Rozdział V: Niespodziewani goście

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Szary pegaz znajdował się przed małymi drewnianymi drzwiami na trzecim poziomie. Otworzył je i ujrzał małą garderobę. Wybrał brązowy płaszcz oraz czarną torbę. Zszedł na niższy poziom i otworzył kolejne drzwi, a za nimi znajdowały się setki bądź tysiące równo poukładanych złotych monet. Wsypał ich trochę do torby, ponownie ruszył na niższe piętro. Tam zabrał jeszcze kilka ważnych rzeczy i skierował się do wyjścia. Zanim jednak dotkną włazu zatrzymał się i wyciągną spod skrzydła kieszonkowy zegarek. Przyjrzał mu się uważnie.

Wyglądał dokładnie tak, jak w momencie kiedy go dostał, chociaż minęło tyle lat. Szybko otrząsnął się z zamyślenia i otworzył właz. Zaczął wchodzić po schodach.

***

Minął już szczyt schodów i podchodził do cicho otwierającej się ściany. Zanim jednak wyszedł na korytarz usłyszał głos, nie głosy. Wychylił głowę i spojrzał w lewo w stronę reszty korytarzy zamku, nikogo nie zobaczył. Spojrzał w prawo w stronę "ślepego zaułku" i ujrzał szóstkę klaczy stojącą do niego tyłem, przyglądającą się ścianom jakby im za to płacono. Był w stanie usłyszeć ich rozmowę.

- Nie rozumiem Księżniczki mówiły, że tutaj powinnyśmy znaleźć jakieś przejście, ale tu nic nie ma.

- Skoro są tutaj i wysłały je księżniczki to zapewne po mnie. Powinienem jak najszybciej opuścić zamek. - Pomyślał i ruszył w przeciwną stronę niż znajdowały się klacze, starając się aby nie wytwarzać żadnych dźwięków. Niestety przeszkodził mu trzask zamykającej się ściany. Już czuł jak klacze się do niego zbliżają.

- Niech to szlaaAAAAAAAAAAG. - Nagle coś z ogromną prędkością, a ca za tym idzie siłą przygniotło go do ziemi. Lecz nie z tego powodu wydobył z siebie krzyk bólu. Zrobił to ponieważ niezidentyfikowany osobnik najprawdopodobniej złamał mu prawe skrzydło w dwóch miejscach. Próbował się uwolnić z kopyt napastnika, jednak wywołał tylko dodatkowy ból w skrzydle.

- Nigdzie się nie ruszyć cwaniaczku. - Usłyszał nad sobą głos jednej z klaczy. Spróbował odwrócić do tyłu głowę, ale nagle poczuł jak na pysku zaciska się lina. Uniemożliwiało mu to jego otwarcie, a co za tym idzie mówienie.

- Rainbow zejdź z niego i leć po gwardzistów. My go przypilnujemy. - Powiedziała któraś klacz za nimi. Kojarzył ten głos.

- Jasne Twilight, robi się. - Odparła Rainbow i dosyć szybko zniknęła za zakrętem.

Chwila, czy ona powiedziała Twilight? Tylko to zdążył pomyśleć zanim otoczyła go jasnofioletowa magia i przygwoździła do pobliskiej ściany. Ponownie wrzask bólu opuścił jego gardło. Klacze spojrzały na niego lekko zdezorientowane, lecz po chwili ponownie wróciły do swoich asertywnych postaw. Poza dwiema. Maślana klacz pegaza z jasnoróżową grzywą schowała się za pozostałymi i wyglądała jakby wcale nie chciała tu być. Potwierdziła jego przypuszczenia chowają pyszczek w grzywie. Natomiast różowy kucyk ziemny z grzywą w ciemniejszym kolorze niż sierść wyglądała jakby nie wiedziała czy ma być zła czy smutna. Biała jednorożec z kontrastującą ciemnofioletową grzywą spoglądała na niego z... odrazą i obrzydzeniem? Tak, to chyba dobre określenia. Pomarańczowy kucyk ziemny z blond grzywą i w kowbojskim kapeluszu na głowie patrzyła na niego podobnie jak poprzednia chociaż próbowała to ukryć, choć nie szło jej to dobrze. Jednak całą swoją uwagę skupił na Twilight Sparkle. Na jej twarzy malowała się czysta wściekłość w pełnym tego słowa znaczeniu. Jej sierść była nieco jaśniejsza, a grzywa przybrała lekki odcień żółtego i jasnej czerwieni natomiast białka oczu miały słaby czerwony kolor.

- Przyznaj się! - Wrzasnęła wywołując u pegaza jeszcze większe zdezorientowanie nie tyle samą wypowiedzią co tym że widziała sznur na jego pysku.

- Um... Twilight, może... zdejmiemy mu... linę, żeby mógł... mówić. - Szepnęła ukryta z tyłu pegazica.

- Applejack, mogłabyś. - Odparła Twilight nie spuszczają wzroku z Past'a.

- Niema sprawy cukiereczku. - Kowbojka podeszła, z wahaniem zdjęła linę i szybko wróciła do szyku.

Pegaz próbował pozbyć się bólu szczęki, lecz skrzydło szybko o sobie przypomniało i wywołało grymas bólu na jego twarzy.

- Do czego mam... się przyznać? - Wysapał, chcąc oderwać się od ściany i zrobić coś ze swoim narządem lotu, lecz przeszkodziło mu ponowne unieruchomienie przez co jękną cicho.

- Nie udawaj, Księżniczki wszystko nam o tobie powiedziały. - Odparła biała klacz z ledwo wyczuwalną pogardą w głosie. Nie dla niego.

- Rarity miała na myśli to, iż wiemy to, że jesteś podmieńcem. - Dodała szybko Applejack.

Nagle obok nich pojawiła się błękitna klacz pegaza z tęczową grzywą i spojrzała lekko zmieszana, lecz po chwili dołączyła do reszty klaczy. W oddali dało się słyszeć odgłos kopyt. Zapewne gwardziści bo któż by inny.

- I jak, przyznał się w końcu? - Rzuciła Rainbow spoglądając na pegaza przy ścianie obojętnym wzrokiem.

- Po pierwsze, nie jestem żadnym podmieńcem. Po drugie, uwolnijcie mnie bo chciałbym opatrzyć sobie skrzydło. Po trzecie, jeśli Celestia chce ze mną porozmawiać, to niech przyjdzie po mnie osobiście. - Wypowiadając te słowa próbował "zdjąć" wyraz bólu z jego twarzy. Marnie mu szło.

- Po pierwsze, nie wierzymy w żadne twoje słowo. Po drugie, jesteś podmieńcem więc nie możesz odczuwać bólu w skrzydle. Po trzecie, Księżniczka Celestia. - Po każdym zdaniu uderzała pegazem o ścianę. Podczas wypowiadania ostatniego zdania uderzyła nim tak mocno , że chyba jego skrzydło zostało złamane w jeszcze jednym miejscu, a na ścianie za nim pojawiło się pęknięcie.

- Hola, hola, Twilight, może powinnaś trochę wyluzować, ci jeśli naprawdę zrobisz mu krzywdę? - Odezwała się do tej pory milcząca różowa klacz.

- Daj spokój Pinkie, to tylko podmieniec, nic mu się nie stanie jeżeli zostanie trochę poturbowany podczas podróży do Canterlot'u. - Rainbow wydawała się nie reagować na jęknięcia szarego pegaza.

- Ile razy... mam powtarzać... że nie jestem... żadnym podmieńcem? - Wydyszał Past chociaż wiedział, że jego słowa zostaną puszczone mimo uszu.

- Już ci mówiłam, że twoje słowa nie mają żadnej wartości. - Syknęła Twilight.

Nagle zza zakrętu wyłoniła się trójka kucy, jeden jednorożec i dwa pegazy, o białej sierści i niebieskich grzywach, mieli na sobie złote zbroje. Gdy do nich podeszli, Twilight wypuściła pegaza z objęć swojej magii, a on upadł bezwładnie na podłogę pojękując cicho. Jego prawe skrzydło wygięło się w nienaturalny sposób. Nagle w magii gwardzisty pojawił się kaftan bezpieczeństwa. Zanim ktokolwiek zadał pytanie jednorożec odpowiedział.

- Środki bezpieczeństwa podczas przenoszenia podmieńców do Canterlot'u przed oblicze Jej Wysokości.

Jeden z pegazów chciał coś powiedzieć, ale Past go uprzedził.

- Wszystko... co powiem może zostać... wykorzystane bla, bla, bla. Im szybciej... to wyjaśnimy... tym szybciej... tu wrócę. - Spojrzeli na niego, ale nic nie powiedzieli. Założyli mu kaftan i ruszyli w kierunku wyjścia.

- Zawsze mogło być gorzej. - Pomyślał próbując pocieszyć samego siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro