Rozdział 4 - sowiaopowiesc

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Drzewo okazało się zbyt wielkim wyzwaniem, dla mojego osłabionego gorączką organizmu. Brak pożywienia i odwodnienie też dawało mi się we znaki. Musiałam się skryć, by żołnierze nie mieli szans mnie znaleźć. Coś mi się nie podobało w tym całym Willu i Mishaan. Nawet nie chodziło o ich rzekomą pracę dla mojego królewskiego tatusia. 

Noc zbliżała się ku końcowi, tym bardziej musiałam się ukryć. Obeszłam drzewo wokół i zobaczyłam dziuplę na tyle dużą bym się w niej zmieściła. Wcisnęłam się w nią i przyciągnęłam zarośla. Skuliłam się, czekając aż żołnierze wyruszą. Sądząc po zmianie oświetlenia na zewnątrz, stwierdziłam, że musiała minąć jakaś godzina. Zaczęły dobiegać mnie dźwięki z obozowiska. Tylko chwilę były zwykłym porannym zgiełkiem, nie minęło wiele czasu, gdy dotarły mnie pierwsze krzyki, głośnie zamieszanie. Usłyszałam tupot dziesiątek stóp rozbiegających się po okolicy. Nie uciekłam zbyt daleko, musiałam więc liczyć, że zamaskowałam się wystarczająco dobrze. Okryłam się opończą jeszcze szczelniej, jednocześnie kuląc się jak najdalej w dziupli.

Cholera, miałam nadzieję, że rośliny i odór zwierząt, które wcześniej pomieszkiwały w dziupli ukryją mój zapach przed wilczycą Willa. Nie chciałam być złapana. Nie chcę być dostarczona ojcu i narzeczonemu jak jakieś zwierzę na rzeź. Miałam głęboko w poważaniu układ, który mój ojczulek zawarł. Pokój czy zapełnienie skarbca, nic mnie nie przekona do poślubienia tego zgrzybiałego lorda. Starałam się nie oddychać, nie ruszać, wydawać jak najmniej dźwięków. Dźwięki pogoni zbliżały się do mojej, słyszałam szuranie butów po wyschniętym poszyciu, sapanie żołnierzy, zziajanych od biegu zaraz po obudzeniu, zgrzyt zbroi, popiskiwanie myszy gdzieś w leśnym poszyciu przy wejściu między korzenie.

Byłam skazana na porażkę od samego początku. Mięśnie mnie bolały, a w głowie zaczęło mi szumieć. Miałam wrażenie jakby czas zwolnił, a moje serce biło coraz głośniej. Bałam się, że ktoś je usłyszy, jedocześnie mając nadzieję, że hałas, który tworzą zagłuszy mój rwący oddech. Usłyszałam kroki przy samym wejściu do nory, węszenie. Coś położyło się przed wejściem. Pies, nie...wilk. Wydałam z siebie ciche westchnienie. Usłyszałam kolejne kroki. Skuliłam się jeszcze bardziej.

Usłyszałam westchnięcie, uniosłam głowę i zobaczyłam dwoje błyszczących, niebieskich oczu, Will. Palcem zasłonił usta, nakazując mi ciszę... coś się tu nie zgadzało. Meria jeszcze bardziej zasłoniła wejście do norki, a on oddalił się w przeciwnym kierunku. Musiałam uciekać, nie ufałam mu. Pytanie tylko, czy wilczyca mnie wypuści. Odczekałam, aż kroki oddaliły się od drzewa i zaczęłam wypełzać z ukrycia. Meria posłusznie odsunęła się z wyjścia bez zbędnego warczenia. Stanęłam na nogi, a w mojej głowie zaczęło wirować, oparłam się dłonią o drzewo i spojrzałam przed siebie. Tylko zieleń i żółć lasu, wir jaskrawych kolorów. Musiałam kierować się w stronę wody, mgliście pamiętałam w którym kierunku podążać. Ciężkim krokiem podążałam od drzewa do drzewa w kierunku, gdzie zdawało mi się, gdzie iść.

Miałam nadzieję, że nie wpadnę ponownie na Szkarłatną Hanzę, czy Willa i jego towarzyszy. Byłam jednak słaba jak jagnię, gorączka wracała, mdłości i zawroty głowy. Coraz bardziej mnie zarzucało na boki. Od drzewa do drzewa, nagle koło boku poczułam ciepłą, puchatą obecność – Meria. Dziwna wilczyca Willa, a może moja gdzieś w głębi mojego umysłu zaczęły kiełkować wspomnienia. Jednak nagle wizja mi się wyłączyła, nogi ugięły się pode mną i osuwam się na ziemię.

Gdy ponownie otworzyłam oczy, leżałam na sienniku, w drewnianej chacie. Pachniało ziołami i dymem. Meria leżała koło siennika, z oddali słyszałam trzask polan w kominku, szmery rozmowy. Dwa głosy – męski i żeński, jeden jakby znajomy. Dotknęłam czoła było już chłodne, suche. Lekkie ubranie było jeszcze przyklejone do mojego ciała. Podniosłam się na łokciach, moje włosy były zaplecione w warkocz, fryzura, której w życiu sama bym nie zrobiła. Zobaczyłam zielone ćmy księżycowe latające po izbie. Gdy usłyszałam otwierające się drzwi opadłam na poduszki i przymknęłam oczy, boleśnie świadoma braku jakiejkolwiek broni w swoim zasięgu.

----------------------------------------

Witajcie, dawno nic nie pisałam i jestem lekko zaśniedziała. Natomiast mam nadzieję, że dobrze wam się czytało. Uwielbiam pisać wewnętrzne rozmyślenia bohaterów. Jeśli jesteście ciekawi co dalej z historią Diany czekajcie na następnych uczestników naszej akcji. Natomiast jeśli jesteście ciekawi mojego warsztatu – zapraszam na moje sowieopowiesci, natomiast szczerze się przyznam, że nic nowego się tam bardzo dawno nie pojawia i nie spodziewam się by miało się tam coś pojawić, nie żebym już nie pisała. ;P projekt Z Zaczarowanego Lasu nadal jest w toku, natomiast chwilowo nie publikuję.  

   

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro