Rozdział 17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Słowa Pottera trafiły we mnie jak pocisk i nawet nie drgnąłem, gdy rzucił się w moją stronę z furią w oczach. Nie broniłem się, nie wiedziałem jak. Byłem w szoku. Nie spodziewałem się tego ataku. Sparaliżowało mnie.

Pięść byłego Gryfona była tuż przed moją twarzą, gdy nagle rozbłysło fioletowe światło, a chłopaka odrzuciło do tyłu na posadzkę. Theodor stanął przede mną, ciężko dysząc z wymierzoną w Pottera różdżką, po czym odwrócił się w moją stronę.

— W porządku, Draco? — zapytał zmartwiony.

— Tak — burknąłem wciąż oniemiały. — Dzięki, stary. Jak zwykle w porę.

Snape podszedł do leżącego Pottera z wściekłością wymalowaną na twarzy i również wymierzył w niego różdżką. Brunet jęknął i uniósł głowę, wpatrując się w mężczyznę z nienawiścią.

— Uspokój się, głupcze! Granger żyje! Nikt jej nie zabił! — ryknął były Mistrz Eliksirów i odwrócił się w naszym kierunku. — Wyprowadzić stąd natychmiast Bellatriks! Nie będzie uczestniczyła w tym spotkaniu!

— Jak śmiesz?! — Bella wrzasnęła oburzona. — Czarny Pan nigdy by na to nie pozwolił!

— Tak się składa, że się mylisz, Bella — wycedził Severus i skinął na stojących w pobliżu śmierciożerców. — Na co czekacie?! Zabrać ją!

Ciotka próbowała się bronić, ale po krótkiej walce nieczystych zagrań i wyzwisk, udało się ją wyprowadzić z pomieszczenia. Jej głośne krzyki w końcu przemieniły się w paskudny rechot, odbijający się po korytarzach kwatery.

Potter dźwignął się z posadzki i rzucił się w kierunku drzwi. Stojący nieopodal śmierciożercy ze śmiechem zagrodzili mu drogę i odepchnęli na środek pomieszczenia. Chłopak jednak nie zamierzał się poddać. Z głośnym okrzykiem rzucił się na Crabbe'a Seniora, powalając go na ziemię i szarpiąc za jego twarz. Mężczyzna wrzeszczał z bólu, aż w końcu znowu błysnęło i byłego Gryfona po raz kolejny odrzuciło do tyłu. Tym razem wylądował sparaliżowany przed stopami Snape'a.

— Koniec tych żałosnych zabaw! — ryknął Snape. — Potter oraz pozostali członkowie Zakonu Feniksa, których więzimy, należą do Czarnego Pana! Ci więźniowie są jego najważniejszą zdobyczą i nikt nie ma prawa ich ruszyć, dopóki nasz pan na to nie pozwoli, zrozumiano?! Jeżeli dowiem się, że ktokolwiek z was spróbował ich, chociażby dotknąć bez stosownych rozkazów, osobiście będzie odpowiadał przed straszliwą magią najpotężniejszego czarownika naszych czasów!

W pomieszczeniu zaległa cisza. Snape przeskakiwał groźnym spojrzeniem po twarzach obecnych śmierciożerców przez kilka minut, jakby czekając na ich reakcję. Nie doczekał się jednak nawet piśnięcia.

— Zarządzam koniec spotkania — warknął. — Odprowadzić więźniów do lochów i zabezpieczyć cele najsilniejszymi zaklęciami! Rozejść się!

— Naprawdę to z tego powodu kazał nam się tutaj zjawić? — zapytałem ze złością, zerkając na przyjaciela, który wzruszył ramionami równie zaskoczony, co ja. — Snape sprowadził ten tłum ludzi, by przekazać nam tylko tyle nic niewartych informacji? Przecież cała ta szopka nie miała żadnego znaczenia!

— Prawdopodobnie chciał przekazać coś jeszcze, ale przez całą tę sytuację z twoją ciotką oraz Potterem musiał ostatecznie zmienić plany. Pewnie przez najbliższy czas nie będzie w najlepszym humorze — mruknął Theo. — Chodźmy stąd, Draco. Nie ma sensu dłużej tutaj siedzieć. Powinienem zajrzeć raz jeszcze do Hermiony i podać jej leki.

Skinąłem sztywno głową i ruszyłem za nim w stronę wyjścia z pomieszczenia. Starałem się ignorować kpiące uśmiechy oraz kąśliwe uwagi rzucane w moim kierunku przez niektórych śmierciożerców. Czułem wyjątkową złość na siebie, że nie potrafiłem się obronić przed nieuzbrojonym Potterem. To było żałosne z mojej strony, ale w tamtym momencie naprawdę poczułem strach i poczucie winy, a moje ciało nie potrafiło się poruszyć.

Weszliśmy wspólnie z Theodorem do mojej sypialni, uprzednio zdejmując z niej zaklęcia ochronne. Granger wciąż leżała w łóżku bez możliwości poruszenia się, ale musiałem zachowywać wszystkie środki ostrożności. W każdej chwili mogła skorzystać z braku mojej czujności i spróbować ucieczki. W tym momencie jednak ledwie uniosła na nas wzrok znad czytanej książki. W końcu uśmiechnęła się do mojego przyjaciela, a mi posłała urażone spojrzenie, co mnie rozbawiło. Prawdopodobnie wciąż była obrażona za poranne żarty.

— Jak się czujesz, Hermiono? — zapytał wesoło Theodor i usiadł obok niej, sprawdzając puls, temperaturę oraz przyglądając się najbardziej poszkodowanym miejscom na jej ciele. — Wyglądasz o wiele lepiej. Eliksiry, które ci wcześniej podałem, zaczęły działać?

— Tak. Czuję się naprawdę świetnie! — zapewniła, uśmiechając się delikatnie. — Gardło boli już o wiele mniej podczas mówienia, a już jutro na pewno będę w stanie samodzielnie chodzić. Wszystko to oczywiście twoja zasługa, najlepszy uzdrowicielu w całym magicznym świecie.

— Przestań sobie tak żartować, bo jeszcze ci uwierzę — roześmiał się. — Wiesz, po skończeniu Hogwartu naprawdę chciałem zostać uzdrowicielem. Jednak niestety, ale moje plany się bardzo szybko zmieniły. Wojna z resztą wiele zmieniła, nie tylko w moim życiu.

— Masz jeszcze szansę, aby nim zostać, Theo — szepnęła. — Kto wie, co przyniesie nam jutro...

— Właśnie, kto wie? — przyznał i westchnął ciężko. — Mam wrażenie, że jednak nigdy nie pozwoliliby byłemu śmierciożercy na pracę jako uzdrowiciel. Jeżeli kiedykolwiek stąd wyjdę, odsiedzę swoją karę w Azkabanie i...

— Nott! — warknąłem ze złością. Mój przyjaciel spojrzał na mnie ze strachem w oczach i potrząsnął głową, przywołując na usta blady uśmiech.

— Nie rozmawiajmy o tym! W tej chwili to nie jest ważne — powiedział szybko. — Cieszę się, że z tobą jest już lepiej, Hermiono! Nieźle nas wystraszyłaś, wiesz?

Odetchnąłem cicho i prychnąłem, słysząc jego słowa. Przyglądałem się podejrzliwie jego twarzy przez kilka sekund, po czym rzuciłem się na swoje łóżko, odwracając od nich wzrok. Nie miałem ochoty przyglądać się temu przedstawieniu, jednak mimo wszystko musiałem pilnować mojego przyjaciela, by nie zszedł na kruchy grunt.

— Jesteś bardzo silna. Wiem, że wiele wycierpiałaś, ale nie możesz się poddawać. Wiesz o tym, prawda? — kontynuował.

— Wiem — odpowiedziała słabo.

Słysząc jej odpowiedź, zerknąłem na nią i uśmiechnąłem się kpiąco. Granger jednak unikała mojego wzroku jak ognia. Dobrze wiedziałem, że kłamie Theodorowi prosto w twarz, uśmiechając się krzywo. Znałem bardzo dobrze jej myśli. W końcu sama się do nich przyznała nad ranem. Miała coraz mniej siły na dalszą walkę, ale najwidoczniej nie zamierzała się z tego zwierzać mojemu przyjacielowi, co uznałem za mądry ruch. Theo nie potrafiłby tego zaakceptować. Zniszczyłaby i złamała jego kruche serduszko oraz całą wiarę, którą w nią pokładał.

— Skoro wszystko z tobą w porządku, będę się zbierał. Mam sporo pracy — Theodor wstał i się przeciągnął. — Staraj się odpocząć. Jutro po południu wpadnę do ciebie, zobaczyć jak sobie radzisz. Powinno być już o wiele lepiej.

— Bardzo ci dziękuję, Theodorze. Za wszystko — odpowiedziała mu z wdzięcznością.

— Draco — Theo zwrócił się do mnie z kpiącym uśmiechem. — Opiekuj się nią, jasne? Mam nadzieję, że się nie pozabijacie.

— Wiesz, co mówią o nadziei, prawda? — zadrwiłem.

Theodor zachichotał, a ja odprowadziłem go wzrokiem do drzwi. Gdy wyszedł, w pokoju zapanowała cisza. Nagle poczułem, że sytuacja jest stanowczo krępująca.

— Jak minął dzisiejszy dzień? — zapytała nagle Granger. — Widziałeś może Harry'ego albo Rona?

Skrzywiłem się, a przed moimi oczami pojawiło się nagle wspomnienie biegnącego w moją stronę z furią w oczach Pottera. Widziałem ból na jego twarzy, gdy ciotka Bella próbowała mu wmówić, że jego przyjaciółka nie żyje. Nie mogłem jej jednak tego powiedzieć. Granger jest zbyt impulsywna i zaraz zaczęłaby robić głośną aferę. Następnie zapewne wpadłaby w panikę, a ja naprawdę nie miałem ochoty się z nią użerać. Wypuściłem więc przez usta powietrze i zmusiłem się do kpiącego uśmiechu. Miałem zamiar odwrócić jej uwagę.

— Nie widziałem — skłamałem i spojrzałem na nią. — Byłem dzisiaj wyjątkowo zajęty. To naprawdę irytujące, gdy musisz cały dzień coś załatwiać, do tego stopnia, że ledwie chodzisz. Mam nadzieję, że twój dzień był równie ekscytujący, Granger. Chyba nie spędziłaś go na bezczynnym leżeniu w łóżku, co?

Szatynka odwróciła głowę w moją stronę ze złością, a jej twarz zrobiła się czerwona. Zdawałem sobie sprawę, że dotknąłem czułego punktu. Jej problemy z poruszaniem oraz tymczasowe więzienie w mojej komnacie były dla niej ogromnym utrapieniem. Mimo to jej zirytowana mina całkowicie poprawiła mój dzień.

— Jesteś największym chamem, jakiego miałam nieszczęście poznać, Malfoy. Bawi cię cierpienie drugiego człowieka — syknęła i odwróciła się do mnie plecami. Cała czynność wymagała jednak od niej wyjątkowo sporej siły i samozaparcia, co skwitowałem kpiącym śmiechem.

— W sumie, to masz rację — westchnąłem z rozbawieniem. Nie miałem pojęcia, dlaczego w jej towarzystwie, choć na chwilę znikała moja ponura maska, a na jej miejscu pojawiała się ta zadziorna. — To całkiem zabawne.

— Jesteś beznadziejny — burknęła w odpowiedzi.

Miałem ochotę roześmiać się głośno na widok jej reakcji. Granger była tak niewinna i wrażliwa, że to wydawało się aż abstrakcyjne w tych czasach. Nie mogłem uwierzyć, że aż do momentu ostatnich wydarzeń, przebywając tyle czasu w tym miejscu i poddając się tak wielu torturom, życie nie zaczęło jej łamać. A może tak naprawdę jest lepszą aktorką, niż myślałem?

— Malfoy? — zapytała cicho po kilkunastu dobrych minutach ciszy. W jej głosie od razu wyczułem wahanie. — Mogłabym zadać ci pytanie?

— Oboje dobrze wiemy, że i tak to zrobisz — westchnąłem w odpowiedzi. — O co tym razem chodzi, Granger?

— Czy... czy on już wrócił do kwatery?

Przekręciłem głowę w jej stronę, przyglądając się przez chwilę jej plecom. Dopóki Czarnego Pana wciąż nie ma w moim domu, w pewnym sensie mogła czuć się bezpieczna. W tej chwili jej przyjaciele żyli głównie z tego powodu.

— Wydaje mi się, że jeszcze nie — odpowiedziałem powoli. — Nikt nie wie, kiedy wróci, chociaż wydaje mi się, że to nastąpi w przeciągu kilku dni. Czarny Pan nigdy nikomu nie zwierza się ze swoich działań.

Granger westchnęła z ulgą, a jej ramiona się rozluźniły.

— Czyli jeszcze przez kilka dni możemy żyć — wymamrotała drżącym głosem, a następnie całą siłą swojej woli odwróciła się w moim kierunku. Jej brązowe oczy spoczęły na mojej twarzy. — Myślisz, że jeżeli wróci, wykończy nas? Skończy to, co zaczęła Bellatriks?

— Nie wiem, co zrobi — warknąłem. — Nie jestem pierdolonym jasnowidzem i nie siedzę również w głowie Czarnego Pana. Zrobi zapewne to, na co będzie miał ochotę i...

— Jesteś jego cholernym śmierciożercą! — syknęła.

— Tak, jestem! I będę nim już do końca swojego zjebanego życia! — krzyknąłem. Byłem wściekły. Nie mogłem uwierzyć, że słowa przychodzą jej tak łatwo na język. Nie zdawała sobie sprawy, w jakiej jest sytuacji. — Naprawdę uważasz, że zdradzę jego plany tobie, Granger?! Nie bądź naiwna! Każdy z nas walczy o przetrwanie!

— Obawiam się, że sam już nie wierzysz w swoje słowa — odpowiedziała spokojnie. — Wszystko się zmieniło.

— NIC się nie zmieniło, Granger! Przestań się zachowywać, jakbyśmy byli przyjaciółmi, bo nimi nie jesteśmy! — sarknąłem. — Uratowaliśmy twoje życie, tylko dlatego, że twoja śmierć zagrażała naszemu własnemu!

Między nami znowu nastała cisza, przesycona elektryzującymi się negatywnymi emocjami. Miałem wrażenie, że powietrze w pomieszczeniu zgęstniało. Przymknąłem powieki, starając się uspokoić. W tle słyszałem tylko przyspieszony oddech szatynki. Mimowolnie wsłuchałem się w jego rytm, aż w końcu zasnąłem...

~~*~~

— Draco! Draco, obudź się! — ktoś gwałtownie potrząsnął moim ramieniem.

Otworzyłem zaspane oczy i gwałtownie uniosłem się do pozycji siedzącej. Obok łóżka stał mój ojciec, wpatrując się we mnie z wściekłością. Odsunąłem się od niego jak oparzony, próbując wymacać automatycznie pod poduszką różdżkę.

— Co ty tutaj robisz?! — warknąłem. — Nie masz prawa tutaj wchodzić bez mojej zgody!

— Co robi w twoim pokoju ta brudna szlama, synu?! — ojciec wbił długie palce w moje ramię, przez co skrzywiłem się z bólu.

Przeniosłem spojrzenie na wystraszoną Granger. Dziewczyna również się we mnie wpatrywała z niemal błagalną miną. Obok niej stała Bellatriks, trzymając ją mocno za włosy. Ubranie byłej Gryfonki było porozrywane w kilku miejscach, a twarz posiniaczona. Próbowała się szarpać, ale moja ciotka z paskudnym uśmiechem jej to uniemożliwiała.

— Zaprowadzić ich do Czarnego Pana — zarządził ojciec, patrząc mi twardo w oczy. — Mam nadzieję, że będziesz miał dla niego dobre wytłumaczenie. Nie mam zamiaru wiecznie chronić twojej skóry!

— Niczego od ciebie nie chcę — sarknąłem, ale ojciec zignorował mnie i skinął na dwóch mężczyzn, którzy weszli do pomieszczenia. — Nie radzę mnie dotykać!

Ojciec z satysfakcją pomachał przed moją twarzą moją różdżką i roześmiał się złośliwie. Spojrzałem na niego nienawistnie, ale śmierciożercy bez ostrzeżenia złapali mnie za ramiona, ignorując moje szarpanie, i pociągnęli w stronę wyjścia. Ciotka Bellatriks natomiast szarpnęła Granger za włosy, ciągnąc ją za nami. Próbowałem się bronić i grozić, ale wszyscy uśmiechali się tylko drwiąco w odpowiedzi.

Odwróciłem się w stronę byłej Gryfonki, wpatrując się w jej przepełnioną bólem twarz. Co chwilę potykała się o własne nogi, krzywiąc się i płacząc. Prawdopodobnie poruszanie się wciąż nie było dla niej łatwe. Wyciągnąłem w jej kierunku rozpaczliwie rękę, ale była zbyt daleko ode mnie.

Po kilku minutach stanęliśmy przed mahoniowymi drzwiami, prowadzącymi do komnat samego Lorda Voldemorta. Moje gardło zaczęło zaciskać się ze strachu. Zadrżałem, gdy ze środka pomieszczenia wydobyło się ciche syczenie, oznaczające pozwolenie na wejście, a wrota się otwarły.

Wepchnięto nas brutalnie do środka pokoju. Granger stanęła obok mnie, ciężko dysząc i drżąc ze strachu. Oderwałem od niej spojrzenie, skupiając je na mężczyźnie o twarzy węża, siedzącym na wysokim fotelu przypominającym tron. Czarny Pan obserwował nas z góry, uśmiechając się kpiąco, jakby chłonąc nasze przerażenie. Oboje upadliśmy przed jego obliczem, unikając szkarłatnego, żądnego krwi spojrzenia.

— Witaj, Draco. Minęło sporo czasu od naszego ostatniego spotkania. Widzę, że przyprowadziłeś ze sobą towarzyszkę — zasyczał Czarny Pan, a jego oczy rozbłysły krwistym blaskiem. — Doszły mnie słuchy, że podczas mojej nieobecności nie próżnowałeś. Wiesz, co mam na myśli, prawda?

— Nie mam pojęcia, mój panie — skłoniłem głowę z szacunkiem. — Zapewne dotarły do ciebie plotki pełne zawiści oraz zazdrości twoich poddanych, którzy nie mają innej możliwości zaistnienia w twoich oczach.

— Być może. Nim jednak wydam osąd, jako twój wspaniałomyślny władca, chcę najpierw usłyszeć twoje wyjaśnienia, mój oddany sługo — Lord Voldemort uśmiechnął się kpiąco, ale jego wzrok był zimny. — To prawda, że przez ostatni czas stałeś się zbyt pobłażliwy, Draco? Moi wierni śmierciożercy donieśli mi, że spoufaliłeś się ze szlamą Pottera. To prawda?

Przez mój kark przepełzł zimny dreszcz. Milczałem jak zaklęty, mimo chęci zaprzeczenia. Głos jednak ugrzązł w moim gardle, nie potrafiąc się uwolnić. Zerknąłem kątem oka na klęczącą obok byłą Gryfonkę. Dziewczyna krzywiła się z bólu, jakby sama obecność w tym miejscu sprawiała jej ból. Dla Czarnego Pana moja cisza była wystarczającą odpowiedzią. Jego wąskie wargi zacisnęły się w wąską linię.

— A może... — Czarny Pan zrobił krok w naszą stronę, a ja poczułem, że moje ciało samoistnie sztywnieje. — Postanowiłeś przejść na stronę Zakonu Feniksa? Zostałeś ich szpiegiem, Draco? Ośmieliłeś się mnie zdradzić dla nic niewartej szlamy?

Spojrzałem na jego twarz bez emocji, ale w głowie poczułem ogromny strach. Mężczyzna był coraz bliżej nas, wyciągając różdżkę. Wiedziałem, że to zły znak. Czułem bijącą od niego mroczną magię. Wiedziałem, że jeżeli czegoś nie zrobię, zginę. Musiałem walczyć na każdy sposób, ratować siebie.

— Nigdy bym cię nie zdradził, panie — wycharczałem, walcząc z głosem. Miałem wrażenie, że Czarny Pan czuje mój strach, próbuje wedrzeć się do myśli. — Wykonywałem tylko twoje rozkazy. Dziewczyna miała przeżyć, więc robiłem wszystko, by tak się stało. Poza tym nie będę ukrywać, ale chciałem skorzystać z władzy nad nią ze względu na starą nienawiść. Pozwoliłeś mi robić z nią wszystko, na co mam ochotę.

— To prawda — mężczyzna o wężowej twarzy skinął powoli głową. — Jednak Bella upiera się, że kilkukrotnie przerwałeś jej przesłuchanie, podważyłeś jej autorytet. Podobno stałeś się zbyt pobłażliwy dla tej nędznej szlamy.

Zerknąłem na stojącą nieopodal ciotkę Bellatriks i skrzywiłem się, widząc jej kpiący uśmiech przyklejony do twarzy. Nie mogłem sobie jednak pozwolić na to, by strach mnie sparaliżował. Szczególnie teraz, gdy byłem blisko Śmierci. Z każdym kolejnym słowem Czarnego Pana, czułem jej dotyk na swoich plecach.

— Posłusznie wykonywałem twoje rozkazy, panie — powtórzyłem spokojnie i spojrzałem twardo w oczy swojego mistrza. — Podczas przesłuchiwań szlama niejednokrotnie była bliska śmierci przez brak zahamowań oraz posłuszeństwa mojej ciotki. Twoim rozkazem jednak było, by nie zabijać nikogo z bliskich Pottera, dopóki sam o tym nie zadecydujesz. Zrobiłem wszystko, by dziewczyna przeżyła do twojego powrotu.

— Tak, to również prawda — Lord Voldemort wykrzywił wąskie wargi i spojrzał uważnie po swoich sługach stojących za jego plecami. Szczególną uwagę poświęcił mojemu ojcu oraz Bellatriks, którzy skulili się w sobie. Po dłużących się sekundach odwrócił się ponownie w moją stronę i westchnął. — Twoje słowa wydają się prawdziwe, Draco, ale mam wrażenie, że część naszych przyjaciół wciąż w nie nie wierzy. Chyba powinniśmy im udowodnić, że się mylą, prawda?

— Oczywiście, mój panie. Zrobię wszystko, co rozkażesz — odpowiedziałem z entuzjazmem. Moje serce zabiło szybciej. — Co mam zrobić?

Szkarłatne oczy Czarnego Pana rozbłysły z satysfakcją, gdy spojrzały na klęczącą obok mnie Granger, a przez całe moje ciało po raz kolejny przemknął lodowaty dreszcz.

— Zabij szlamę — syknął i wskazał palcem na byłą Gryfonkę.

Moje serce zamarło. Granger obok mnie poruszyła się niespokojnie, ale nawet przez chwilę na nią nie spojrzałem. Przez cały ten czas wpatrywałem się w Czarnego Pana bez emocji na twarzy, choć żołądek skręcał mi się z przerażenia. Wargi mi zadrżały, gdy w końcu odważyłem się coś powiedzieć.

— Mam ją... zabić? — wydyszałem z niedowierzaniem. — Panie, przecież rozkazałeś, by ona...

— Właśnie w tej chwili rozkazy się zmieniły — przerwał mi machnięciem dłoni Lord Voldemort. — Ta dziewczyna nie będzie nam już do niczego potrzebna. Znalazłem inny sposób, by zniszczyć Pottera, więc zakończmy to śmieszne przedstawienie. Zabij ją, Draco i nie każ mi dłużej czekać, jeżeli nie chcesz poczuć mojego gniewu!

Pochwyciłem w drżące palce różdżkę i wycelowałem nią w Granger bez słowa. Twarz dziewczyny była blada jak pergamin, a ciało chwiało się na boki. Wiedziałem, że jest przerażona. Brązowe oczy były przepełnione bólem i niepewnością, a ja nie potrafiłem oderwać od nich wzroku. Ich siła była zbyt potężna. Miałem wrażenie, że paraliżują moje ruchy. Przez krótką chwilę wpatrywaliśmy się w siebie, nie wiedząc, co zrobić. Chciałem jej całym sobą przekazać, że nie mogę postąpić inaczej, że to jedyne wyjście. To by było jednak tylko tchórzliwe, nic niewarte wytłumaczenie, by uspokoić jedynie moje sumienie.

Skrzywiłem się ze złością, mając nadzieję, że nikt z obecnych nie widzi rozdarcia na mojej twarzy. W końcu wypuściłem z ust powietrze i patrząc cały czas byłej Gryfonce w oczy, wyszeptałem:

Avada kedavra.

Zielony promień opuścił moją różdżkę, rozświetlając pomieszczenie, a ja wrzasnąłem i upadłem na kolana, łapiąc się za głowę. Miałem wrażenie, że umieram. Czułem, jakby coś rozrywało mnie od środka, cięło moją skórę. Ból był nie do zniesienia. Śmierciożercy obecni w pomieszczeniu śmiali się głośno, ale ja tylko chciałem, żeby to cierpienie się wreszcie skończyło. Po dłużących się minutach wszystko wokół zaczęło się rozmywać, a dźwięki oddalać...

— Malfoy! Słyszysz mnie?!

Ktoś zaczął gwałtownie potrząsać moim ramieniem. Podniosłem głowę, starając się wyostrzyć wzrok. Moje spojrzenie natrafiło na czekoladowe, ciepłe oczy. Oczy, które jeszcze kilka sekund temu było puste i matowe. W tym momencie Granger siedziała jednak obok mnie żywa, marszcząc ze zmartwieniem czoło.

Rozejrzałem się ze zdezorientowaniem po pomieszczeniu, zdając sobie sprawę, że to był tylko kolejny przerażający sen. Zacisnąłem wargi w wąską linię, patrząc na dziewczynę z pewną ulgą. Szatynka przekręciła głowę, robiąc zdezorientowaną minę. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że Granger pochyla się nade mną, a nasze twarze dzielą tylko centymetry.

— O co chodzi, Granger? — sapnąłem. — Dlaczego nade mną wisisz?

— Krzyczałeś — mruknęła i odsunęła się, a jej policzki zaczerwieniły się delikatnie. — Zły sen?

— Nic nowego. Można się przyzwyczaić — odchrząknąłem i przyjrzałem się jej uważnie. — Wyglądasz lepiej. Możesz już normalnie chodzić?

— Czuję jeszcze niewielki ból przy poruszaniu się, a poza tym jest naprawdę lepiej. Nawet moje gardło wydaje się już regenerować — skinęła głową. — Leczenie Theodora przynosi naprawdę szybkie efekty.

— Tak, chyba tak — odpowiedziałem głupio i uśmiechnąłem się do niej krzywo. Wciąż przez moją głowę przewijały się sceny z minionego snu, a na plecach czułem dreszcze.

— Wszystko w porządku, Malfoy? Zachowujesz się jakoś dziwnie, może coś cię boli? — zapytała Granger.

— Nic mi nie jest — warknąłem. — Idę pod prysznic.

Była Gryfonka odsunęła się ode mnie jak oparzona, a ja wstałem z łóżka i ignorując jej spojrzenie, wszedłem do łazienki. Gorąca woda po raz kolejny okazała się cudownym wybawieniem dla spiętego ciała. Gdy tylko pierwszy strumień uderzył w moje plecy, poczułem niesamowitą ulgę. Wszystkie emocje spływały po mnie wraz z ciepłą wodą, a umysł zaczynał trzeźwo myśleć.

— To był tylko sen — mruknąłem, po czym uderzyłem ze złością w ścianę. — Cholernie pojebany sen!

Zmoczyłem głowę pod wodą, oddychając ciężko. Jak tylko po przebudzeniu zobaczyłem Granger żywą, siedzącą obok mnie, miałem ochotę ją do siebie przytulić. Tym snem udowodniłem sobie, że upadłem na tyle nisko, że byłbym w stanie odebrać jej życie, gdyby moje byłoby zagrożone. Spojrzenie w jej oczy, wiedząc, że chwilę temu we śnie wycelowałem w nią mordercze zaklęcie, było teraz jeszcze trudniejsze.

A jeżeli ten sen był jakąś pieprzoną wizją? Jeżeli ktoś naprawdę dowie się, że dziewczyna przebywa w moim pokoju?

Nagle poczułem, że zrobiło mi się zimno. Wyszedłem spod prysznica i po krótkim przygotowaniu się do nadchodzącego dnia, wróciłem do pokoju. Zerknąłem przelotnie na Granger, która siedziała na swoim łóżku, czytając książkę.

— To dla ciebie — rzuciłem w nią czystą koszulą. — Poprzednie ubrania znowu zniszczyłaś. Nie mogę już patrzeć na te brudne łachmany.

— Jeżeli nie zauważyłeś, nie zrobiłam tego celowo — syknęła w odpowiedzi.

— Zaraz zawołam skrzata, pomoże ci z kąpielą — kontynuowałem obojętnie. — To rozkaz, Granger, więc nie rób takich min. Nie mam zamiaru wysłuchiwać później pretensji od Theodora.

Szatynka zrobiła oburzoną minę, ale ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, burknęła pod nosem ciche podziękowanie i dźwignęła się z łóżka, zmierzając powolnym krokiem do łazienki. Przez krótką chwilę przyglądałem się jej wysiłkom w ciszy, po czym przywołałem do siebie skrzatkę domową.

— Zajmij się dziewczyną — wskazałem ze znudzeniem na Granger, a skrzatka natychmiast pokłoniła się przede mną i pobiegła w stronę byłej Gryfonki.

Opadłem ciężko na krzesło przed biurkiem i chwyciłem za stos papierów, marszcząc brwi. Miałem jednak wrażenie, że sytuacja sprzed jakiegoś czasu zaczyna się powtarzać. Nie potrafiłem się skupić. Kolejny raz naszło mnie to samo, cholerne uczucie. Kolejny raz moja świadomość pędziła do dziewczyny, z którą dzieliła nas zaledwie ściana. W tej chwili bierze jak gdyby nigdy nic prysznic w mojej łazience niczym namiętna kochanka po wspólnie spędzonej nocy. Ciepła woda strumieniami otula jej delikatną, poranioną skórę...

— Przestań, kretynie! — syknąłem i uderzyłem pięścią w stolik. — Co ja wyprawiam, do cholery?!

Starałem się całą siłą woli skupić na dokumentach przed sobą, ale moje myśli automatycznie sunęły do byłej Gryfonki, ignorując moje polecenia. Wydawało się, jakby żyły własnym życiem, reagując jedynie na bodźce z zewnątrz.

Po kilkunastu dłużących się minutach prawdziwej męczarni Granger wyszła z łazienki. Od razu pożałowałem, że na nią spojrzałem. Zdawało mi się, że nagle w pomieszczeniu zrobiło się gorąco, zaczęło brakować mi tchu. Moja koszula sięgała jej ledwie za połowę uda, odsłaniając zgrabne nogi. Jej poraniona, naznaczona w kilku miejscach bliznami twarz miała w sobie coś delikatnego, a zarazem pociągającego. Nie potrafiłem oderwać od niej spojrzenia. Ślina boleśnie utknęła w moim gardle.

Granger również na mnie spojrzała, a jej twarz natychmiast zarumieniła się pod siłą mojego spojrzenia. Opuściła szybko głowę w dół i próbując ukryć swoją nagość ręcznikiem, powoli dotarła do swojego łóżka, zakrywając się szczelnie kołdrą.

— Mógłbyś... mógłbyś poprosić Różyczkę, by przygotowała dla mnie jakieś spodnie? — zapytała cicho.

— Teraz nie mam czasu. Wezwę ją później — odchrząknąłem i postanowiłem powrócić do swojego zadania, którego wciąż nie udało mi się, chociażby rozpocząć. Miałem zamiar w końcu w pełni zająć się swoimi obowiązkami. Każde z nas powinno martwić się jedynie o siebie. Tak będzie najlepiej.

Moje postanowienie jednak nie wychodziło mi najlepiej. Obecność Granger w pomieszczeniu rozpraszała mnie, więc już po kilkunastu minutach zacząłem kląć pod nosem ze złością. Nienawidziłem tego uczucia, gdy nie mogłem sobie poradzić z powierzonym zadaniem.

— Co ty właściwie robisz, Malfoy? — zapytała nieśmiało szatynka, ale ja nawet na nią nie spojrzałem, wciąż przeklinając. — Wygląda na to, że z czymś sobie nie radzisz...

— Gratuluję wyjątkowej bystrości, Granger — warknąłem. — Naprawdę uważasz, że będę ci się z czegokolwiek zwierzał?

— Wiesz, niektórych ludzi cechuje po prostu kultura osobista. Jak widać, nie wszystkich — burknęła w odpowiedzi. — Zadałam tylko zwykłe pytanie. Nie musisz być taki chamski.

— Skoro tak bardzo musisz o wszystkim wiedzieć, to staram się złamać zjebane szyfry! — sarknąłem i machnąłem różdżką nad pergaminem. — Zadowolona?

Granger skrzywiła się w odpowiedzi i prychnęła. Wpatrywała się jednak we mnie niepewnie przez kilka sekund, rozmyślając nad czymś intensywnie. W końcu wstała z łóżka i podeszła do mojego biurka, odrobinę utykając i usiadła na krześle obok. Natychmiastowo otulił mnie zapach mojego żelu pod prysznic oraz płynu do prania. Mój własny zapach na jej ciele doprowadzał mnie do szaleństwa. Zadrżałem, gdy jej kolano otarło się przypadkowo o moją nogę, po czym szybko się od niej odsunąłem, przełykając boleśnie ślinę. Starałem się z całych sił uspokoić wszystkie myśli oraz odruchy, co nie było łatwe.

— Masz szczęście, Malfoy. Tak się składa, że zawsze lubiłam zajęcia ze starożytnych runów, które są powiązane z szyfrowaniem i jestem z nich całkiem niezła — mruknęła. — Jeżeli chcesz, mogę spróbować ci pomóc.

— Dlaczego miałabyś mi pomagać, Granger? — zapytałem z niedowierzaniem i uniosłem brew. — Jesteśmy po przeciwnych stronach, zapomniałaś? Chyba nie zamierzasz teraz wspierać śmierciożerców?

— Oczywiście, że nie zamierzam — szepnęła, a jej policzki zabarwiły się delikatnie na różowo. — Pokażesz mi te szyfry, czy nie?

Przyglądałem się jej przez kilka sekund, po czym westchnąłem ciężko i pchnąłem w jej stronę kawałek pergaminu. Szatynka natychmiast pochyliła się nad zapiskami, mrucząc cicho pod nosem i zapisując coś na osobnym papierze.

Nie mogłem uwierzyć, że zaproponowała mi pomoc. Nie miała żadnych powodów, by pomagać w jakikolwiek sposób. Byliśmy wrogami. Każde z nas chciało porażki przeciwnej strony. I właśnie to mogło być powodem jej propozycji. Chęć pozyskania informacji o Zakonie Feniksa oraz swoich przyjaciołach. Przez moje ciało przeszedł cień wątpliwości, czy podjąłem właściwą decyzję. Odsłaniając jej nasze karty, mogłem sprowadzić na śmierciożerców klęskę.

Z biegiem czasu okazało się, że Granger jest faktycznie całkiem niezła w łamaniu szyfrów. Pracowaliśmy wspólnie nad jednym z nich, ale był na tyle skomplikowany, że odczytanie go do samego końca zajęło nam kilka godzin. Nie czułem upływu czasu. Większość energii poświęcałem na ignorowanie bliskości dziewczyny.

— To nie ma najmniejszego sensu, Granger! — warknąłem po prawie trzech godzinach i przetarłem zmęczoną twarz dłonią. — Robisz to źle! Sam się tym zajmę!

— Właśnie, że ma sens! — sarknęła i przyciągnęła do siebie pergamin. — To nie moja wina, że jesteś za głupi, żeby go zrozumieć. Jeżeli nie znasz się na czymś, to się nie wypowiadaj!

— Uważaj na słowa — spojrzałem na nią groźnie. — Może myślisz, że pozjadałaś wszystkie rozumy i jesteś najmądrzejsza na świecie, ale tym razem się mylisz.

— Nie mylę się! — syknęła i zmierzyła mnie zirytowanym spojrzeniem. — Spójrz! Układ tych znaków wyraźnie wskazuje północ, a pionowa kreska na samej górze oznacza godzinę lub miejsce! To oczywiste!

— Może również oznaczać osobę — upierałem się. — A to zmienia cały sens szyfru.

— Nie. Osobę również oznacza pionowa kreska, ale na samym końcu jest delikatnie wygięta — westchnęła i nakreśliła coś na pergaminie. — Rysuje się ją w taki sposób. Tysiąc razy czytałam o tym w Sylabariuszu Spellmana.

Spojrzałem na dwie podobne do siebie kreski i się skrzywiłem. Cholerna Granger znowu miała rację. Posłałem jej niechętne spojrzenie, a ona uśmiechnęła się z satysfakcją.

— Nic się nie zmieniłaś — mruknąłem. — Dalej jesteś przemądrzała, irytująca i paskudna, Granger.

— Tyle komplementów na raz, to do ciebie niepodobne, Malfoy — parsknęła złośliwie. — Poza tym, ciebie również nie nazwałabym wyjątkowo inteligentnym i urodziwym. Zawsze byłam zaskoczona zainteresowaniem innych kobiet twoją osobą.

— Jesteś pewna? — uniosłem z rozbawieniem brew, po czym nachyliłem się w jej stronę. Nasze twarze były w tej chwili na tej samej wysokości, a usta dzieliły milimetry. — Myślę, że kłamiesz i uważasz zupełnie inaczej, ale boisz się do tego przyznać.

Szatynka wciągnęła gwałtownie powietrze, a ja uśmiechnąłem się kpiąco. Upajałem się jej zażenowaniem. Twarz Granger nabrała już kolorów dorodnej wiśni, gdy przybliżyłem się jeszcze bardziej do jej ust. Zacisnęła gwałtownie powieki oraz wargi, na co prychnąłem złośliwie i jak gdyby nigdy nic wstałem z miejsca, rozciągając ramiona.

— Kończymy na dzisiaj. Głowa mi pęka od tych wszystkich cyfr oraz runów — zarządziłem. — Zaraz stąd wychodzimy, więc muszę się przygotować.

— Wychodzimy? Więc idziemy dzisiaj na przesłuchanie? — zapytała na pozór obojętnie, ale widziałem strach malujący się w jej oczach.

— Nie — odpowiedziałem powoli. — Dzisiejsze przesłuchania są odwołane.

— Dlaczego?

— Wyglądasz na zawiedzioną — zakpiłem, widząc jej zaskoczoną minę. — Dzisiejszego wieczora odbywa się bankiet śmierciożerców. Właśnie z tego powodu większość misji oraz przesłuchań została wstrzymana. Ciotunia Bella zapewne wypłakuje się właśnie w poduszkę.

Granger uśmiechnęła się krzywo i skinęła głową. Miałem wrażenie, że nagle zrobiła się jakaś nieobecna. Zignorowałem ją i zabierając kilka rzeczy z szafy, ruszyłem do łazienki, przygotować się do uroczystości. Wbrew pozorom nie zajęło mi to dużo czasu. Narzuciłem na siebie elegancki garnitur i postarałem się doprowadzić twarz oraz włosy do porządku. Gdy wyszedłem po zaledwie pół godzinie, dziewczyna wciąż siedziała w tym samym miejscu, gdzie ją zostawiłem i wpatrywała się tępo w ścianę. Odchrząknąłem cicho, na co się wzdrygnęła i przeniosła na mnie spojrzenie, robiąc kwaśną minę.

— To okrutne, że jedni ludzie umierają na wojnie, gdy inni w tym czasie bawią się i piją — szepnęła.

— Takie jest po prostu życie, Granger. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo czy sprawiedliwie — mruknąłem, próbując zawiązać krawat. — Mnie również nie bawi ten cholerny bal. Kurwa...

— Może ja spróbuję? — zapytała, po czym posłała mi przestraszone spojrzenie. Gdy nie odpowiedziałem, po krótkim wahaniu się, podeszła do mnie powolnym krokiem i nie patrząc mi w oczy, odciągnęła moje ręce od szyi, łapiąc za czarny aksamit krawatu. Nie potrafiłem się poruszyć. Jej bliskość mnie sparaliżowała. Zgrabne palce muskały okolice mojej klatki piersiowej, powodując problemy z płynnym oddychaniem. Jej zapach niebezpiecznie pobudzał wszystkie zmysły.

Zanim zdążyłem się powstrzymać, moje dłonie powędrowały na jej biodra, wjeżdżając palcami pod materiał za dużej koszuli. Jej drobne ciało zadrżało pod moim dotykiem, a ja poczułem przechodzące przeze mnie dreszcze. Szatynka pisnęła cicho, próbując się odsunąć, jednak nie pozwoliłem jej na to. Ścisnąłem mocniej jej biodra i przyciągnąłem ją do siebie z powrotem. Miałem wrażenie, że ponownie poluzowała mój krawat.

Nachyliłem się w stronę jej twarzy, jakby ciągnięty przez niewidzialną siłę, ale i tym razem historia planowała się powtórzyć, bo do pokoju wtoczył się Theodor, ciężko dysząc. Przyjaciel spojrzał na nas bez wyrazu, ale miałem wrażenie, że posłał Granger zawiedzione spojrzenie.

— Przepraszam, że przeszkadzam. Wpadłem chyba nie w porę — uśmiechnął się kpiąco, jednak jego oczy pozostały matowe. Wpatrywał się niechętnie w moje ręce, które wciąż trzymałem na talii dziewczyny. — Mam jednak ważną sprawę.

— Ile razy ci, kurwa, mówiłem, żebyś pukał, stary?! — warknąłem ze złością, po czym odetchnąłem ciężko. — O co chodzi?

— Dostaliśmy rozkazy, by wszyscy więźniowie, bez wyjątków, znajdowali się tego wieczora w celach — mruknął chłodno. — Powinieneś odprowadzić Hermionę do lochów, nim zrobi się gorąco w całej kwaterze. Tylko zanim to zrobisz, lepiej, żeby się ubrała. Nie wiemy, z kim będziemy mieli do czynienia.

Theodor zlustrował kusy ubiór dziewczyny spojrzeniem ciemnych oczu, po czym szybko odwrócił wzrok w inną stronę. Ja również na nią spojrzałem i uśmiechnąłem się drwiąco, widząc zakłopotanie na jej twarzy. Próbowała za wszelką cenę obciągnąć koszulę jak najniżej, by ukryć nagie, posiniaczone nogi.

— Na razie ubierz swoje stare spodnie. Później rozkażę Różyczce, by coś ci przygotowała — zwróciłem się do niej spokojnie. — Pospiesz się, bo musimy jak najszybciej cię stąd wyprowadzić, nim ktoś cię tutaj zobaczy.

Granger skinęła posłusznie głową i unikając spojrzenia Theodora, pokuśtykała do łazienki, ubrać się. Spojrzałem na najlepszego przyjaciela, starając się odgadnąć jego myśli, ale on wpatrywał się bez emocji w ścianę za moimi plecami. Odetchnąłem z ulgą, gdy ciszę między nami przerwało ponowne pojawienie się zdyszanej szatynki.

Ruszyliśmy we troje do lochów, nie odzywając się do siebie słowem. Gdy dotarliśmy na miejsce, otworzyłem zaklęciem kraty celi, wpuszczając byłą Gryfonkę do środka. Jej przyjaciele rzucili się na nią, zamykając w szczelnym uścisku, cicho łkając.

— Tak się cieszę, że nic ci nie jest, Hermiono! — wydyszał Potter. — Wmawiali mi, że Bellatriks i Malfoy zrobili ci krzywdę! Gdyby to była prawda, to...

— Już wszystko w porządku, Harry — po policzkach Granger spłynęły łzy. — Żyję, nic mi się nie stało. Jestem tutaj z wami...

Wraz z Theodorem wycofaliśmy się z niewielkiego pomieszczenia niezauważeni. Obaj nie mieliśmy ochoty na uczestniczenie w tej żałośnie płaczliwej scenie. Wiedzieliśmy, że czekają na nas równie nieprzyjemne obowiązki. Oczekiwano naszej obecności na bankiecie, który zaczynał się już za kilkanaście minut.

— Możesz mi powiedzieć, co to właściwie miało być? — zapytał cicho Theodor, gdy zmierzaliśmy w stronę sali balowej.

— Możesz wyrazić się jaśniej? O co ci konkretnie chodzi? — uniosłem brew, uśmiechając się kpiąco. — Dostrzegłeś w końcu, że Potter to kompletny debil?

— Dobrze wiesz, o co mi chodzi, Draco — zdenerwował się Theo. — Pytam, co się wydarzyło między tobą a Hermioną, nim wszedłem do twojego pokoju. Wyglądało, jakbyś akurat zamierzał ją pocałować, a ponadto, była ubrana tylko w twoją koszulę. Czy wy...

— Nie, nie spałem z Granger, jeżeli to masz na myśli. I nie zamierzałem jej całować — przerwałem mu ostro. — Skoro tak bardzo chcesz wiedzieć, to dałem jej moją koszulę, bo jej poprzednie ubranie nie nadawało się już do niczego, o czym doskonale powinieneś wiedzieć. Zwyczajny przypływ dobrej woli z mojej strony.

— Nie do końca kupuję twoją dobrą wolę — prychnął w odpowiedzi i wygiął usta w kpiącym uśmiechu. — Nie oszukasz mnie, przyjacielu. Widzę, co się z tobą dzieje. Hermiona cię pociąga, choć sam nie potrafisz się do tego przyznać i właściwie to nie wiesz, co dokładnie do niej czujesz, prawda?

— Mylisz się, Theodor. Ja tylko...

— Daj spokój, nie jestem głupi — warknął. — Próbowałeś zrobić wszystko, żeby ją znienawidzić, ale nie potrafisz tego zrobić. Ona ci na to nie pozwala. Twoje serce również wie, czego chce.

— Ja nie mam serca — syknąłem i spojrzałem na niego ostro. — Granger jest dla mnie nikim, rozumiesz?

Theo roześmiał się i pokręcił głową z niedowierzaniem. Po kilku krokach stanął w miejscu i spojrzał na mnie z poważną miną. Ja również się zatrzymałem, marszcząc brwi.

— Jesteś moim najlepszym przyjacielem, Draco. Zawsze tak było i zawsze tak będzie. Jednak nawet tobie nie pozwolę skrzywdzić Hermiony — zawahał się. — Nie oddam ci jej bez walki. To ona powinna wybrać, który z nas jest dla niej odpowiedniejszy, a ja nie zamierzam rezygnować z tej szansy. Zrobię wszystko, by znowu się uśmiechała.

Spojrzałem na niego z niedowierzaniem. Czułem, że złość zaczyna się we mnie gotować. Zacisnąłem palce w pięści, starając się nie wybuchnąć. Od dawna zdawałem sobie sprawę z uczuć Theodora do Granger, ale nie miałem pojęcia, że pozwoliłby, żeby stanęła pomiędzy nami. Od dawna nie widziałem na jego twarzy takiej determinacji.

— Wyjaśnijmy coś sobie, Nott — syknąłem. — Granger mnie w żaden sposób nie interesuje. Dla mnie pozostaje tylko brudną szlamą, która zanieczyszcza nasz świat. Gardzę nią. Jeżeli ty jednak upadłeś na tyle nisko, by pozwolić się jej splamić, to rób, co chcesz, chociaż tego nie pochwalam. Tylko później nie przychodź do mnie, mówiąc, że miałem rację.

— Draco...

— Nie chcę stracić również ciebie, Theo, więc przemyśl sobie to wszystko raz jeszcze. Ona nie jest tego warta — ściszyłem głos i wypuściłem z płuc powietrze.

— Przemyślałem to wszystko, Draco. Czuję, że Hermiona jest wyjątkowa. Zależy mi na niej, ale wcześniej myślałem, że ty... — odchrząknął i się zmieszał. — Skoro nic do niej nie czujesz, to po prostu daj jej spokój.

Przez krótką chwilę wpatrywaliśmy się w siebie bez żadnego wyrazu na twarzy, ale powietrze między nami wibrowało od emocji. W końcu odwróciłem spojrzenie, zaciskając dłoń na różdżce, próbując zignorować pędzące w mojej głowie myśli.

Ja nie potrafiłem już niczego czuć. Nie chciałem niczego czuć.

— Powinniśmy się pospieszyć. Za chwilę zaczyna się ten żałosny bankiet — powiedziałem chłodno i pchnąłem drewniane wrota.

Wraz z Theodorem weszliśmy pomiędzy tłum śmierciożerców, którzy zebrali się w sali balowej. Przechodząc pomiędzy zaproszonymi gośćmi, witaliśmy się z nimi krótkimi kiwnięciami głowy, od czasu do czasu wymieniając oficjalne uprzejmości. Byłem zaskoczony, ilu poplecznikom udało się przybyć na przyjęcie.

W końcu udało nam się znaleźć mniej zatłoczone miejsce w niewielkiej odległości od podestu, na którym grał zespół. Po chwili na niewielką scenę wszedł również Snape, czekając cierpliwie, aż wszyscy obecni zamilkną.

— Witajcie, przyjaciele — zaczął spokojnie, gdy wszyscy zwrócili na niego swoje spojrzenia. — W imieniu Czarnego Pana pragnę wyrazić zadowolenie, że tylu jego wiernych sług przybyło na bankiet. Jak wielu z was się domyśla, naszego wspaniałomyślnego pana niestety nie może z nami być, ale tego wieczora wszyscy będziemy wychwalać jego imię. To właśnie dzięki jego potędze mamy szansę się tutaj spotkać. Wznieśmy więc toast. Za Czarnego Pana! Najpotężniejszego czarnoksiężnika naszych czasów! Niech rośnie jego siła!

Przez salę balową potoczył się zgodny chór głosów, wzbogacony brawami oraz gwizdami. Wraz z Theodorem spojrzeliśmy po sobie z kpiącymi uśmiechami i poruszyliśmy ustami, aby wyglądać wiarygodnie.

— W imię Czarnego Pana, bawmy się, przyjaciele! — zawołał wysoki śmierciożerca, gdy Snape zszedł ze sceny. — Napoje oraz jedzenie są do waszej dyspozycji bez limitów!

— Uważam, że najwyższy czas się napić — mruknąłem do Theodora, który skinął ochoczo głową.

Odeszliśmy szybko na bok, podchodząc do baru. Zamówiliśmy po szklance Ognistej Whisky, po czym znaleźliśmy sobie miejsce w rogu pomieszczenia, obserwując tańczących ze znudzeniem. Bankiet okazał się wydarzeniem pełnym obłudy oraz przechwałek, co nie zaskoczyło mnie szczególnie. Większość śmierciożerców tańczyła na parkiecie lub popijało szampana, robiąc ze sobą interesy. Przez cały ten czas ani Theodor, ani ja nie wyraziliśmy chęci, by dołączyć do ogólnej zabawy.

— Co za niespodzianka — po jakimś czasie podszedł do nas pulchny mężczyzna, nakręcając sobie siwą brodę na palec. — Prawie was nie poznałem, chłopcy. Gdy ostatni raz się widzieliśmy, mieliście może po siedem lat. Pewnie mnie nie pamiętacie, co?

— Oczywiście, że pamiętamy, panie Thomas — odpowiedział Theo uprzejmie. — Dzięki panu zebraliśmy chyba wszystkie karty z czekoladowych żab.

— Byliście prawdziwymi łobuzami i właśnie za to was lubiłem. Wasi ojcowie muszą być z was dumni. Wyrośliście na doskonałych śmierciożerców — roześmiał się staruszek i wzniósł kieliszek w górę. — Niech rośnie w siłę Czarny Pan.

— Niech rośnie w siłę — powtórzyliśmy niechętnie.

— To wspaniałe, co udało nam się osiągnąć, prawda? — kontynuował. — Należy nam się to wszystko. Dzięki potędze Czarnego Pana prawdziwi czarodzieje w końcu mają szansę pokazać swoją władzę. Cały świat padnie u naszych stóp.

— To prawda, jednak walka nie jest jeszcze zakończona. Nie powinniśmy przystawać na laurach, bo to może okazać się zgubne — prychnął mój przyjaciel, a ja kopnąłem go ostrzegawczo w kostkę.

— To bardzo mądre myślenie z twojej strony, młodzieńcze — mężczyzna skinął głową. — Uważam jednak, a jestem o wiele bardziej doświadczony od ciebie, że ten cały Zakon Feniksa nie ma z nami szans. Potter zniknął, a ich siła z każdym dniem maleje. Natomiast władza naszego mistrza nabiera na sile, również poza granicami kraju.

— Ma pan rację — powiedziałem szybko i uśmiechnąłem się krzywo, ponownie wznosząc szklankę. — Potęga Czarnego Pana nie ma sobie równych.

Podobnych politycznych nudnych i rozmów było jeszcze wiele. Miałem wrażenie, że z każdą minutą otacza nas coraz więcej ludzi wychwalających potęgę Lorda Voldemorta. Uśmiechaliśmy się do nich krzywo, ale oboje mieliśmy dosyć tego przedstawienia. W końcu Theodor złapał za rękaw mojego garnituru i pociągnął w stronę baru pod pretekstem uzupełnienia szklanek.

— Merlinie, mam dosyć na dzisiaj — jęknął mój przyjaciel, gdy już nikt nie mógł nas usłyszeć. — To przyjęcie to koszmar. Imprezy, które urządzała Parkinson w szkole, były łatwiejsze do zniesienia.

— Tego bym nie był akurat taki pewien — wzdrygnąłem się. — Ciągle mam przed oczami te różowe piórka, w które przyozdobiła Zabiniego.

Theodor roześmiał się i pokręcił głową.

— Skoro mowa o Parkinson, to powinieneś być ostrożny — zadrwił. — Może mi się tylko wydawało, ale chyba mignęła mi gdzieś w tłumie.

— Nawet tak nie żartuj — rozejrzałem się niespokojnie wokoło. — Myślisz, że przyjechała tutaj specjalnie z Hiszpanii? Słyszałem, że to właśnie tam ją przydzielili...

— Zaproszeni byli praktycznie wszyscy, a jej rodzina jest dosyć wpływowa, więc jej obecność niekoniecznie mnie zaskakuje — Theo wzruszył ramionami i również się rozejrzał. — Mam wrażenie, że wszyscy na tym bankiecie zachowują się strasznie drętwo. W sumie to odrobinę mnie to bawi.

Westchnąłem, rozglądając się po najbliższym otoczeniu. Theodor miał rację. Parsknąłem drwiąco i pokręciłem głową.

— Zabini na pewno rozruszałby całe to sztywne towarzystwo — stwierdziłem z rozbawieniem. — Miał do tego zaskakujący talent, prawda?

— To prawda — przyznał z szerokim uśmiechem Theo. — Tańczący Blaise to był widok warty zapamiętania. Szkoda, że nie przeczytał tylu książek, co wypił butelek Ognistej. Mieliśmy chyba z milion szlabanów przez jego nocne alkoholowe maratony. Snape miał nas dosyć.

— Tak. Blaise zawsze ściągał na nas największe problemy — uśmiechnąłem się na wspomnienie naszych nocnych imprez i westchnąłem cicho. Czasami naprawdę brakowało mi obecności Blaise'a.

Moje rozmyślania przerwało głośne nawoływanie mojego imienia. Spojrzałem w prawo, skąd zmierzała do mnie moja matka. Zacisnąłem dłonie w pięści niespokojnie i zerknąłem na Theodora, który zrobił współczującą minę. Gdy kobieta stanęła obok nas, ukłonił się przed nią i kulturalnie ucałował jej dłoń.

— Olśniewająco pani wygląda, pani Malfoy — mruknął. — Zresztą jak zwykle.

— Dziękuję za komplement, Theodorze. Jak zwykle jesteś bardzo szarmancki i kulturalny. Zupełnie tak samo, jak twój ojciec — odpowiedziała i uśmiechnęła się do niego chłodno, po czym przeniosła wzrok na mnie. — Chłopcy, chciałabym wam kogoś przedstawić. Poznajcie, proszę Astorię Greengrass. Astorio, oto mój syn Draco oraz jego przyjaciel Theodor Nott.

Młoda, atrakcyjna dziewczyna, mniej więcej w naszym wieku, skinęła nam głową z uśmiechem. Wraz z Theodorem ucałowaliśmy jej dłoń na powitanie, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.

— Cieszę się, że mogę w końcu was poznać. Wiele o was słyszałam — powiedziała uprzejmie, nie odciągając ode mnie ciekawskiego spojrzenia dużych, ciemnoniebieskich oczu. — Oczywiście w samych superlatywach.

— Ciebie również miło poznać — odpowiedziałem sucho i posłałem jej krzywy uśmiech.

— Draco, chciałabym, abyś towarzyszył Astorii podczas dzisiejszego wieczora. Przyjechała tutaj specjalnie z rzymskiego oddziału, by cię poznać — moja matka zwęziła niebezpiecznie oczy. — Nie zna tutaj prawie nikogo, więc mam nadzieję, że się nią zaopiekujesz.

— Mam nadzieję, że to nie problem — wtrąciła szybko dziewczyna. — Nie chciałabym się narzucać. Wiem, jakie to może być uciążliwe...

— Oczywiście, że się nie narzucasz, kochanie. Draco z wielką ochotą się tobą zaopiekuje — matka uśmiechnęła się do niej łagodnie, po czym posłała mi ostrzegawcze spojrzenie. — Życzę wam udanej zabawy, dzieci.

— Dziękujemy, pani Malfoy. Miło było panią poznać — Astoria ucałowała ją w policzek na pożegnanie, a kobieta już po kilku sekundach zniknęła w tłumie gości.

Theodor spojrzał na mnie współczująco, po czym poklepał mnie po plecach z rozbawieniem i ukłonił się przed zarumienioną Astorią, ponownie całując jej dłoń.

— Nie będę wam przeszkadzać. Ja również życzę wam udanej zabawy. Miło było cię poznać — rzucił wesoło i odwrócił się w moją stronę z głupim uśmieszkiem na twarzy. — Powodzenia, przyjacielu. Zostawiam tę piękną damę w twoich rękach.

— Dokąd idziesz? — zapytałem sucho.

— Moi rodzice prosili, żebym im potowarzyszył przez jakiś czas. Chyba chcą mnie przedstawić komuś ważnemu — westchnął. — Złapię cię później.

— Przepraszam. Nie chciałam odstraszyć twojego przyjaciela — powiedziała Astoria, gdy Theo zniknął sprzed moich oczu. — Jesteś pewien, że się nie narzucam?

Odetchnąłem cicho i spojrzałem na dziewczynę, zmuszając się do uprzejmego uśmiechu. Byłem wściekły na przyjaciela, że zostawił mnie w takim momencie, ale wiedziałem, że nie miałem wyjścia, jak dotrzymać jej towarzystwa.

— Niczego złego nie zrobiłaś. Theodor ma po prostu swoje obowiązki do wykonania — odchrząknąłem i wyciągnąłem w jej kierunku rękę. — Może masz ochotę zatańczyć?

— Chętnie — dziewczyna z entuzjazmem złapała za moją dłoń, pozwalając się poprowadzić na parkiet. Chwyciłem ją niechętnie w talii, dostosowując się do powolnej melodii i spojrzałem ze znudzeniem ponad jej ramię. Chciałem jak najszybciej znaleźć pretekst, by od niej uciec.

Przez cały czas starałem się panować nad mimiką twarzy. Nie mogłem sobie pozwolić, by zauważyła we mnie niechęć czy brak zainteresowania jej osobą. Dziewczyna była wyjątkowo piękna, temu nie mogłem zaprzeczyć, ale poza tym nie czułem niczego, na co mógłbym zwrócić uwagę. Przez większość wieczoru nie odrywała ode mnie wzroku, starała się kokietować uśmiechem i odważnymi, pełnymi gracji ruchami ciała, jednak to nie robiło na mnie wrażenia. Nie miałem ochoty zagłębiać się w tę znajomość. Co jakiś czas zmusiłem się tylko do odwzajemnienia uśmiechu, by po chwili powrócić do szukania wzrokiem w tłumie ludzi Theodora, co, jak na złość, okazało się trudnym zadaniem.

— Słyszałam, że Czarny Pan naprawdę cię ceni — zaćwierkała Astoria, wyrywając mnie z otępienia. — Musisz być jego ulubieńcem, bo niewielu z nas ma możliwość, by być tak blisko niego.

— Czarny Pan ma wielu wiernych popleczników, których ceni — odpowiedziałem uprzejmie. — Moja rodzina jest blisko niego od lat.

— Jednak podobno to właśnie tobie powierzył Harry'ego Pottera oraz jego towarzyszy, prawda? — jej oczy zabłysnęły.

— To prawda, jednak to nie ja jestem odpowiedzialny za wydobycie informacji — mruknąłem. — Odprowadzam ich tylko na przesłuchania oraz do lochów i pilnuję, by przeżyli do następnego dnia. Właściwie, to w tej chwili zajmuję się głównie Gran... szlamą.

— Uważam, że to bardzo odpowiedzialne zajęcie. Potter wie, że masz nad nim władzę — powiedziała poważnie. — Naprawdę cię podziwiam, Draco. Jesteś wspaniałym, godnym zaufania śmierciożercą.

Ledwie powstrzymałem się, by nie przewrócić oczami, a usłyszałem za swoimi plecami poruszenie. Odwróciłem się gwałtownie, szukając wzrokiem źródła hałasu. Gdzieś w głębi sali rozległ się głośny śmiech, należący do Bellatriks. W końcu natrafiłem spojrzeniem na Theodora, który stanął w tworzącym się okręgu jak sparaliżowany, patrząc przed siebie z przerażeniem. Zrobiłem krok w jego stronę, a przez całe moje ciało przeszedł dreszcz.

Przed moimi oczami ukazała się scena, gdzie ciotka ciągnęła Granger po posadzce, szarpiąc za jej krótkie włosy. Gdy stanęła na środku kręgu, zmusiła dziewczynę, by się podniosła, po czym ponownie pchnęła ją na podłogę, smagając ją w twarz pejczem. Szatynka jęknęła z bólu, a tłum gapiów ryknął śmiechem. Mężczyźni będący w pobliżu zaczęli obmacywać byłą Gryfonkę, która starała się uciec przed ich dotykiem i rozrywać bez skrępowania jej ubranie, a kobiety wbijały obcasy swoich butów w jej poobijane ciało z obrzydzeniem.

— Nie mogłam pozwolić, żeby ominęło mnie dzisiejsze przesłuchanie! Uwielbiam sprawiać, że ta mała zdzira cierpi! Torturowanie tych brudnych szlam to sama przyjemność! — ryknęła Bella i kopnęła Granger w brzuch. — Wije się u moich stóp niczym nędzny skrzat domowy! Wszyscy czarodzieje powinni być świadomi, że mugole to nie ludzie tacy jak my!

Spojrzenia moje i Theodora się spotkały. Widziałem w jego ciemnych oczach budzącą się wściekłość. Dyszał ciężko, zaciskając palce na różdżce. Ja natomiast nie wiedziałem, co robić. Stałem jak wryty. Moje serce przyspieszyło niebezpiecznie rytm. Starałem się ignorować emocje, które próbowały przejąć nade mną kontrolę, jednak nie potrafiłem. Wciąż w głowie pamiętałem słowa Theodora. Przecież sam powiedziałem, że nie interesuje mnie to, co się wydarzy z Granger. Nienawidzę jej, jest tylko zwykłą szlamą...

Odwróciłem głowę, starając się nie patrzeć na leżącą w kręgu dziewczynę. Pociągnąłem stojącą obok mnie Astorię, by jak najszybciej odejść z tego miejsca, ale ona się nie poruszyła. Zerknąłem na jej twarz. Jej oczy świeciły radośnie, a usta wygięte były w szerokim uśmiechu.

— Możemy podejść bliżej, żeby popatrzeć? — zapytała podekscytowana. — Proszę, Draco!

— Zapewniam cię, że nie ma czego oglądać. To tylko zwykła szlama — wychrypiałem. — Może powinniśmy napić się drinka?

— To przecież przyjaciółka Pottera! Widziałam ją na zdjęciach w aktach! — zawołała. — Musimy to zobaczyć!

Astoria ruszyła w stronę kręgu, więc podążyłem niechętnie za nią, mimo że naprawdę chciałem tego uniknąć. Stanęliśmy w pierwszym rzędzie, przyglądając się rozgrywającej scenie. Dziewczyna dołączyła do klaszczącego, głośno wiwatującego tłumu, śmiejąc się przy tym radośnie. Zerknąłem na nią kątem oka, marszcząc brwi. Dopiero teraz byłem w stanie dostrzec, że pod przykrywką wychowanej damy z dobrego domu, tkwi w niej straszliwy potwór. Była taka sama, jak pozostali w tej sali.

Bellatriks popchnęła ponownie Granger, która upadła z jękiem na posadzkę przed naszymi stopami i zadrżałem, gdy podniosła głowę, wpatrując się we mnie z bólem w oczach. Koszula, którą jej podarowałem kilka godzin temu, zwisała na niej w strzępkach, odkrywając sporą część ciała. Przedramiona miała zaczerwienione od ciągłych upadków, a z oczu skapywały łzy upokorzenia.

Przez moją głowę przemknęła głupia myśl, by uklęknąć obok niej i otrzeć łzę z jej policzka, ale zanim wykonałem jakikolwiek ruch, podszedł do nas szybkim krokiem Theodor i mimo sprzeciwów Granger, pomógł jej wstać z podłogi. Złapał ją pewnie w pasie i odwrócił głowę w moją stronę, posyłając mi zawiedzione spojrzenie.

— Co ty wyprawiasz, szczeniaku?! — syknęła Bella na jego widok.

— Zabieram stąd dziewczynę — warknął. — Jako medyk, zadecydowałem, że...

— Ona należy do mnie! — wrzasnęła kobieta i ruszyła w kierunku Theo z wyciągniętymi pazurami. — Nie masz prawa mi przerywać, gówniarzu!

— Właśnie, że ma — obok nas stanął nagle Snape. Bellatriks zatrzymała się w pół kroku, mierząc jego wyciągniętą różdżkę nieufnym spojrzeniem. — Nawet ty nie możesz podważyć decyzji uzdrowiciela, Bella. Miałem wrażenie, że ostatnim razem wyraziłem się jasno. Nie masz prawa ruszać dziewczyny bez mojej zgody.

— Nie wtrącaj się, Snape! — mruknęła ciotka, ale odsunęła się ze złością.

— Myślę, że powinienem ponownie porozmawiać z Czarnym Panem — odpowiedział chłodno mężczyzna i przeniósł spojrzenie na mnie. — Draco, zabierz stąd Granger i zajmij się nią. Zapomniałeś, że odpowiadasz za życie tej dziewczyny do powrotu Czarnego Pana?

Drgnąłem, słysząc swoje imię i spojrzałem w końcu na Granger tkwiącą w ramionach mojego przyjaciela. Odsunąłem się od Astorii i bez słowa skinąłem głową w stronę wyjścia. Theodor pociągnął dziewczynę za sobą, ignorując szeptanie ludzi wokoło. Szedłem zaraz za nimi, czując buzującą w moich żyłach krew oraz szalejące emocje. Naprawdę cieszyłem się, że opuszczam to miejsce.

— Co robimy? — szepnął Theo, gdy wyszliśmy z sali, wciąż podtrzymując łkającą dziewczynę. — Masz jakiś plan?

— Chodźmy do mojego pokoju — zarządziłem. — Granger musi się uspokoić, nim zaprowadzimy ją znowu do lochów.

Po kilkunastu minutach weszliśmy we trójkę do mojego pokoju, gdzie w końcu poczułem się spokojny. Theodor posadził Granger na łóżku, a ja oparłem się plecami o parapet, obserwując ich kątem oka. Szatynka wciąż drżała, a po jej policzkach skapywały łzy. Mój przyjaciel próbował robić wszystko, by ją uspokoić, ale żaden z jego sposobów na nią nie działał. Szeptał do niej łagodnie, głaskał po włosach i ramionach, obejmował opiekuńczo. Po jakimś czasie miałem już tego dosyć. Nie mogłem patrzeć na to żałosne przedstawienie z boku.

— Wystarczy, Theodor — sarknąłem nerwowo i podszedłem do nich. — Jeszcze chwila i zaczniesz się ślinić. Nie widzisz, że to nie działa? Granger zachowuje się tak samo, co dziesięć minut temu.

— W takim razie zrób coś — warknął.

Westchnąłem ciężko i odepchnąłem przyjaciela krótkim ruchem ręki na bok, po czym uklęknąłem przed Granger, łapiąc ją mocno za ramiona. Dziewczyna wciągnęła powietrze w płuca i spojrzała na mnie zaczerwienionymi oczami ze strachem.

— Co ty wyprawiasz, Granger? Przestań się w końcu mazgaić — potrząsnąłem nią delikatnie. — Chyba nie zamierzasz pozwolić, żeby ta szmata złamała cię czymś takim? Udowodnij, kurwa, że jesteś od niej silniejsza!

Źrenice szatynki rozszerzyły się z zaskoczenia, ale po chwili pociągnęła nosem i skinęła delikatnie głową, wycierając rękawem koszuli łzy. Odetchnęła ciężko, powstrzymując szloch i posłała mi blady uśmiech, który odwzajemniłem.

Theodor poklepał mnie po plecach radośnie, a następnie podskoczył do dziewczyny i ścisnął delikatnie jej dłoń. Granger wzdrygnęła się, jednak wciąż patrzyła na mnie. Opuściłem spojrzenie na ich złączone dłonie, a uśmiech spełzł z mojej twarzy, zmieniając się w grymas niezadowolenia. Nie kontrolowałem tego. Szybko odwróciłem głowę, ale zdążyłem zauważyć, jak Granger wyjmuje z uścisku mojego przyjaciela swoją rękę.

— Mogę już wrócić do lochów? — zapytała cicho. — Czuję się już lepiej.

— Jeżeli chcesz — odpowiedziałem lekceważąco i posłałem Theodorowi ostre spojrzenie, widząc, że chce zaprzeczyć.

— Tak. Chcę wrócić do przyjaciół — powiedziała twardo.

Ignorując oburzenie Theodora, wskazałem Granger skinieniem głowy drzwi. Dziewczyna bez zawahania wstała z miejsca, kierując się w stronę lochów. Korytarze przemierzaliśmy w kompletnej ciszy. Gdy w końcu weszliśmy do celi byłych Gryfonów, Weasley oraz Potter niemal natychmiast rzucili się na jej szyję, łkając i żałośnie zawodząc. Starając się na nich nie patrzeć, wycofałem się z ciasnego pomieszczenia i zerknąłem na mojego przyjaciela, który stał oparty o ścianę.

— Musimy wracać na ten beznadziejny bankiet? — zapytał, wzdychając ciężko. — Może poradzą sobie bez nas, co?

— Będą musieli — sarknąłem. — Nie mam zamiaru tam wracać. Emocje powinno się odpowiednio dawkować.

— Uwielbiam słuchać inteligentnych ludzi — mój przyjaciel uśmiechnął się szeroko. — W takim razie widzimy się jutro, stary.

— Jeżeli mój ojciec nie postanowi mnie zabić, bo zniknąłem bez jego zgody — zadrwiłem i machnąłem Theodorowi na pożegnanie.

Wróciłem do sypialni i rzuciłem się na łóżko, zakrywając twarz poduszką. Miałem okropne wrażenie, że całe pomieszczenie było wciąż przesiąknięte zapachem Granger. Mimo jej krótkiego pobytu w moim pokoju, w tej chwili czułem się przytłoczony samotnością. Bez jej irytującego, ciągłego gadania i oburzonych min, mój pokój wydawał się po prostu pusty.

Zaczynałem się przyzwyczajać, że z każdym dniem moje życie stawało się trudniejsze. Miałem wrażenie, że ktoś rzuca pod moje nogi kłody, które coraz trudniej przeskoczyć. Czarny Pan, śmierciożercy, rodzina, Theodor oraz Granger. To wszystko było tak skomplikowane, że zanim się zorientowałem, upadałem coraz bardziej na dno...

~~*~~

Wstałem o świcie, spoglądając z niezadowoleniem za okno, gdzie jak zwykle było szaro i ponuro. Ociągając się, zszedłem do salonu na śniadanie. W pomieszczenia na szczęście było niewiele osób. Prawdopodobnie większość jeszcze odsypiała nocny bankiet, który zapewne skończył się zaledwie kilka godzin temu. Taki stan rzeczy oczywiście mnie zadowalał. Nie miałem ochoty wysłuchiwać pochwał oraz przechwałek na temat balu, oraz zawartych na nim układów. Mój spokój jednak nie miał potrwać długo.

— Możesz mi wyjaśnić, gdzie ty się podziewałeś cały wieczór?! — usłyszałem rozwścieczony głos mojego ojca.

Podniosłem leniwie spojrzenie na moich rodziców, którzy stanęli przede mną z oburzonymi minami. Widziałem wściekłość grasującą w ich oczach. Odetchnąłem cicho i uśmiechnąłem się kpiąco, nie przerywając posiłku.

— Poszedłem do swojego pokoju spać. Nie bawiło mnie to przedstawienie pełne snobów — zadrwiłem i uniosłem brew. — Chyba nie straciłem za wiele?

— Uważaj na słowa, gówniarzu. Nie pozwolę, żebyś sam decydował o tym, co możesz robić — mój ojciec wymierzył we mnie różdżką, na co uniosłem brew. — Masz wykonywać nasze polecenia, rozumiesz?! Twoja matka nalegała, abyś zaopiekował się panną Greengrass i powinieneś wykonać polecenie! Ta rodzina może wiele wnieść do naszego życia. Są szanowaną, wielopokoleniową...

— Dobrze wiem, o co chodziło — przerwałem mu chłodno. — Chcecie, bym poślubił tę dziewczynę, tak? Jest bogata, a jej rodzina szczyci się długą linią czystej, arystokratycznej krwi, prawda?

— Skoro znasz swoje obowiązki, może w końcu zaczniesz je wykonywać, jak należy?!

— Nie jestem zainteresowany tym małżeństwem — prychnąłem i wstałem z miejsca. — Muszę wracać do swoich zajęć.

Ominąłem ich bez słowa, kątem oka widząc, że mój ojciec wyciąga rękę w stronę mojego ramienia. Matka jednak powstrzymała go szybkim ruchem i potrząsnęła ostrzegawczo głową, na co uśmiechnąłem się kpiąco. Byłem pewien, że nie chciała między nami wywołać kolejnej wojny. Wiedziałem jednak, że ten stan nie potrwa długo.

Automatycznie skierowałem swoje kroki do lochów. Granger już nie spała. Czekała na mnie przed wyjściem z celi, mnąc nerwowo postrzępioną koszulę w dłoniach. Na mój widok posłała mi coś na kształt uśmiechu, a gdy tylko otworzyłem drzwi, przeszła przez nie bez słowa.

Gdy weszliśmy wspólnie do gabinetu Theodora, przywitała się krótko z moim przyjacielem, nawet na niego nie patrząc, po czym podeszła do swojego stolika i zabrała się do pracy. Spojrzałem na jej plecy w zamyśleniu. Wiedziałem, co starała się zrobić. Chciała udowodnić, że jest silna, nie dała się złamać. Podążała za moją radą, a ja musiałem przyznać, że nieźle jej to wychodziło.

Ja również przywitałem się z odrobinę oszołomionym Theodorem, po czym usiadłem przy stoliku, przyglądając się dokumentom do wypełnienia. Miałem do złamania kilka szyfrów, które okazały się zaskakująco proste. Ten dzień zapowiadał się całkiem nieźle.

— Znowu się pokłóciliście? — zapytał cicho Theodor, przyglądając nam się podejrzliwie.

— Nie — odpowiedziałem obojętnie.

— Więc dlaczego Hermiona zachowuje się w ten sposób?

— Skąd mam wiedzieć, o co jej chodzi? — burknąłem i wzruszyłem ramionami, spoglądając na nią przez kilka sekund. — Pewnie znowu miała jakieś rozterki miłosne z Weasleyem.

Theodor prychnął, ale wciąż co jakiś czas spoglądał na nas podejrzliwie. Postanowiłem go jednak ignorować. Nie miałem ochoty wchodzić w dyskusję na temat Granger oraz jej niecodziennego zachowania. Mój humor zapowiadał się o dziwo całkiem dobrze i nie miałem zamiaru go niszczyć. Los jednak nie zamierzał być dla mnie łaskawy, bo w pewnym momencie do pomieszczenia wszedł Runcorn.

— O co chodzi? — zapytałem ostro, wpatrując się w niego z niechęcią.

— Masz zjawić się ze szlamą na przesłuchaniu, Malfoy — burknął śmierciożerca.

— Teraz? — uniosłem brwi i spojrzałem na zegarek. — Jeszcze mam czas.

— Nie tym razem — wychrypiał i spojrzał na Granger, która skamieniała, wpatrując się we mnie ze strachem. — Masz się tam zjawić w tej chwili. To jest oczywiście rozkaz Snape'a.

Westchnąłem i podniosłem się z miejsca, podchodząc do zaskoczonej dziewczyny. Chwyciłem za jej ramię, zmuszając, by ruszyła za mną do wyjścia. Czułem jej strach, ale przez całą drogę nawet na nią nie spojrzałem. Gdy stanęliśmy przed drzwiami pokoju przesłuchań, a ona zaczęła drżeć, musnąłem jej rękę swoją ręką, jakby chcąc dodać jej otuchy.

— Gotowa? — wyszeptałem i w końcu na nią spojrzałem.

— Czy to ma jakieś znaczenie? — Granger uśmiechnęła się blado i potrząsnęła głową. — Miejmy to już za sobą.

Wprowadziłem ją do środka, gotowy na spotkanie z rozwścieczoną ciotką, ale ze zdumieniem odkryłem, że na końcu pomieszczenia stoi oparty o ścianę Dołohow. Śmierciożerca obracał w palcach różdżkę, obserwując nas ze złośliwym uśmiechem. Natychmiast poczułem, że coś jest nie w porządku.

— Nie spieszyło ci się, Malfoy — warknął i zbliżył się do nas. — Następnym razem radzę się pospieszyć. Nie mam dla ciebie całego dnia.

— O co tutaj chodzi? Gdzie jest moja ciotka? — zapytałem chłodno.

— Bellatriks została pozbawiona możliwości przesłuchiwania twojej szlamy. Myślała, że Snape niczego nie wskóra swoimi groźbami — Dołohow parsknął krótkim śmiechem. — W każdym razie, moim zadaniem było przekazać ci, że od dzisiaj to ty przejmujesz obowiązki twojej ciotki.

— Co masz na myśli? — zapytałem powoli, czując, że robi mi się ciepło.

— Szlama należy do ciebie, Malfoy. Od dzisiaj to ty będziesz ją przesłuchiwał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro