło większego wrażenia. Czuła, że ma go coraz bardziej w garści, czuła, jak ociepla się w stosunku do niej, a wiedziała, że zostało jej jeszcze parę godzin.

Po dzisiejszym dniu Śmierć miał z nią zostać.

Zajęli miejsca przy malutkim stoliku zaraz obok ogromnej szyby. Na blacie stała pojedyncza, czerwona róża w jasnobeżowym flakonie. Obok niej znajdowała się samotna świeczka. Życie uśmiechnęła się filuternie do chłopaka i pstryknęła palcami, rozpalając knot. Kiedy nachyliła się w jego kierunku, zabrakło mu tchu, chociaż przecież wcale nie potrzebował tlenu.

– Jak się bawisz? – zapytała półszeptem, wpatrując się w jego oczy. Znów zaatakował go ten jej żywy zapach, który sprawiał, że tracił zmysły.

– Dobrze – przyznał szczerze, zagarniając tym sobie kolejny zabójczy uśmiech Życia.

– Ja bawię się przecudownie – poczuł, jak nagle naga stopa kobiety dotyka jego łydki. Mięśnie na plecach mężczyzny spięły się w pierwotnym oczekiwaniu. Uśmiechała się do niego leniwie, powoli poruszając się w górę jego nogi, przyprawiając go o dziwne odczucie.

Coś w jego piersi zaczęło dudnić niemiłosiernie, a skóra dziwnie się nagrzała.

„Serce?" – zapytał sam siebie w szoku. Nie potrafił wydusić z siebie słowa.

Tę krótką chwilę intymności przerwał kelner, który przyniósł im ogromne kubki z kawą. Chwilę później wrócił z bajglami z przeróżnymi dodatkami.

– Zamówiłam nam coś bardziej wytrwanego. Nie można jeść za dużo słodkiego na raz, bo może cię zemdlić – wytłumaczyła. Coś pod stołem zaszurało, więc wiedział, że ubrała na powrót obuwie.

Zmierzył posiłek zaciekawionym spojrzeniem. Wyglądał smakowicie. Jasne pieczywo z dziurą pośrodku, wypełnione żółtym serem, bekonem, rukolą i innymi dodatkami w jakiś sposób sprawiało, że wnętrze ust mężczyzny nagle zwilgotniało.

Życie spożywała swój posiłek, znów ciesząc oczy, obserwując, jak Śmierć próbuje czegoś nowego wyraźnie podekscytowany.

Kiedy opuścili lokal było już po czternastej. Mocny deszcz, który lubił nawiedzać uliczki Pragi o tej porze roku, wziął ich z zaskoczenia.

–  Powinniśmy się schować – stwierdził Śmierć, patrząc, jak cienkie odzienie Życia przemaka do cna.

–  Odrobina deszczu jeszcze nikogo nie zabiła, wiesz o tym, przecież jesteś ekspertem – wymruczała i ujęła jego dłoń.

Mężczyznę przeszedł dreszcz, zmusił go do zatrzymania się w półkroku. Życie zmierzyła go zdziwionym spojrzeniem, kiedy w jego wnętrzu rozgrywała się wojna.

Pragnął przyciągnąć ją do siebie. Im więcej mu pokazywała, tym więcej pragnął. Tym bardziej go rozrywało.

Krople wody spływały po jej pięknej twarzy, odbijając blask padający z jasnych oczu, które widziały wszystkie wschody i zachody słońca.

Śmierć wiedział, że przegrał.

Przyciągnął kobietę do siebie gwałtownie, wyrywając pisk z jej ust. Przycisnął ją mocno do swojej piersi i wtulił twarz w czarne jak noc włosy, zaciągając się po raz kolejny tym wyjątkowym zapachem życia, który przylegał do niej jak druga skóra.

Nie chciał, aby ten dzień się kończył, a czas nieubłagalnie płynął. Wiedział, że będzie musiał odpuścić. Opuścić ją. Zostawić to wszystko, co mu pokazała i pokaże za sobą, zapomnieć.

Ale nie chciał zapominać.

Jego serce obijało się o żebra.

–  Śmierć? – wyszeptała pytająco, zadzierając głowę ku górze. Zmartwiony wyraz jej twarzy tylko mu to wszystko utrudniał.

–  Daj mi moment – odpowiedział również szeptem.

Patrzyli w swoje oczy, obydwoje zwalczając swoje demony. Magnetyzm, który pojawił się między nimi już podczas pierwszego spotkania, nigdy nie umarł. Jego siła rosła gwałtownie za każdym razem, gdy mijali się na tym świecie pełnym nieświadomych niczego ludzi.

„Tylko jeden pocałunek, czy to takie złe?" – zastanawiał się Śmierć, nie wiedząc, że dokładnie o tym samym myśli Życie.

Chcąc, nie chcąc, zbliżali się do siebie, milimetr po milimetrze.

Ich oddechy splątywały się w jeden, kiedy cały świat wydawał się stanąć w miejscu, zamrzeć w oczekiwaniu.

–  Proszę – wyszeptała błagalnie, porzucając wszystkie maski, które przybrała tego dnia. Jej oczy były ogromne, jasne i pełne tak naglącego pragnienia, że to aż bolało.

–  Ja... - Chciał jej powiedzieć, że nie może, że tak nie wolno, że to złe, ale nie potrafił, nie, kiedy patrzyła na niego w ten sposób.

Ujął jej twarz w trzęsące się dłonie, posyłając falę zimna w głąb jej skóry. Dziewczyna czuła, jak jej serce zwalnia, niechybnie chcąc zatrzymać się raz na zawsze.

Mimo tego powtórzyła, nie dbając o to, jak krew zwalniała w jej żyłach.

–  Proszę.

Z gardła mężczyzny wyrwał się rozpaczliwy dźwięk, kiedy powoli pokonywał ostatnie dzielące ich centymetry.

Piorun przeciął niebo, tak blisko nich, że grzmot rozniósł się w tej samej sekundzie, rezonując w ich kościach. Zarówno Śmierć jak i Życie nie przejęli się tym. Dzieliła ich jedna sekunda.

Ale ta sekunda wystarczyła.

Dźwięk dzwonka rowerowego metr od pary wyrwał ich z tego pięknego snu.

– Wynajmijcie sobie pokój – krzyknął po czesku kierowca, ciągnący rowerową kawiarnie. Uskoczyli na bok. Zasapani patrzyli na siebie, oczy Życia były roześmiane, gdy tęczówki Śmierci pełne były strachu.

Omal tego nie zrobił.

Omal się nie zatracił.

Omal jej nie zabił.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro