Rozdział 26

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


— Mam... zabić Granger? — wymamrotałem, ledwie przełykając ślinę. Miałem wrażenie, że mój głos ze zdwojoną siłą odbił się od ścian, a w pomieszczeniu zrobiło się naprawdę duszno. — Jeszcze nie udało mi się uzyskać od niej potrzebnych informacji. Jeżeli ją teraz zabijemy, to...

— Informacje same do nas przyjdą, gdy tylko szlama umrze, Draco — zakpił Czarny Pan, a jego oczy rozbłysły złowrogo. — Potter musi zostać sam. Bez swoich przyjaciół będzie nikim. Jego naiwność oraz chęć pomocy innym w końcu sprawi, że szlachetnie podda się, by uratować najbliższych. Nie będzie w stanie pogodzić się z tym, że tylu ludzi straci przez niego życie.

— Zgadzam się z tobą, mój panie. Potter posiada w sobie żałosną odpowiedzialność za wszystkich ludzi, ale obawiam się, że śmierć kolejnej bliskiej osoby może go zniszczyć — powiedziałem szybko. — Podobno po śmierci Weasleya nie odezwał się słowem podczas przesłuchiwań. Snape próbował przeróżnych sposobów, a mimo to nie udało mu się go złamać...

— Och, zrobiłeś się zbyt miękki, Draco — zacmokał mężczyzna i machnął bladą dłonią. Jego wąskie wargi wykrzywił okrutny uśmiech. — Nie znasz Pottera tak dobrze, jak ja. Dobroć jest jego słabością. Gdy nie będzie miał sensu, by dalej walczyć, ulegnie. Severus wciąż nad nim pracuje. Chłopak należy do mnie, a ja wiem, jak uzyskać to, czego potrzebuję. Teraz rozumiesz, w jaki sposób zdobędziemy władzę?

— Twoja potęga oraz mądrość jest zbyt doskonała, panie — pokłoniłem głowę, starając się nie skrzywić. — Nie jestem godzien twojego podarunku.

— Już niedługo będziemy niepokonani. Wtedy cały świat padnie u naszych stóp, a ty będziesz stał wiernie u mojego boku. Pokładam w tobie ogromne nadzieje, chłopcze — Lord Voldemort westchnął przeciągle i przyjrzał mi się uważnie. — Za kilka dni ponownie cię wezwę do siebie, więc odpowiednio się przygotuj i czekaj na dalsze rozkazy. Możesz się już oddalić.

— Jak sobie życzysz, panie — pokłoniłem się nisko, starając się zapanować nad drżeniem ciała. Myślami jednak byłem już daleko stąd. Wszystkie dźwięki oraz bodźce dochodziły do mnie z opóźnieniem jakby gdzieś z oddali. — Jestem dozgonnie wdzięczny za twoją wspaniałomyślność oraz zaufanie. Nie zawiodę cię.

— Nagini! — syknął nagle mężczyzna i przeniósł leniwie wzrok na węża leżącego na łóżku. — Odprowadź gościa do drzwi i poszukaj Yaxleya. Nadszedł czas kolacji...

Z masywnego łoża zsunął się ogromny wąż i zaczął pełznąć w moją stronę. Przełknąłem boleśnie ślinę i ze strachem zrobiłem krok do tyłu, po czym sztywno pokłoniłem się przed Czarnym Panem, opuszczając pospiesznie jego komnatę.

Pospiesznym krokiem minąłem kilka korytarzy, aż w końcu przystanąłem i ciężko dysząc, oparłem się plecami o jedną z zimnych, murowanych ścian. Z moich ust wydobywał się niespokojny, przyspieszony oddech. Po chwili całym ciałem wstrząsnął potworny dreszcz, moja głowa eksplodowała bólem, a do gardła podeszła nieprzyjemna żółć. To nie mogła być prawda. Wciąż miałem nadzieję, że lada chwila wybudzę się z tego cholernego koszmaru.

To, czego obawiałem się od jakiegoś czasu, w końcu się zdarzyło. Nie powinienem być zaskoczony, w końcu byłem pewien, że do tego dojdzie. Nie miałem jednak pojęcia, że w taki sposób. Najgorsze jest to, że wcale nie czułem się miło połechtany zadaniem, które przydzielił dla mnie osobiście Czarny Pan. Nie chciałem być w to wplątany.

Nie potrafiłem już wrócić do pracowni Theodora dzisiejszego wieczora. Nie byłbym w stanie spojrzeć na Granger bez śladu emocji, które szalały w mojej głowie. Przecież nie mógłbym po prostu zachowywać się w jej towarzystwie normalnie, jakby nic się nie stało. A może powinienem jej powiedzieć o przydzielonym zadaniu? Nie, to nie było możliwe. To i tak nie miałoby sensu. Była skończona i nic tego nie zmieni.

Chwiejnym krokiem dotarłem do mojego pokoju, natychmiast rzucając się w stronę świeżo uzupełnionego barku. Ognista Whisky miała okazać się dla mnie po raz kolejny jedyną pomocą, idealnym zapomnieniem. Tak bardzo potrzebowałem się odciąć od całego świata, że nawet przez krótką chwilę nie poczułem wyrzutów sumienia, czy potrzeby przystopowania. Zadanie Czarnego Pana mimo sporej dawki alkoholu wciąż jednak odbijało się echem w mojej głowie.

Każdy kolejny łyk ostrego trunku doprowadzał mnie do coraz straszniejszych myśli. Nie wiedziałem, co zrobić i jak sobie z tym poradzić. Wciąż nie mogłem uwierzyć, że to ja będę miał odebrać jej życie i że to ja będę jej katem. Prawdopodobnie będę ostatnią osobą, którą ujrzy przed swoją śmiercią. Osobiście odbiorę jej wszystkie nadzieje na lepsze jutro. Zniszczę to, co do tej pory osiągnęła...

Jakiś czas temu nie zawahałbym się ani chwili. Teraz pozostała mi jedynie świadomość, że muszę wykonać to zadanie. Ze względu na siebie, Theodora i nasze beznadziejne życie.

Twoja śmierć jest jedyną szansą na moje przeżycie, Granger.

~~*~~

Z samego rana obudził mnie potworny ból głowy. Wykrzywiłem wargi w grymasie i przetarłem zmęczone oczy, po czym rozejrzałem się po pomieszczeniu. Szyja bolała mnie od przespanej na fotelu nocy, ale bałagan wokoło upewnił mnie, że na pewno nie należała do najprostszych i najspokojniejszych. Ponownie dotarło do mnie, co będę musiał zrobić. Teraz wystarczy tylko czekać na rozkaz Czarnego Pana jak na wyrok.

Nie odważyłem się zejść do lochów. Cały dzień spędziłem w mojej komnacie, bezczynnie wpatrując się w okno, za którym jak zawsze padał deszcz. Pochłaniałem przy okazji kolejne dawki zbawiennego alkoholu, niczym rasowy alkoholik, który potrafić poradzić sobie z problemami tylko jednym sposobem.

Merlinie, dlaczego pozwoliłeś mi się tak stoczyć...

Wiedziałem, że nie uda mi się unikać byłej Gryfonki wiecznie. Wieczorem, gdy byłem już do tego zmuszony, z ciężkim sercem i bez jakiegokolwiek zadowolenia zszedłem do podziemi. Całe moje ciało trawił głód, zmęczenie oraz ból. Moje ręce znowu musiały atakować ściany, ponieważ prawa dłoń była opuchnięta i okropnie bolała, gdy próbowałem zgiąć palce.

Miałem wrażenie, że sunę w powietrzu. Przez całą drogę nie reagowałem na żadne powitania ani wypowiadane w moim kierunku słowa. Nic do mnie nie docierało, a wszystko wokoło się rozmywało. Nie wiedziałem, czy to przez zbierające się we mnie emocje, czy nadmiar alkoholu we krwi. Miałem tylko jeden określony cel, a wszystko inne nie miało dla mnie znaczenia.

Podszedłem pewnym krokiem do celi byłych Gryfonów i złapałem mocno obiema rękoma za kraty. Wywołało to głuchy hałas rozchodzący się echem po podziemiach, a obecna w środku Granger podskoczyła ze strachu i spojrzała na mnie z niepokojem malującym się w brązowych oczach. Po chwili wstała z brudnej posadzki i zagryzła nerwowo wargi.

— Dlaczego wczoraj nie wróciłeś do pracowni Theodora? — zapytała cicho i podeszła do mnie powoli, co chwilę odwracając się niepewnie na Pottera, jakby martwiła się, że zaraz zrobi coś głupiego. — Theo martwił się o ciebie. Bał się, że może coś ci się stało...

— Doprawdy? — zakpiłem, nie patrząc na nią. — Nie zauważyłem, żeby mnie szukał wczorajszego wieczora. Może jednak miał nadzieję, że nie wrócę?

— O czym ty mówisz? Theodor poszedł do twojego pokoju, ale nie mógł przebić się przez zaklęcia ochronne. Próbował się tam dostać dobrą godzinę — powiedziała z niedowierzaniem, przyglądając się uważnie mojej twarzy. — Czy coś się wczoraj stało? Jesteś cały blady...

— Nie wróciłem, bo byłem zajęty czymś ważniejszym — warknąłem. — Poza tym, nie jestem małym dzieckiem i potrafię sobie poradzić bez niańki w postaci Theodora.

— Powinieneś być wdzięczny, że masz przy sobie kogoś takiego jak twój najlepszy przyjaciel — Granger zmarszczyła brwi ze złością. — Czego chciał od ciebie twój pan, Malfoy? Przecież widzę, że to nie była przyjacielska rozmowa...

— Chyba znowu zaczynasz zapominać, kim jesteś, Granger. To nie jest twoja pieprzona sprawa, jasne?! — syknąłem ze złością, a ona odsunęła się od krat z oburzoną miną. — Wyłaź, idziemy na przesłuchanie.

Szatynka wyszła zdenerwowana z celi, unikając mojego spojrzenia. Przez całą drogę nie odezwała się do mnie słowem, co jakiś czas prychając głośno, gdy nie udawało mi się zapanować nad prostym krokiem i musiałem podeprzeć się ściany. Czułem na sobie jej kpiący wzrok, ale nie zamierzałem wchodzić z nią w słowną dyskusję.

Po kilkunastu minutach weszliśmy wspólnie do sali przesłuchań. Myślałem, że przez kolejną godzinę między nami wciąż będzie trwała cisza, ale się myliłem. Granger wypuściła głośno powietrze przez usta i stanęła przede mną z zaciętą miną.

— Jesteś skończonym kretynem, Malfoy — warknęła ze złością, na co uniosłem brew. — Może i jestem naiwna oraz wścibska, ale chcę ci pomóc, więc możesz już przestać udawać twardziela i powiedzieć, co się wczoraj wydarzyło!

— Nie potrzebuję twojej pomocy, Granger. Mówiłem ci, że to nie jest twoja, pieprzona, sprawa! — syknąłem w odpowiedzi, ale mimo to coś zakuło mnie boleśnie w klatce piersiowej. — Kim ty niby jesteś, żebym musiał ci się zwierzać z moich spotkań z Czarnym Panem?!

— Ja tylko... myślałam, że... — szatynka zarumieniła się i zagryzła dolną wargę. — Masz rację, nie powinnam się wtrącać w twoje sprawy. Po prostu nie wyglądasz najlepiej. Jesteś pijany, niespokojny i opryskliwy bardziej niż zwykle.

— Doprawdy? — uśmiechnąłem się drwiąco. — Wydawało mi się, że jestem całkiem pociągający.

— Świetnie — prychnęła i odwróciła się ze złością. — Jeżeli nie chcesz ze mną rozmawiać, to tego nie rób. Już nigdy więcej nie będę próbowała ci pomóc. Jesteś najgorszym chamem, jakiego miałam nieszczęście poznać.

— Nie zasługuję na niczyją pomoc, a szczególnie na twoją — mruknąłem i potargałem ręką włosy. — Nie powinnaś pomagać osobie, która w najbliższym czasie ma pozbawić cię życia.

— Co takiego? — wymamrotała i ponownie na mnie spojrzała. Czekoladowe tęczówki były pełne strachu. — O czym ty mówisz, Malfoy?

— Chciałaś poznać przebieg wczorajszego spotkania z Czarnym Panem, więc proszę bardzo — prychnąłem i oparłem się plecami o ścianę. — Wczorajszego dnia otrzymałem rozkaz, zwany pieszczotliwie darem, bym to właśnie ja odebrał twoje życie. Zostałem mianowany twoim katem, Granger. Masz umrzeć z mojej ręki.

— To nie prawda... — szepnęła.

— Nadal chcesz mi pomóc? — zakpiłem, nie spuszczając z niej spojrzenia. — A może mi współczujesz?

Granger wpatrywała się we mnie oszołomiona. Jej wargi oraz ręce drżały, a spojrzenie uległo zmianie. Gama emocji, od niepewności po strach, przemknęła przez jej bladą twarz, pozostawiając po sobie cień. Wcale nie byłem zaskoczony jej reakcją. Nie codziennie ktoś wyznaje, że musi cię za kilka dni zabić.

W pewnym momencie odniosłem wrażenie, że coś w jej zachowaniu się zmieniło. Odetchnęła cicho i uniosła głowę, wpatrując się twardo w moje oczy. Drobne palce zacisnęła w pięści, prawdopodobnie próbując dodać sobie pewności siebie oraz odwagi.

— Więc na co czekasz? — wyrzuciła z siebie bez zawahania się i przymknęła powieki, czekając na swój wyrok. — Zrób to teraz.

Pokręciłem głową z niedowierzaniem i roześmiałem się kpiąco. Jej żałosna odwaga prędzej czy później okaże się dla niej zgubą. Nie wiem, co w tym wszystkim było gorsze. To, że była w stanie stanąć przede mną i bez wahania pozwolić odebrać sobie życie, czy to, że miałaby płakać i błagać o pomoc.

— Naprawdę uważasz, że Czarny Pan pozwoliłby ci umrzeć bez przygotowanego widowiska? — prychnąłem. — Nie bądź naiwna, Granger. To nie będzie takie proste, jak ci się wydaje. Jesteś zbyt cenna dla Pottera.

— Więc ile mam czekać? Dwa dni? Tydzień? — obruszyła się.

— Nie wiem. Muszę czekać na rozkazy — westchnąłem ciężko i wzruszyłem ramionami. Po chwili poczułem, jak coś zimnego zaciska się na moim żołądku. Zrobiłem ostrożnie krok w stronę dziewczyny, wahając się kilka sekund. — Granger, ja...

— Nie musisz mi się z niczego tłumaczyć, Draco — powiedziała spokojnie i uśmiechnęła się blado, kręcąc głową. Byłem pod wrażeniem jej opanowania. Kilka minut temu poinformowałem ją, że została skazana na śmierć i że to ja wypowiem śmiercionośne zaklęcie, a mimo to, wydawała się niewzruszona. — Wiem, że musisz to zrobić. Nie masz innego wyjścia.

Gdy szatynka wypowiedziała ostatnie słowa, szybko pokonałem dzielącą nas odległość i przyciągnąłem ją do siebie, całując nachalnie w usta. Całe moje ciało niemal od razu zareagowało na jej bliskość. Poczułem lekkość, jakiej nie czułem od dawna. Do tego momentu nie miałem pojęcia, jak bardzo tego potrzebowałem. Każda komórka mojego organizmu odżyła, czując jej delikatny dotyk.

Granger po krótkiej chwili oddała pocałunek z równą namiętnością. Z cichym jękiem wplotła palce w moje włosy, a drugą ręką objęła mój kark. Każdy kolejny pocałunek był owiany coraz większą potrzebą i desperacją z obu stron.

Przymknąłem powieki, delektując się tą chwilą. Miałem wrażenie, że odpływam. Marzyłem, by czas, chociaż na chwilę stanął w miejscu, ale życie było zbyt brutalne. Po krótkiej chwili szatynka odsunęła się ode mnie przerażona, a jej twarz zapłonęła rumieńcami. Zawstydzona spuściła głowę, wpatrując się uparcie w podłogę, na co uniosłem brwi. Dobrze wiedziałem, o czym pomyślała. Prawdopodobnie poczucie winy po śmierci Weasleya przybrało na sile.

— Przestań! Nie możemy, my... — szepnęła, unikając mojego wzroku. — To nie powinno mieć miejsca, Draco.

— Spójrz na mnie, Granger — odpowiedziałem spokojnie i delikatnie chwyciłem za jej podbródek, zmuszając, by na mnie spojrzała. Czułem się żałośnie zdesperowany. — Pomóż mi, tylko ten jeden raz...

Dziewczyna zagryzła wargi, ale nie zaprotestowała. Po chwili stanęła na palcach i ostrożnie złączyła nasze usta w kolejnym pocałunku. Ponownie przymknąłem powieki, pozwalając ponieść się emocjom. Przyjemne ciepło rozlało się po całym moim ciele. Dla mnie w tej chwili liczyła się tylko ona. Jej miękkie wargi, drobne ciało, ciepłe dłonie. Wiedziałem, że ta chwila pełna namiętności, pożądania oraz desperacji za chwilę runie, ale starałem się to ignorować.

Tak od siebie inni, a jednak tak podobni. Dobro i zło. Noc i dzień. Słońce i księżyc. Szlama i śmierciożerca.

~~*~~

— Gdzie ty wczoraj zniknąłeś, idioto?! — wrzasnął Theodor kolejnego dnia, gdy wraz z Granger zjawiliśmy się w jego pracowni. — Od dwóch dni staram się dostać do twojego cholernego pokoju! Nigdy więcej nie zamierzam się martwić o twoją głowę! Jesteś skończonym dupkiem!

— Nie wrzeszcz, Nott. Jeżeli tak bardzo chcesz wiedzieć, to... — urwałem, ponieważ poczułem delikatne szarpnięcie za rękaw szaty. Zerknąłem kątem oka na byłą Gryfonkę, która pokręciła ledwie widocznie głową. Zmarszczyłem brwi, ale odetchnąłem cicho i wykrzywiłem wargi w kpiącym uśmiechu. — Czarny Pan wezwał mnie, ponieważ zaczyna się niecierpliwić. Chciał, bym złożył raport z przesłuchań Granger.

— I to był powód, dlaczego nie wróciłeś? — zapytał z niedowierzaniem mój przyjaciel. — Mógłbyś czasami pomyśleć o innych, wiesz? Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi i w jakiś nienormalny sposób ci na mnie zależy!

— Nie zachowuj się jak nadopiekuńcza matka, stary — zadrwiłem. — Nie mogłem wrócić. Powiedzmy, że Czarnemu Panu nie spodobała się moja odpowiedź i poćwiczył na mnie swoje umiejętności magiczne. Po serii niewinnych klątw nie miałem siły na powrót...

— Torturował cię? — Theo zmarszczył brwi zaniepokojony. — Faktycznie nie wyglądasz najlepiej. Opatrzę cię...

— Nie ma takiej potrzeby — odpowiedziałem szybko. — Po konkretnym, wieczornym znieczuleniu udało mi się tym zająć. Nic mi nie jest. Czarny Pan postanowił się nade mną zlitować.

— Mogłeś przyjść do mnie. Nie musiałbyś upijać się w samotności — westchnął ciężko. — Poza tym, nie wiedziałem, co zrobić z Hermioną. W końcu nie dostałem oficjalnego pozwolenia, by się nią zająć.

— Wiedziałem, że mogę na tobie polegać, Theo. Dzięki, że przejąłeś moje obowiązki — spojrzałem na niego z wdzięcznością, starając się zachować spokój.

— Dobrze wiesz, że zawsze ci pomogę, kretynie — mruknął i spojrzał na mnie spode łba. — Tak czy inaczej, wkurzasz mnie. Masz szczęście, że mam do ciebie pewną słabość.

— Nikt nie jest w stanie mi się oprzeć — roześmiałem się, a Theodor mi zawtórował, kręcąc z rozbawieniem głową.

Granger stojąca obok mnie wypuściła cicho z ust powietrze i podeszła do swojego stanowiska, zabierając się, jak gdyby nigdy nic, za przygotowanie eliksiru. Po niedługiej chwili dołączył do niej Theodor, pogrążając się w ożywionej dyskusji. Przyglądałem się jej twarzy kilka dobrych minut, ale nie zauważyłem nawet cienia strachu. Ja również starałem się zachowywać naturalnie, ale mimo to, nie przychodziło mi to tak łatwo, jak jej.

— Dlaczego powstrzymałaś mnie, gdy chciałem powiedzieć o wszystkim Theodorowi? — zapytałem, gdy siedzieliśmy wspólnie w pokoju przesłuchań.

— Lepiej będzie, jeżeli Theodor nie będzie o tym wiedział — mruknęła i usiadła na zimnej posadzce. — Niepotrzebnie byś go zmartwił. Znasz go lepiej ode mnie i wiesz, jak by się to skończyło. Theo jest zbyt łagodny. To dobry przyjaciel, Malfoy. Jest wspaniałym i wrażliwym człowiekiem. Musisz zrobić wszystko, by przeżył tę wojnę...

— Staram się to zrobić, ale nie zawsze mi to ułatwia — westchnąłem ciężko. — Poza tym, to niczego nie zmieni. Theodor nigdy mi nie wybaczy...

— Oczywiście, że wybaczy — odpowiedziała pewnie i uśmiechnęła się delikatnie. — Kocha cię. On również ma tylko ciebie.

— Pewnie żałujesz, że Czarny Pan nie przydzielił cię właśnie jemu, co? — prychnąłem. — Theodor jest łagodny jak owieczka.

— Nie, nie żałuję — odpowiedziała pewnie. — Gdyby tak było, prawdopodobnie nigdy nie dowiedziałabym się, że jednak Draco Malfoy jest człowiekiem.

Nasze spojrzenia się spotkały, a moje serce przyspieszyło rytm. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego takie słowa przychodzą jej z taką łatwością. Sprawiała, że traciłem wszystkie swoje zachowawcze zmysły...

~~*~~

Kolejne dni okazały się dla mnie katuszami. Ciągle żyłem w niewiedzy, niepewności oraz irytującym oczekiwaniu. Nie potrafiłem się na niczym skupić, a moje myśli tylko krążyły wokół jednego tematu. Najgorsze było w tym wszystkim to, że czułem się osamotniony bardziej, niż zwykle. Świadomość, że w ciągu najbliższych dni, a może nawet godzin, zostanę wezwany przed oblicze Czarnego Pana, napawała mnie strachem. Wtedy nie będzie już odwrotu.

Przebywanie w towarzystwie Granger stało się torturą. Wiedziałem, że celowo unika rozmów na temat przydzielonego mi zadania. Zachowywała się naturalnie, od czasu do czasu pozwalając sobie nawet na uśmiech, co zaczęło mnie irytować. Wydawała się zbyt spokojna i rozluźniona, jakby przygotowała się na to, że za chwilę umrze z mojej ręki.

Mimo tego, że dotąd żadne z nas nie wspominało o nadchodzącym wydarzeniu, myśl o tym ciągle wisiała pomiędzy nami. W końcu, po ponad tygodniu ciszy, nastał moment, gdzie powróciliśmy do tego tematu. Pomimo że Granger starała się udawać twardą, byłem przekonany, że w pewnym momencie pęknie.

— Ile jeszcze mam czekać na wezwanie twojego pana, Malfoy? — zapytała ze złością była Gryfonka. — Mam dość tej niepewności!

— Nie wiedziałem, że tak ci się spieszy do umierania — uśmiechnąłem się kpiąco.

— To nie jest ani odrobinę zabawne — burknęła w odpowiedzi i założyła ręce na piersi. — Może to zabrzmi głupio, ale chcę być przygotowana na najgorsze. Bezczynne czekanie tylko pogarsza sprawę.

— Naprawdę uważasz, że można się przygotować na śmierć? — uniosłem brwi z niedowierzaniem. — Nie boisz się umrzeć, Granger?

— I tak, prędzej czy później, bym umarła. To tylko kwestia czasu...

— To ja mam cię do cholery zabić, idiotko! — krzyknąłem ze złością i zmrużyłem powieki, przyglądając się jej twarzy. — Dlaczego ze mną rozmawiasz, jak gdyby nigdy nic się nie stało?!

— Wiem, że musisz to zrobić — odpowiedziała spokojnie, nie patrząc na mnie, ale zagryzła dolną wargę. — Jednak masz rację. Oczywiście, że boję się śmierci i dobrze wiem, że nie można się na nią przygotować. Byłabym głupia, gdyby było inaczej, ale mimo wszystko mam cichą nadzieję, że w końcu spotkam bliskie osoby. Ginny, Rona...

— Więc dlaczego...

— Jestem wdzięczna, że powiedziałeś mi o przydzielonym zadaniu. Wiem, że musisz to zrobić i nie winię cię. Gdybyś stchórzył albo odmówił wykonania rozkazu, zabiliby cię — przerwała mi i w końcu złączyła nasze spojrzenia. — Jeżeli masz możliwość żyć, to się tego trzymaj. Poza tym miałeś rację od samego początku. Nie mielibyśmy szansy uciec z tego miejsca, ale dla ciebie jest wciąż nadzieja na lepsze życie.

— Nie bądź taka heroiczna, Granger. W tym świecie każdy walczy o przetrwanie, nie powinnaś o tym zapominać — warknąłem.

— Nie próbuję zgrywać odważnej! Po prostu myślę trzeźwo — obruszyła się, po czym westchnęła ciężko i zacisnęła wargi w wąską linię. Po kilku sekundach wypuściła z ust powietrze, wciąż przyglądając się mojej twarzy z konsternacją. — Tylko nie każ mi czekać zbyt długo. Nie zawahaj się, Malfoy. Jeżeli szybko wykonasz rozkaz, nawet nie poczuję bólu...

— Nie masz pojęcia, o co mnie prosisz — prychnąłem z niedowierzaniem.

— Dzięki tobie mam czas, by pożegnać się odpowiednio z Harrym, nim odejdę — odpowiedziała pewnie i chwyciła moją dłoń. — Błagam cię tylko o tyle, Draco. Nie wahaj się nawet przez chwilę. To już niczego nie zmieni, prawda?

~~*~~

Czekałem. Bezczynnie czekałem przez wlekące się dni, obserwując kątem oka byłą Gryfonkę bez emocji. Jej ostatnia prośba mną poruszyła, choć starałem się tego po sobie nie pokazywać. Ignorowałem jej próby rozmowy, unikałem spojrzeń. Nie mogłem pozwolić, by ponownie w jakikolwiek sposób na mnie wpłynęła. Chciałem podejść do przydzielonego mi zadania z zimną krwią i nie czuć nic, co mogłoby spowodować wahanie. Zamierzałem wymierzyć jej wyrok i zapomnieć o wszystkim. Nie mogłem w tej chwili traktować jej inaczej, niż zwykłego więźnia, ponieważ byłoby to zbyt samobójcze, a ja nie jestem samobójcą. Jestem śmierciożercą, maszyną do zabijania oraz zwykłą marionetką Czarnego Pana, gotową wykonać każdy rozkaz.

W pewnym momencie zdążyłem stracić rachubę czasu, a nawet liczyłem, że rozkaz Czarnego Pana uległ zmianie. Jednak pewnego sobotniego południa, gdy wracałem zmęczony do swojej komnaty, stanęła przede mną Bellatriks, podskakując radośnie. Usta miała wygięte w paskudnym, podekscytowanym uśmiechu.

— Draco, pospiesz się! — zawołała wesoło. — Czarny Pan wzywa wszystkich do siebie! Rozkazał, byś sprowadził również Pottera i tę jego małą dziwkę! Och, już nie mogę się doczekać!

— Teraz? Tak nagle? — zapytałem zaskoczony, czując, że zasycha mi w gardle.

— Masz się zjawić w salonie w ciągu dziesięciu minut — zatrzepotała rzęsami, a jej słowa potwierdziło pieczenie Mrocznego Znaku na moim przedramieniu. Skrzywiłem się i skinąłem głową. — Pospiesz się, chłopaku!

Gdy kobieta odeszła, poczułem, jak nieprzyjemna żółć podchodzi do mojego gardła, a ciało przechodzi zimny dreszcz. Prawdopodobnie dzisiaj wszystko się zmieni. Nastąpi koniec pewnego rozdziału w moim życiu. Wolność, którą łapałem ostatkami sił, legnie w gruzach. Czułem, że już nigdy nie będę tym, kim byłem dotychczas. Wszystko ma swój kres.

Schodziłem do lochów, ociągając się na tyle, w jakim stopniu mogłem sobie pozwolić. Niemal bezgłośnie podszedłem do celi byłych Gryfonów, podtrzymując się ręką ściany. Chciałem ujawnić swoją obecność, ale zawahałem się, gdy usłyszałem, że Potter i Granger rozmawiają ze sobą przyciszonymi głosami. Schowałem się szybko za kamiennym filarem, przysłuchując rozgrywającej się scenie z ciekawością.

— Proszę cię, Harry, spójrz na mnie — głos Granger wydawał się zmartwiony. — Porozmawiajmy, proszę...

— Nie, Hermiono. Nie mogę na to pozwolić — sapnął Potter. — Boję się, że stracę również ciebie! Nie widzisz, jak ciężko jest mi bez Ginny oraz Rona? Jeżeli ty również byś odeszła, to bym chyba...

— Jesteś moim najlepszym przyjacielem, Harry. Zawsze nim byłeś i zawsze będziesz — przerwała mu. — Odkąd się spotkaliśmy pierwszy raz w pociągu do Hogwartu, czułam, że jesteś najwspanialszą osobą, jaką poznałam. Nie myliłam się. Inni ludzie również w ciebie wierzą. Zostałeś zbawcą tego świata. Wybrańcem. Twoim obowiązkiem jest uratowanie czarodziejskiego świata oraz wszystkich ludzi. Potrzebują cię. Jesteś ich nadzieją...

— Nie za taką cenę! — jęknął brunet. — Nie za życie najbliższych mi osób!

— Mi również brakuje Rona i Ginny. Kochałam ich oboje i bardzo za nimi tęsknię — szepnęła z bólem w głosie. — Dlatego nie możemy pozwolić, by ich śmierć okazała się bezwartościowa. Umarli jak prawdziwi bohaterowie, więc musimy udowodnić, że się nie poddamy ze względu na ich odwagę i poświęcenie.

— Musisz mi obiecać, że nie zrobisz niczego, co zagroziłoby twojemu życiu, Hermiono — powiedział szybko Potter. — Ron i Ginny nie chcieliby, żebyś tak szybko do nich dołączyła, rozumiesz?! Obiecaj mi!

— Nie mogę ci niczego obiecać, Harry — jęknęła. — Gdy postanowiłam, że wyruszę z tobą na wyprawę, liczyłam się z konsekwencjami oraz niebezpieczeństwem towarzyszącym nam przez cały czas. Wiedziałam, że jeżeli przyjdzie odpowiedni moment, gdzie nie będę miała wyjścia, zrobię wszystko, by uratować innych...

— Hermiono, proszę...

— Obiecuję, że postaram się przeżyć i walczyć do samego końca — powiedziała twardo. — Jednak ty też musisz mi obiecać, że jeżeli staniesz przed wyborem, nie poddasz się.

— Nie mogę, ja...

— Obiecaj, Harry! — zawołała ze złością.

— W porządku! Obiecuję! — zdenerwował się Potter.

— Nie martw się. Poradzimy sobie — oczami wyobraźni widziałem uśmiech szatynki. — Jesteśmy w tym razem, przyjacielu.

Byli Gryfoni zamilkli, a ja poczułem, że w końcu nadszedł moment, gdy mogę ujawnić swoją obecność. Wyszedłem z ukrycia i płynnym ruchem różdżki otworzyłem kraty celi. Wszedłem do środka, obserwując ich twarze z pogardą.

— Wychodzimy — mój głos wydawał się zachrypnięty, gdy starałem się ostro wypowiedzieć krótki rozkaz. — Czarny Pan chce was widzieć.

Posłałem Granger krótkie spojrzenie i byłem pewien, że już wie, o czym myślę. Liczyła się z tym, że w ciągu kolejnych godzin odbiorę jej życie. Jej zegar zaczął odliczać ostatnie minuty na tym świecie. Ona jednak odwzajemniła moje spojrzenie i skinęła sztywno głową na znak, że jest gotowa.

We troje przemierzaliśmy w ciszy korytarze mojej rezydencji. Była Gryfonka miała zaciętą, opanowaną minę. Wiedziałem jednak, że to tylko kolejna gra. Nie była głupia. Nikt nie był w stanie przygotować się na śmierć i tak po prostu pogodzić się z losem. Swoim zachowaniem w jakiś pokrętny sposób wpływała również na mnie. Miałem wrażenie, że starała się sprawić, by w mojej głowie nie pojawił się najmniejszy cień zwątpienia, wahania czy wyrzutów sumienia. To nie było jednak takie proste.

Droga minęła nam niesamowicie szybko. Wydawało mi się, że o wiele szybciej niż zazwyczaj, jakby czas grał na naszą niekorzyść i złośliwie chciał przyspieszyć kolejne wydarzenia. Gdy dotarliśmy na miejsce i stanęliśmy przed drzwiami prowadzącymi do salonu, Granger odwróciła się w stronę Pottera i bez słowa się w niego wtuliła. Zauważyłem w jej brązowych oczach strach, smutek i gromadzące się łzy. Była tylko człowiekiem, który stał nad przepaścią, gotowy do skoku.

— Kocham cię, Harry — wyszeptała do jego ucha. — Cokolwiek się dzisiaj wydarzy, zapamiętaj, że jesteś najlepszym przyjacielem na świecie. Od zawsze byłeś dla mnie jak brat, dla którego poświęciłabym całe swoje życie.

— Ja też cię kocham, Herm — odpowiedział zaskoczony brunet i poklepał dziewczynę po plecach. — O co chodzi? Dlaczego tak nagle mi to mówisz?

— Po prostu musiałam ci to powiedzieć — otarła łzę z policzka i zmusiła się do uśmiechu. — Pamiętaj, co mi obiecałeś i jaką rolę masz przed sobą. Liczę na ciebie, rozumiesz?

— Przestań, nie chcę tego słuchać. To brzmi jak pożegnanie — odpowiedział szybko.

— To nie jest pożegnanie, Harry. To dopiero początek — mruknęła i odsunęła się od niego, a po chwili przeniosła spojrzenie na mnie i skinęła delikatnie głową. Jej wargi zadrżały, na co westchnąłem ciężko i odwróciłem głowę w inną stronę.

Podszedłem powoli do drzwi salonu i gestem nakazałem byłym Gryfonom wejść do środka pomieszczenia. Gdy tylko przekroczyliśmy próg pokoju, wszyscy obecni śmierciożercy zabuczeli, a Czarny Pan uśmiechnął się kpiąco, rozpościerając ramiona.

— Harry! — zawołał. — Cieszę się, że znów się widzimy! Wszyscy moi śmierciożercy czekają na was z niecierpliwością! Podejdźcie bliżej!

Granger i Potter chwycili się za ręce i podeszli posłusznie do Lorda Voldemorta, nie spuszczając z niego uważnego spojrzenia. Ja również ruszyłem ich śladem, po czym pokłoniłem się nisko i usunąłem w krąg śmierciożerców, stając obok zaniepokojonego Theodora. Po mojej lewej stronie ustawiła się natomiast Astoria, wpatrując się w drżącą delikatnie szatynkę z nienawiścią.

— Mam nadzieję, że tym razem ta suka zdechnie — syknęła z pogardą, a przez całe moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz.

— Nie podoba mi się to, Draco — mruknął Theo, prosto do mojego ucha. — To wezwanie było zbyt nagłe, prawda? Wiesz, co planuje Czarny Pan?

Milczałem. Nie potrafiłem przyznać się Theodorowi do zadania, które postawił przede mną Czarny Pan. Byłem tchórzem. Zacisnąłem palce w pięści i potrząsnąłem głową, wlepiając uparcie spojrzenie w byłych Gryfonów, czekając z zapartym tchem na rozwój wydarzeń.

— Po naszym ostatnim spotkaniu nie wyglądałeś najlepiej, Harry — zacmokał Lord Voldemort, uśmiechając się drwiąco. — Mam nadzieję, że zdążyłeś wypocząć i zregenerować siły. Twój rudy, martwy przyjaciel na pewno nieźle sobie radzi w zaświatach bez ciebie!

— Nie masz prawa o nim wspominać, potworze — warknął kruczowłosy z wściekłością.

— Zastanawia mnie, co stało się z jego ciałem po śmierci — Czarny Pan podrapał się w zastanowieniu po brodzie, nie spuszczając krwistych oczu z chłopaka. — Draco poczęstował nim wilkołaki, czy może wyrzucił na śmietnik, tam, gdzie jego miejsce?

Potter zatrząsł się niebezpiecznie, a Granger ścisnęła mocniej jego rękę, próbując dodać mu otuchy. Zacisnęła wargi w wąską linię, spoglądając na przyjaciela z niepokojem. Były Gryfon jednak nie posiadał w sobie takich pokładów opanowania jak ona. Wpatrywał się w Czarnego Pana z nienawiścią wymalowaną na twarzy.

— Ron trafił do miejsca, do którego ty nigdy nie będziesz miał dostępu — syknął. — Nawet jeżeli jego ciało nie otrzymało godnego pochówku, pamięć o nim na zawsze pozostanie w sercach jego bliskich.

Czarny Pan wybuchnął śmiechem, a wszyscy śmierciożercy zawtórowali mu. Przez kilka minut krążył powoli po pomieszczeniu, nie spuszczając z więźniów uważnego spojrzenia, pełnego pogardy.

— Domyślasz się, dlaczego przez długi czas odwlekałem nasze kolejne spotkanie, Potter? — zapytał nagle, ale brunet nie odpowiedział. — Wspaniałomyślnie chciałem dać ci odrobinę czasu na przemyślenia. Mam nadzieję, że tym razem wykażesz się większą pokorą...

— Niepotrzebnie się powstrzymywałeś, Riddle — zadrwił Potter. — Wciąż jestem gotowy, by się z tobą zmierzyć.

— Chyba nie chcesz skazać na śmierć więcej przyjaciół, Harry? — zdumiał się mężczyzna o twarzy węża. — Nie wiem, czy sam Albus Dumbledore byłby dumny z twojego postępowania.

W tym momencie dotarła do mnie cała bolesna prawda. Granger od samego początku wiedziała, że Czarny Pan będzie chciał posłużyć się nią, by zmusić Pottera do wyjawienia celu ich misji. Była ofiarą, która miała zginąć w odpowiednim momencie. Cholerne zadanie pozostawione przez Dumbledore'a wymagało więcej poświęcenia, niż przypuszczałem.

— Nigdy nie dowiesz się, co odkrył w twojej smutnej przeszłości Dumbledore. Bardzo go zawiodłeś, Tom — Harry Potter wygiął wargi. — To koniec. Nigdy nie zmusisz mnie do tego, bym go zdradził. Możesz mnie wykończyć.

Szkarłatne oczy Lorda Voldemorta zabłysły złowrogim blaskiem. Uśmiech momentalnie zszedł z jego twarzy. Wykrzywił wąskie usta z niezadowoleniem i wyciągnął różdżkę przed siebie, mierząc w byłych Gryfonów. Ciemna aura zaczęła spowijać całe jego ciało.

— Bella — syknął mściwie. — Przyprowadź dziewczynę.

Bellatriks zaklaskała wesoło i w podskokach dotarła do Granger. Dziewczyna chciała się odsunąć, ale ciotka wbiła paznokcie w jej ramię, przy okazji je rozcinając i szarpnęła nią. Szatynka syknęła z bólu, a potwornie skrzekliwy śmiech rozniósł się po pomieszczeniu.

— Już zapomniałeś, co stało się z twoim rudym przyjacielem, Potter? — warknął Czarny Pan. — Chcesz, by szlama podzieliła jego los? A może wolisz ponownie popatrzeć, jak Greyback się z nią zabawia? Tak, to było całkiem zabawne...

Spojrzałem z niepokojem na Pottera, zauważając w jego oczach błysk zwątpienia oraz strachu. Mimo że był heroicznym kretynem, prawdopodobnie nie zamierzał poświęcić swojej przyjaciółki. Jego twarz mieniła się przeróżnymi emocjami.

— Nie rób jej krzywdy — wyszeptał i zrobił chwiejny krok w stronę Lorda Voldemorta. — Odpowiem na wszystkie twoje pytania, ale nie możesz jej skrzywdzić...

Moje oczy rozszerzyły się ze zdumienia i jednocześnie ulgi. Granger również spojrzała z niedowierzaniem na przyjaciela i potrząsnęła szybko głową.

— Nie rób tego, Harry! — krzyknęła. — Nie możesz niczego powiedzieć! Obiecałeś mi, że się nie poddasz!

— Nie mogę pozwolić, by stała ci się krzywda, Hermiono... — jęknął brunet i spojrzał z bólem na przyjaciółkę. Widziałem niezdecydowanie na jego bladej twarzy. — Nie mogę...

— Nie możesz porzucić swojej misji! — zawołała szatynka z rozpaczą. — Dobrze wiesz, że to jest zbyt ważne! Ważniejsze od mojego życia! Wraz z Ronem byliśmy przygotowani na wszystko, by ci pomóc! To był nasz wybór! Błagam cię, Harry, nie poddawaj się!

Niespokojnie przeskakiwałem wzrokiem po twarzach byłych Gryfonów, nieświadomie zaciskając palce na różdżce. Śmierciożercy obecni w pomieszczeniu milczeli, obserwując z zaciekawieniem, jak potoczy się sytuacja.

— Życie skrzata domowego jest ważniejsze od twojego, szlamo — zarechotała głośno Bellatriks, a niektórzy odważyli się jej zawtórować. Czarny Pan jednak milczał, świdrując szkarłatnymi oczami wahanie Pottera.

— To twoja ostatnia szansa, Harry — powiedział powoli, ignorując Granger. — Czego szukałeś podczas misji zleconej przez Dumbledore'a i skąd w twoim posiadaniu znalazł się miecz Gryffindora? Od twojej odpowiedzi zależy życie twojej brudnej przyjaciółki, więc zastanów się dobrze nad odpowiedzią...

Potter po raz kolejny spojrzał z paniką na Granger, jakby szukał w niej pomocy oraz przebaczenia. Miałem wrażenie, że rozmawiają ze sobą bez słów. Po krótkiej chwili brunet jęknął z bólem i niechętnie zwrócił się ponownie w stronę Czarnego Pana, wpatrując się w niego z nienawiścią.

— NICZEGO SIĘ ODE MNIE NIE DOWIESZ, RIDDLE! — wrzasnął, a ja zamarłem.

W pomieszczeniu momentalnie nastało poruszenie. Wszyscy śmierciożercy wpatrywali się w swojego mistrza ze strachem, czekając na jego ruch. Lord Voldemort uśmiechnął się kpiąco, a jego krwistoczerwone oczy rozbłysły niebezpiecznym blaskiem.

— Bella — syknął zawistnie i skinął w kierunku swojej podwładnej. — Dziewczyna jest twoja.

Błysnęło pomarańczowe światło, a Granger padła na posadzkę, zwijając się z bólu. Tym razem jednak nie krzyczała. Była gotowa na najgorsze. Wiedziała od samego początku, że śmierć nie przyjdzie do niej tak łatwo.

— Jestem naprawdę łaskawy, Harry. Jeszcze masz szansę zmienić zdanie — powiedział spokojnie Czarny Pan. — Wiesz dobrze, że to tylko cząstka tego, co potrafi Bellatriks. Chyba nie chcesz, by twoja przyjaciółka cierpiała z twojego powodu, prawda? Nie zawaham się...

— Dlaczego tyle gadasz? — syknął Potter ze złością, przerywając mu. — Po prostu to zrób, Riddle.

Czarny Pan ponownie skinął ręką, a Bellatriks z głośnym chichotem wyciągnęła z kieszeni szaty ostry, grawerowany nóż. Bez ostrzeżenia nachyliła się nad dziewczyną z szaleństwem w czarnych oczach i złapała jedną ręką za jej włosy, a drugą zaczęła kreślić krótkie pręgi na jej brzuchu. W momencie nacięcia ze świeżych ran zaczęła sączyć się krew, mocząc ubrania Granger oraz tworząc na posadzce ciemnoczerwoną plamę. Była Gryfonka wrzasnęła, próbując się wyrwać, ale ciotka zignorowała jej błagania, znacząc ją w kolejnych miejscach, po czym wbijała ostry koniec noża w otwarte rany, na przemian celując w nie paskudnymi klątwami. Po paru ciągnących się niemiłosiernie minutach szatynka leżała w kałuży własnej krwi. Ledwie łapała powietrze, a cieknące po policzkach łzy zaczęły mieszać się z krwią.

— Draco — Lord Voldemort niespodziewanie zwrócił się w moją stronę, a stojący obok mnie Theodor drgnął niespokojnie.

— Tak, mój panie? — wychrypiałem zaniepokojony.

— Jestem naprawdę wspaniałomyślny w stosunku do moich najwierniejszych przyjaciół — syknął i uśmiechnął się krzywo. — Ponad trzy miesiące musiałeś marnować swój cenny czas, by zajmować się bezwartościową szlamą, co musiało być nużące. Co prawda brutalne tortury co kilka dni były dla ciebie zapewne przyjemnością, ale chcę odpowiednio wynagrodzić twoje oddanie mojej osobie.

— Nie jestem godzien, panie...

— W nagrodę to ty zabijesz szlamę, Draco — przerwał mi Czarny Pan. — Dziewczyna w końcu należy do ciebie, więc nie możemy odebrać ci tej przyjemności.

Theodor spojrzał na mnie oszołomiony, ale ja nie miałem odwagi odwzajemnić jego spojrzenia. Skinąłem sztywno głową i powolnym krokiem podszedłem w stronę leżącej we krwi dziewczyny. Wszyscy w pomieszczeniu obserwowali mnie w ciszy, a ja miałem wrażenie, że kolana się pode mną uginają. Starałem się całą siłą woli zapanować nad ręką trzymającą różdżkę, która niebezpiecznie drżała, a po moim karku zaczęły spływać krople zimnego potu. Wiedziałem, że nie mogłem w tej chwili zrezygnować i powiedzieć, że tego nie zrobię. Nie mogłem stchórzyć. Wtedy oboje bylibyśmy martwi.

Spojrzałem na szatynkę z niechęcią i wciągnąłem gwałtownie powietrze w płuca. Przez moją głowę przepłynęło wyraźne wspomnienie jednego z nocnych koszmarów. Już kiedyś znajdowałem się w tej sytuacji. Granger leżała przed moimi nogami w kałuży krwi, patrząc na mnie półmartwymi, mętnymi oczami. Ten widok na chwilę zmroził mi krew w żyłach, ale zmusiłem się do spojrzenia w jej przenikliwe oczy. Ich wyraz się zmienił. Nie błyszczały nienawiścią, pogardą czy obrzydzeniem. One po prostu błagały o śmierć. Były wykończone, obojętne. Chciały, by w końcu jej ulżyć...

Automatycznie cofnąłem się o krok, czując, jak moje plecy uderzają w coś miękkiego. Usłyszałem rozbawiony szept w moim prawym uchu.

— Spójrz, jaką ma brudną krew! — za mną stanęła ciotka Bellatriks. Oparła się podbródkiem na moim ramieniu, chichocząc złośliwie. Wpatrywała się z maniakalną radością w konającą przed nami dziewczynę. — Wykończ ją, Draco! Zabij!

Dopiero teraz zorientowałem się, że ściskam w dłoni różdżkę. Stałem nad byłą Gryfonką z różdżką w ręce niczym kat dzierżący topór, przygotowujący się do zadania ostatecznego ciosu. Było w tym jednak coś, co całkowicie nie pasowało do tego obrazu. Ja. To ja czułem się inaczej. Patrząc na Granger, nie czułem nienawiści, a rozpacz, strach, rozdarcie. Z niewiadomych przyczyn, poczułem również, jak do moich oczu cisną się niechciane łzy. Od samego początku wiedziałem, że nie będę umiał tego zrobić. Ona także to wiedziała.

Dziewczyna wyciągnęła drżącą dłoń w moją stronę. Moja ręka również drgnęła, ale powstrzymałem ją przed gwałtowniejszym ruchem. Nie mogłem oderwać wzroku od oczu Granger. Spoglądała na mnie w tej chwili tak... łagodnie, delikatnie. Tak, jak jeszcze nikt.

— Draco... — szepnęła. — Proszę...

Nie miałem czasu, by dłużej się zastanawiać. W jednej sekundzie dałem ponieść się emocjom, które szalały w moim ciele, niemal rozrywając mnie od środka i gwałtownie odepchnąłem od siebie zaskoczoną Bellatriks. W ciągu sekundy doskoczyłem do Granger i mocno złapałem za jej wyciągniętą dłoń, ignorując jej zaskoczone spojrzenie. Nim ktokolwiek zdążył zorientować się, co się dzieje, teleportowałem się z salonu mojej rezydencji, szukając w myślach najbezpieczniejszego miejsca, które przyszło mi do głowy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro