Rozdział 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Stanąłem w bezruchu, obserwując rozgrywającą się scenę z otępieniem. Po krótkiej wymianie zdań z Theodorem sprzed krótkiej chwili nie byłem przygotowany na to, co zastanę po wejściu do pokoju. Minęło zaledwie kilka minut mojej nieobecności. Byłem zaskoczony, że akcja rozwinęła się tak szybko.

Do gardła podeszły mi mdłości, a całym ciałem wstrząsnął dreszcz strachu. Prawa ręka niebezpiecznie drgnęła w kierunku różdżki, ale wiedziałem, że nie mogę wykonywać gwałtownych ruchów. Musiałem po prostu stanąć nieopodal i cierpliwie czekać, aż przesłuchanie się skończy. To było moje zadanie, które w tej chwili nie wydawało się jednak takie proste. Miałem wrażenie, że Bellatriks postradała resztki rozumu, a jej wściekłość oraz frustracja przybrały niepokojąco na sile.

Nie potrafiłem się ruszyć z miejsca. Nie chciałem tego robić. Bałem się, że najmniejszy ruch spowoduje rozjuszenie lub wybuch wściekłości ciotki, więc spoglądałem tylko z niepokojem, jak trzyma Granger za włosy, plecami do siebie. Przyłożyła do jej gardła nóż i szeptała coś cicho do ucha, uśmiechając się przy tym złośliwie. Jej oczy iskrzyły dzikim blaskiem. Byłem pewien, że chce wprowadzić w głowie dziewczyny strach. Uwielbiała opowiadać swojej ofierze przed śmiercią okrutne i szczegółowe sposoby na śmierć. Większość z więźniów wpadała w panikę i zaczynała wrzeszczeć, błagając ją o litość, co tylko podsycało jej pożądanie bolesnej śmierci. Delektowała się ich cierpieniem i przerażeniem.

Granger natomiast nawet nie pisnęła, co widocznie coraz bardziej zaczęło irytować Bellatriks. Jedyną reakcją szatynki na zaistniałą sytuację były kolosalne łzy, spływające po jej policzkach oraz drżące delikatnie ciało. Przy każdym, nawet najdelikatniejszym poruszeniu, ostrze noża coraz głębiej wbijało się w jej skórę, powodując, że z niewielkiego rozcięcia na skórze skapywały pojedyncze krople krwi. Dziewczyna w końcu skrzywiła się z bólu i zacisnęła wargi w wąską linię.

Sapnąłem cicho, a brązowe oczy szatynki natychmiast powędrowały w moją stronę. Widziałem w nich strach, a jednocześnie niesamowitą pewność siebie. Byłem pełen podziwu. Większość osób na jej miejscu panikowałoby, gdyby właśnie się dowiedzieli, w jakich męczarniach przyjdzie im zginąć. Czekałem na chwilę słabości, załamania, a nawet błagania, ale ona dzielnie wytrzymała moje spojrzenie. Jej twarz wyrażała szczerą obojętność.

Prychnąłem z pogardą i odwróciłem głowę. W tej chwili chciałem jej udowodnić, że nie zależy mi na jej życiu, a tortury i łzy są mi całkowicie obojętne. Mogłaby paść martwa na ziemię przed moimi stopami, a ja bym nawet nie drgnął. Jestem jej wrogiem, śmierciożercą. To ja prowadzę w tej grze, czego powinna być świadoma.

— Coś mnie ominęło? — zapytałem ze znudzeniem i zmusiłem się, by podejść bliżej. Nogi wydawały mi się ciężkie, jakby były z ołowiu.

— Twoja głupia szlama nie chce ze mną współpracować! — ciotka wrzasnęła żałośnie i spojrzała na mnie z wyrzutem.

— Nic dziwnego — zadrwiłem. — Trzymasz nóż przy jej gardle.

Wiedziałem, że ryzykuję, zwracając się do niej w ten bezpośredni sposób, ale była tak zamroczona wściekłością, że nie zwróciła nawet uwagi na mój bezczelny ton. Przycisnęła mocniej nóż do gardła dziewczyny. Kątem oka zauważyłem, że przez twarz Granger przeszedł cień strachu.

— Za bardzo jej pobłażałeś, Draco! Ta dziwka nie ma szacunku do władzy swoich panów, a ja nie pozwolę, by mnie ignorowano! — syknęła Bellatriks i oblizała wargi z zadowoleniem. — Zabiję zdzirę i zmuszę Pottera do gadania! Skończymy z tym żałosnym przedstawieniem, a Czarny Pan mnie sowicie wynagrodzi! Ponownie będę jego ulubienicą! Obdarzy mnie swoim zaufaniem i miłością tak, jak wcześniej!

— Powinnaś się uspokoić, ciociu — mruknąłem cicho. — Czarny Pan potrzebuje informacji, którymi dysponuje ta szlama, a nie uzyskamy ich, gdy ją zabijesz. Potrzebna jest mu żywa, dobrze o tym wiesz. Jeżeli sprzeciwimy się jego rozkazom, zabije nas wszystkich.

— Ona nie jest mu potrzebna! — zawyła żałośnie i wytrzeszczyła na mnie oczy. — Ma mnie! Jeżeli mi pozwoli, znajdę inny sposób na wyciągnięcie z nich informacji! To wina tej brzydkiej dziwki, że we mnie zwątpił!

— Dotąd nie zabiłaś jej tylko dlatego, że takie otrzymałaś rozkazy — warknąłem zaniepokojony. Na twarz śmierciożerczyni wkradał się obłęd. — Jeżeli chcesz, by Czarny Pan ponownie obdarzył cię zaufaniem, powinnaś odsunąć nóż od gardła dziewczyny.

Przez krótką chwilę miałem wrażenie, że czas zamarł. Ciotka wpatrywała się we mnie z wahaniem. Wiedziałem, że toczy ze sobą wewnętrzną bitwę, nie wiedząc, co zrobić. W końcu jednak musiała wybrać, pomiędzy rządzą krwi a rozkazami swojego ukochanego pana. Trwało to zaledwie sekundy, ale dla mnie było niczym niekończące się godziny. Granger przymknęła powieki, oddychając płytko. W ułamku sekundy mogła stracić życie.

Odetchnąłem cicho, gdy Bellatriks odepchnęła od siebie dziewczynę. Szatynka z jękiem upadła na posadzkę zwijając się w kłębek i natychmiast złapała za swoje gardło, krztusząc się i walcząc o oddech. Ciotka zmierzyła ją pogardliwym spojrzeniem. Była wściekła, a jej ciało trzęsło się, przepełnione frustracją. Nie potrafiła zaakceptować porażki. Granger jako jedna z niewielu tak długo była oporna na jej metody przesłuchiwań. Mimo ciągłych tortur nadal pozostawała żywa, co doprowadzało kobietę do szału. Ja również byłem w szoku, że przez tak długi okres jej chorych zabaw, była Gryfonka się nie złamała.

Chwilowa bezradność Bellatriks nie trwała długo. Szybkim ruchem wyszarpnęła z kieszeni szaty różdżkę i z płonącymi rządzą śmierci oczami, wycelowała nią w leżącą dziewczynę. Przez całe moje ciało przepełznął zimny dreszcz. Przeskakiwałem spojrzeniem z jednej na drugą, a w głowie mi zaszumiało. Sytuacja wydawała mi się bardzo znajoma. Oczami wyobraźni widziałem przed sobą uśmiechniętego Blaise'a. Obawiałem się, że tym razem również może być za późno na reakcję.

— Co zamierzasz zrobić? — zapytałem głośno, starając się nie zdradzić zaniepokojenia w swoim głosie.

— Dopilnuję, by szmata zaczęła gadać! — wrzasnęła. — Dosyć tego pobłażania!

Po jej zachowaniu mogłem śmiało stwierdzić, że jest na szczycie desperacji. Nigdy się tak nie zachowywała. Zawsze była pełna okrutnego profesjonalizmu, pewna siebie i swojej potęgi. Była brutalna, ale dotąd panowała nad swoimi szalonymi zapędami. Tym razem jednak coś w niej pękło. Trzęsła się, nie wiedząc, co zrobić. Jedynym powodem, dlaczego Granger wciąż żyła, była świadomość ciotki, że zostanie ukarana, jeżeli sprzeciwi się rozkazom Czarnego Pana. To wprowadzało w jej popieprzonym mózgu zamęt.

Błysnęło niebieskie światło. Granger syknęła z bólu i w konwulsjach zaczęła podnosić się z posadzki wbrew sobie, prowadzona ruchem różdżki Bellatriks. Po chwili stanęła prosto na nogach przed swoim oprawcą, patrząc na nią ze strachem. Kobieta uśmiechnęła się złośliwie i nim zdążyłem zareagować, pchnęła dziewczynę w moją stronę. Automatycznie chwyciłem szatynkę, przytrzymując ją za ramiona, ale siła uderzenia sprawiła, że odsunąłem się o krok do tyłu. Spojrzałem na byłą Gryfonkę z niepokojem.

— Trzymaj ją, mocno Draco — poleciła Bellatriks. Posłusznie oderwałem wzrok od dziewczyny i krótkim ruchem odwróciłem ją do siebie plecami, unieruchamiając jej nadgarstki w swoim uścisku. Moje palce dosyć mocno wbiły się w jej przeguby, co spowodowało cichy syk. Ciotka podeszła do nas, mierząc Granger spojrzeniem. — Masz wyjątkowe szczęście, dziecinko. Na tę chwilę jeszcze nie mogę cię zabić. Skoro tak, to porozmawiamy sobie inaczej, dobrze? Nie będzie cię już więcej bolało, jeżeli grzecznie powiesz swojej pani, skąd mieliście ten miecz.

— Znaleźliśmy go... — wyszeptała w odpowiedzi Granger, a mi zrobiło się gorąco. Czyżby zaczynała ulegać? Po tym wszystkim? Właśnie tak miało się to skończyć?

— GDZIE?! — oczy ciotki zaświeciły z podekscytowania. Szarpnęła za krótkie włosy dziewczyny, uśmiechając się z niedowierzaniem. — Gadaj szybko, dziewczyno! Ukradliście go, tak?! Udało wam się tam wejść i wyjść niezauważonym?!

Poczułem, jak mięśnie Granger napięły się, a po chwili zesztywniały. Nie mogłem zobaczyć jej twarzy, ale miałem wrażenie, że słowa Bellatriks nią poruszyły. Jej ręce drgnęły niespokojnie, przez co wzmocniłem uścisk i przyciągnąłem ją bliżej siebie.

— Niczego się od nas nie dowiecie — syknęła, a jej głos zadrżał. Wydawało mi się, że ogarnął ją nagły przypływ siły i pewności siebie.

Ciotka wymierzyła jej siarczysty policzek. Dźwięk uderzenia rozniósł się echem po pustym pokoju. Głowa dziewczyny odskoczyła na bok, a z kącika ust wypłynęła stróżka krwi.

— Jeżeli w końcu nie zaczniesz z nami współpracować, zabiję cię i tych twoich żałosnych przyjaciół i nikt mnie nie powstrzyma! Skończy się zabawa w bohaterów — Bellatriks pomachała różdżką przed twarzą szatynki. — Daję ci ostatnią szansę, szlamo. Jak wam się udało go zabrać?! To niemożliwe, byście się tam włamali!

— Dobrze wiem, że nie możesz nas zabić — prychnęła kpiąco Granger. — Twój pan nie byłby zadowolony, prawda? Sama powiedziałaś, że tego nie zrobisz...

Była Gryfonka dyszała głośno. Bellatriks ryknęła w odpowiedzi i zaczęła rękoma okładać twarz dziewczyny, rozdrapując długimi paznokciami blade policzki. Mimowolnie rozluźniłem uścisk na jej nadgarstkach, ale nie zrobiłem niczego więcej. Byłem świadom, że te zadrapania będą niczym, przy tym, co już przeżyła w tym pomieszczeniu. Ciotka odsunęła się po krótkiej chwili, nie kryjąc frustracji. Jej ataki najwyraźniej nie zrobiły na Granger wrażenia. Zmierzyła zmrużonymi powiekami jej zakrwawioną twarz i zacisnęła palce na różdżce.

— Jeżeli nie chcesz ze mną rozmawiać po dobroci, jestem zmuszona zrobić to inaczej. Będziesz błagała o śmierć! — warknęła i uśmiechnęła się mściwie. Odeszła w stronę kominka, podskakując wesoło.

— Co ty wyprawiasz, Granger? Prowokujesz ją — syknąłem do ucha szatynki, korzystając z okazji, że ciotka była zajęta czymś innym. — Jeżeli nie przestaniesz tego robić, będzie tylko gorzej.

— Więc niech mnie zabije. Już dłużej tego nie wytrzymam — szepnęła, oddychając płytko.

Zerknąłem na tył jej głowy z zaskoczeniem. Granger najprawdopodobniej zakładała maskę z taką samą łatwością jak ja. Tak naprawdę nie była tak silna, jaką zgrywała na każdym przesłuchaniu. Z każdą chwilą jej pewność siebie zaczynała pękać.

W pewnym momencie całym jej ciałem wstrząsnął dreszcz, a ona zrobiła krok w tył, wpadając na mnie plecami. Podniosłem wzrok, szukając przyczyny tego nagłego impulsu i przełknąłem ślinę.

Ciotka zbliżała się do nas, trzymając w ręku rozgrzany do czerwoności pręt. Uśmiechała się szaleńczo, a ja już wiedziałem, że przestała nad sobą panować. Wiedziałem, co zamierza zrobić i nie byłem pewien, czy będzie w stanie się powstrzymać w odpowiednim momencie. Moje dłonie zaczęły wilgotnieć, a oddech przyspieszył.

— Co planujesz zrobić? — zapytałem szorstko.

— Skoro ta nędzna szlama chce milczeć, to zamilknie na wieki! — wrzasnęła Bellatriks i zamachnęła się ręką dzierżącą pręt.

Mimowolnie pociągnąłem Granger w swoją stronę i odsunąłem się na dwa kroki. Nie, nie schowałem jej za siebie, nie osłoniłem własnym ciałem. Po prostu pozwoliłem uniknąć jej bolesnego uderzenia, które prawdopodobnie nie miało być jedynym, ale możliwe nawet, że kończącym jej życie. Pogrzebacz minął jej twarz zaledwie o kilka cali.

— Nie! — krzyknąłem z wściekłością. — Nie możesz tego zrobić! Czarny Pan zniszczy wszystkich za twoje nieposłuszeństwo! Zapomniałaś?!

— To tylko brudna szlama! Czarny Pan nam wybaczy, bo robię to wszystko dla niego! — wysyczała, trzęsąc się. — Poza tym, ma jeszcze jednego przydupasa Pottera, więc nawet nie zauważy braku takiej szumowiny...

— Nie możesz tego zrobić — powtórzyłem ostro i zmrużyłem powieki. — Powinnaś wiedzieć, jak ważnym przeciwnikiem dla Czarnego Pana jest Potter. Wynagrodzi nas, gdy wykonamy powierzone nam zadanie, ale musimy być posłuszni i cierpliwi.

Bellatriks oddychała szybko, wciąż przeskakując spojrzeniem z mojej twarzy, na twarz Granger. Miałem świadomość, że analizuje w głowie moje słowa. Nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać, więc nadal trzymałem dziewczynę za ramiona, gotowy na każdą ewentualność. Odetchnąłem jednak cicho, gdy ręka, w której ciotka trzymała pogrzebacz, opadła w dół.

— Weź tego śmiecia sprzed moich oczu, zanim zabiję was oboje — warknęła i odwróciła się do nas plecami. — Gdy nadejdzie czas, to ja pozbawię ją wszystkiego.

Nie potrzebowałem większej zachęty. Złapałem Granger za nadgarstek i pociągnąłem w stronę wyjścia. Przez kilka korytarzy szarpałem ją za sobą, nie zwracając uwagi na to, że potyka się o własne nogi. Dopiero dwa piętra niżej, gdy już byłem pewny, że nikt nas przypadkowo nie zobaczy, zatrzymałem się. Puściłem jej rękę, którą automatycznie zaczęła sobie rozmasowywać i się skrzywiłem. Wyszarpnąłem z kieszeni różdżkę i przyłożyłem ją bez ostrzeżenia do gardła dziewczyny. Jej brązowe oczy spojrzały na mnie bez wyrazu.

— Jesteś pojebana, Granger — syknąłem. — Gdybym cię nie odciągnął, tym razem by cię zabiła.

Granger stała niewzruszona, patrząc mi prosto w oczy. Nie wyglądało na to, aby się mnie bała. Po ostatniej sytuacji była gotowa na śmierć.

— Więc mogłeś jej na to pozwolić. Niepotrzebnie ryzykowałeś.

— Tak bardzo chcesz umrzeć? — zapytałem ostro, wciąż nie odciągając różdżki od jej gardła. — Myślałem, że zrobisz wszystko, byle złapać się ostatkami sił tego żałosnego życia.

— Tak było. Teraz jednak wolę umrzeć, niż żyć w tym miejscu ze świadomością, że nigdy nie będę wolna, że nie zasmakuję już normalnego życia. Moja rodzina i część przyjaciół najprawdopodobniej nie przeżyje tej wojny — wyszeptała, a jej oczy się zaszkliły. — Jesteśmy w podobnej sytuacji, Draco. Ty również już go nie posmakujesz.

Wpatrywałem się bez emocji w jej pokaleczoną twarz przez krótką chwilę, po czym się odsunąłem. Schowałem różdżkę do kieszeni czarnej peleryny i odwróciłem głowę w innym kierunku. Podświadomie coś zakuło mnie w okolicy serca.

— Nie, Granger. Ty i ja nie jesteśmy do siebie podobni w niczym. Nigdy więcej nie porównuj nas do siebie — wycedziłem. — Odprowadzę cię do lochów i sprowadzę do ciebie Theodora, jeżeli potrzebujesz leków. Jutro z samego rana zaczynasz nową pracę.

— Nie będę już pracowała w twojej sypialni? — zapytała zaskoczona. — Dlaczego?

Nie byłem pewien, czy jej głos wyrażał ulgę, czy może zawód. Miałem wrażenie, że oba jednocześnie, choć zmiana miejsca pracy nie powinna być dla niej straszna. W moim pokoju co prawda miała większą swobodę, ale towarzystwo Theodora również nie było dla niej do tej pory uciążliwe.

— Nie, nie będziesz. Od jutra wracasz do gabinetu Theodora — odpowiedziałem spokojnie. — Podobno Snape ma dla ciebie zadanie specjalne. Na razie nie znam szczegółów.

— Zadanie specjalne? — zapytała niepewnie i zmarszczyła brwi.

— Nie wiem, o co chodzi, ale nawet jeżeli bym wiedział, to i tak bym ci nie powiedział, Granger — warknąłem i potarłem skronie. Nagle zaczęła boleć mnie głowa. — Pospiesz się. Nie mogę już dzisiaj na ciebie nawet patrzeć. Mam dość.

Gdy dotarliśmy do lochów, natychmiast wepchnąłem ją do środka celi. Dziewczyna jęknęła cicho z bólu, na co skrzywiłem się w odpowiedzi. Byłem na tyle zdenerwowany dzisiejszym dniem, że marzyłem tylko o tym, by skryć się w swoim pokoju z butelką Ognistej Whisky w ręku. W tej chwili naprawdę żałowałem, że nie mogę spotkać się z Theodorem. Byłem pewien, że gdybym wyciągnął do niego dłoń, przyjąłby ją bez wahania, ale na ten moment nie było mnie stać na taki krok. Nie po tym, jak potraktowałem go niespełna godzinę temu.

Westchnąłem ciężko i spojrzałem ze znudzeniem na resztę byłych Gryfonów. Moją twarz momentalnie wykrzywił złośliwy uśmiech. Weasley wpatrywał się we mnie z nienawiścią wymalowaną na poobijanej, sinej twarzy. Byłem zmuszony w myślach pogratulować Avery'emu doskonałych umiejętności do poprawiania mojego humoru. Zdecydowanie od czasu do czasu potrafił się spisać. Szczególnie jeżeli dotyczyło to Weasleya.

— Na co się tak gapisz, paskudo? — sarknąłem. — Twoja brzydka gęba nawet trolla górskiego by wystraszyła. Poza tym Potter zaraz zdechnie od twojego smrodu. Cuchniesz gorzej niż Granger.

Weasley zacisnął z wściekłością pięści, ale nie ruszył do natarcia, na które byłem przygotowany. Zerknął przelotnie na Pottera, który pokręcił głową na boki, wpatrując się bez emocji w ścianę. Zmarszczyłem brwi w zastanowieniu i przyjrzałem się im uważnie. Nie miałem pojęcia, co kombinują, ale nie zamierzałem zaprzątać sobie tym głowy. Ta dwójka skończonych kretynów i ich urojone pomysły nie była w stanie mi zagrozić.

Odwróciłem się w stronę wyjścia, posyłając Granger na odchodne krótkie spojrzenie, po czym wyszedłem z celi, zabezpieczając ją dodatkowymi zaklęciami. Snułem się korytarzami rezydencji, zupełnie tracąc ochotę na powrót do sypialni. Czułem, że dzisiejsza noc nie będzie dla mnie łaskawa i przyjemna, do czego powoli się przyzwyczajałem. W końcu odkąd przystąpiłem do grona śmierciożerców, moje życie nie było szczególnie proste. Kierowano mną, wydawano rozkazy, decydowano o każdym ruchu. Od niedawna miałem jednak wrażenie, że całkowicie tracę kontrolę i całą władzę nad swoim losem. Byłem jedną z wielu marionetek.

Z zamyślenia wyrwał mnie hałas kilka metrów ode mnie. Wyszarpnąłem z kieszeni różdżkę i wymierzyłem w ciemność, robiąc niepewnie kilka kroków w przód. Zza pobliskich drzwi dochodziły dziwne, niezrozumiałe dźwięki. Nim zdążyłem złapać za klamkę, drzwi otworzyły się na oścież, a ze środka wytoczyła się wysoka postać.

Przede mną stanął Daniel w porozrywanej w kilku miejscach koszuli i rozpiętym rozporku, a na podłodze tuż za nim leżała nieznana mi kobieta. Jej ubranie było w strzępach, a ciało pokrywały krwawe pręgi. Trzęsła się, a z jej otwartych delikatnie ust wydobywały się ciche jęki.

Zmarszczyłem brwi i skrzywiłem się z obrzydzeniem. Ponownie przeniosłem wzrok na Daniela, który uśmiechnął się szeroko, najwyraźniej z siebie dumny. Śmierciożerca w pewnym momencie zachwiał się i złapał za moje ramię.

— Draco, przyjacielu! — wybełkotał i chuchnął mi prosto w twarz, na co wykrzywiłem wargi ze złością. Śmierdziało od niego alkoholem. — Chcesz do nas dołączyć?

— Nie skorzystam — odpowiedziałem chłodno i się wycofałem. Daniela jednak nie zniechęciła moja odmowa. Wciąż uśmiechał się wesoło.

— Nie daj się namawiać, paniczu! — zawołał. — Wyglądasz, jakbyś potrzebował się napić czegoś mocnego, a tak się składa, że jestem świetnym kompanem w takich sprawach!

Ostatnie zdanie wyjątkowo przykuło moją uwagę. Propozycja Daniela zrobiła się niezwykle kusząca, więc niewiele myśląc, przestąpiłem niepewnie próg jego pokoju. W środku pomieszczenia znajdowało się co najmniej pięć prawie nagich kobiet. Każda z nich była przykuta do ściany lub sufitu. Domyślałem się, kim są. Historie o tym, że Daniel robi sobie ze złapanych szlam osobiste prostytutki, sięgały już poza grono śmierciożerców.

— Śmiało, młodzieńcze! — Daniel wskazał mi skórzany fotel, na który po chwili opadłem. On sam usiadł naprzeciwko, stawiając na stoliku między nami dwie szklanki, wypełnione bursztynowym płynem i spojrzał na mnie mętnym wzrokiem. — Mam wrażenie, że twój umysł opanowała jakaś podstępna kobieta! Nie chce dać ci spokoju, co? One wszystkie są takie same.

Uniosłem brwi do góry w geście zdziwienia i upiłem odrobinę płynu. Po krótkim namyśle skinąłem głową i uśmiechnąłem się gorzko.

— Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile masz racji, stary — mruknąłem niechętnie.

— Rozumiem twój ból — śmierciożerca z powagą skinął głową. — Kobiety to wyjątkowo niebezpieczne stworzenia. Zanim się obejrzysz, będą starały się zawładnąć twoim umysłem i ciałem. Jako profesjonalista w tej dziedzinie, mogę dać ci dobrą radę.

— Więc? — prychnąłem kpiąco. — Co to za rada?

Daniel nachylił się w moją stronę. Jego oczy błyszczały szaleńczym blaskiem, a usta wykrzywiły się złośliwie.

— Wykończ ją, zanim ona wykończy ciebie, przyjacielu. To podstawowa zasada.

Mężczyzna roześmiał się głośno, na co pokręciłem głową z niedowierzaniem. Kątem oka zerknąłem na jego ofiary, nie ukrywając zgorszenia. Wszystkie kobiety wyglądały do siebie bardzo podobnie. Długie do pasa czarne włosy, blada twarz, ciemnoniebieskie oczy, krągłe biodra oraz zgrabne nogi. Każda z nich była również podobnie okaleczona i odziana w obdarte ubrania.

— Widzę, że ty już to zrobiłeś — zadrwiłem. — Chyba któraś musiała kiedyś naprawdę złamać ci serce, co?

— Tak. Była taka jedna, co to zrobiła... — Daniel spojrzał w przestrzeń nieprzytomnie. — Była piękna i słodka. Myślałem, że mnie naprawdę kocha, po czym zdradziła mnie z jakimś nędznym mugolem i zostawiła bez słowa.

— Co się z nią stało? — zapytałem, choć podświadomie znałem już odpowiedź.

— Zabiłem ją — odpowiedział cicho i spojrzał na mnie z uśmiechem. — Od tego czasu nie pozwoliłem żadnej kobiecie, by zrobiła ze mną to samo.

— Czy ona była...

— Owszem. Była szlamą. Niesamowitą szlamą. Jej uroda mnie omamiła — wskazał na dziewczynę leżącą na podłodze nieopodal drzwi. — Spójrz na nią, Draco. Z twarzy wygląda niczym anioł, prawda? W środku jest tak naprawdę potworem, który próbuje wykorzystać wszystko, co posiadasz. Każda z nich jest taka sama. Zwykła dziwka.

Ostatnie słowo wypluł z pogardą, a następnie uniósł szklankę do góry, wznosząc toast. Powtórzyłem jego gest, wciąż wpatrując się w niego z zainteresowaniem. Daniel westchnął głośno i wyciągnął się, a na jego ustach ponownie pojawił się wesoły uśmiech.

— Szkoda, że każda z nich jest szlamą — wymruczał lubieżnie. — Z taką buźką mógłbym którąś uczynić moją żoną.

— Więc dlaczego nie poszukasz kogoś o czystej krwi? — zapytałem kpiąco. — Na świecie jest wiele urodziwych kobiet, prawda?

— Dlaczego? — Daniel uśmiechnął się cierpko i spojrzał mi prosto w oczy. — Dlatego, że najlepiej smakuje to, co zakazane.

Gdy skończył mówić, zrzedła mi mina. Jeżeli to właśnie było powodem, dlaczego w mojej głowie wciąż na nowo pojawiała się Granger, to wcale mi się to nie podobało. Nie miałem zamiaru skończyć w podobny sposób i nie zamierzałem również pozwolić jej, by przejęła, choć skrawek moich myśli.

— To co, przyjacielu? Wnieśmy toast za kobiety, które niszczą nam życie!

Nasze szklanki stuknęły się, a po chwili opróżniliśmy ich zawartość. Natychmiast poczułem, jak całe moje ciało się rozgrzewa, a myśli robią się mętne. To była noc, gdzie mogłem, choć na chwilę zapomnieć o brązowych, świdrujących oczach. Noc, gdy nie miała nade mną władzy. Noc, gdzie miała nastąpić chwila zapomnienia...

~~*~~

Obudziłem się gwałtownie i uniosłem do pozycji siedzącej, rozglądając z niepokojem wokoło. Potrzebowałem kilka minut, by przypomnieć sobie, gdzie jestem i co się działo poprzedniego wieczora. W końcu zorientowałem się, że przebywam w pokoju Daniela, a na moich nogach śpi jakaś nieznana kobieta, w której rozpoznałem po chwili jedną z jego prywatnych dziwek. Wstałem jak oparzony, zapinając szybko rozporek spodni, po czym przeniosłem wzrok na śpiącego pomiędzy dwoma innymi dziewczynami śmierciożercę. On również nie wyglądał najlepiej.

Otrzepałem szatę, rozglądając się ze zgrozą po pomieszczeniu, w którym panował okropny bałagan, który najprawdopodobniej sami stworzyliśmy. Z poprzedniej nocy nie pamiętałem za wiele, więc bałem się tego, co się wydarzyło. Po moim ciele przeszły nieprzyjemne ciarki na myśl, co mogliśmy zrobić.

Spojrzałem na zegarek i poczułem, jak cała krew odpływa z mojej twarzy. Nie mogłem dłużej zostać w tym miejscu. Było już bardzo późno, a ja dawno powinienem odebrać z lochów Granger. Nie budząc nikogo, po prostu wybiegłem z pomieszczenia i popędziłem do swojej sypialni. Przemyłem szybko twarz i narzuciłem na siebie świeże ubranie, a już po chwili stałem w lochach, ciężko dysząc. Była Gryfonka czekała na mnie posłusznie przed wyjściem z celi, przyglądając mi się nerwowo.

— Idziemy — sapnąłem, łapiąc powietrze w płuca. Złapałem ją za nadgarstek i szarpnąłem w stronę wyjścia. — Pospiesz się, Granger, jesteśmy już spóźnieni.

— Oczywiście z mojej winy — syknęła ze złością, ale ją zignorowałem. Ona jednak przyjrzała mi się uważnie. — Cuchniesz alkoholem, Malfoy.

— Serio? — zironizowałem. Czułem, że moja głowa pęka na pół. — Ty natomiast śmierdzisz szlamem, Granger. Przez cały, jebany, czas.

— Piłeś. I to całkiem sporo — stwierdziła sucho, marszcząc brwi.

— Nie, Granger. Tylko wąchałem. — warknąłem ze złością i spojrzałem na nią. — Mam pogratulować ci spostrzegawczości, czy o co chodzi?

— Ja tylko...

— Mogłabyś w końcu się zamknąć? Wkurwiasz mnie tym swoim ciągłym pierdoleniem! — krzyknąłem. — I przestań się we wszystko wpierdalać, bo to kurwa, nie twoja pierdolona sprawa, rozumiesz?!

Wargi Granger zadrżały, a w brązowe oczy się zaszkliły. Dziewczyna jednak odwróciła się ode mnie bez słowa, próbując dyskretnie otrzeć policzek. Gdy stanęliśmy przed drzwiami gabinetu Theodora, chwyciła za klamkę i bez mojej zgody weszła do środka pomieszczenia. Uśmiechnęła się delikatnie w stronę mojego przyjaciela, który natychmiast do nas podbiegł, wpatrując się w dziewczynę z niepokojem. Dotknął jej policzka i odetchnął cicho. Skrzywiłem się z niechęcią na jego gest.

— Nic ci się nie stało poważnego, prawda? Martwiłem się, bo tak długo was nie było... — wymamrotał niepewnie i ocenił szybkim spojrzeniem jej stan fizyczny. — Jak się czujesz? Potrzebujesz czegoś?

— Nic mi nie jest. Jestem tylko odrobinę poobijana — złapała za jego dłonie uspokajająco, wciąż się do niego uśmiechając. — Więc? Co to za zadanie specjalne?

— Jeżeli mam być szczery, to nie mam pojęcia — Theodor wzruszył ramionami i przeniósł spojrzenie na mnie. — Snape o niczym ci nie powiedział, Draco?

Theodor uniósł brwi zaskoczony, gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały. Mój stan rzeczywiście nie był najlepszy. Czułem, że alkohol wciąż przepływa przez moją krew, pozostawiając mnie w fazie upojenia. Głowa mi pękała, a brzuch odmawiał posłuszeństwa. Patrzyłem jednak na przyjaciela buntowniczo, jakby nic nadzwyczajnego się nie działo.

— Skąd niby mam to wiedzieć? — warknąłem. — To przecież ty kazałeś nam tutaj przyjść. To do ciebie przyszedł Snape, prawda?

— W takim razie może ja to wyjaśnię? — zapytał cichy głos za naszymi plecami.

Odwróciliśmy się gwałtownie za siebie, dostrzegając, że do pomieszczenia wchodzi Snape. Mężczyzna rozejrzał się po gabinecie, po czym podszedł do nas niespiesznie. Jego wzrok spoczął na mnie, a wąskie usta wygięły się w drwiącym uśmiechu.

— Panna Granger od dzisiaj, z mojego polecenia, będzie ważyła dla nas eliksiry. Nott, ty przygotujesz dla niej stanowisko do pracy oraz potrzebne składniki z listy, którą osobiście przygotowałem — podał Theodorowi pergamin, po czym zwrócił się do mnie. — Draco, ty mam nadzieję, że znasz swoje obowiązki. Jeżeli wszystko jasne, musicie na chwilę opuścić pomieszczenie. Chcę porozmawiać z Granger na osobności. Czarny Pan ma dla niej wiadomość, która nie powinna trafić do niepowołanych uszu.

Razem z Theodorem spojrzeliśmy na niego podejrzliwie, ale posłusznie opuściliśmy pomieszczenie. Gdy zostaliśmy sami, poczułem ciężar wzajemnego towarzystwa. Nie odzywaliśmy się do siebie słowem, unikając swoich spojrzeń niczym ognia.

— Wyglądasz okropnie — westchnął w końcu Theodor i spojrzał na mnie, uśmiechając się drwiąco. — Miałeś wczoraj jakąś imprezę i nie zaprosiłeś mnie?

— Polecałbym ci spojrzeć w lustro, Nott — warknąłem i zmiażdżyłem go spojrzeniem. Theodor przewrócił oczami. — Poza tym, to nie była żadna impreza.

— Nie chcę się z tobą kłócić, Draco — mruknął. — Możemy przestać to robić? Jesteś moim najlepszym przyjacielem i naprawdę nie mogę tego znieść...

— A czy my w ogóle jesteśmy pokłóceni? — burknąłem w końcu i zmierzyłem go drwiącym spojrzeniem.

— Chyba nie — odpowiedział niepewnie i się uśmiechnął. — Nie miałbyś odwagi, żeby się ze mną pokłócić.

Prychnąłem kpiąco i również się uśmiechnąłem. Theodor uściskał mnie i poklepał po plecach. Mogliśmy spokojnie przyjąć to jako zawieszenie broni i pogodzenie się. Ciężki kamień spadł mi z serca, a mimo to wciąż czułem delikatną rezerwę, której nie potrafiłem się pozbyć. Czy to mogło mieć coś wspólnego z Granger?

— Co takiego ważnego miałby do przekazania Czarny Pan, czego nie moglibyśmy usłyszeć? — zapytał szeptem Theo, na co wzruszyłem ramionami. Ja również wpatrywałem się w drzwi z zaciekawieniem.

— Prawdopodobnie przedstawia jej sytuację, jeżeli nie wywiąże się z zadania, albo spróbuje coś zniszczyć w eliksirach. Zapewne ostrzeżenie dotyczy również życia innych członków Zakonu oraz jej rodziny. Typowa procedura.

Po kilku minutach Snape stanął w drzwiach, nakazując nam wejść z powrotem do pomieszczenia. Automatycznie spojrzałem na Granger, która również patrzyła w moją stronę z nieodgadnioną miną. Miała zaczerwienione oczy, jakby dopiero co skończyła płakać. Jej warga zadrżała, gdy nasze spojrzenia się spotkały. Nie miałem pojęcia, o czym rozmawiała z byłym mistrzem eliksirów, ale jej intensywne spojrzenie sprawiało, że czułem na plecach niesamowity ciężar.

— Zabierać się do roboty — warknął Snape i wyszedł z gabinetu, nie zaszczycając nikogo spojrzeniem.

— Więc znowu pracujemy razem! — Theodor klasnął w dłonie z zadowoleniem i spojrzał na Granger. — Przez jaki czas masz tutaj zostać?

— Nie wiem. Pewnie do momentu, gdy nie skończę przygotowywać listy eliksirów, które zostawił dla mnie Snape — odpowiedziała cicho, cały czas zerkając na mnie, co zaczęło mnie irytować.

— To świetnie! — ucieszył się Theo. — Zaraz ci wszystko przygotuję! Pokaż mi tę magiczną listę!

Theodor biegał i przygotowywał dla niej stolik z wszystkimi potrzebnymi składnikami i substancjami, co jakiś czas marszcząc brwi z niezadowoleniem. Gdy po kilku minutach wszystko było gotowe, Granger podeszła do swojego miejsca pracy, przyglądając mu się z powątpiewaniem.

— Większa część tych składników jest przeterminowana, Theodor — powiedziała cicho szatynka, spoglądając na mojego przyjaciela z wyrzutem. Nott pod wpływem jej spojrzenia zarumienił się odrobinę i spuścił głowę w dół, po czym westchnął ciężko.

— Wiem. Już od kilku dni dostarczano mi przeterminowane składniki. Nie miałem pojęcia, dlaczego, ale wszystko samo się wyjaśniło — mruknął. — Zrozum, Hermiono. Każda półka i każda buteleczka w moich zapasach jest odpowiednio oznaczona. Snape sam zadecydował, które składniki mają być do twojego użytku. Gdybym mógł, nie podałbym ich tobie...

— Zastanawia mnie tylko, do czego potrzebne śmierciożercom przeterminowane eliksiry. Snape na pewno zna ryzyko, które niosą za sobą. Ich pierwotne właściwości mogą ulec zmianie — pochwyciła w dłoń pergamin z instrukcjami, uważnie czytając zawartość. — Źle uwarzone, mogą nawet odebrać człowiekowi życie. To szaleństwo...

— Raczej nie masz się czym martwić, Granger — prychnąłem kpiąco. — W końcu masz okazję do wymordowania kilku śmierciożerców. To powinno ci się spodobać, prawda?

— Nie jestem mordercą — warknęła i podwinęła rękawy swetra, który należał wcześniej do Theodora. Skrzywiłem się z niezadowoleniem. — Nie mam zamiaru postępować jak wasi koledzy.

— Pomóc ci z tymi eliksirami, Hermiono? — zapytał szybko Theo, przerywając naszą słowną potyczkę. — Samej może ci być ciężko. Snape stanowczo przesadził z ilością tych mikstur...

Granger zmierzyła mnie jeszcze raz pogardliwym spojrzeniem, po czym przeniosła wzrok na mojego przyjaciela, zaszczycając go delikatnym uśmiechem, pełnym wdzięczności. Przewróciłem oczami zirytowany.

— To bardzo uprzejme z twojej strony, Theo, ale poradzę sobie sama. Nie obraź się, ale lubię pracować w samotności — zrobiła przepraszającą minę. — Jeżeli będę czegoś potrzebować, zwrócę się do ciebie, dobrze?

— Jasne — Theodor zrobił zawiedzioną minę, ale szybko się zreflektował i uśmiechnął szeroko do szatynki. — Jestem do twojej dyspozycji.

Odetchnąłem ciężko i poczułem nagły przypływ wzburzonych emocji wewnątrz siebie. Miałem wrażenie, że alkohol wciąż działa, zaczynając niebezpiecznie wydostawać się z wszelakimi frustracjami na zewnątrz. Zerknąłem na przyjaciela, zaciskając pięści, aż zbielały mi knykcie.

— Skoro wszystko uzgodnione, wrócę wieczorem — burknąłem ze złością, zwracając na siebie ich uwagę.

— Wychodzisz? — zapytał zaskoczony Theodor. — Myślałem, że zostaniesz z nami. Mogłoby być jak w szkole podczas zajęć z eliksirów i...

— Przypomnę ci, Theodor, że nie jesteśmy już w szkole — przerwałem mu ostro. — Snape przydzielił to zadanie Granger i to ona ma się nim zająć, zrozumiałeś?

— Zrozumiałem.

Przyglądałem się przyjacielowi podejrzanie przez kilka sekund, po czym westchnąłem ciężko i skinąłem głową. Granger spojrzała na mnie z zaciekawieniem, ale starałem się ją ignorować.

— Mam do załatwienia kilka spraw. Wrócę jednak po Granger i odprowadzę ją do lochu, więc nie ruszajcie się z tego pomieszczenia bez mojego pozwolenia — sarknąłem i ruszyłem do wyjścia. Chwyciłem już za klamkę, ale ostatecznie odwróciłem się z powrotem w ich stronę i skinąłem na dziewczynę głową. — Jeszcze jedno. Zrób porządek z jej twarzą. Nie mogę na nią patrzeć.

I wyszedłem z gabinetu Theodora, trzaskając za sobą drzwiami. Skierowałem swoje kroki do pokoju egzekucyjnego. Wiedziałem, że tego dnia odbywa się w nim wyrok śmierci na kilku mugolach, którzy zostali złapani kilka dni temu podczas misji. Wszystko to oczywiście dla zabawy i przyjemności części śmierciożerców. Nigdy nie przepadałem za oglądaniem tych krwawych przedstawień, ale w tej chwili musiałem zająć czymś głowę.

Wszedłem do pomieszczenia pewnym siebie krokiem, witając się z obecnymi w środku śmierciożercami. Kilku niższych ode mnie stopniem, pokłoniło mi się z szacunkiem, na co uśmiechnąłem się drwiąco pod nosem. Cieszył mnie respekt, który wzbudzałem w części zwolenników Czarnego Pana.

Bez słowa podszedłem do klęczących na środku pokoju ludzi i wycelowałem w nich różdżką. Z jej końca wystrzelił promień zaklęcia torturującego, godząc najbliższą ofiarę prosto w serce. Wysoki mężczyzna wrzasnął z bólu, tarzając się po posadzce. Powtórzyłem klątwę również na pozostałych mugolach, nawet się nie krzywiąc. Zdawałem sobie sprawę, że to zaklęcie działa na nich o wiele intensywniej niż na czarodziejów, ale w tej chwili sprawiało mi to wyjątkową satysfakcję. Chciałem sprawić im ból, wyżyć się na nich. Wyrzucić z siebie frustrację i wszystkie negatywne emocje. Od dawna nie czułem takiej przyjemności i lekkości. Napawałem się ich cierpieniem.

Sam sprawiłem, że zostałem ich katem, bo w końcu stanąłem nad trzęsącymi się ciałami, mając wymierzyć ostateczny cios. Odebrać im w brutalny sposób życie, którego nigdy już nie mieli zasmakować. Przez moją głowę przemknęły boleśnie myśli.

Jesteśmy w podobnej sytuacji, Draco. Ty również już go nie posmakujesz.

Opuściłem różdżkę i odetchnąłem głęboko. Pieprzona Granger. Pozwoliłem, aby ponownie sprawiła, że się zawahałem. Za każdym razem działo się ze mną to samo, mimo tego, że starałem się wyprzeć jej obraz z mojej głowy. Jęknąłem cicho.

— Coś nie tak, Malfoy? — zapytał kpiąco jeden ze śmierciożerców, gdy ruszyłem bez słowa w stronę wyjścia. — Czarny Pan nakazał ich zabić. Nie potrafisz tego zrobić, chłopaku? W takim razie zrobię to za ciebie...

Zamarłem z ręką na klamce, po czym odwróciłem się z powrotem w stronę mugoli. Otworzyłem usta, by coś powiedzieć, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Wpatrywałem się w ofiary przez krótką chwilę, a następnie drżącą dłonią uniosłem ciężką niczym ołów różdżkę, wypowiadając formułkę śmiercionośnego zaklęcia. Gdy zielony promień uderzył po kolei w każdego, a pięć ciał upadło na posadzkę bez życia, miałem wrażenie, że coś ostrego przecięło moją klatkę piersiową.

Jestem pierdolonym potworem. Nie zasmakuję normalnego życia. Masz rację, Granger.

Na trzęsących się nogach wpadłem z powrotem do gabinetu Theodora. Nie wiem, ile czasu mnie nie było. Może parę minut, a może kilka godzin. Zaraz po tym, jak zabiłem tych mugoli, musiałem odreagować. Moja lewa ręka drżała, a po palcach skapywała krew. Nie mam pojęcia, co się działo, gdzie byłem, jak tutaj dotarłem. Miałem dziury w pamięci. Ból, wściekłość, nienawiść, krzyk. Byłem na skraju rozpaczy. Miałem wrażenie, że stoję na skraju klifu, a jedynym wyborem jest skok. To by było jednak za proste...

— Idziemy — wychrypiałem cicho, patrząc na Granger, która spojrzała na mnie z niepokojem.

— Co ci się stało, stary? — zapytał Theodor, marszcząc brwi. — Draco, jesteś ranny. Nie wyglądasz najlepiej...

— Nic mi nie jest! — syknąłem ze złością. — Ruszaj się, Granger! Nie będę się powtarzał!

Szatynka wyszła za mną bez słowa, posyłając Nottowi uspokajające spojrzenie. Szliśmy obok siebie w ciszy, ale cały czas czułem jej spojrzenie na sobie, co z każdą chwilą zaczynało mnie coraz bardziej irytować. Trzęsłem się cały w środku. W tym momencie nie byłem do końca sobą. Myślałem, że wariuję. Przez cały czas miałem przed sobą tamtych mugoli. Zabiłem ich. Zabiłem, zabiłem, zabiłem...

— Przestań się na mnie gapić, głupia szlamo! — krzyknąłem, wbijając w nią wściekłe spojrzenie. — Mam wypalić ci zaklęciem wzrok?!

— Ja tylko... — Granger cofnęła się o krok.

Nie pozwoliłem jej dokończyć. Szybko pokonałem niewielką odległość nas dzielącą i złapałem mocno za jej nadgarstek, przyciągając do siebie. Dziewczyna syknęła z bólu i spojrzała na mnie przerażona. Jej brązowe oczy lśniły od łez, a wargi drżały.

Upajałem się tym. Wpatrywałem się w nią jak urzeczony.

Strach, ból, nienawiść...

Dyszeliśmy sobie prosto w usta, niemal się nimi stykając. Nasz oddech się zmieszał. Był ciepły, przyspieszony, wręcz głośny. Nie mogłem dłużej tego wytrzymać. Nie panowałem nad sobą.

Pragnąłem tylko jednego.

— Nie pozwolę ci na to, rozumiesz?! — wyszeptałem niemal żałośnie. — Nie zniszczysz mnie. Nigdy.

Kolejny mój krok był błędem. Przekleństwem, skoczeniem z klifu, zrujnowaniem wszystkiego. Zasmakowałem tego, co najbardziej zakazane. Czy to był ten moment, gdy zniszczyłem do końca nasz świat, który nigdy nie miał prawa zaistnieć?

Jej usta były takie... niedozwolone. To właśnie dawało ten słodko-gorzki posmak rozkoszy, rozlewający się po całym moim ciele. Posmak, który, kurwa, mi się podobał.

Nienawidzę cię, Granger.

Nienawidzę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro