Rozdział 36

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Dlaczego jest tak ciemno? Gdzie jestem? Co to za dźwięki?

Uniosłem się lekko do pozycji siedzącej, czując pulsujący ból głowy. Zamrugałem kilkukrotnie powiekami, starając się wyostrzyć wzrok, ale wszystko wokoło wciąż się rozmazywało i wirowało przed moimi oczami. W pomieszczeniu panował półmrok, co niczego nie ułatwiało. Niemal z paniką starałem się przeanalizować sytuację, w której się znalazłem, ale szło mi to wyjątkowo opornie. Przerażająca ciemność, ciche szepty w oddali oraz nieprzyjemne skrzypienie wciąż nie ustawały. Złapałem się za głowę, ciężko dysząc i zacisnąłem powieki.

Po kilku sekundach dźwięki ucichły, a ja niepewnie otworzyłem oczy, wytężając wszystkie swoje zmysły. Zajęło mi kilka minut, nim zorientowałem się, że siedzę na łóżku w opuszczonym mieszkaniu na obrzeżach Londynu. Płatki śniegu leniwie rozbijały się o brudne okno, przez które wpadała delikatna, księżycowa poświata, co uświadomiło mi, że prawdopodobnie panuje zimowa noc.

Cichy szloch roznosił się po pomieszczeniu. Zmarszczyłem brwi, starając się znaleźć jego źródło. Po chwili moje spojrzenie padło na skuloną na podłodze postać. Moje serce przyspieszyło niebezpiecznie, gdy zorientowałem się, kim jest.

— Granger? — szepnąłem w przestrzeń. Miałem wrażenie, że mój głos odbił się echem od ścian. — Co się dzieje? Dlaczego płaczesz?

Dziewczyna poruszyła się niespokojnie i odwróciła w moją stronę. Nadal nie przyzwyczaiłem się do ciemności panującej w pomieszczeniu, więc widziałem zaledwie zarys jej postaci. Poświata zza okna jednak opadła na jej przepełnioną bólem twarz. Zadrżałem, przyglądając się opuchniętym oczom oraz spływającym po policzkach łzom. Nie potrafiłem zrozumieć, co się dzieje.

— Godryku, tak się cieszę, że się obudziłeś — wychrypiała, ocierając szybko łzy rękawem bluzy. — Jak się czujesz? Potrzebujesz czegoś?

— O co tutaj chodzi? Jak powinienem się czuć? — zapytałem niepewnie, a w tej samej chwili syknąłem z bólu, łapiąc się za nogę. Z przerażeniem zerknąłem w dół, spoglądając na zakrwawiony bandaż, spod którego nadal sączyła się lepka ciecz. — Krew? Dlaczego ja...

Usłyszałem zduszony jęk. Ponownie przeniosłem wzrok na byłą Gryfonkę, marszcząc brwi. Obok niej, na stosie wypłowiałych koców, leżał ktoś jeszcze. Poruszający się kształt wzbudził moją czujność. Starałem się w ciemności wymacać moją różdżkę, by przygotować się do ataku.

— Harry! Słyszysz mnie?! — pisnęła szatynka, odwracając się gwałtownie. — Obudź się, proszę! Jesteś bezpieczny!

Potter? Skąd, do cholery, wziął się tutaj Potter?! Dlaczego niczego nie pamiętam?! Dlaczego jestem ranny i dlaczego Granger jest oblepiona krwią?!

Miałem wrażenie, że moja głowa zaraz pęknie. Syknąłem z bólu i złapałem się za skronie, mając ochotę wrzeszczeć. Starałem się zignorować narastające pulsowanie, zagryzając zęby, ale to nie pomogło. Mroczny Znak złowrogo palił moje przedramię.

Gdy spojrzałem na Pottera, wspomnienia z wczorajszego wieczora uderzyły we mnie z taką siłą, że wciągnąłem gwałtownie powietrze w płuca. Treści żołądkowe podeszły do mojego gardła, a ból spowił całe moje ciało, gdy wszystkie wydarzenia zaczęły przemykać przed moimi oczami. Eliksir wielosokowy, podróż do mojego dawnego domu, spotkanie z Czarnym Panem, Theodor, ratowanie Pottera, walka z armią śmierciożerców, ucieczka i...

Theodor, on...

Całą siłą woli przeniosłem spojrzenie na trzęsące się dłonie, nie mogąc się uspokoić. Nie potrafiłem uwierzyć w to wszystko. Słone łzy cisnęły się do moich oczu, ale nie pozwoliłem im wypłynąć. Musiałem być pewien.

— Gdzie on jest? — nie słyszałem swoich słów. Nie dochodziły do mnie żadne dźwięki. Trwałem w bolesnym zawieszeniu. — Gdzie jest Theodor?

— W pokoju obok — odpowiedziała Granger drżącym głosem, a po chwili z jej ust wydobył się głośny szloch. — Draco, myślę, że nie powinieneś tam...

Ignorując jej błagalne spojrzenie, wstałem z łóżka i kulejąc na jedną nogę, ruszyłem do drugiego pokoju. Nim wszedłem do środka, zawahałem się. Moje serce zamarło ze strachu, bojąc się tego, co mogę tam ujrzeć, a emocje niemal rozsadzały mnie od środka. Walczyłem ze sobą kilka dobrych minut, nie potrafiąc sobie odpowiedzieć, czy na pewno jestem na to gotowy.

W głębi siebie dobrze wiedziałem, że muszę zrobić krok w przód. Musiałem zmierzyć się z tą najokrutniejszą i najboleśniejszą formą strachu. Całą siłą woli przestąpiłem przez drzwi, wpatrując się w osobę leżącą na łóżku. Theodor miał zamknięte oczy i delikatnie rozchylone wargi, jakby się uśmiechał. Jego twarz ozdobiona była znamionami wojny. Krwawe pręgi rozcinały całe jego ciało, ale wiedziałem, że Granger zajęła się większością jego ran, choć nie musiała tego robić.

Podszedłem do niego powolnym krokiem i usiadłem ostrożnie na łóżku. Gdy chwyciłem jego zimną dłoń, długo wstrzymywane emocje w końcu wybuchły. Każda łza, która odważyła się wypłynąć spod mojej powieki, opłakiwała mojego ostatniego przyjaciela. Nie miałem pojęcia, dlaczego osoby, które najbardziej zasługiwały na to, by żyć, umierały najszybciej. Theodor kochał życie. Czekał na to, aż wojna się zakończy, by ponownie wkroczyć w ten świat z szerokim uśmiechem. Był człowiekiem o ogromnym, szczerym i dobrym sercu. Zasługiwał na długie, spokojne życie. Zasługiwał na to wszystko o wiele bardziej niż ja.

Nie rozumiałem, dlaczego Voldemort odebrał mi najważniejsze osoby i dlaczego ja wciąż żyłem, skoro oni już nie mogli. Blaise oraz Theo nigdy by nie umarli, gdybym tamtego dnia nie stchórzył. Tamta decyzja miała się za mną ciągnąć do samego końca...

Przez moją głowę przemknęły wspomnienia, gdy podbijaliśmy wspólnie szkolne mury. Byliśmy nieustraszoną trójką młodych Ślizgonów, dla których niewiele się liczyło oprócz dobrej zabawy oraz głośnych imprez. Mieliśmy razem przetrwać wszystko. Do samego końca mieliśmy być nierozłączni...

Nie bądź taki sztywny, Malfoy! Okaż trochę czułości swojemu najlepszemu przyjacielowi! zawołał Blaise, rzucając się w moją stronę.

Zamknij się, Zabini i trzymaj się ode mnie z daleka! warknąłem ostrzegawczo, ale nie potrafiłem ukryć rozbawionego uśmiechu, gdy ramiona mojego przyjaciela zamknęły się na mojej szyi.

Jakie to urocze zakpił Theodor, uśmiechając się do mnie szyderczo. Nasz Draco tak naprawdę ma dobre serduszko, ale wstydzi je się pokazać nawet przed swoimi przyjaciółmi!

Trzymaj te swoje obleśne usta z daleka od mojej twarzy, Blaise! wrzasnąłem i odepchnąłem go od siebie. Mój przyjaciel opadł na kanapę, zanosząc się śmiechem i rozluźnił swój krawat, przez co kilka siedzących niedaleko dziewczyn pisnęło podekscytowane. Przewróciłem oczami i westchnąłem.

Odłóż w końcu tę nudną książkę, Nott prychnął Zabini. Twój przyjaciel ma prawdziwe problemy miłosne!

W takim razie będę wiedział, jak zareagować, gdy jego serce w końcu siądzie na zawał od tej miłości prychnął Theo złośliwie. Poza tym nie wiem, czy chcę w tym uczestniczyć. Przeraża mnie, że będę musiał to oglądać codziennie...

Mieszkasz z nim w jednym dormitorium. Widziałeś już niejedną sytuację, którą normalny człowiek wolałby wypalić ze swojej pamięci wyszeptał Blaise dramatycznym tonem, przez co zmiażdżyłem go zirytowanym spojrzeniem.

No właśnie Theodor wzdrygnął się teatralnie, by podkreślić powagę sytuacji i potargał palcami ciemne włosy z rozbawieniem. Spojrzał na mnie błyszczącymi złośliwie oczami. Zamierzasz poślubić Parkinson od razu po zakończeniu szkoły? Jeżeli tak, to błagam cię, byś nie zapraszał mnie na ślub. Nie zniosę tego.

Na wieczór kawalerski jednak wpadniesz, co? Blaise wyszczerzył śnieżnobiałe zęby, a Theo pokiwał energicznie głową.

Nie przegapiłbym tego, chłopaki!

Zgłupieliście już do końca?! Jaki ślub?! zbulwersowałem się. Zbliża się wojna, zapomnieliście?!

Niestety, ale skutecznie uniemożliwiasz nam zapomnienie tego mało istotnego faktu zakpił Zabini i rozciągnął się, głośno ziewając. To jednak nie przekreśla możliwości ślubu z Parkinson. Chyba że podoba ci się ktoś inny?

Dla mnie wojna przekreśla wszystko syknąłem ze złością, ignorując zaczepkę przyjaciela. To nie będzie zabawa. Możemy w każdej chwili umrzeć....

Nie dramatyzuj, stary. Jesteśmy trzema wyjątkowo przystojnymi oraz uzdolnionymi kawalerami! Nie ma szans, żeby ktoś nas wykończył! Blaise nie wyglądał na przejętego. Nie wiem jak ty, ale Theodor i ja zamierzamy przeżyć. Za kilka lat usiądziemy w tym samym towarzystwie i opróżnimy butelkę Ognistej za zakończoną wojnę. Jestem tego pewien, a ja nigdy się nie mylę!

Nie mogę uwierzyć, że to powiem, ale Zabini ma rację Theo wyglądał na przerażonego własnymi słowami. Trochę więcej optymizmu, Draco. To właśnie ty kiedyś zostaniesz ojcem chrzestnym naszych synów!

Wydawali się wtedy tacy pewni siebie, tacy naiwni, tacy głupi...

Potrząsnąłem głową, próbując odgonić od siebie bolesne wspomnienia, które rozrywały moje serce. Moje dłonie trzęsły się, nie potrafiąc się opanować, a łzy utknęły w gardle. Czułem się podle.

— Tak mi przykro, Draco... łagodny, ciepły głos połaskotał moje ucho, a drobne ręce objęły mnie w pasie. Granger wtuliła się w moje plecy, cicho łkając. Poczułem jej nierówny oddech na swoim karku oraz nagły spokój, który zaczął przynosić ukojenie.

— To moja kara, prawda? — zapytałem cicho. — Wszystkie ważne dla mnie osoby mnie zostawiają, ponieważ muszę odpokutować za swoją przeszłość, tak?

— Nie, to nie jest prawda — wyszeptała. — Jesteś dobrym człowiekiem, który się jedynie pogubił. Odnalazłeś jednak odpowiednią drogę i starasz się zmienić...

— Więc dlaczego, Granger? — warknąłem. — Wiem, że byłem okropnym przyjacielem...

— Oni cię naprawdę kochali! — powiedziała ostro. — Oboje byli w stanie poświęcić dla ciebie swoje życie. Miałeś naprawdę wspaniałych przyjaciół. Powinieneś być z nich dumny!

— Oczywiście, że jestem z nich dumny! — jęknąłem. — Ale zostałem sam na tym jebanym świecie, rozumiesz?!

— Nie jesteś sam i nigdy nie będziesz — odpowiedziała cicho, mocniej wtulając się w moje plecy.

— Zginęli przeze mnie — wyszeptałem, czując, że coś zaciska się na moim żołądku. — To ja ich zabiłem. Gdybym tamtego dnia...

— Przestań! — Granger odsunęła się, a jej głos drżał. — Zginęli jak prawdziwi bohaterowie. Walczyli o lepszą przyszłość. Mnie również boli śmierć Theodora, który w najgorszym momencie mojego życia wyciągnął do mnie dłoń. Nie znałam Blaise'a, ale jestem pewna, że był równie dobrą osobą.

Odwróciłem się powoli w jej stronę, spoglądając prosto w czekoladowe tęczówki. Biła z nich pewność siebie oraz siła, mimo tego, że ona również nie trzymała się najlepiej. Dopiero teraz mogłem się jej dokładnie przyjrzeć. Jej twarz była czerwona od kropelek krwi, włosy lepiły się do policzków, a na koszulce znajdowała się ciemna, lepka plama. Dotknąłem jej, przez co szatynka podskoczyła, krzywiąc się z bólu.

— Co się stało? — zapytałem ostro.

— To nic — mruknęła szybko, próbując się uśmiechnąć. — Gdy wróciłeś po ciało Theodora, starałam się cię osłaniać. Udało mi się odbić kilka zaklęć, ale niestety nie wszystkie. W pewnym momencie oberwałam, a rana na brzuchu ponownie się otworzyła. Mam wrażenie, że wygląda jeszcze gorzej...

— Boli cię?

— Nie jest źle — potrząsnęła głową. — A ty jak się czujesz? Starałam się opatrzyć większość ran, ale twoja noga wygląda paskudnie. Bałam się, że będę musiała ją amputować...

— Poradzę sobie — westchnąłem, czując poczucie winy. Przez moją głupotę Granger musiała wiele poświęcić. — Co z Potterem?

— Jeszcze się nie obudził — spojrzała w dół, zaciskając dłonie w pięści. — Jego żebra były połamane, ale mam nadzieję, że opanowałam sytuację...

— Co dalej, Granger? — zapytałem cicho. — Udało nam się odbić Pottera, więc co zamierzasz teraz zrobić?

Granger zawahała się, zagryzając nerwowo wargę.

— Nie mam pojęcia — jęknęła w końcu, spoglądając bezradnie w moje oczy. — Myślałam, że to wszystko potoczy się zupełnie inaczej. Kończą nam się leki, a Harry jest w koszmarnym stanie. Poza tym, poszukiwania śmierciożerców na pewno nie ustaną i w końcu nas znajdą. Nie wiem już, co powinnam zrobić...

Z pokoju należącego do Granger wydobył się zduszony kaszel. Była Gryfonka zerwała się natychmiast z miejsca i z przerażoną miną pobiegła do Pottera, kładąc sobie jego głowę na udach. Stanąłem za nią, obserwując, jak chłopak zaczyna pluć krwią. Granger machnęła w popłochu różdżką, wyczarowując jasnożółtą kulę, która wchłonęła się w klatkę piersiową Wybrańca.

Anapneo! — pisnęła, próbując udrożnić jego drogi oddechowe. Pociągnęła nosem, starając się stłumić szloch oraz cieknące łzy. — Oddychaj, Harry...

— Her... Hermiono... — wydyszał Potter, a ja zamarłem, wpatrując się w niego z niedowierzaniem oraz ulgą. Szatynka pochyliła się nad nim z kamienną twarzą.

— Już dobrze. Musisz się uspokoić — szeptała gorączkowo. — Zdobędę nowe leki i przestanie cię boleć. Wytrzymaj jeszcze trochę...

— Nie — ścisnął jej dłoń, a jego wargi wykrzywiły się w grymasie bólu. — Musimy natychmiast dostać się do Kwatery Głównej Zakonu. Nie możemy dłużej czekać.

— Nie wiem, czy w takim stanie powinieneś się ruszać — wymamrotała zaskoczona. — Twoje rany...

Musimy się tam dostać — naciskał Potter. — Muszę natychmiast zobaczyć się z Remusem oraz panem Weasleyem. To ważne, Hermiono...

Granger posłała mi krótkie, niespokojne spojrzenie, jakby walczyła ze swoimi myślami. Zacisnęła wargi w wąską linię.

— Leć z nami — wyrzuciła z siebie na wydechu.

— Nie mogę — pokręciłem głową i cofnąłem się o krok, zaciskając pięści. Nie potrafiłem na nią spojrzeć.

— Błagam cię — jej wargi drżały, jakby miała za chwilę ponownie się rozpłakać. — Nie możesz mnie zostawić, Draco. Nie teraz...

— Zakon nie chce śmierciożerców wśród swoich szeregów, nie rozumiesz?! — ryknąłem.

— Ale ty nie jesteś śmierciożercą! Uratowałeś mi życie oraz pomogłeś odbić Harry'ego! Nie mają prawa cię oceniać ani skrzywdzić! — załkała z paniką w głosie. — Siedzimy w tym razem, zapomniałeś? Nie odwracaj się teraz ode mnie...

— To już przeszłość, Granger — odpowiedziałem chłodno. — Zrealizowaliśmy nasz wspólny plan. Chciałaś odzyskać Pottera, a ja Theodora. Teraz każde z nas powinno pójść własną drogą. Tak będzie lepiej.

— I co zamierzasz zrobić?! — zapytała ze złością. — Nie masz, gdzie się podziać. Śmierciożercy będą cię szukać!

— W tej chwili liczy się dla mnie jedynie Theo. Muszę godnie pochować mojego przyjaciela. Tylko tyle mogę dla niego zrobić.

Odwróciłem się w stronę wyjścia, czując, że moje ramiona robią się ciężkie.

— Pochowajmy go wspólnie. Zawdzięczam Theodorowi życie i ja również chcę się z nim pożegnać — pisnęła i ściszyła głos niemal do szeptu. — Daj Zakonowi szansę. Jeżeli mimo wszystko nie będziesz chciał skorzystać z ich ochrony, będziesz mógł w każdej chwili odejść.

— Granger...

— Potrzebuję cię, Draco...

Potter ponownie zaczął się dusić, a ja zacisnąłem pięści i odwróciłem się w stronę dziewczyny niechętnie. Po krótkiej chwili wpatrywania się w nią wypuściłem przez usta powietrze, mając wrażenie, że moje płuca zaciskają się boleśnie.

— Ruszajmy, jeżeli nie chcemy również wyprawiać pogrzebu Potterowi — sarknąłem.

~~*~~

Zamrugałem kilkukrotnie, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Wpatrywałem się w oszołomieniu w rozpadającą się ruderę Weasleyów, co jakiś czas niepewnie przeskakując spojrzeniem na Granger. Więc to miała być niemożliwa do zdobycia Kwatera Główna Zakonu Feniksa? Przez cały czas śmierciożercy mieli ją na wyciągnięcie ręki, a ci głupcy nawet nie sprawdzili tego miejsca. Zakon wydawał się równie naiwny, nie zabezpieczając swojej kryjówki zaklęciami ochronnymi. Lekceważyli przeciwników, co było najczęściej popełnianym błędem na każdej wojnie.

Mieszkańcy budynku najwidoczniej nadal spali, ponieważ wszystkie światła były zgaszone. Właściwie, to miejsce wyglądało na opuszczone. Mogła to być również próba osłabienia naszej czujności. Rozejrzałem się uważnie po okolicy, korzystając ze swoich umiejętności tropienia. Nie było to jednak najłatwiejsze, biorąc pod uwagę, że ciało Theodora zwisało na moim ramieniu, a drugą ręką pomagałem Granger podtrzymać rannego Pottera.

— Jesteś pewna, że to jest Kwatera Główna? — zadrwiłem, marszcząc nos. — Myślałem, że Zakon stać na coś lepszego.

— To było pierwsze miejsce, które przyszło mi do głowy — odpowiedziała nerwowo Granger, krążąc spojrzeniem po ciemnych oknach. — Mam nadzieję, że nikomu nic się nie stało...

— Mam złe przeczucia. Wyczuwam magię, więc ktoś musi tutaj być. Nie wiemy jednak, jakie ma zamiary — mruknąłem niechętnie. Z każdą sekundą miałem coraz większą ochotę zniknąć. Nie miałem wystarczająco siły na ewentualną walkę. Nie ufałem nikomu z Zakonu. Właściwie, to nie jestem pewien, czy potrafiłem jeszcze komukolwiek zaufać. — Powinniśmy się stąd zmywać...

— Muszę się upewnić, czy nikomu się nic nie stało. Możesz przytrzymać Harry'ego? — skrzywiłem się, gdy szatynka podeszła do drzwi wejściowych i ostrożnie w nie zapukała. Nasłuchiwaliśmy kilka minut, ale ze środka nie dochodziły żadne dźwięki.

— Nikogo już tutaj nie ma, Granger — mruknąłem, czując niepokój. Odwróciłem się niespokojnie, a po moich plecach prześliznęło się coś zimnego. Za nami stanęło kilkunastu członków Zakonu Feniksa z wycelowanymi w nas różdżkami.

— Rzućcie różdżki i odwróćcie się powoli w naszą stronę — sarknął jeden z nich.

— Profesorze Lupin! To tylko my! — pisnęła natychmiast była Gryfonka, unosząc ramiona w górę. Zrobiła krok w stronę swoich sprzymierzeńców, ale oni przyjęli bojowe pozycje.

— Nie ruszać się, dopóki wam na to nie pozwolimy! — wilkołak spojrzał na dziewczynę ostro. Granger zadrżała i zatrzymała się gwałtownie.

— Profesorze...

— Jaką postać przyjął bogin Hermiony Granger podczas egzaminu z Obrony Przed Czarną Magią?! — zapytał mężczyzna, nie spuszczając z nas bacznego spojrzenia.

Szatynka wpatrywała się w niego oszołomiona przez kilka sekund, po czym potrząsnęła głową, uśmiechając się delikatnie.

— Bogin przyjął postać profesor McGonagall — wychrypiała, a ja zmarszczyłem brwi zaskoczony. — Powiedziała mi wtedy, że oblałam wszystkie egzaminy, więc wybiegłam z krzykiem, nie potrafiąc dokończyć egzaminu.

— Zgadza się. Przepraszam was, ale musieliśmy podjąć wszelkie środki ostrożności. Wszyscy jesteśmy obserwowani... — wydyszał Lupin i skinął głową na ludzi stojących obok, którzy momentalnie uśmiechnęli się i opuścili różdżki. Jego wzrok spoczął na Potterze między nami. — Co się stało Harry'emu?!

— Panie profesorze, musicie nam pomóc — pisnęła Granger i otarła twarz rękawem. — Harry jest ciężko ranny. Zapasy leków oraz żywności nam się skończyły i...

— Na słodkiego Godryka, Harry! — jęknęła pulchna kobieta, w której natychmiast rozpoznałem matkę Weasleyów. Zrobiła krok w naszą stronę, ale jej mąż złapał za jej ramię, umieszczając nieufne spojrzenie we mnie.

— Zaczekaj, Molly — mruknął. — Przyjrzyj się, kto im towarzyszy.

Spojrzenia wszystkich obecnych członków Zakonu przeniosły się na mnie, jakby dopiero mnie zauważyli. Moje wargi wykrzywiły się w złośliwym grymasie, a ręka zacisnęła się na różdżce.

— Dlaczego ten śmierciożerca jest tutaj? — zapytał wysoki mężczyzna tubalnym głosem.

— Draco nie jest już jednym ze śmierciożerców — odpowiedziała chłodno Granger i stanęła przede mną. Mogłem przysiąc, że słyszałem w tonie jej głosu gniew. — Uratował życie moje oraz Harry'ego i pomógł uciec nam z lochu, gdzie torturowano nas oraz przetrzymywano kilka miesięcy. Jest naszym sojusznikiem.

— Hermiono, znam tego chłopaka — powiedziała spokojnie Tonks, zerkając na mnie niepewnie. — To syn mojej ciotki, Narcyzy oraz Lucjusza Malfoya. Cała ich rodzina od lat służy w szeregach śmierciożerców!

— Gdyby nie on, oboje bylibyśmy już dawno martwi — szepnęła, a wszyscy obecni spojrzeli po sobie z powątpiewaniem. W końcu Lupin westchnął i uśmiechnął się blado.

— W takim razie pozwolimy mu w spokoju odejść, jednak jeżeli ponownie stanie na naszej drodze, nie obiecujemy łaski — odpowiedział cicho. — Jego wspólnicy mordują każdego, kogo spotkają. Nie możemy dłużej na to pozwalać...

— Niech zostanie — szepnął nagle Potter, a ja wybałuszyłem oczy, wpatrując się w niego z niedowierzaniem. Nie mogłem uwierzyć własnym uszom. Wybraniec najprawdopodobniej oberwał o jedną klątwą za dużo.

— O czym ty mówisz, Harry?! — krzyknął Artur Weasley. — Nie wiesz, kim jest ten człowiek?!

— Hermiona mu ufa, a ja ufam jej — brunet zakaszlał, a z kącika jego ust pociekła strużka krwi. — Nigdy nie udałoby nam się uciec, gdyby nie zdradził śmierciożerców i nie pomógł nam się uwolnić.

— Jeżeli tego sobie życzysz, niech chłopak zostanie. Zapewnimy mu leki, posiłek oraz nocleg na tę dobę, ale najpóźniej jutrzejszego rana będziemy musieli to przedyskutować, Harry. Musimy dowiedzieć się wszystkiego, nim podejmiemy decyzję, co dalej — mruknął wilkołak, a Tonks położyła dłoń na jego ramieniu, jakby chciała dodać mu otuchy. — Fred i George zaprowadźcie Harry'ego do domu, by Molly zajęła się jego ranami. Hermiono, wy też nie wyglądacie najlepiej, więc idźcie za bliźniakami...

— Dziękujemy, ale wcześniej musimy zrobić coś ważnego — odpowiedziała cicho, na co mężczyzna zmarszczył brwi podejrzliwie. Jego wzrok spoczął na ciele Theodora. — Zajmijcie się Harrym, a my wrócimy niedługo.

Członkowie Zakonu spojrzeli na nas nieufnie. Wiedziałem, że nie chcą mnie tutaj. Nienawidzili mnie za samo nazwisko. Mieli do tego prawo, ponieważ wszystko, co o mnie słyszeli, było prawdą. Byłem śmierciożercą i zabójcą ich przyjaciół.

— Remus ma rację. Powinniście najpierw nabrać sił — powiedział jeden z Weasleyów. — Jesteście ranni, głodni oraz zmęczeni. W takim stanie nie będziecie wystarczająco skuteczni. Jeżeli mogę wam jakoś pomóc, to...

— To miłe z twojej strony, ale poradzimy sobie, Bill. Przez ostatnie miesiące nie mieliśmy nikogo poza sobą — Granger zmusiła się do uśmiechu, a ja poczułem, że jej drobna dłoń zaciska się na mojej.

Po jej słowach poczułem, jak coś ciepłego rozlewa się w moim sercu. Spojrzałem na nią, starając się ukryć emocje, które zaczęły oplatać moją głowę. Nigdy nie byłem tak wdzięczny.

~~*~~

— Pięknie tutaj. Skąd znasz to miejsce? — zapytała cicho Granger, gdy udało mi się umieścić ciało przyjaciela w głębokim dole. Z trudem odciągnąłem wzrok od jego pokrytej krwawymi pręgami twarzy.

— Uciekaliśmy tutaj, odkąd skończyliśmy siedem lat — odpowiedziałem drżącym głosem, rozglądając się po leśnej polanie. — We trójkę próbowaliśmy pozbyć się wszystkich dziecięcych problemów właśnie w tym miejscu. Spędziliśmy niezliczoną ilość nocy pod gwiazdami, gdy nasi ojcowie zbili któregoś z nas, ale także próbowaliśmy pierwszego alkoholu oraz papierosa. Tutaj mogliśmy być zawsze sobą, a całe to magiczne miejsce miało dla nas ogromne znaczenie. Jestem pewien, że gdyby Theodor mógł osobiście wybrać, gdzie chciałby się znaleźć, to byłoby to właśnie tutaj...

Nim zdążyłem zapanować nad emocjami, poczułem samotną łzę spływającą po moim policzku. Wykrzywiłem wargi w grymasie wściekłości, szybko ocierając twarz dłonią. Śmierć Theodora okazała się zbyt gwałtowna. W pewnym momencie byłem przekonany, że nic nie jest w stanie mnie złamać, a z każdym dniem okazywało się, że jestem pełen słabości. Powoli zaczynałem mięknąć, a cała moja twarda skorupa pękała.

— Jestem pewna, że gdziekolwiek teraz jest, będzie szczęśliwy — szepnęła Granger, wtulając się w moje plecy. Poczułem jej ciepły oddech na karku, który przyjemnie połaskotał moje ciało.

Odetchnąłem cicho, gładząc delikatnie jej dłonie. Po chwili zorientowałem się, że dziewczyna drży, więc odwróciłem się i przyciągnąłem ją do siebie szybkim ruchem, zamykając ją szczelnie w swoich ramionach. Ten odruch wydawał mi się tak naturalny i ludzki, jakbym robił to codziennie.

— Dlaczego ludzkie życie jest tak kruche? — wymamrotała, nie patrząc na mnie. — Dlaczego śmierć zabiera osoby, które na to nie zasługują?

— Nie mam pojęcia, ale mam już naprawdę dość tej cholernej suki — warknąłem. — Odbiera mi po kolei wszystko, co mam, rozumiesz?

— Więc nie możesz jej pozwolić, aby zabrała więcej, Draco.

Skinąłem sztywno głową i odsunąłem się od szatynki, spoglądając po raz ostatni na ciało Theodora. Granger ścisnęła moją ręką, po czym wykonała krótki ruch różdżką, przysypując dół ziemią. Na niewielkim kopcu wyczarowała wianek kwiatów oraz niewielką tabliczkę, na której widok moje oczy po raz kolejny zwilgotniały.

W tym miejscu spoczywa Theodor Nott. Najwierniejszy i Najwspanialszy Przyjaciel oraz Człowiek o Czystym i Odważnym Sercu. Czekaj na nas, Przyjacielu. Kiedyś ponownie będziemy razem.

— Wracajmy do Kwatery Głównej, dobrze? — po kilku minutach niewielka dłoń wśliznęła się w moją. Nim zdążyłem mrugnąć, aportowaliśmy się w miejscu, gdzie nie wszystko miało być proste...

~~*~~

— W końcu wróciliście! Szybko, siadajcie do stołu! Zaraz przygotuję wam śniadanie! — pani Weasley spojrzała na nas wzrokiem niecierpiącym sprzeciwu, gdy tylko wkroczyliśmy do kuchni Weasleyów. — Reszta Zakonu wyruszyła już na swoje misje, ale wrócą na kolację, więc będziecie mogli porozmawiać wieczorem.

— Bardzo dziękujemy, ale naprawdę proszę nie robić sobie kłopotu, pani Weasley — Granger uśmiechnęła się delikatnie do kobiety, która wykrzywiła się w gniewnym grymasie. — Zrobię nam tylko po kubku ciepłej herbaty. Myślę, że na razie nie jesteśmy w stanie nic w siebie wcisnąć...

— O czym ty mówisz, Hermionko?! To żaden kłopot! — zawołała, natychmiast stawiając przed nami talerze pełne kiełbasek oraz jajecznicy. — Oboje musicie coś zjeść! Wyglądacie na wyczerpanych!

Westchnąłem zirytowany, a Granger posłała mi nerwowe spojrzenie. Nie patrząc na nią, wziąłem do ust kiełbaskę w pomidorowym sosie, przełykając ją z trudem. Dziewczyna jednak miała rację. W tej chwili nie byłem w stanie niczego zjeść. Marzyłem jedynie o śnie.

— No dobrze. To na razie wystarczy. Przypilnuję was jednak podczas kolacji — westchnęła w końcu kobieta, gdy zjedliśmy po jednej kiełbasce oraz wypiliśmy ciepłą herbatę. — Powinniście się teraz porządnie wyspać. Zaprowadzę was do waszych pokojów.

— Jak się czuje Harry? — zapytała była Gryfonka, gdy wchodziliśmy po wątpliwie wyglądających, drewnianych schodach. — Wszystko z nim w porządku?

— Nie martw się, kochanie. Harry to silny chłopak. Wyliże się z tego — pani Weasley uśmiechnęła się pokrzepiająco i złapała Granger za ramię w matczynym uścisku. Mimo wszystko miałem wrażenie, że jej twarz wydłużyła się zmartwiona. — Musieliście przejść przez okropne rzeczy. Cieszę się, że żyjecie. Twój list naprawdę mnie uspokoił.

— Pani Weasley...

— Nie powinnaś się obwiniać — przerwała jej stanowczo. — Ron bardzo cię kochał. Był bardzo odważny. Jestem dumna z każdego mojego dziecka.

— Próbował mnie chronić. Gdyby nie on... — jęknęła Granger, a kobieta wzięła ją w ramiona, zaczynając płakać. W tej chwili miałem ogromną ochotę stąd zniknąć. Nie chciałem oglądać tej ckliwej sceny ani słuchać o Weasleyu. Odchrząknąłem nerwowo, a była Gryfonka odsunęła się od rudowłosej kobiety.

— Już wszystko dobrze, słoneczko. Jesteście bezpieczni — pociągnęła nosem i otworzyła najbliższe drzwi, wprowadzając nas do środka. Szatynka zadrżała, a ja zmarszczyłem brwi, przyglądając się jej nerwowo. — Hermionko, przygotowałam dla ciebie łóżko w pokoju Ginny. Draco zamieszka na razie w sypialni Percy'ego. Przez najbliższy czas powinien przebywać na misji, więc pomieszczenie stoi puste.

— Jesteśmy wdzięczni za gościnę, pani Weasley — wymamrotała Granger uprzejmie, ale jej twarz pobladła.

— To przyjemność, kochanie — odpowiedziała pogodnie kobieta i przeniosła wzrok na mnie. — Twój pokój jest piętro wyżej, Draco. Pokażę ci.

Skinąłem głową, posyłając byłej Gryfonce wystraszone spojrzenie i ruszyłem za matką Weasleyów. Po chwili otworzyła kolejne drzwi i gestem zaprosiła mnie do środka.

— Wiem, że niewiele tutaj miejsca, ale mam nadzieję, że będzie ci wygodnie. Możesz pożyczyć ubrania Percy'ego, a ja upiorę twoje — powiedziała łagodnie. — Jeżeli będziesz czegoś potrzebował, to zawołaj.

— Dz-dziękuję — wymamrotałem, czując się cholernie głupio. Nie rozumiałem, dlaczego ta kobieta traktuje mnie z taką życzliwością.

— Nie ma sprawy, kochaneczku — poklepała moje ramię. — Mam wrażenie, że ty również wiele przeszedłeś podczas tej wojny. Musimy się wzajemnie wspierać, żeby przeżyć.

Gdy kobieta zamknęła za sobą drzwi, rozejrzałem się po ciasnym pomieszczeniu lekko zmieszany. Przebrałem się w czyste ubrania, które leżały na szafce nocnej i wszedłem do zimnego łóżka, starając uspokoić pędzące myśli. Mimo wszystko czułem się tutaj niepewnie. Byłem otoczony członkami Zakonu Feniksa, przebywając w ich Kwaterze Głównej. Tak naprawdę byłem zdany jedynie na siebie. Nie miałem sojuszników, a w każdej chwili mogli mnie skazać na śmierć. Nie wiedziałem, co powinienem zrobić.

Wierciłem się z boku na bok, starając w głowie ułożyć sensowne rozwiązanie tego problemu, ale niestety nic logicznego mi się nie nasuwało do głowy. Cała ta sytuacja mnie przewyższała. Rany szybko się goiły i nie odczuwałem już uciążliwego bólu, ponieważ moi wrogowie mnie uleczyli. Nie mieli powodów, by to robić. Nie musieli mnie karmić ani zapewniać schronienia, a jednak to zrobili, czego nie potrafiłem zrozumieć.

Nie potrafiłem zasnąć. Czułem się obco i nieswojo w tym miejscu. Brakowało mi mojej bezpiecznej sypialni na obrzeżach Londynu. Brakowało mi również moich przyjaciół, których brak odczuwałem teraz z podwójną mocą. Ich strata bolała bardziej, niż byłem kiedykolwiek w stanie sobie wyobrazić. Wiedziałem, kto jest przyczyną tak wylewnych emocji.

Nie panowałem już nad ciałem, które zaczęło drżeć. Wybuch wściekłości oraz rozpaczy niebezpiecznie się zbliżał. Brakowało mi czegoś, co sprawi, że wszystkie moje emocje ułożą się, chociaż na chwilę, w jedną spójną całość. Czegoś, co sprawi, że zapomnę o wszystkim, co mnie otacza. Co sprawi, że zapomnę na kilka minut...

Niemal mechanicznie wstałem z łóżka i niczym duch ruszyłem do wyjścia. Zszedłem ostrożnie po stromych schodach, a już po chwili wszedłem do najbliższego pokoju. Byłem pewien, że dobrze trafiłem. Gdy drzwi zaskrzypiały, Granger jak oparzona uniosła się do pozycji siedzącej, wpatrując się we mnie zaskoczona.

— Draco? — szepnęła, marszcząc z niepokojem nos. — Coś się stało?

— Nie mogłem tam zasnąć — odpowiedziałem po prostu. — Jestem zmęczony, Granger. Cholernie zmęczony.

Dziewczyna odsunęła się odrobinę, robiąc miejsce obok siebie, co od razu wykorzystałem. Wszedłem do jej łóżka i pchnąłem ją na plecy, umieszczając twarz pomiędzy jej piersiami. Zacisnąłem palce na jej biodrach, a ona jęknęła cicho, mocniej przyciągając mnie do siebie. Westchnąłem, czując nagły przypływ spokoju oraz ukojenia.

— Wiem, o czym myślisz. Nie musisz wstydzić się swoich łez, Draco — jej dłoń delikatnie przesunęła się po moich włosach, a ja chłonąłem całym sobą jej dotyk. — Łzy nigdy nie powinny być traktowane jako słabość, a tylko mordercy nie są poruszeni, gdy ktoś bliski im umiera.

Nie chciałem tego słuchać. Uniosłem się na łokciach i dosięgnąłem jej warg, przyciągając jej twarz do siebie. Była Gryfonka drgnęła i odwzajemniła pocałunek, zarzucając ręce na moją szyję, by zmniejszyć odległość między nami. Po moich plecach natychmiast przeszedł przyjemny dreszcz, a ciało zareagowało instynktownie.

— Potrzebuję cię. Teraz — wychrypiałem w jej usta, ale uciszyła mnie kolejnym pocałunkiem, przygryzając moją dolną wargę.

— Jestem tutaj — wymruczała, sunąc palcami po moim brzuchu.

Nie potrzebowałem większej zachęty. Miałem jej drżące ciało pod sobą. Należała do mnie. Moje wargi nie potrafiły się oderwać od jej ust, policzków, szyi, obojczyków oraz brzucha. W tej chwili pragnąłem każdego jej skrawka. Była moim zapomnieniem, odskocznią od wszystkich wspomnień. Była lekiem na wszystko.

Spojrzałem w jej czekoladowe oczy z ciepłem. Jej tęczówki płonęły. Wiedziałem, że jest gotowa, więc po chwili usłyszałem jęk rozkoszy w uchu. Emocje rozbiły się w mojej głowie i już wiedziałem, że przez dłuższy czas nie będę umiał się od niej oderwać. Jej ciało odpowiadało na każdy mój ruch, jakbyśmy byli jednością.

— Hermiona... — wysapałem, gdy byliśmy już blisko upragnionego końca. Spojrzała na mnie z czułością. — Kim... kim my właściwie dla siebie jesteśmy?

Otworzyła delikatnie usta, a jej ciało się napięło. Wplotła palce w moje włosy, a po chwili wygięła się w łuk, ciężko dysząc. Nasze wargi ponownie się zderzyły na kilka sekund. Gdy znowu się rozluźniła, spojrzała uważnie w moje oczy i potrząsnęła głową.

— Nie wiem. Naprawdę nie wiem — wyszeptała. — To jednak nie ważne, dopóki nam ze sobą dobrze, prawda?

Niesamowite uczucie rozlało się po moim żołądku. Nie miałem pojęcia, czy to była ulga, że nie tylko ja jestem rozdarty w tym wszystkim, czy to było coś o wiele więcej. W tym momencie nie potrafiłem nazwać swoich uczuć i ona również najprawdopodobniej nie umiała tego zrobić. A może to był jedynie zawód? Bo jakiej odpowiedzi oczekiwałem?

Nim odpowiedziałem sobie na to pytanie, moje myśli rozpłynęły się, a ja zatraciłem się w jej malinowych, pełnych wargach...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro