Rozdział 11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przez krótką chwilę rozglądałem się po pomieszczeniu w oszołomieniu. Czułem, jak całe nagromadzone we mnie negatywne emocje ulatują, a na ich miejsce wkradają się niebezpieczne dreszcze. Potężna energia wzbiła się w powietrze wokół mnie, działając na wszystkie zmysły ze zdwojoną siłą. Oddychałem powoli, próbując okiełznać drażniące uczucie podekscytowania.

Podszedłem powolnym krokiem do najbliżej stojącej szafki, ciągnięty przez niewidzialną siłę. Miałem złe przeczucia. Na najwyższej półce stały w ramce zdjęcia, po które sięgnąłem lekko zdrętwiałą ręką. Zawahałem się na krótki moment, nim przetarłem niepewnie opuszkami palców szklaną szybkę i spojrzałem prosto na twarz uśmiechniętej, machającej w moją stronę Granger. Na jednym zdjęciu stała wraz ze swoimi przyjaciółmi, otoczona ich ramionami nad jeziorem w Hogwarcie, a na drugim prawdopodobnie siedziała z rodzicami w ogrodzie. Wyglądała na szczęśliwą. Jej twarz promieniała, nie przypominała w niczym tej dziewczyny, która przebywała w tej chwili w moim domu. Tylko jej oczy się nie zmieniły. Wciąż bystre, przenikliwe, pełne pewności siebie oraz ogromnej siły.

I dopiero teraz to do mnie dotarło. Byłem w domu Granger. W jej pokoju. To nie mógł być jednak przypadek, prawda? Byliśmy tutaj z jakiegoś powodu. Snape obmyślił plan tak, byśmy tutaj trafili. Tylko dlaczego? Co chciał tym osiągnąć?

Momentalnie rozbolała mnie głowa. Starałem się oddychać spokojnie, ale przy każdej próbie wciągnięcia powietrza w płuca, czułem kłujący ból. Miałem wrażenie, że całe pomieszczenie przesiąknięte jest Granger i jej magią. Czułem jej zapach. Odurzał każdą komórkę mojego ciała niczym najsilniejszy eliksir. Chciałem pozostać w tym miejscu jeszcze krótką chwilę, tylko na najbliższe godziny. Zacząłem krążyć niespokojnie po pokoju, dotykając wszystkiego, co nawinęło mi się pod rękę. Książki, ubrania, wszystko, co było nią przesycone. Po chwili usiadłem na miękkim łóżku, przez co naszła mnie nagła ochota, żeby po prostu zasnąć, napawając się jej zapachem.

Nieplanowane myśli przebiegły przeze mnie w zawrotnym tempie, powodując delikatne mdłości. Oczyma wyobraźni zacząłem widzieć sceny, które mogły się dziać w tym miejscu. Przy tym biurku kiedyś zapewne się uczyła albo pisała listy do przyjaciół. W tym pokoju spędzała sporą część swojego życia. Tańczyła, spała, spędzała czas z bliskimi. Może nawet kiedyś o mnie pomyślała?

Potrząsnąłem gwałtownie głową. Prawdopodobnie nie było jej w tym miejscu od miesięcy, a ja wciąż czułem ją w każdym kącie pokoju? To nie było możliwe. Coś było nie w porządku...

Westchnąłem ciężko i prychnąłem kpiąco pod nosem, nie mogąc znieść swojej słabości. Wcisnąłem pięści w oczy, starając się panować nad własnym umysłem, ale nie potrafiłem. Minął już tydzień, odkąd wyruszyłem na misję. Zastanawiałem się, co robi w tej chwili. Czy czuje się lepiej albo czy ponownie nikt się do niej nie dorwał i nie zrobił jej krzywdy? Czy Theodor nie zrobił czegoś głupiego? Czy oni nie...

Sarknąłem głośno. Nie. Nie myśl o tym, Draco. Pamiętasz, co sobie obiecałeś? Granger już nie istnieje.

Pod materacem poczułem niewielkie wybrzuszenie. Wyciągnąłem spod niego zdobione pudełeczko z herbem Gryffindoru na wierzchu. Otworzyłem je ostrożnie, wysypując zawartość. W środku znajdował się stary, srebrny wisiorek, a także kilka drobiazgów jak muszelki czy pocztówki, które najprawdopodobniej były jej pamiątkami z wakacji. Przejrzałem wszystkie rzeczy uważnie.

— Znalazłeś coś? — do pokoju wszedł mój ojciec, a ja szybko wsunąłem naszyjnik do kieszeni szaty i wzruszyłem ramionami.

— To dom Granger — stwierdziłem bez emocji, choć miałem wrażenie, że rozsadza mnie od środka.

— Zgadza się. Szukaliśmy go od jakiegoś czasu, ale Zakon Feniksa zabezpieczył go kilkoma żałosnymi zaklęciami — ojciec prychnął i zmarszczył nos. — Śmierdzi szlamem od samego wejścia. W tym pomieszczeniu jednak wyjątkowo cuchnie. Szlama sprytnie użyła na nim jakichś podstępnych czarów, które za jakiś czas miałyby nas odurzyć.

— Dlaczego szukaliśmy akurat domu Granger? Chyba Zakon nie zrobiłby z mieszkania bezbronnych mugoli swojej kryjówki, prawda? — zadrwiłem.

— Mieliśmy odnaleźć rodziców dziewczyny, aby zaczęła zeznawać. Niestety, dom wygląda na opuszczony od paru miesięcy. Zakon najwidoczniej ich przeniósł i usunął trop, byśmy ich nie mogli zlokalizować — mruknął z niezadowoleniem. — Snape nie będzie zachwycony. Musimy zebrać wszystkie dostępne informacje.

Skinąłem głową i westchnąłem cicho. Miałem wrażenie, że jakiś ciężki kamień spadł mi z serca na sam dół żołądka. Myśl o złapaniu rodziców Granger, by zmusić ją do gadania, mnie przeraziła. Gdyby stanęła przed wyborem życia jej bliskich lub ratowania magicznego świata, mogłaby w końcu się złamać. Możliwe, że właśnie to byłoby moim wybawieniem. Czy gdyby Granger zginęła, mógłbym żyć w końcu zgodnie ze swoimi zasadami?

— Więc? Co dalej? — warknąłem. — Będziemy wciąż się przemieszczać?

— Nie. Misję uważam za zakończoną. Pozbieramy z tego miejsca wszystko, co może mieć jakiś związek z Potterem lub jego towarzyszami i możemy wracać do...

Słowa ojca zagłuszył wybuch z piętra niżej. Ściany i okna w pomieszczeniu zadrżały ostrzegawczo, a korytarz zalśnił licznymi barwami zaklęć. Z dołu dobiegły wrzaski i huki rozbijanego szkła.

— Cholerny Zakon! Znaleźli nas! — warknął ojciec nerwowo i wybiegł z pokoju z różdżką w pogotowiu. Podążyłem zaraz za nim, czując wrzącą w moich żyłach z emocji krew.

Wbiegliśmy na schody, obserwując uważnie sytuację i celując w pobliskich przeciwników zaklęciami. Szybko dotarło do mnie, że tempo walki jest naprawdę wysokie. Nie mieliśmy do czynienia z przeciętnymi czarodziejami, a dobrze wyszkolonymi członkami Zakonu Feniksa. Musieli nas obserwować od samego początku albo spodziewali się naszej wizyty od dłuższego czasu. Najwidoczniej ten dom miał w sobie więcej zaklęć ochronnych, niż przypuszczaliśmy. Byłem pewien, że Zakon chciał, abyśmy go znaleźli i weszli do środka. To nie my przechytrzyliśmy ich, tylko oni nas. Znajdowaliśmy się w ich pułapce.

Skoczyłem przed siebie i w przypływie chwilowej dobroci popchnąłem Kathreen na ścianę, ratując od śmiercionośnego zaklęcia, które odbiło się rykoszetem w jej stronę. Kobieta uśmiechnęła się do mnie wyniośle i skinęła głową w podzięce. Odwzajemniłem uśmiech, po czym skrzywiłem się z bólu. W moją rękę trafił promień pomarańczowego zaklęcia, rozcinając je od nadgarstka aż po łokieć. Z głębokiej rany natychmiastowo trysnęła krew. Sapnąłem ciężko, ale nie zaprzestałem walki. Z oczami przyćmionymi białą mgłą, rzuciłem się w stronę przeciwników.

Sam już nie wiem, czy kogoś zabiłem, czy tylko poważnie zraniłem, bo ból był tak przenikliwy, że w końcu przestałem cokolwiek widzieć. Miotałem na oślep zaklęciami w każdą stronę, ledwie unikając kontrataku w moim kierunku. Po kilku minutach pojedynku udało mi się zatoczyć do najbliższej ściany i oparłem się o nią plecami, ściskając przedramię. Poczułem również ból w prawym boku, odkrywając kolejną krwawiącą paskudnie ranę. Odetchnąłem ciężko, starając się przywołać trzeźwość umysłu. Powoli siły zaczęły mnie opuszczać, a powieki opadać. Do moich uszu doszedł dźwięk szybkich kroków. Ktoś zbliżał się do mojej kryjówki, a ja wiedziałem, że nie mam dość kontroli nad ciałem, by się bronić.

— Tutaj jesteś. Musimy się stąd natychmiast wynosić, stary. Zrobiło się gorąco. Przybyły posiłki Zakonu Feniksa — usłyszałem chrapliwy głos Daniela w uchu i odetchnąłem z ulgą. — Złap za moje ramię. Pomogę ci. Lucjusz i reszta wciąż walczą.

Skinąłem głową, zaciskając zęby z bólu i chwyciłem za ramię Daniela. Przerzucił moją rękę przez swój kark i dźwignął do góry. Oboje wyciągnęliśmy przed siebie wolne ręce z różdżkami i wymknęliśmy się tylnymi drzwiami domu, chowając się przed członkami Zakonu. Na zewnątrz również trwała zażarta walka. Greyback i Kathreen ramię w ramię toczyli krwawy pojedynek z dwoma nieznanymi mi czarodziejami. Ojciec zaatakował ich od tyłu, dając naszym towarzyszom szansę na eliminację swoich przeciwników. Cała trójka podbiegła do nas, chwytając natychmiastowo za ręce. Zawirowało, a po kilku sekundach stanęliśmy przed naszą rezydencją, ciężko dysząc.

— Pójdę złożyć raport Snape'owi. Kathreen, Daniel, wy pójdziecie ze mną. Greyback, ty zaprowadź w tym czasie Dracona do medyka — zarządził ojciec, który nie miał nawet najmniejszego zadrapania na ciele.

— Potrafię chodzić samodzielnie, dzięki — warknąłem ze złością i odepchnąłem się od wciąż trzymającego mnie Daniela. Natychmiast zakręciło mi się w głowie, ale całą siłą woli utrzymałem równowagę.

Nie potrzebowałem ich pomocy. Jedynym, którego naprawdę w tej chwili potrzebowałem, był mój najlepszy przyjaciel. Odwróciłem się od towarzyszy bez słowa i kulejąc, skierowałem swoje kroki do gabinetu Theodora. Droga do jego pokoju okazała się jednak prawdziwą męczarnią. Oddychałem ciężko i podpierałem się ścian, wciąż nie widząc dokładnie niczego wokoło. Zajęło mi to sporo czasu, ale w końcu dotarłem do upragnionego celu. Otworzyłem drzwi i wkroczyłem do środka, zataczając się.

Zamarłem, a moim ciałem wstrząsnął dziwny dreszcz, gdy spojrzałem na Theodora, który z szerokim uśmiechem siedział wyjątkowo blisko Granger przy stoliku i głaskał ją po policzku, patrząc głęboko w oczy. Nachylił się w jej stronę, zrównując ich twarze, a ja poczułem nieprzyjemne ciepło rozchodzące się po żołądku. Sarknąłem głośno, by oznajmić im swoją obecność, a w głowie ponownie mi zawirowało. Podparłem się ręką o futrynę drzwi, ciężko dysząc. Widok przyjaciela zachowującego się w ten sposób doprowadził do gromadzących się we mnie niepokojących emocji. Nie wiem, czy byłem bardziej obolały, czy wściekły.

Oboje odskoczyli od siebie jak oparzeni i spojrzeli na mnie z zaskoczeniem, na co skrzywiłem się złośliwie.

— Draco, wróciłeś! — Theodor zerwał się z miejsca i uśmiechnął się z ulgą.

— Jak widać, wróciłem. Martwi cię to, co? — parsknąłem i posłałem mu wściekłe spojrzenie. Miałem wrażenie, że powietrze między nami zgęstniało. Theo zmarszczył brwi.

— O co ci...

— Malfoy! Ty krwawisz! — pisnęła nagle Granger. Moje oczy rozszerzyły się z zaskoczenia, gdy dziewczyna podbiegła do mnie jak gdyby nigdy nic i złapała delikatnie za rękę, pomagając usiąść na pobliskim krześle. Uklękła obok i przyjrzała się moim ranom z zaskakującym przejęciem. Drżącą ręką rozerwała rękaw mojej szaty, a ja przyglądałem się ruchom jej palców jak urzeczony, nie potrafiąc jej odepchnąć. — Powinieneś szybko to zdezynfekować. Zaraz to opatrzę.

Zamrugałem zdezorientowany, próbując odgonić resztę mgły z oczu. Zachowanie Granger mnie zaniepokoiło. Dotąd nigdy nie zachowywała się względem mnie w taki sposób. Nie miała powodów do tego, by przejawiać jakiekolwiek pozytywne emocje w moją stronę. Nienawidziła mnie i gardziła mną tak samo, jak ja nią.

— Wybacz, Hermiono, ale lepiej ja się tym zajmę. Muszę szybko opatrzyć te rany, a do tego będzie potrzebna niestety różdżka — Theodor odsunął dziewczynę delikatnie ode mnie i uśmiechnął się do niej przepraszająco. — Myślę, że Draco nie jest najlepszym królikiem doświadczalnym na próbowanie tych kilku sztuczek, które ci pokazałem. Spokojnie, będziesz miała jeszcze okazję ich użyć.

Szatynka skinęła głową i stanęła nieopodal, wciąż wpatrując się we mnie z niepokojem. Ja natomiast zmarszczyłem brwi, przeskakując po nich spojrzeniem w milczeniu. Czułem, że wewnątrz robię się coraz bardziej nerwowy. Nie podobało mi się, że Theodor w jakikolwiek sposób uczył Granger podstaw magicznej medycyny.

— Wypij to. Powinno, chociaż odrobinę, cię znieczulić — Theodor podał mi buteleczkę ze srebrzystym płynem i uklęknął obok mnie, przyglądając się uważnie dziurze w prawym boku. Potrząsnąłem zwartością eliksiru wątpliwie, ale opróżniłem go posłusznie.

— Wolałbym Ognistą Whisky — mruknąłem i skrzywiłem się z obrzydzeniem. — Ohyda.

— Złap się teraz czegoś mocno. Mimo znieczulenia może odrobinę zapiec — mój przyjaciel spojrzał na mnie współczująco. — Nie mam innego wyjścia. Trafiła cię klątwa, która rozkłada twoje komórki. Jeżeli nie zatrzymam tego procesu, możesz stracić czucie w całym ciele. Twój wzrok działa wciąż poprawnie?

— Nie. Wszystko zaczyna mi się rozmazywać — mruknąłem i potrząsnąłem głową, po czym złapałem za oparcie krzesła i zacisnąłem zęby. — Rób, co musisz.

Theodor polał mój bok kleistym eliksirem, na co wrzasnąłem głośno. Ból był okropny. Miałem wrażenie, że paraliżuje mnie od stóp do głów. Po dwóch minutach przyszło jednak ukojenie, a mój wzrok zaczął się wyostrzać. Nott z zaciśniętymi wargami przesuwał różdżką po moim przedramieniu oraz boku, pozostawiając po sobie przyjemne uczucie chłodu. Po jego nosie spłynęła stróżka potu.

— Co się stało? Gdzie byliście? — zapytał cicho, nie odrywając się od opatrywania ran. — Długo was nie było. Nawet Snape zaczynał się niecierpliwić. Był tutaj kilka razy.

Spojrzałem przelotnie na Granger, która uważnie się nam przysłuchiwała i ściągnąłem brwi. Nie mogłem powiedzieć przy niej, że naszą misją było złapać jej rodziców, by zmusić ją do zeznań. Nie mogłem również wspomnieć, że Zakon Feniksa zaatakował nas w jej domu, zostawiając po sobie najprawdopodobniej ruinę.

— To nie jest odpowiedni moment na rozmowę o tej misji — powiedziałem z naciskiem i posłałem mu znaczące spojrzenie. Theodor od razu zrozumiał, co mam na myśli.

— Hermiono, przepraszam cię, ale mogłabyś przynieść mi ze składziku eliksir wiggenowy? — zapytał uprzejmie, posyłając Granger delikatny uśmiech.

Była Gryfonka zagryzła wargę, robiąc niezdecydowaną minę, jakby nie chcąc przystać na jego prośbę. Mimo to zrobiła krok w stronę składziku po drugiej stronie pokoju. Wtedy coś we mnie pękło boleśnie. To ja decydowałem, czy ma opuścić pomieszczenie, czy nie. To moich poleceń powinna słuchać. Zacisnąłem dłonie w pięści.

— Nie ruszaj się, Granger. Wychodzimy — syknąłem. Theodor obrócił się szybko w moją stronę, a Granger przyjrzała mi się ze strachem. — Dzisiaj będziesz do końca dnia pracowała w innym miejscu.

— Dlaczego? — zapytała cicho.

— Bo taki mam, kurwa, kaprys — warknąłem i wstałem z miejsca, ignorując Theodora. — Ruszaj się.

— Krwawisz... — szepnęła. — Powinieneś poczekać, żeby Theodor...

— To nie jest twoja pieprzona sprawa, Granger, co się ze mną dzieje. Wychodzimy!

— Ona ma rację, Draco. Nie skończyłem jeszcze opatrywać twoich ran. Mimo że zagrożenie minęło, wciąż krwawisz — potwierdził Theodor cicho. Spojrzałem na niego ostro, a mój wzrok ponownie się na chwilę zamglił. Nie dałem jednak nic po sobie poznać.

— Poradzę sobie. Nic mi nie jest — wycedziłem przez zaciśnięte zęby.

— Draco...

— Porozmawiamy sobie innym razem, Nott — powiedziałem chłodno i wskazałem byłej Gryfonce drzwi do wyjścia.

Wyszliśmy wspólnie z gabinetu Theodora i dopiero wtedy poczułem, że emocje zaczynają ze mnie ulatywać. Poczułem żal, że nie skorzystałem do końca z pomocy przyjaciela, ale dziwne uczucie w żołądku nie dawało mi spokoju. Szliśmy z Granger obok siebie w ciszy. Po kilku minutach zerknąłem na nią i z ulgą stwierdziłem, że wygląda lepiej niż parę dni temu. Na rękach i policzkach wciąż goiły się niewielkie zadrapania i skaleczenia, ale mimo to, jej twarz odzyskała kolor. Ścięte włosy związała w nierówny warkocz, a na sobie miała założone stare ubrania, prawdopodobnie należące wcześniej do Notta. Jej poprzednie na pewno nie nadawały się już do użytku.

— Posprzątaj całe pomieszczenie i nie rzucaj się w oczy. Radzę, żebyś się nie ociągała za bardzo. Wrócę za niecałą godzinę i dokładnie wszystko sprawdzę — rzuciłem oschle, wprowadzając ją do salonu. Skierowałem podejrzliwe spojrzenie na śmierciożerców siedzących przy stole i obserwujących nas z zaciekawieniem. Granger również na nich zerknęła i zadrżała niespokojnie, jednak nie odezwała się nawet słowem. Skinęła głową i złapała za szmatkę, którą jej wyczarowałem.

Zostawiłem ją samą, czując niepokojące zimno w żołądku i ruszyłem do swojej sypialni tempem, na jakie pozwalało mi okaleczone ciało. Kilkukrotnie musiałem podeprzeć się ściany, ciężko dysząc. Rana na boku dawała się szczególnie we znaki, nieprzyjemnie rwąc. Gdy udało mi się w końcu dotrzeć na miejsce, ściągnąłem zakrwawioną koszulę i rzuciłem w kąt, a następnie spojrzałem na uraz w lustrze i syknąłem cicho. Wyglądało to naprawdę okropnie.

Zacisnąłem zęby i wycelowałem w ciało różdżką, próbując, chociaż w niewielkim stopniu, przynieść sobie ulgę. Rana przestała odrobinę krwawić, ale każdy ruch ręki wywoływał skrzywienie na mojej twarzy. Zaklęcia medyczne nigdy nie były moją mocną stroną. Były wyjątkowo skomplikowane.

W pewnym momencie całe moje ciało przeszył potworny ból. Złapałem się automatycznie za głowę i przekląłem soczyście. Poczułem zimno, jakby obok mnie stanął tuzin dementorów, co sprawiło, że zrobiłem się niespokojny. Zdrętwiałem ze strachu, a moje myśli automatycznie powędrowały do Granger. Zostawiłem ją samą w salonie z kilkoma śmierciożercami, którzy pochłaniali ją wygłodniałym, pełnym nienawiści wzrokiem.

— Kurwa! — syknąłem ze złością. Byłem cholernie głupi, że pozwoliłem jej tam zostać.

Narzuciłem z powrotem na siebie koszulę, która jeszcze bardziej nasiąknęła od mojej krwi i rzuciłem się w stronę wyjścia. Adrenalina podskoczyła mi tak gwałtownie, że przestałem zwracać uwagę na ból, który jeszcze przed chwilą ledwie pozwalał mi chodzić.

Po kilku minutach wpadłem do salonu, ledwie łapiąc oddech, a cała krew odeszła z mojej twarzy. Czułem, że zbierają się we mnie niebezpieczne pokłady wściekłości. Granger siedziała skulona w kącie pokoju, łkając i próbując się zasłonić przed nachylającymi się nad nią napastnikami. Czterech śmierciożerców śmiało się złośliwie, ignorując jej zrozpaczone błagania. Próbowali siłą ściągnąć z niej ubrania, szarpiąc jej ciałem na wszystkie strony.

Błysnęło pomarańczowe światło i czwórka mężczyzn wpadła na ścianę za ich plecami z głuchym łoskotem. Osunęli się po niej z jękiem i spojrzeli na mnie zdezorientowani.

— Pojebało was?! — warknąłem i podszedłem do nich z wściekłą miną, wciąż celując różdżką. Chwyciłem za poły szaty najbliższego z nich i podciągnąłem do pozycji stojącej. — Co wy odpierdalacie?!

— Chcieliśmy się tylko odrobinę zabawić ze szlamą — śmierciożerca, którego trzymałem, wypluł z ust odrobinę krwi i uśmiechnął się drwiąco, spoglądając na skuloną Granger. — Ona też tego chciała, prawda, maleńka? Nie wstydź się, brudasko i zdejmij ubranka...

Odepchnąłem go gwałtownie na ścianę i wcisnąłem różdżkę w jego klatkę piersiową. Mężczyzna skrzywił się z bólu i spojrzał na mnie ze strachem. Drżał, oddychając płytko.

— Zapominasz się, Reed — syknąłem, obracając różdżką w palcach. — Szlama należy do mnie. Czarny Pan mi ją sprezentował i jeżeli dowiem się, że któryś z was zrobił jej coś bez mojego pozwolenia, zabiję cię. Zrozumiałeś?!

Thomas Reed skinął głową i zerknął na swoich towarzyszy, którzy szybko wstali i odsunęli się ode mnie na kilka kroków. Byli przerażeni, co bardzo mi odpowiadało. Miałem wzbudzać w nich szacunek oraz lęk. Uśmiechnąłem się z wyższością i zwróciłem spojrzenie na byłą Gryfonkę, która wciąż drżała z głową ukrytą w dłoniach.

— Wstawaj, Granger — mruknąłem i stanąłem przed nią.

Szatynka podniosła się niepewnie z posadzki i zrobiła chwiejny krok w moją stronę. Mechanicznie złapałem za jej ramię, wyprowadzając z salonu. Moje kroki skierowały się bezwiednie w kierunku sypialni. Szliśmy w głuchej ciszy, przerywanej niekiedy jej cichym skomleniem. Zerkałem na nią co jakiś czas, krzywiąc się z irytacją. Odetchnąłem z ulgą, gdy po kilku minutach znaleźliśmy się w moim pokoju.

— Gdzie jesteśmy? — Granger rozejrzała się niespokojnie po pomieszczeniu. Jej głos drżał.

— W mojej sypialni — odpowiedziałem obojętnie i nie patrząc na nią, zacząłem rozpinać zakrwawioną koszulę.

— W twojej... — wymamrotała i odsunęła się przestraszona pod drzwi. Jej oczy rozszerzyły się ze strachu, gdy spojrzała na mnie. — Co... co ty robisz, Malfoy?!

Dawniej jej reakcja by mnie rozbawiła, a kącik moich ust wygiąłby się drwiąco. W tej chwili byłem jednak pewien, że kierowało nią prawdziwe przerażenie. Bała się, że wyrządzę jej krzywdę. Odetchnąłem cicho.

— Zrobili ci coś? — zapytałem ostro i wbiłem w nią uważne spojrzenie. Granger jednak potrząsnęła głową.

— Nie zdążyli — wyszeptała, na co odetchnąłem z ulgą. — Gdybyś się nie pojawił, oni pewnie by...

Skrzywiłem się i westchnąłem, cały czas się jej przyglądając. Dziewczyna była w żałosnym stanie. Trzęsła się, a z jej brązowych oczu przez cały czas skapywały łzy. Zrobiłem niepewnie krok w jej stronę i nachyliłem się do jej twarzy. Nasze spojrzenia spotkały się, na co przekląłem w duchu. Czekoladowe oczy błyszczały od łez, mimo to wciąż wydawały się ostrożne i bystre.

— Słuchaj uważnie, Granger — wychrypiałem, nie potrafiąc się oderwać od jej spojrzenia. — Dzisiaj już nie będziesz pracowała, jasne? Usiądź na łóżku i poczekaj na mnie. Gdy skończę wypełniać raport, odprowadzę cię do lochów.

Szatynka wytrzeszczyła oczy zaskoczona i skinęła sztywno głową. Odsunąłem się od niej, a kącik moich ust uniósł się nieznacznie.

— Świetnie. Została tylko jeszcze jedna sprawa — mruknąłem i rozejrzałem się po pokoju. — Różyczko!

Przede mną pojawił się skrzat domowy, kłaniając się nisko. Granger sapnęła zaintrygowana i podskoczyła delikatnie w miejscu.

— Tak, paniczu? W czym Różyczka może pomóc młodemu panu? — zaskrzeczał skrzat, przeskakując spojrzeniem na byłą Gryfonkę. Jej wyłupiaste oczy wyglądały na zdezorientowane. — Ja wysprzątała celę, jak panicz nakazał. Więźniowie dostali jeść. Różyczka zrobiła wszystko, co młody pan Malfoy Różyczce rozkazał.

— Ucisz się, skrzacie — warknąłem ze złością. — Przygotuj dla dziewczyny łazienkę i świeże, czyste ubranie, by mogła się przebrać. Przynieś również herbatę i coś ciepłego do zjedzenia. Tylko szybko.

Skrzat ponownie się pokłonił i zniknął, a Granger spojrzała na mnie zaskoczona. Odwróciłem się od niej i podszedłem do biurka, biorąc do ręki w połowie wypełniony raport dla Snape'a. Usiadłem na miękkim fotelu i udałem, że pogrążam się w pisaniu. Moje myśli jednak nie dały za wygraną. Nie miałem pojęcia, dlaczego zachowałem się w ten sposób. Czułem się głupio. Nagle zrobiłem się niesamowicie miękki. Dotąd nie zachowałem się podobnie nawet do własnej matki. Granger jednak sprawiła, że poczułem się... słaby.

Różyczka wróciła po pięciu minutach. Położyła przed Granger czyste ubranie i wręczyła jej herbatę. Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie i podziękowała jej cicho. Po chwili spojrzała również na mnie, przygryzając wargę.

— Malfoy, ja... — szepnęła w końcu. — Dziękuję...

Skinąłem jej ledwie widocznie głową, rzucając przelotne spojrzenie.

— Gdy skończysz jeść, możesz się przebrać w łazience — powiedziałem chłodno. — W środku Różyczka na pewno przygotowała jakiś ręcznik oraz szczoteczkę do zębów, więc weź prysznic. Jesteś cała brudna od krwi, mimo że Theodor miał się tobą zająć.

Szatynka zjadła zachłannie przygotowany przez skrzata posiłek, po czym niepewnie weszła do łazienki i zamknęła za sobą drzwi. Gdy zniknęła mi z oczu, odetchnąłem ciężko. Mimo to nie potrafiłem skupić się na pisaniu raportu. W mojej podświadomości wciąż pojawiała się Granger biorąca prysznic zaledwie kilka kroków ode mnie. Z bolesnym kłuciem w sercu, oczami wyobraźni widziałem jej jasną, delikatną skórę pokrytą białą pianą. Brązowe włosy opadające na nagie plecy...

— Kurwa! — syknąłem i potrząsnąłem gwałtownie głową. — O czym ty, do cholery, myślisz, kretynie?!

Po niecałych dziesięciu minutach spojrzałem niecierpliwie na drzwi łazienki. Granger wciąż nie wyszła, co wzbudzało we mnie niepokój. Nie byłem pewien, czy nie zrobiła niczego głupiego. W końcu wstałem z miejsca, chodząc nerwowo po pokoju i rzucając co rusz krótkie spojrzenia na wejście prowadzące do łazienki. Po kilku sekundach podszedłem do ciemnych drzwi i załomotałem w nie pięścią, nasłuchując.

— Granger, wyłaź! — sarknąłem. — Twój czas się skończył!

Sięgałem ręką do klamki, ale drzwi otworzyły się, nim zdążyłem cokolwiek zrobić. Granger wyszła na zewnątrz z mokrymi włosami opadającymi na plecy. Jej ciało było czyste, ubrania świeże, a ona sama wyglądała bardziej promiennie. Mimowolnie zaciągnąłem się zapachem kwiatowego żelu pod prysznic, który również musiała przygotować Różyczka.

— Odwróć się — poleciła ostro Granger i spojrzała na mnie twardo.

— Co powiedziałaś? — warknąłem. — Pozwalasz sobie na zbyt wiele, Granger...

— Odwróć się — powtórzyła spokojnie. — Opatrzę twoją ranę. Wciąż krwawisz...

Uniosłem brwi z niedowierzaniem i prychnąłem. Nie ruszyłem się jednak z miejsca. Granger natomiast westchnęła i podeszła do mnie niepewnie. Niczym w transie obserwowałem jej drżące dłonie, które zaczęły rozpinać guziki mojej zakrwawionej koszuli. Pozwalałem jej na to, czując budzące się we mnie skrajne emocje.

Syknąłem, gdy zdjęła ze mnie koszulę niemal całkowicie przesiąkniętą moją krwią, odrywając ją boleśnie od rany. Mokrym ręcznikiem obmyła ostrożnie mój prawy bok i nachyliła się w moją stronę. Automatycznie przymknąłem powieki, ale nie poczułem palącego bólu.

— Wiem, że nie pożyczysz mi swojej różdżki, więc muszę opatrzyć cię typowo mugolskimi sposobami — powiedziała cicho. — Mógłbyś mi powiedzieć, gdzie przechowujesz apteczkę?

Skinąłem potwierdzająco głową i wskazałem dłonią na szafkę w rogu pokoju. Była Gryfonka podeszła we wskazane miejsce i wyciągnęła z apteczki potrzebne eliksiry oraz opatrunki. Po chwili wróciła i bez słowa zaczęła polewać moją ranę eliksirami. Cały zabieg potrwał dłuższą chwilę, a ja przez cały ten czas nawet nie ośmieliłem się jęknąć z bólu. Miałem wrażenie, że przestałem oddychać.

— Skończyłam — wyszeptała po kilku minutach Granger. Wzdrygnąłem się na dźwięk jej cichego głosu. Odsunęła się ode mnie i dopiero wtedy poczułem, że moje ciało się rozluźnia. Nie zdawałem sobie sprawy, że byłem taki spięty. — Mimo to powinieneś pokazać się Theodorowi. Myślę, że te bandaże nie wytrzymają długo, jeżeli będziesz się ruszał.

— Tak, tak zrobię — odpowiedziałem szorstko i odwróciłem się w jej stronę z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. — Odprowadzę cię do lochów. Jutrzejszy dzień też spędzisz w tym miejscu. Przez jakiś czas nie będziesz już pracować z Theodorem.

Odprowadziłem ją do lochu. Miałem wrażenie, że nie było mnie w tym miejscu o wiele dłużej niż tylko tydzień. Potter i Weasley poderwali się z posadzki na nasz widok, a na ich twarzach zauważyłem ulgę. Wyglądali na zaskoczonych moim widokiem, ale nawet nie pisnęli słowem, tylko podbiegli do Granger, biorąc ją w ramiona. Zacząłem się zastanawiać, czy podczas mojej nieobecności szatynka chociaż raz nocowała w tym miejscu, czy Theodor przetrzymywał ją w swoim gabinecie, tłumacząc się próbami uzdrawiania jej ciała.

Skrzywiłem się na samą myśl i wycofałem z celi. Nie miałem ochoty na cholerne dyskusje z byłymi Gryfonami, więc rzuciłem im pełne pogardy spojrzenie i wyszedłem z lochów. W mojej głowie narodził się nagły plan. Wróciłem do salonu, gdzie na kanapie siedzieli śmiejący się śmierciożercy, którzy dobierali się wcześniej do Granger. Uśmiechnąłem się kpiąco i skinąłem na nich palcem. Spojrzeli po sobie ze strachem.

— Teraz sobie porozmawiamy, Reed — złapałem za poły szaty największego z nich i pchnąłem brutalnie na krzesło. Związałem go zaklęciem i uśmiechnąłem się okrutnie, celując w niego różdżką. — Legilimens!

Po mistrzowsku wszedłem w jego myśli i znalazłem to, czego szukałem...

Chodź tutaj, szlamo! Zabawimy się!

Proszę, nie... Granger odsunęła się przestraszona pod ścianę, gdy mężczyźni wstali z krzeseł, uśmiechając się obrzydliwie. Nie podchodźcie do mnie!

Co tam masz pod tymi szmatami? zachichotał Reed. Bądź grzeczna i zrób to, co każe ci twój pan, jak na brudnego mugolaka przystało!

Zostawcie mnie zaskomlała dziewczyna, a spod jej powiek wypłynęły pierwsze łzy. Jej ciało zaczęło drżeć.

Zaboli tylko troszkę mężczyzna wyszczerzył nierówne zęby kpiąco. Malfoy zapewne już cię ostro zerżnął, prawda, suko? Jak to jest być dziwką śmierciożercy? Podobało ci się? Może ja też cię wyrucham, a wtedy będziesz mogła sobie porównać, czyj kutas bardziej ci odpowiada...

Szatynka przewróciła się, a jeden ze śmierciożerców dźwignął ją za ramię do góry, próbując zedrzeć z niej koszulkę. Granger odepchnęła go od siebie, okładając po głowie, jednak on roześmiał się tylko złośliwie i uderzył ją w twarz, powodując, że ponownie upadła na posadzkę, zwijając się w kłębek.

Cholerna zdzira syknął, rozmasowując sobie policzek. Pokażemy ci, jaki szacunek powinna okazywać taka brudna kurwa jak ty. Może weźmiemy cię we czterech naraz? Spodoba ci się...

Pochylili się nad nią, szarpiąc za ubranie. W pewnym momencie nastąpił błysk i cała czwórka śmierciożerców wpadła na ścianę jęcząc z bólu, a przed nimi stanęło moje wspomnienie sprzed niecałej godziny.

Wyszedłem z jego wspomnień, czując obrzydzenie. Mimo to spojrzałem na śmierciożercę, uśmiechając się kpiąco.

— A może chcesz, żeby to ciebie zaraz ktoś tak wyruchał, co? Załatwić ci trzech kolegów do zabawy? — parsknąłem i wskazałem na pozostałych śmierciożerców. — Każdego trafię Imperiusem i będę obserwował, jak posuwacie się nawzajem. To będzie świetna zabawa, prawda?

— Paniczu, my nie...

— Zamknij pysk i nie ruszaj tego, co należy do mnie, zrozumiałeś?! — syknąłem i ponownie chwyciłem go za szatę. — Jeżeli dowiem się, że ją ruszyłeś, to urwę ci jaja i rzucę twoje ciało do wyruchania górskim trollom.

— Dlaczego tak jej bronisz, Malfoy? Zależy ci na brudnej szlamie? Czarny Pan nie będzie zadowolony — parsknął jeden z pozostałych śmierciożerców, po czym skulił się pod mocą mojego spojrzenia.

— Nikt nie ma prawa ruszać mojej własności bez mojej zgody — warknąłem. — Nie dzielę się z kimś takim, jak wy, nędzne szumowiny. Wypierdalać sprzed moich oczu, nim zgłoszę was do Czarnego Pana!

Wszyscy posłusznie wybiegli z pomieszczenia, oprócz Reed'a, który był wciąż przywiązany do krzesła. Spojrzał na mnie ze strachem i spróbował się wyszarpnąć spod magicznych więzów.

— A to na wszelki wypadek, jakbyś jednak zapomniał, że masz trzymać brudne łapska przy sobie — wycelowałem różdżką w jego krocze. Nastąpił błysk i mężczyzna krzyknął przeraźliwie. — Mam nadzieję, że zapamiętasz moje ostrzeżenie.

Wróciłem do sypialni, a mój humor znacznie się polepszył. Rana dawała o sobie znać, ale już nie tak poważnie, jak wcześniej. Rozejrzałem się po pomieszczeniu i wciągnąłem powietrze w płuca, czując całym sobą przyjemny, kwiatowy zapach. Uśmiechnąłem się do siebie i położyłem na łóżku, przymykając powieki.

Ta noc była jedną z lepszych od długiego czasu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro