Rozdział III: Problemy z przeszłości cz. I
Przeszłość jest kluczem do przyszłości. Wiedza to największy skarb. Musisz sobie przypomnieć. Zostało mało czasu. Musisz działać Past. Obudź się.
***
Czuł się słabo. Spróbował otworzyć oczy, ale natychmiast je zamknął z powodu jasności jaka panowała w pomieszczeniu.
- Jak się czujesz? - Usłyszał głos Lonely.
- Co się stało? Gdzie jesteśmy? - Pytał pegaz.
- Straciłeś przytomność w Cukrowym Kąciku. Aktualnie jesteśmy w szpitalu. Byłeś nieprzytomny około...
- Trzech godzin. - Dodała nieznajoma postać.
Wszyscy odwrócili się w kierunku, z którego dobiegał głos. W drzwiach do sali stała klacz kuca ziemnego o białej sierści, jasnoróżowej grzywie i ogonie. Na boku miała duży czerwony krzyż z czterema różowymi serduszkami.
- Kim pani jest?
- Jestem Siostra Redheart, a ty lepiej odpoczywaj, nie jesteśmy pewni co mogło wywołać to zasłabnięcie. - Dodała.
- A więc to jednak był gaz usypiający. - Zamruczał pod nosem pegaz.
- Słucham? - Spytała pielęgniarka.
- Chodzi mi o to, że jednak wytworzyłem gaz usypiający. - Gdy zobaczył niezrozumienie w oczach klaczy postanowił to wytłumaczyć. - Dziś rano przeprowadzałem kilka doświadczeń chemicznych. Przy ostatnim pomyliłem proporcje co poskutkowało wytworzeniem się wcześniej wspomnianej substancji. Jednak dawka była zbyt mała by zadziałać na mnie natychmiastowo. - Zakończył swój wywód, którego nie powstydziłby się żaden profesor studiów wyższych.
- Jednak wolimy przeprowadzić kilka badań. Tak dla pewności.
- Rozumiem, ale czy możemy te badania wykonać jak najszybciej? Jestem trochę spóźniony.
- Na co? - Spytały jego towarzyszki, które dotąd milczały.
- Chciałem zajrzeć do biblioteki po kilka książek. A przy okazji czy może mi Siostra powiedzieć jak trafić do biblioteki? - Zawołał do odchodzącej klaczy.
- Oczywiście. Biblioteka znajduje się w centrum miasta. Niech pan szuka rosłego dębu panie...?
- Proszę mi mówić Past. - Dodał szybko.
- Past? - Dociekała Widespread kiedy ich trójka została sama.
- Słyszałem głos. Bardzo znajomy. Te słowa dalej kołaczą mi w umyśle. Muszę rozwiązać te problemy z pamięcią. Właśnie dlatego muszę iść do Biblioteki, może tam znajdę jakieś rozwiązanie. - Tutaj przerwał na chwilę. - A zapomniałbym, tutaj macie te monety o których mówiłem, weźcie je, kupcie sobie coś do jedzenia i wróćcie do zamku.
- Jak ty... Gdzie je trzymałeś?
- Skrzydła są nie tylko do latania. A teraz idźcie, wrócę jak znajdę to czego potrzebuję.
***
Siostra Redheart miała rację, ale tego się nie spodziewałem. Biblioteka nie tylko znajdowała się w centrum miasta, ale także we wnętrzu wspomnianego przez nią dębu. Koniec dnia się zbliżał, więc bez zbędnego ociągania się wszedł do środka. Uderzył go piękny, jakże mu znajomy zapach atramentu z tysięcy stronic znajdujących się tu ksiąg. Znajdowały się one na wdrążonych w ściany półkach natomiast na środku pomieszczenia stał stół z wyrzeźbioną głową jednorożca.
- Twilight mamy gościa. - Nagle zza jednych z drzwi wyłoniła się głowa małego, fioletowego smoka.
- Kto to taki? - Odezwał się kolejny głos, tym razem z góry. Kolejna klacz.
- Nie mogę stąd wyjść, bo kolacja spłonie. - Smocza głowa zniknęła z powrotem za drzwiami.
-Dobrze już idę. - Stukot kopyt o drewnianą posadzkę robił się coraz głośniejszy. - Witam, w czym mogę pomóc? - Po schodach zeszła lawendowa klacz jednorożca z prostą granatową grzywą i ogonem.
- Przyszedłem tutaj w poszukiwaniu kilku książek, które są mi niezbędne.
- Jakie, jeśli można wiedzieć?
- Może to zabrzmieć trochę dziwnie, ponieważ jestem tutaj po raz pierwszy, ale... - Urwał na chwilę. - wszystkie niezwiązane z magią. - Dodał pocierając kopytem tył głowy.
- ... - Jej oczy zrobiły się (o ile to było możliwe) większe, źrenice przybrały kształt ziarenek ryżu a dolna szczęka prawie uderzyła o posadzkę. Wpatrywała się tak w niego dłuższą chwilę. Po bezskutecznych próbach wyrwania jej z tego stanu spróbował poszukać pomocy.
- Młody... mógłbyś tu na chwilę podejść?
- O co chodzi? I nie młody tylko Spike. - Smok wychodząc z kuchni zatrzymał się w pół kroku widząc swoją przyjaciółkę w takim stanie. - Co jej zrobiłeś?
- Nic, odpowiedziałem tylko na jej pytanie i... to się stało. Wiesz jak ją ocucić?
- Za kilka godzin powinna sama wrócić do siebie, pomoże mi Pan ją zanieść na górę, sam nie dam rady.
- J-jasne. I nie Pan tylko Past. To jak ją zaniesiemy?
- Podejdź i kucnij, położę ci ją na grzbiet a ty wejdziesz po schodach na górę i położymy ją do łóżka.
- Dobrze. Czy podobna sytuacja miała kiedyś miejsce, bo zachowujesz się dość spokojnie.
- Raz, dawno temu, nie reagowała na żadne czynniki zewnętrzne, po kilku godzinach sama się obudziła. Teraz powoli. Dobrze, więc co chciałeś Past?
- Chciałem wypożyczyć książki niepowiązane z magią.
- Ile? - Zapytał Spike kiedy schodzili po schodach.
- Wszystkie. - Odparł pegaz ponownie pocierając kopytem tył głowy.
- Dobrze za chw... ILE? Przecież to około połowa książek w bibliotece, kiedy byś je oddał?
- Co dzisiaj mamy?
- Chyba wtorek.
- Więc w sobotę rano.
- Czy to jakiś żart, bo jeśli tak to wcale nie śmieszny.
- W sprawie książek jestem śmiertelnie poważny.
- Dobrze, jestem zmęczony, głodny więc miejmy to już za sobą, ale jeżeli Twilight będzie się pytać gdzie są te książki, wtedy to ty będziesz się jej tłumaczyć a nie ja, jasne?
- Jak słońce.
***
- Past otwieraj, siedzisz tam już trzeci dzień, musisz wyjść z tego pokoju coś zjeść bo padniesz z głodu. - Wołała Lonely uderzając kopytem w drzwi za którymi kilka dni wcześniej zamkną się szary pegaz wraz z ogromną ilością książek.
- Nie. - Usłyszała przytłumiony głos.
- Otwórz te drzwi.
- Nie.
- Otwieraj bo wyrwę je razem z zawiasami. - Była już całkowicie zirytowana jego zachowaniem.
- Dobrze, dobrze tylko nie krzycz już więcej, głowa mnie boli. - Po chwili drzwi się otworzyły a za nich wyłonił się kompletnie zaniedbany Past.
- Słodka Celestio, wyglądasz strasznie.
- Masz rację, ale i tak wyglądam lepiej niż ten pokój. - Miał rację, w pomieszczeniu panował taki chaos, że nawet sam Discord byłby dumny. Wszędzie dookoła leżało mnóstwo jakichś sprzętów, szkło laboratoryjne oraz wiele bliżej nieokreślonych składników zielarskich, o dziwo książki były w nienaruszonym stanie. - Wejdź jeśli chcesz. Już prawie skończyłem. - Dodał triumfalnym tonem.
- Co skończyłeś?
- Coś co powinno rozwiązać moje problemy z pamięcią. - Mówiąc to podniósł niewielką zlewkę z zielonkawym płynem.
- I nad tym pracowałeś trzy dni?
- Bez prób i błędów się nie obeszło, ale jak to mówią ,,Nie od razu Canterlot zbudowano". I mam małą prośbę, mogłabyś nie zanosić mnie do szpitala kiedy następny raz stracę przytomność? - Kończąc przystawił sobie zlewkę do ust.
- Zgoda, ale co masz na myśli?
- Zobaczysz. - Po czym wypił całą zawartość naczynia.
***
Obudził się z nierównym oddechem i natychmiast wstał na równe kopyta.
- Nie, nie, nie ,nie... - Powtarzał to słowa jak jakąś chandrę.
- Zadziałało? Czy wszystko dobrze? - Dociekały klacze zaniepokojone jego stanem.
- Nie, nic nie jest dobrze, ale zadziałało.
- Więc co pamiętasz?
- Niestety wszystko i jest źle. Bardzo źle.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro