Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Przekroczyłem próg pokoju egzekucyjnego, popychając przed sobą byłych Gryfonów. Czarny Pan już na nas czekał, otoczony wierną grupą śmierciożerców. Na przesłuchania oraz egzekucje nigdy nie było spraszane tylu zwolenników, co w momencie, gdy do pokoju wkraczał Harry Potter. Byłem pewien, że nasz Pan chce udowodnić wszystkim, że chłopak nie ma z nim najmniejszych szans. Zaprezentować swoją siłę oraz przewagę nad słabością Pottera. Udowodnić, że nikt nie jest w stanie przezwyciężyć jego potęgi.

Na nasz widok wszyscy obecni w pomieszczeniu wlepili w więźniów pełne pogardy, drwiące spojrzenia. Szkarłatne ślepia Lorda Voldemorta skupiły się z milczącą satysfakcją na Potterze, lustrując go uważnie, najprawdopodobniej oceniając stan jego zdrowia. Po chwili przeniósł zadowolony wzrok na mnie. Nie potrafiłem powstrzymać przechodzącego przez moje plecy dreszczu, spowodowanego ciężarem tego spojrzenia. Powstrzymywałem się, całą silą woli przed tym, aby się nie skrzywić.

— Świetnie sobie poradziłeś ze swoim zadaniem, Draco. — syknął cicho Czarny Pan, po czym zwrócił się do Pottera z jadowitym uśmiechem. Ten uśmiech nie oznaczał nigdy niczego dobrego. — Więc ponownie się spotykamy, Harry Potterze. Mam nadzieję, że jesteś gotowy, by sobie ze mną porozmawiać. Draco zapewne zrobił wszystko, byś dożył tego momentu.

Paru śmierciożerców zarechotało cicho, ale Potter nie odpowiedział, tylko posłał naszemu Panu spojrzenie pełne nienawiści i zacisnął wojowniczo pięści. Oczy Czarnego Pana zmrużyły się z rozbawieniem. Wyciągnął przed siebie bladą dłoń z wyższością, mierząc palcem w więźniów.

— Zbliżcie się. Niech wszyscy moi śmierciożercy uważnie się przyjrzą Wybrańcowi oraz jego przyjaciołom, którzy chcą ponownie stawić czoła mojej potędze.

Pchnąłem Gryfonów w stronę Lorda Voldemorta, powodując, że Granger upadła z jękiem na posadzkę, obijając sobie kolana. Podniosła się po chwili ze spuszczoną głową, próbując ukryć skrępowanie, a Potter i Weasley natychmiast złapali ją pocieszająco za ramiona. Przez pomieszczenie przetoczył się głośny, drwiący śmiech.

— Stań w szeregu, Draco. Na razie nie jesteś mi potrzebny — polecił Czarny Pan i odprowadził mnie wzrokiem na miejsce. Stanąłem obok Theodora, który wbijał zaniepokojone spojrzenie w Granger. Wyglądał na spiętego, a jego ramiona trzęsły się nerwowo. Wiem, że nie miał nic do byłej Gryfonki, a prawdopodobnie nawet ją... polubił. Salazarze, miej go w opiece! Mam tylko nadzieję, że nie zrobi nic głupiego dla zwykłej szlamy.

— Po ostatniej naszej rozmowie trochę bolało, prawda, Harry? — Lord Voldemort zwrócił się ponownie do Złotego Chłopca, a ja starałem się skupić na nich całą swoją uwagę. — Chyba nie chciałbyś, by to się powtórzyło, nie mylę się?

Potter przez krótką chwilę milczał, wpatrując się w Czarnego Pana z pogardą i nieukrywaną nienawiścią. Przez ułamek sekundy byłem pewien, że nie odpowie, ale szybko zdałem sobie sprawę, że bardzo się myliłem. Brunet drżał, a ja miałem wrażenie, że tylko dzięki wciąż trzymającej go za rękę Granger nie rzucił się na swojego wroga.

— Nie obchodzi mnie, co ze mną zrobisz! Możesz mnie torturować, biczować, kroić na kawałki, a i tak niczego się ode mnie nie dowiesz! Mam gdzieś to, co ze mną zrobiłeś ostatnim razem! Zrób to jeszcze raz! Nigdy mnie nie złamiesz! — krzyknął z furią Potter.

Powietrze w pomieszczeniu zgęstniało. Stojąca obok Pottera Granger jęknęła cicho i drgnęła, a Weasley napiął się cały, spoglądając na swojego przyjaciela z niepokojem. Mina mojego mistrza natomiast zmieniła się z rozbawionej we wściekłą. Zacisnął smukłe palce na różdżce, jakby walcząc z tym, czy nie ugodzić bruneta paskudnym zaklęciem. Zapanował jednak nad sobą i z powrotem przyjął na usta szatański uśmiech, który wywołał na moim karku strużkę potu.

— Twoja odwaga jest godna podziwu, Harry Potterze. Zachowujesz się, jak na prawdziwego Gryfona przystało. Twój drogi przyjaciel Albus Dumbledore byłby z ciebie dumny — szepnął cicho Czarny Pan, a z jego ust sypnął się ostrzegawczo snop złotych iskier. — Jesteś pewien, że powtórzysz te słowa, jeżeli będą dotyczyły ważnych dla ciebie osób? Czy dla dobra ogółu jesteś w stanie poświęcić swoich przyjaciół, Harry?

Brunet momentalnie stanął przed swoimi przyjaciółmi, próbując zasłonić ich własnym ciałem. Na jego twarzy malowało się przerażenie. Prychnąłem pod nosem kpiąco. Dobrze wiedziałem, że na nic się zdadzą jego żałosne wysiłki. Jeżeli Czarny Pan chciał ich dopaść, to dopadnie prędzej czy później. Potter i jego iście heroiczna postawa niczego w tym momencie nie miały prawa zdziałać. Żadnego ze śmierciożerców nie poruszą jego błagania czy krzyki. Lord Voldemort również nie był osobą litościwą. W tym momencie uśmiechał się mściwie.

— Och, nie. Nie musisz się martwić o swoich przyjaciół, Harry. Oboje w tym momencie są bezpieczni. Mam dla ciebie coś o wiele ciekawszego — Czarny Pan roześmiał się rozbawiony. — Scabior, wprowadź mojego gościa specjalnego.

Wskazany sługa pokłonił się i wyszedł z pomieszczenia. Wrócił po kilku minutach, wlokąc za włosy wyrywającą się Ginny Weasley. Rudowłosa miała zaciętą minę, jakby w ogóle nie przerażała jej sytuacja, w jakiej się znalazła. Na twarzy oraz ramionach miała głębokie, sączące się rany. Rozdarta szata na brzuchu przemoczona była od krwi, która wciąż skapywała na posadzkę przed nią. Wlepiłem spojrzenie w ranę na jej ciele, walcząc z obrzydzeniem. Była paskudna, jakby ktoś ją celowo przypalał. W całym pomieszczeniu rozniósł się nieprzyjemny smród palonego mięsa. Byłem w szoku, że najmłodsze dziecko Weasleyów wciąż stoi o własnych siłach i próbuje walczyć z trzymającym ją niedbale śmierciożercą. Byłem pewien, że każdy najmniejszy ruch powoduje ogromny ból, który rozsadza ją od środka. Wytrzeszczyłem oczy z niedowierzaniem. Nie miałem pojęcia o jej obecności w moim domu.

— Harry... — wysapała cicho, gdy dostrzegła ukochanego. Z jej oczu w końcu popłynęły łzy. Wybraniec natychmiastowo pobladł, a jego oczy zrobiły się puste, bez jakiegokolwiek wyrazu. Poruszył wargami bezdźwięcznie.

Skrzywiłem się na ten widok. W normalnej sytuacji cierpienie Pottera może by mnie bawiło, lecz tym razem było inaczej. Czułem, że za chwilę może wydarzyć się w tym miejscu coś, co nie będzie najpiękniejszym widokiem mojego życia. Theodor obok mnie poruszył się niespokojnie. Zerknąłem na niego kątem oka. Wpatrywał się w rozgrywającą scenę z kamienną twarzą, ale jego oczy wyrażały wiele zmieniających się w zawrotnym tempie emocji.

— Ginny! — krzyknął Potter roztrzęsionym głosem, odzyskując kontrolę nad ciałem. Rzucił się w stronę dziewczyny z rozpaczą. Czarny Pan wygiął wargi w szyderczym uśmiechu i machnął leniwie różdżką. Brunet momentalnie zachwiał się i wpadł na swoich przyjaciół. Skrzywił się z bólu i spojrzał na Lorda Voldemorta rozwścieczony. Oddychał szybko i ciężko.

— Urocze spotkanie, prawda, Potter? Cieszysz się, że w końcu mogłeś zobaczyć się z ukochaną? Przyznam, że masz bardzo dobry gust. Jest bardzo ładna, urocza i do tego trudno ją złamać. Podobno nawet się nie skrzywiła, gdy Bella przypalała ją nożem — Czarny Pan zrobił krok w jego stronę, nie spuszczając z twarzy Pottera jadowitego, krwistego spojrzenia. Czułem wyższość, która od niego biła. — Mam nadzieję, że zmieniłeś zdanie i zamierzasz ze mną kulturalnie porozmawiać, jak uczył cię ten głupiec Dumbledore. Więc, Harry? Powiesz nam, gdzie byłeś i co robiłeś przez cały ten rok, gdy się przede mną ukrywałeś? Wydaje mi się, że masz też coś, co należało do mnie...

Wybraniec milczał, a na jego twarzy wahały się przeróżne emocje. Zerknął na przyjaciół, a następnie na ukochaną, jakby walcząc z samym sobą. Czarny Pan prychnął i bez ostrzeżenia złapał siostrę Weasleya za długie włosy. Szarpnął nią, a dziewczyna pisnęła głośno, gdy przytknął różdżkę do rany na jej brzuchu, z której skapywała z coraz większą intensywnością krew. W pokoju po raz kolejny rozszedł się smród palonego mięsa, od którego momentalnie zrobiło mi się niedobrze. Przełknąłem gwałtownie ślinę, ale nadal twardo stałem w miejscu, nie pokazując po sobie słabości.

Dziewczyna zawyła z bólu, a po jej twarzy spłynęły kaskady łez. Próbowała się wyrwać z uścisku Czarnego Pana, ale Lord Voldemort był niewzruszony. Roześmiał się głośno, nie spuszczając spojrzenia ze zrozpaczonego Pottera. Bawił się jego bólem.

Zagryzłem nerwowo wargę. Może i nie byłem najdelikatniejszy dla swoich ofiar, ale brzydził mnie taki rodzaj tortur. Weasley była bliska załamania fizycznego i psychicznego. Czarny Pan wiedział, co robi i nie zamierzał poprzestać. Otoczyła go ciemna, mroczna aura. Lubował się w krwi oraz wrzaskach swoich wrogów.

Potter wraz z Weasleyem rzucili się ponownie w stronę Czarnego Pana. Kolejna próba ataku została jednak odepchnięta przez zaklęcie ciotki Bellatriks, która stała nieopodal, przyglądając się torturom swojego Mistrza z fascynacją. Zaskrzeczała z uciechy, gdy byli Gryfoni złapali się za klatkę piersiową, ciężko dysząc. Pomachała w ich stronę palcem wskazującym i zacmokała, kręcąc przy tym głową, jakby byli niegrzecznymi dziećmi. Lord Voldemort zasyczał niczym wąż.

— Zostaw moją siostrę w spokoju, potworze! — krzyknął Weasley, ale Czarny Pan go zignorował. Nie przejmował się krzykami kogoś tak mało wartościowego. Kącik moich ust uniósł się drwiąco, ale szybko opadł na swoje miejsce. Poczułem w żołądku prześlizgujące się zimno.

— Błagam... — wysapała ostatkami sił Ginny Weasley. Jej oddech był spłycony, a spojrzenie rozmazane. Czarny Pan zerknął na nią z niedowierzaniem, wykrzywiając wargi. Dziewczyna patrzyła jednak na Pottera twardo. — Nie możesz się poddać, Harry... Musisz być silny... Dla mnie... Dla wszystkich... Oni w ciebie wierzą...

Wzdrygnąłem się, a Potter przymknął powieki z bólem, walcząc ze swoimi emocjami. W końcu spojrzał na Lorda Voldemorta twardo i zacisnął pięści. Czarny Pan zwęził szkarłatne oczy niebezpiecznie.

— Skoro milczysz, Potter, obserwuj uważnie, jak twoja ukochana umiera na twoich oczach! Ten widok będzie prześladował cię do końca twojego nędznego życia! — wrzasnął Lord Voldemort, a otaczająca go ciemna aura zaczęła wić się po nim jak wąż. Przez moją twarz przeszedł cień przerażenia.

Jednym ruchem różdżki Harry Potter i jego towarzysze zostali unieruchomieni na kamiennej posadzce w pokoju egzekucyjnym bez możliwości poruszenia się choćby o cal. Jedyne, co im pozostało, to bezczynne obserwowanie egzekucji bliskiej im osoby. Wybraniec wrzeszczał wniebogłosy, a Weasley szarpał się bez skutku, wpatrując z przerażeniem w konającą siostrę. Granger natomiast nawet nie pisnęła. Patrzyła na swoją przyjaciółkę sparaliżowana, a po jej brudnych od sadzy policzkach skapywały rzewne łzy. Całe jej ciało trzęsło się okropnie.

Mimo całej brutalności tej sceny nie potrafiłem się powstrzymać od cichego prychnięcia. Jestem pewien, że ich zachowanie było spowodowane żałosnym uczuciem, które nazywają miłością. To ona sprawiła, że stali się słabi. Doprowadziła ich do tego godnego pożałowania stanu. Nic nie warte, słabe uczucie, w które tak bardzo wierzyli waleczni Gryfoni.

Nott stojący obok mnie zadrżał i jęknął cicho, co przywróciło mnie do rzeczywistości. Przeniosłem szybko spojrzenie na Czarnego Pana, który uśmiechał się okrutnie. Bez emocji wcisnął swoją różdżkę koloru kości słoniowej głęboko w ranę na brzuchu dziewczyny, cały czas nie spuszczając wzroku z Wybrańca. Jasne drewno różdżki zaczęła pokrywać czerwona, lepka ciecz. Krzyk zamarł na ustach Ginny Weasley. Jej brązowe oczy rozszerzyły się, a wzrok zmętniał. Spomiędzy jej warg wypłynęła stróżka krwi, zwiększająca się z każdą chwilą. Wpatrywała się ostatkami sił w swoich bliskich, którzy nie mogli jej pomóc. Nie mam pojęcia, czy jeszcze cokolwiek czuła.

Lord Voldemort nic sobie z tego nie robiąc, przeciągnął powoli różdżką w dół, rozcinając kawałek po kawałku ciało dziewczyny. Obrzydliwy dźwięk rozrywanej skóry rozbrzmiewał w całym pomieszczeniu, powodując u mnie odruchy wymiotne. Wyglądało na to, że Czarny Pan dobrze się bawi, oglądając przerażenie na twarzy Pottera. Wybraniec zrobił się śmiertelnie blady.

Po chwili, która wydawała się wiecznością nawet dla mnie, Ginny Weasley wydała ostatnie tchnienie i padła martwa na posadzkę. Czarny Pan szturchnął jej ciało stopą, niczym bezużytecznego śmiecia i skrzywił się z obrzydzeniem. Wszyscy śmierciożercy wpatrywali się w swojego przywódcę z podziwem oraz zachwytem. Ciotka Bellatriks podskakiwała wesoło, klaszcząc z uwielbieniem. Theodor natomiast przymknął powieki, oddychając ciężko.

Moje ciało zalała fala zimnego potu. Chciałem jak najszybciej opuścić to miejsce i pozbyć się tego widoku sprzed oczu. Przestałem reagować na podniecone okrzyki śmierciożerców, głośne łkanie Granger czy wrzaski Weasleya. Nie czułem nic. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje.

Czułem, że z mojej twarzy odchodzi cała krew. Nienawidziłem tego żałosnego ludzkiego zachowania. Wrzasków więźniów, wylewanych uczuć, lamentów i momentu straty nad śmiercią. Siebie w tej chwili nienawidziłem równie mocno. Jako wprawiony śmierciożerca powinienem być silny, niewzruszony wszystkim, co działo się w murach tego domu. Od miesięcy każdego cholernego dnia spotykałem się z ludzkim cierpieniem, krwią i łzami. Dlaczego więc, po takim czasie ciągłych sesji tortur, nie potrafiłem znieść bez mrugnięcia okiem takiego widoku?!

Zerknąłem na trójkę byłych Gryfonów wciąż leżących na posadzce i zacisnąłem nerwowo wargi. Przez moją głowę przeszła myśl, że mimo naszej wzajemnej nienawiści, wiedziałem, kim są. Znałem ich od lat. Od zawsze życzyłem im śmierci, jednak teraz, gdy miałem w tym wszystkim czynny udział, czułem niechęć. Bestialskie zabójstwo Ginny Weasley oraz tortury Pottera dotknęły mnie bardziej, niż pozbawienie życia ludzi, których twarzy nie znałem.

Moje spojrzenie pochwyciło na krótką chwilę zmęczony i jednocześnie przestraszony wzrok Hermiony Granger. Szatynka wciąż płakała, jednak miałem wrażenie, jakby dokładnie analizowała moje zachowanie. Jej brązowe, zranione, ale bystre oczy wyrażały nieme błaganie o pomoc. Wiele razy widziałem podobne spojrzenie u swoich ofiar chwilę przed ich śmiercią. Nigdy nie reagowałem i tym razem również nie zamierzałem dla zwykłej, nic nieznaczącej dla mnie szlamy. Prychnąłem cicho, posyłając jej zniesmaczone spojrzenie i odwróciłem gwałtownie głowę, ale coś ukuło mnie w okolicy serca.

Do porządku doprowadził mnie zimny głos Czarnego Pana. Skupiłem się na nim całą siłą woli, która mi pozostała.

— Jesteś z siebie zadowolony, Harry? Gdybyś porozmawiał ze mną, tak, jak proponowałem, ta brudna zdrajczyni krwi, którą tak bardzo kochałeś, by jeszcze żyła — zacmokał i dotknął stopą twarzy Ginny Weasley, przyglądając się jej z kpiącym uśmiechem. — Miała taką słodką, uroczą buźkę. Wielka szkoda takiej dziewczyny. Spora strata dla magicznego świata. Mogłem przed śmiercią zabawić się z nią nieco inaczej, nie uważasz?

Ani Potter, ani Weasley nie mieli sił na żaden najmniejszy ruch. Oboje ciężko dyszeli, ledwie poruszając kończynami. Chęć zemsty oraz nienawiść emanowała z ich spojrzeń, ale żaden z nich nie był w stanie wykorzystać jej przeciwko Czarnemu Panu. Pokręciłem głową z politowaniem.

— Mam nadzieję, Potter, że dotarło do ciebie to, co chciałem ci przekazać. Twoja heroiczna postawa nie przyniesie ci w tym miejscu żadnych korzyści. Zastanów się, czy chcesz doprowadzić do kolejnych śmierci twoich ukochanych przyjaciół — wysyczał zimno Czarny Pan. — Wspaniałomyślnie dam ci czas na namyślenie się.

W pokoju egzekucyjnym nastała cisza. Potter nawet nie spojrzał na Czarnego Pana. Wpatrywał się tylko w martwe ciało Ginny Weasley z malującą się na jego twarzy rozpaczą.

— Draco — Lord Voldemort zwrócił się po chwili w moją stronę, na co się wzdrygnąłem. — Odprowadź naszych gości do ich celi. Na dzisiaj wystarczy. Jak skończysz, posprzątaj tutaj. Splamiona hańbą krew tej dziewczyny plami posadzkę twoich przodków.

— Oczywiście, Panie. Zrobię, jak każesz — mruknąłem i pokłoniłem się przed Czarnym Panem.

Skrzywiłem się ze złością, gdy wszyscy śmierciożercy opuścili pomieszczenie. Byłem wściekły, że najgorsza robota ponownie przypadła właśnie mnie. Podszedłem szybkim krokiem do więźniów i wycelowałem w nich różdżką, spoglądając na nich z niechęcią. Machnąłem ręką bez słowa, a Potter i Weasley stracili przytomność. Następnie przeniosłem spojrzenie na Granger i się skrzywiłem. Dziewczyna ponownie wpatrywała się intensywnie w moją twarz, czekając cierpliwie na mój ruch. Przez ułamek sekundy moja dłoń zadrżała, lecz szybko doprowadziłem się do porządku. Odchrząknąłem nerwowo, by pozbyć się nieprzyjemnej kluchy z gardła i opanowanym, zimnym głosem wymówiłem formułkę zaklęcia. Z satysfakcją obserwowałem, jak brązowe oczy Hermiony Granger matowieją, a powieki zamykają.

~~*~~

Przydzielona praca była, zresztą jak można było się tego spodziewać, beznadziejna. Nie miałem pojęcia, dlaczego to właśnie ja dostąpiłem tego zaszczytu, by zajmować się byłymi Gryfonami. Nie byłem pewien, czy Czarny Pan próbuje okazać mi odrobiny sympatii, przydzielając szkolnych wrogów, czy chce się na mnie mścić przez niedawne błędy mojej rodziny. Owszem, w czasach Hogwartu największą przyjemnością było znęcanie się nad tą trójką, lecz wiele w moim życiu się pozmieniało. W tej chwili miałem dość ich obecności w Kwaterze Głównej. Traciłem pewność siebie, czy odebranie im życia byłoby w tym momencie takie proste, jak kiedyś myślałem.

Mimo całej okrutnej otoczki nie byłem bezwzględnym mordercą. Przynajmniej nie takim jak większość śmierciożerców. Wszystko, co robiłem, nie było moją własną wolą. Tego wymagała dana sytuacja oraz ochrona własnego życia. Prawdą jest, że zabijałem, torturowałem, gdy tego ode mnie oczekiwano i robiłem to z niesamowitą obojętnością. Uczyłem się tego skrupulatnie podczas wielomiesięcznego stażu, a mimo to, wciąż unikałem najbardziej niehumanitarnych sposobów na śmierć czy tortury godne Greybacka, Bellatriks czy samego Czarnego Pana.

Nie chciałem być jednym z nich. Kiedyś oczywiście było to moim marzeniem, ale gdy doszło do naznaczenia i wypalenia Mrocznego Znaku na lewym przedramieniu, zrozumiałem, że to nie nastoletnie wygłupy. Bycie śmierciożercą nie opiera się tylko na tym, że jesteśmy oddanymi zwolennikami Czarnego Pana, którzy czekają posłusznie na rozkazy. Nie robimy tylko tego, na co mamy ochotę i nie rzucamy zaklęciami niewybaczalnymi na prawo i lewo w każdej chwili naszego życia.

Musimy być posłuszni, pozbawieni wszelakich emocji i gotowi, by wykonać nieprzyjemne dla oka rozkazy. Mamy być wyszkolonymi maszynami do zabijania, bez jakichkolwiek marzeń. Tracimy swoją wolną wolę, a nawet własne życie. Jesteśmy pionkami i nimi pozostajemy, obawiając się, czy kolejnego dnia będzie dane nam żyć.

Mimo to moja osłabiona już wola wciąż mimowolnie walczyła. Jestem tchórzem. Jestem na to wszystko za słaby, choć bardzo się staram. Nie jestem oczywiście samobójcą, dlatego, jeżeli dostanę rozkaz, robię to, co do mnie należy. Nic tego nie zmieni. Jeżeli kiedykolwiek dostanę polecenie, by zabić byłych Gryfonów, zrobię to bez chwili się zawahania.

Nie jestem dobrym człowiekiem i nigdy nie będę. Mimo że nie jestem doskonałym śmierciożercą, gardzę Zakonem Feniksa. Moje bezduszne serce, jeżeli jeszcze jakieś mam, nie jest tak wielkie, jak Blaise'a czy niewinne jak Theodora. Co Zakon mógłby zmienić w moim żałosnym życiu? Nic. Wciąż bym zabijał, tylko dla większego dobra. Więc czym się od siebie różnimy? Każdy chce wykończyć osobę po przeciwnej stronie, każdy z nas ma bat nad sobą. Czy istnieje różnica w tym, komu służę? Tylko Blaise Zabini widział w tym głębszy sens... Mylił się.

Powróciłem myślami do rzeczywistości i zerknąłem na leżących przed moimi stopami Gryfonów. Postanowiłem w pierwszej kolejności przelewitować ich ciała do lochów. Nie chciałem ryzykować, że obudzą się, gdy będę pozbywał się ciała najmłodszej z Weasleyów. Mógłbym mieć niewielki problem, gdyby wpadli w nagły szał, mimo tego, że byli podłamani psychicznie oraz fizycznie. Nie byli uzbrojeni, jednak ja wciąż pozostawałem sam, co pozostawiało niewielkie ryzyko.

Skrzywiłem się z obrzydzeniem. Cała posadzka była ubrudzona krwią oraz wnętrznościami Ginny Weasley. Odwróciłem wzrok od tego widoku i machnięciem różdżki uniosłem ciała Złotej Trójcy ponad swoją głowę. Lewitowałem ich aż do lochów, nie zważając, gdy któreś obiło się PRZYPADKOWO o którąś ze ścian. Gdy dotarliśmy na miejsce, opuściłem ich brutalnie na zimną, kamienną podłogę lochu i rozejrzałem się wokoło ze zdegustowaniem. Przez krótką chwilę przez moje ciało przeszło coś na kształt współczucia. Warunki, w których byli przetrzymywani, były okropne. Mogli opuścić to miejsce tylko po to, by skorzystać z łazienki, co i tak było ogromnym wyczynem.

Szybko się opamiętałem z owych myśli. W tym domu nie było miejsca na współczucie. A szczególnie kogoś takiego jak moje. Zbyt długo kreowałem się na człowieka takiego, jakim jestem i nie zamierzałem tego zmieniać przez chwilę słabości.

Ponownie spojrzałem na byłych Gryfonów z mieszaniną satysfakcji i obrzydzenia, a następnie odwróciłem się na pięcie z zamiarem opuszczenia pomieszczenia. Niespodziewanie poczułem, jak ktoś zaciska palce na nogawce moich spodni. Jak oparzony wyszarpnąłem nogę z uścisku oprawcy i wycelowałem przed siebie różdżką.

— Jak śmiesz mnie dotykać, ty...

Moje oczy rozszerzyły się z zaskoczenia. Nie mogłem uwierzyć, że Potter wybudził się z mojego zaklęcia tak szybko. Jeszcze kilka minut temu leżał wykończony w pokoju egzekucyjnym i nie miał prawa nawet się poruszyć.

— Jak to możliwe?! — syknąłem. — Jak ci się udało tak szybko...

— Malfoy... — wysapał zduszonym głosem, co widocznie sprawiało mu ból. — Bła... błagam cię... Nie... nie zbezcześć jej ciała. Ona... zasługuje... na godny spoczynek. Proszę... oddaj jej ciało... rodzinie.

Zamrugałem szybko z zaskoczeniem, po czym z maską opanowania na twarzy, mierząc go zimnym, stalowym spojrzeniem wycedziłem:

— Harry Potter mnie BŁAGA?!

Wybuchłem niepohamowanym śmiechem. Złapałem się za brzuch, który momentalnie mnie rozbolał ze śmiechu. To było tak absurdalne, tak... żałosne. Nie spodziewałem się, że Potter upadnie na tyle, by mnie błagać o cokolwiek. Umilkłem jednak natychmiastowo, gdy z ust leżącej obok Pottera Granger wypłynął cichy jęk. Ponownie moje ciało opanowało zaskoczenie. Ona również wybudziła się spod mojego zaklęcia o wiele za szybko. Przyjrzałem jej się uważnie, zaciskając palce na różdżce.

— Nie ma sensu go o to prosić, Harry. Szumowiny takie jak Malfoy się nie zmieniają — szepnęła i wbiła we mnie spojrzenie brązowych oczu, które błyszczały z pogardą. — Myślałam... kiedyś myślałam, że nie mógłbyś być śmierciożercą, że jesteś na to za słaby. Teraz widzę, że zło i śmierć, które widzisz na co dzień, pożarły twoją zgniłą duszę do końca. Nie masz w sobie już nic z ludzkich uczuć. Zamieniasz się w potwora, Draco... Nie... ty już jesteś pieprzonym potworem!

Nie odpowiedziałem. Nie wykonałem też żadnego ruchu. Zamarłem, a na moją twarz wpłynęła niepohamowana gama różnorodnych emocji. Ta przeklęta szlama miała rację. Przemieniałem się w potwora. Wyprutego z wszelkich uczuć. Stawałem się kopią samego Lorda Voldemorta. Kiedyś powiedział mi, że mam zadatki na godnego następcę. Czy to mogła być prawda?

Nie mogłem dać po sobie poznać, że jej słowa mnie poruszyły. Nie kogoś takiego jak Granger. Nie zwykłej szlamy, która nie wnosiła nic do mojego życia. Spojrzałem na nią, uśmiechając się kpiąco. Całe moje ciało drżało z wściekłości.

— Masz absolutną rację, szlamo. Jestem cholernym potworem, dlatego nic mnie nie obchodzi wasza brudna przyjaciółka. Niech zeżrą ją wilkołaki. W końcu do czegoś się przyda, prawda?

Roześmiałem się złośliwie i trzasnąłem kratami lochu. Wróciłem do pustego salonu, przeklinając Granger w myślach i zmusiłem do spojrzenia na martwe ciało Ginny Weasley. Wyglądała okropnie. Czarny Pan nie oszczędzał w czynach. Skrzywiłem się i zakaszlałem. Tym razem nie udało mi się powstrzymać wymiotów. Upadłem na posadzkę, krztusząc się. Z oczu leciały mi pojedyncze krople łez. Nie z powodu dziewczyny. Z powodu mojej cholernej słabości.

Całą siłą woli sprzątnąłem zaklęciem własne wymiociny wraz z krwią i wnętrznościami Weasley. Odetchnąłem, gdy po krwawej masakrze został tylko obrzydliwy smród. Nie miał on dla mnie jednak większego znaczenia. W całym dworze cuchnęło śmiercią.

Otrząsnąłem się szybko i z drżącą dłonią wymówiłem ponownie dzisiejszego dnia zaklęcie lewitujące. Przeklinając w myślach swoje wcześniejsze niemal dziecinne zachowanie, zaniosłem dziewczynę do podziemi. Wrzuciłem jej porozrywane ciało na stertę gruzu stojącego obok starego, ogromnego pieca. Zrobiłem to z zimną krwią, choć gdybym nie był takim tchórzem, pozbyłbym się jej w zupełnie inny sposób. Prawdopodobnie jeszcze tej nocy odnajdą ją wilkołaki, które przychodzą w to miejsce, szukając pożywienia.

Wróciłem do swojej sypialni i siadając na łóżku, ukryłem twarz w roztrzęsionych dłoniach. Czułem się podle, choć nie miałem pojęcia, skąd we mnie takie błahe uczucie. Przecież to nie był pierwszy raz, gdy pozbywałem się czyjegoś ciała. To nie był też pierwszy raz, kiedy widziałem ludzką śmierć. Przed moimi oczami ukazywały się obrazy, gdy śmierciożercy w iście mugolski sposób mordowali noworodka, roztrzaskując jego głowę młotkiem. Robili to bez zawahania się, nawet nie mrugając. Ja za każdym razem unikałem takich rozwiązań, uciekając się do śmiercionośnych formułek zaklęć i unikając przy tym patrzenia ofierze w oczy. Zdarzały się oczywiście wyjątki. Starałem się być silniejszy.

Więc dlaczego w tej chwili moje dłonie tak potwornie się trzęsły? W mojej głowie przewinęło się spojrzenie brązowych tęczówek. To wszystko było winą tej cholernej szlamy. Wszystko przez Granger, która ośmieliła się wypowiedzieć na głos to, o czym podświadomie zawsze myślałem. Przez nic nieznaczącą szlamę czułem się... winny. Czułem, jakbym zawiódł, a żołądek skręcał mi się za każdym razem, gdy przypominały mi się jej słowa. Przeklęte słowa, które poruszyły mną do głębi, choć myślałem, że jestem odporny na wszystko.

Teraz widzę, że zło i śmierć, które widzisz na co dzień, pożarły twoją zgniłą duszę do końca. Nie masz w sobie już nic z ludzkich uczuć. Zamieniasz się w potwora, Draco... Nie... ty już jesteś pieprzonym potworem!

Nie zdawałem sobie sprawy, że słowa dziewczyny tak bardzo mnie poruszą. Dotąd nie spotkałem osoby, która była w stanie w ten sposób jakkolwiek na mnie wpłynąć. Gdy szeptała, nienawiść i pogarda niemal z niej emanowały. Nie miałem pojęcia, że będzie do tego zdolna. Jej duże, brązowe oczy... miałem wrażenie, że przewiercały mnie od środka, jakby próbując odkryć najgłębiej ukrytą prawdę.

...potworem...

— Ja po prostu nie mam wyboru! Nikt z was nie ma o niczym pojęcia, do cholery! — wykrzyknąłem, uderzając z całej siły pięścią w ścianę. Syknąłem z bólu i spojrzałem na swoją dłoń, gdzie najprawdopodobniej pękła kostka. Uśmiechnąłem się gorzko. Wystarczyło jedno uderzenie, a ja krzywię się z pojękiwaniem. Prawdopodobnie nie zniósłbym tyle bólu, ile byli Gryfoni w ostatnim czasie.

...potworem...

Poczułem, jak w moich żyłach buzuje adrenalina. Szaleństwo pojawiło się w oczach, a następnie zaatakowało umysł. W tej chwili moim pragnieniem była śmierć Granger. Chciałem ją zabić. Chwycić za gardło i obserwować, jak życie z niej ulatuje, a ostatni blask z jej oczu gaśnie. Nienawidziłem jej z całego serca. Cholerna, pieprzona Granger!

~~*~~

Nie wiedziałem, dlaczego to robię. Zszedłem szybkim krokiem do podziemi, narzucając na głowę kaptur. Rozejrzałem się uważnie, lecz nikogo w pobliżu nie było. Ciało Ginny Weasley leżało w tym samym miejscu, w którym je zostawiłem. Odetchnąłem cicho, czując, że będę tego żałował. Gdyby ktoś się o tym dowiedział, zginąłbym. Ratuję martwe ciało przed pożarciem, zdradzając Czarnego Pana. Ryzykuję własnym życiem tylko dlatego, że pozwoliłem zmanipulować się zwykłej szlamie.

Nie. Wracam po ciało dziewczyny tylko dlatego, że chciałem udowodnić SOBIE, że jeszcze jestem człowiekiem. Nie zależało mi na zdaniu innych. A w szczególności na zdaniu Granger.

Teraz tylko pozostał przede mną problem, jak wynieść ciało z podziemi niezauważone. Długo się nie namyślając, rzuciłem na nie zaklęcie kameleona i wymknąłem się z duszą na ramieniu z posiadłości. Nigdy tak bardzo się nie bałem, jak w tym momencie. Właśnie ryzykowałem swoje życie dla jednego ze zdrajców krwi. Dla członków Zakonu Feniksa. Uśmiechnąłem się gorzko i prychnąłem. Blaise byłby dumny z mojej głupoty.

...potworem...

Niech cię szlag, Granger! Obyś szybko zdechła!

Wyszedłem za bramy posiadłości dość daleko, aby nikt nie usłyszał huku towarzyszącego teleportacji. Na całe szczęście jako mieszkaniec dworu mogłem się deportować i ominąć zaklęcia obronne.

Znalazłem się przed rozpadającą się chałupą Weasleyów. Z obrzydzeniem podszedłem bliżej. Nie rozumiem, jak można żyć w takich warunkach. Przecież oni mają więcej bachorów, niż ja pieniędzy w skrytce, a mimo wszystko wciąż się rozmnażali!

Pozostawiłem powoli rozkładające się ciało niedaleko domu i włożyłem pod koszulkę dziewczyny niewielką karteczkę. Nie wiedziałem dlaczego, ale moje ciało zadziałało instynktownie. Jestem świadom, że nie powinienem tego robić. W mojej głowie wciąż jednak pojawiał się uparcie Blaise z Theodorem. Zanim się deportowałem, wystrzeliłem w stronę budowli kolorowe iskry.

Oczami wyobraźni widziałem, jak Artur Weasley czyta pozostawioną przeze mnie wiadomość.

„Nikt nie może się dowiedzieć, że ciało powróciło do rodziny. Pochowajcie córkę, jak należy. (Nie)przyjaciel."

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro