Rozdział 18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Dołohow uśmiechnął się kpiąco, a ja miałem wrażenie, że cała krew odpłynęła z mojej twarzy. Wpatrywałem się w niego z niedowierzaniem i budzącym się wewnątrz mnie przerażeniem. Coś zimnego prześliznęło się po moim ciele, po czym ścisnęło nieprzyjemnie za gardło. Zerknąłem na ułamek sekundy na stojącą obok mnie Granger i skrzywiłem się ze złością. Dziewczyna nie wyglądała na przejętą wiadomością, którą chwilę temu usłyszała. Wydawało mi się nawet, że odetchnęła cicho z ulgą i odrobinę się rozluźniła.

— O czym ty, do cholery, pierdolisz, Dołohow? — warknąłem. — W jaki sposób Bellatriks została pozbawiona możliwości do przesłuchiwania szlamy?

— Takie są rozkazy Snape'a — odpowiedział lekceważąco śmierciożerca, wciąż się uśmiechając. — Wiele razy ją ostrzegał.

— Od kiedy moja ciotka słucha rozkazów Snape'a? — prychnąłem.

— Zapominasz, że Czarny Pan liczy się z nim o wiele bardziej niż z nami, Malfoy — Dołohow westchnął. — Snape skontaktował się z nim po wczorajszym bankiecie, a nasz pan natychmiast wezwał Bellatriks do siebie.

— Więc Bellatriks jest teraz z Czarnym Panem? — moje oczy rozszerzyły się z zaskoczenia.

— Zapewne tak. Natomiast nie wiadomo, w jakim stanie wróci i czy w ogóle wróci. Za nieposłuszeństwo są kary — mężczyzna zachichotał, po czym zbliżył się do nas, obserwując uważnie moją twarz. — W każdym razie, jak już wspominałem, podczas jej nieobecności przejmujesz obowiązek przesłuchiwania szlamy Pottera. Podobno sam Czarny Pan zadecydował, abyś to ty się tym zajął. Jeżeli jednak nie chcesz tego zrobić, ja chętnie cię zastąpię i zaopiekuję się tą małą dziwką...

Dołohow spojrzał na Granger z obleśnym pożądaniem i oblizał się, na co skrzywiłem się z obrzydzeniem. Był niebezpieczny i zdawałem sobie z tego sprawę, jednak nie byłem pewien, czy można być gorszym od Bellatriks. Mężczyzna nie miewał tak okrutnych pomysłów na tortury i bywał o wiele bardziej cierpliwy, ale domyślałem się, że Granger mogłaby ucierpieć na sposoby, których na poprzednich przesłuchaniach nie doświadczyła.

Ponownie zerknąłem na dziewczynę w zastanowieniu. Nie wiedziałem, co zrobić. Z jednej strony Czarny Pan wyznaczył właśnie mnie do przesłuchiwania jej, ale z drugiej mogłem to wszystko zostawić w rękach Dołohowa i osobiście zrezygnować z tego zadania u Snape'a. Brzydziła mnie myśl, że mam zostać jej katem. Mimo tego, że zajmowałem się już nie raz takimi sprawami bez mrugnięcia okiem, nie czułem podekscytowania. Straciłem pewność siebie, czy potrafiłbym po tym wszystkim skrzywdzić ją do tego stopnia, jaki ode mnie wymagano. Czułem, że Dołohow nie będzie miał wobec niej żadnych rozterek i może wykorzystać sposoby, po których jej psychika nie będzie łatwa do uratowania, ale jednak wolałem obserwować to wszystko z boku, niż sam w tym uczestniczyć. Biorąc pod uwagę moje już i tak naderwane emocje, wiedziałem, czym by się to skończyło. Miałem już dosyć tego wszystkiego, co działo się wokoło.

Po kilku sekundach ciszy odetchnąłem ciężko. Byłem pewien decyzji, którą podjąłem. Nie chciałem przejmować obowiązków mojej ciotki. Spojrzałem twardo na śmierciożercę, chcąc mu to oznajmić, ale poczułem delikatne szarpnięcie za rękaw szaty. Spojrzałem na Granger ze zmarszczonymi brwiami, ale ona, nie patrząc na mnie, ledwie dostrzegalnie pokręciła głową. Wiedziała, co zamierzałem zrobić.

— Naprawdę uważasz, że zrezygnowałbym z takiej zabawy, Dołohow? Szlama jest moja — odpowiedziałem wbrew sobie, posyłając mężczyźnie chłodne spojrzenie. — Czarny Pan przydzielił ją mnie. Radzę ci o tym nie zapominać.

Śmierciożerca przyjrzał mi się uważnie, a na jego twarzy zagościł bezczelny, kpiący uśmiech.

— Skoro jesteś taki pewny siebie, udowodnij, że potrafisz coś zdziałać. Tak się składa, że mam dopilnować tego, czy na pewno sobie poradzisz — Dołohow wyciągnął różdżkę i przeciągnął nią po policzku Granger. — Gadać potrafi każdy z nas, prawda?

Moja ręka drgnęła niebezpiecznie, ale wciąż patrzyłem na niego z obojętną miną. Po chwili jednak parsknąłem śmiechem i uniosłem do góry brwi.

— Nie muszę ci niczego udowadniać. Nie wiesz, do czego jestem zdolny i czego dokonałem do tej pory? — warknąłem. — Poza tym, może mi się tylko zdaje, ale to mnie, a nie ciebie zaprosił do swojego kręgu Najwierniejszych Czarny Pan.

— Nie pogrywaj sobie ze mną, dzieciaku! — wrzasnął Dołohow. — To, że się tam dostałeś, jest wyłącznie zasługą twojego ojca, a nie twoich szczeniackich wyczynów!

— Więc dlaczego ciebie tam nie ma? — zakpiłem. — Czyżby nasz mistrz nie poznał się na twoich umiejętnościach?

— Czarny Pan jeszcze dostrzeże, kto jest mu naprawdę wierny. Wtedy większość jego popleczników będzie błagała, by darował im życie — syknął, po czym się wyprostował. — Co z tobą, Malfoy? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że nie potrafisz skrzywdzić zwykłej szlamy? Boisz się to zrobić, a może zadurzyłeś się w jej brudnej krwi?

— Radzę ci uważać na słowa, Dołohow, bo może stać ci się krzywda — warknąłem i zacisnąłem mocniej rękę na różdżce, wpatrując się w niego groźnie. — Ta brudna szlama nic dla mnie nie znaczy, rozumiesz? To tylko zwykły śmieć...

— Więc udowodnij, co potrafisz. W końcu Czarny Pan wyznaczył cię nie bez przyczyny, prawda? — śmierciożerca uśmiechnął się kpiąco i oparł plecami o ścianę, przyglądając mi się z zaciekawieniem.

Zacisnąłem wargi w wąską linię i obróciłem się powoli w stronę Granger. Dziewczyna wpatrywała się we mnie z uniesioną wysoko głową, jakby ani trochę nie bała się tego, co miało nadejść. Jakby pogodziła się z tym, że nie ma innego wyjścia z tej sytuacji. Miałem wrażenie, że przewierca mnie spojrzeniem brązowych tęczówek, chcąc rozgryźć moje zamiary. Siła jej spojrzenia paraliżowała moje ruchy, mimo to musiałem coś zrobić. Nie mogłem okazać słabości. W tej chwili jej nienawidziłem. Nienawidziłem jej z całego serca, dlatego, że zmusiła mnie podstępem, bym to ja ją przesłuchiwał. Liczyłem się z tym, jakie mogą pojawić się następstwa. Ponownie będę widywał ją w snach. Będę słyszał jej wrzaski. To ja będę jej katem. Zniszczę ją.

Wycelowałem w szatynkę różdżką, próbując skoncentrować wszystkie swoje myśli na tym, jak bardzo jej nienawidzę. Chciałem przelać na nią wszystkie negatywne emocje oraz wspomnienia z dawnych lat, gdy na każdym kroku z niej szydziłem i krzywdziłem. Próbowałem za wszelką cenę wymazać te kilka nieznaczących wspomnień z mojego domu. Jej bystre oczy, uśmiech, ciepło warg oraz ciała. Granger jest tylko szlamą i zawsze nią pozostanie. Jest nikim. To ja wyznaczam zasady. To ja przeżyję.

Ręka trzymająca różdżkę zadrżała. Mimo że usilnie próbowałem wszystkiego, nie potrafiłem tego zrobić. Kurwa, nie potrafiłem jej skrzywdzić, tak bardzo, jakbym chciał. Przez moją głowę przemknął miniony sen. Zielone światło, ból przenikający przez całe moje ciało. Wiedziałem jednak, że jeżeli ja nie skrzywdzę jej, to Czarny Pan zabije mnie...

Granger wpatrywała się we mnie z oczekiwaniem, czego nie mogłem znieść. Chciałem, żeby przestała. Jeżeli wciąż będzie tak pewna siebie, nigdy nie będę w stanie wykonać żadnego ruchu.

Muszę cię zniszczyć, zanim ty zniszczysz mnie...

Nie wiem, czy była Gryfonka jakimś cudem wyczytała to z mojego spojrzenia, ale w pewnym momencie odetchnęła głęboko i przymknęła powieki. Jej wargi zadrżały, a dłonie zacisnęły się w pięści. Po kilku sekundach dłużącej się ciszy ponownie na mnie spojrzała, ale jej wzrok się zmienił. Dziewczyna uśmiechnęła się kpiąco.

— Co z tobą, Malfoy? — zapytała ostro. — Jesteś tak beznadziejnym śmierciożercą, że boisz się skrzywdzić nawet brudną szlamę? Wiedziałam, że jesteś tylko zwykłym tchórzem, który potrafi jedynie grozić i się przechwalać, ale wszystko musi za niego robić ojciec! Tchórz!

Wściekłość natychmiastowo mnie zaślepiła. Czułem, jak fala furii przepływa przez całe moje ciało. Gniew i ogromny przypływ mocy uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą. Nie miałem zamiaru pozwolić, by zwykła szlama próbowała wytknąć moje słabości. Nie pozwolę nikomu na takie traktowanie.

Crucio! ryknąłem, a z końca różdżki niczym pocisk wystrzeliło skumulowane moją wściekłością zaklęcie.

Siła uderzenia była ogromna. Granger wrzasnęła przeraźliwie i upadła na kolana ciężko dysząc. Po jej twarzy spłynęły pojedyncze łzy, a z kącika ust pociekła stróżka krwi. Dopiero po kilku sekundach dotarło do mnie, co zrobiłem. Wpatrywałem się w nią oniemiały, nie potrafiąc się ruszyć. Przez krótką chwilę chciałem zrobić krok w jej stronę, ale nie zrobiłem tego.

Nienawidziłem jej za to wszystko. Nienawidziłem siebie. Czułem obrzydzenie do tego, co zrobiłem. Za każdym razem, gdy używałem zaklęć niewybaczalnych na niewinnych osobach, moje ciało opanowywała furia, a ja traciłem świadomość siebie, wypuszczając swojego wewnętrznego potwora. Czerpałem chorą przyjemność z ludzkiego cierpienia. Karmiłem się tym. Gdy jednak moja świadomość powracała, czułem ból i obrzydzenie do samego siebie. Nie wiedziałem już, kim naprawdę jestem.

Granger uniosła głowę i spojrzała na mnie ze strachem i zaskoczeniem jednocześnie. Po chwili uśmiechnęła się krzywo. Z jej ust wciąż skapywała czerwona krew. Miałem wrażenie, że jej blada twarz pokrywa maska satysfakcji oraz zadowolenia z tego, co jej zrobiłem.

— Całkiem nieźle, Malfoy — Dołohow zaklaskał od niechcenia i zmierzył mnie spojrzeniem. — Nie zapominaj o rozkazach. Szlama musi jeszcze trochę pożyć.

Śmierciożerca wyszedł, trzaskając drzwiami, a ja zostałem sam na sam z byłą Gryfonką. Oparłem się o ścianę, ciężko dysząc. Moja głowa pulsowała on nadmiaru emocji oraz pędzących myśli, a żołądek związał się w bolesny supeł.

Zamknąłem oczy, pozwalając sobie na chwilę beznadziejnej słabości. Za wszelką cenę starałem się uniknąć spojrzenia szatynki, które wydawało się parzyć. Nie mogłem znieść jej obecności. Pragnąłem zniknąć, uciec stąd jak najdalej, zostać sam. Uporządkować myśli bez żadnych świadków.

— Zawahałeś się — szepnęła Granger, a ja zacisnąłem pięści. Nie chciałem słuchać wyrzutów i oskarżeń. Nie miałem zamiaru uzewnętrzniać swoich słabości. Nie przed nią. — Nie powinieneś tego robić.

— Nie zawahałem się — warknąłem, wciąż na nią nie patrząc.

— Zawahałeś — upierała się. — Dlaczego to zrobiłeś?

— Kurwa! Nie mam pojęcia, dlaczego to zrobiłem, Granger! — krzyknąłem i uderzyłem pięścią w ścianę. — Mogłabyś wreszcie się zamknąć i dać mi spokój?! Mam dość twojego wiecznego pierdolenia!

Szatynka podskoczyła delikatnie, słysząc mój podniesiony głos i skuliła się w sobie. Po chwili jednak podniosła się z posadzki i zrobiła kilka kroków w moją stronę. W końcu na nią spojrzałem. Wyglądała na odrobinę wystraszoną, mimo to wiedziałem, że nie odpuści. Odkąd ją poznałem, była namolna i uparta. Nigdy się nie poddawała. Nie mogłem jednak jej powiedzieć, że nie potrafiłem rzucić w nią zaklęcia.

— Malfoy...

— Dlaczego mnie sprowokowałaś, kretynko?! — sarknąłem ze złością. — Nie masz pojęcia, co mogło się stać!

— Wiedziałam, że to jedyne wyjście! Obawiałam się, że jeżeli ty tego nie zrobisz, zrobi to Dołohow! — krzyknęła, a jej wargi zadrżały.

Skrzywiłem się, a z moich ust wypłynęło głośne przekleństwo. Pokonałem dzielącą nas odległość dwoma krokami i chwyciłem Granger za ramiona, nie panując nad sobą. Usta szatynki wykrzywiły się nieznacznie, gdy moje palce wbiły się w jej skórę, ale spojrzała twardo w moje oczy, w których błąkało się szaleństwo. Nigdy nie pragnąłem zrobić jej krzywdy bardziej niż w tej chwili.

— Naprawdę jesteś skończoną idiotką, Granger — wysyczałem. — Uważasz, że potraktowałem cię łagodniej, niż zrobiłby to Dołohow? Nienawidzę cię tak samo, jak inni, a może nawet i bardziej! Pragnę twojej śmierci!

— W takim razie, na co czekasz?! — spojrzała na mnie buntowniczo. — Skończ to, co zacząłeś i odprowadź mnie do moich przyjaciół! Albo po prostu zrób to, czego nie udało się twojej ciotce i mnie zabij!

Wpatrywałem się w jej twarz z zaskoczeniem. Nie bała się mnie. Była wyprana z jakichkolwiek emocji. Była silna i taką właśnie maskę starała mi się pokazać. Puściłem jej ramiona, uśmiechając się kpiąco, po czym wycelowałem różdżką w jej lewą pierś — prosto w serce.

— Tak bardzo stęskniłaś się za bólem, Granger? — prychnąłem. — Brakuje ci przypalania i rozcinania skóry? A może to za uderzeniami pręta w kręgosłup najbardziej tęsknisz?

Próbowałem, naprawdę próbowałem ją zaatakować. Jednak pomimo całej nienawiści do jej osoby, nie potrafiłem. Mimo to nie miałem zamiaru sprawić, żeby czuła się przy mnie bezpieczna. Nie mogłem pozwolić sobie na słabość w jej obecności. Była moim więźniem. Musiałem sprawić, żeby cierpiała i czuła pokorę oraz strach.

— Nie jesteś złym człowiekiem, Draco — wyszeptała.

— ZAMKNIJ SIĘ! — wrzasnąłem z wściekłością.

Opuściłem różdżkę i spojrzałem na nią zrozpaczony. Jedynymi osobami, które miały szansę zobaczyć moje prawdziwe oblicze, był Theodor oraz Blaise. Poza nimi nikomu nie pokazywałem się bez swojej maski. W tym momencie jednak nie wytrzymałem. Granger, pomimo tego, że chwilę temu oberwała potężnym zaklęciem, mówi mi, że nie jestem złym człowiekiem? Jej naiwność oraz głupota czasami sprawiała, że nie wiedziałem, jak reagować.

— Nie pomagasz mi, Granger — szepnąłem. Mój głos drżał od emocji. Przestawałem mieć jakąkolwiek kontrolę nad swoim ciałem oraz emocjami, które zaczęły wylewać się na zewnątrz kaskadami. — Dlaczego, do cholery, nie potrafię cię tak po prostu zaatakować?!

— Znasz odpowiedź na swoje pytanie. Nie chcesz być potworem, na którego próbujesz się kreować — odpowiedziała łagodnie i uśmiechnęła się do mnie delikatnie. Moje serce zabiło szybciej.

Potwór...

Prychnąłem cicho i wykrzywiłem usta w grymasie. Ponownie wypowiedziała te słowa. Słowa, które od jakiegoś czasu tłukły się po mojej głowie, wprowadzając mętlik. Miałem wrażenie, że wiele od tego czasu się zmieniło.

— Mylisz się! — jęknąłem i złapałem się za głowę. — Ja JESTEM potworem! Nie zmienię już tego, nie rozumiesz?!

Nie odpowiedziała, tylko podeszła do mnie powoli i drżącą ręką dotknęła opuszkami palców mojego policzka. Po całym moim ciele przeszedł rozkoszny dreszcz. Miałem ochotę po prostu przyłożyć twarz do wnętrza jej dłoni i zamknąć oczy. Po chwili jednak otrząsnąłem się i odskoczyłem od niej jak oparzony, wpatrując się w jej oczy z przerażeniem. To wszystko zmierzało w złym kierunku.

— Walcz z tym, Draco — szepnęła. Jej spojrzenie było łagodne. — Jeżeli pomożesz nam stąd uciec, to zniszczymy Voldemorta i uwolnimy cię oraz Theodora. Będziecie wolni. Nikt was nie będzie oceniał...

Uśmiechnąłem się gorzko i pokręciłem z niedowierzaniem głową. Wydawało mi się, że Granger starała się mną manipulować, choć w głębi siebie wierzyłem w czystość jej intencji. Wydawała się pewna siebie, jednak tak naprawdę nawet ona nie była z kamienia i w środku zaczęła pękać. Była naiwna. Prawdopodobnie w końcu wojna zniszczy również ją oraz jej łagodne, czyste serce.

— Nie zrobię tego. Nie mogę was wypuścić — powiedziałem cicho. — Czarny Pan zabije mnie oraz jedyną ważną dla mnie osobę, jeżeli go zdradzę. Jeśli nie zdąży tego zrobić, wy to zrobicie.

— Harry by nie pozwolił, żebyś...

— Nie bądź naiwna. Potter mnie nienawidzi — przerwałem jej ostro. — Nie jestem głupi, Granger. Nawet jeżeli wojna się zakończy, to nigdy nie będziemy wolni. Chyba nie uważasz, że za te wszystkie morderstwa oraz tortury pozwolą nam spokojnie żyć? A może będziesz mnie odwiedzała z ciasteczkami w Azkabanie, gdzie będę musiał odpokutować swoją karę?

— Jeżeli nam pomożecie, kara będzie na pewno o wiele niższa! — pisnęła.

— Śmierciożercą zostaje się do końca życia, zrozum to wreszcie! — krzyknąłem i ponownie uderzyłem w ścianę. — Nigdy nie zdradzę Czarnego Pana.

Drżałem, czując, że robi mi się gorąco. Przez moją głowę przemknęło wspomnienie ze szczytu Wieży Astronomicznej, gdzie pomoc proponował mi sam Albus Dumbledore, lecz bez skutku. Blaise i Theodor również starali mi się pomóc, jednak wszystkie propozycje odrzuciłem. Skoro nie przyjąłem ich pomocy, dlaczego miałbym sięgnąć akurat po rękę Granger? Dlaczego to właśnie spośród tych wszystkich osób, to miałaby być ona? Była osobą, której nienawidziłem od dnia, kiedy się poznaliśmy. Nie mogłem tak po prostu jej zaufać...

Staliśmy w miejscu o wiele za długo, wpatrując się w siebie z oczekiwaniem. Widziałem w jej oczach tlącą się nadzieję, ale mimo to wciąż pozostawałem rozdarty. W ostatnim czasie zbyt wiele spraw spadło mi na głowę. W końcu westchnąłem ciężko i potarłem twarz dłonią, spoglądając na zegarek. Stanowczo zbyt wiele czasu minęło, odkąd tutaj przybyliśmy.

— Powinniśmy już wracać do lochów — mruknąłem chłodno, ignorując zawód na jej twarzy. Po chwili zagryzła wargę i zmarszczyła brwi, jakby coś do niej dotarło.

— Co z przesłuchaniem? Przecież... — zaoponowała.

— Nie zrobię tego, Granger — przerwałem jej ostro, nie patrząc na nią.

— Musisz to zrobić! — powiedziała twardo, czym mnie zaskoczyła. — Dobrze wiesz, że to nieuniknione. Jeżeli tego nie zrobisz, wszyscy się dowiedzą, a ty będziesz miał problemy. Chyba tego nie chcesz, prawda? Przecież jesteś oddanym śmierciożercą, ślepo zapatrzonym w swojego pana...

— Powinnaś się martwić o siebie — syknąłem ze złością. — W tej sytuacji to ty powinnaś się obawiać, a nie ja.

Mimo wszystko po raz kolejny miała rację. To było nieuniknione. Nie mogła stąd wyjść bez śladów przesłuchiwania. Oczekiwano ode mnie, że odpowiednio się tym zajmę, więc musiałem to zrobić. Nie rozumiałem tylko jej motywów. Wpierw chciała, żebym to ja ją przesłuchiwał, bo miała nadzieję na uniknięcie bólu, a teraz osobiście się upominała o to, bym ją skrzywdził.

— Granger... — mruknąłem, po czym zawahałem się i westchnąłem ciężko, obracając w dłoni różdżkę. Od dawna nie czułem się tak bezsilnie i żałośnie. Zazwyczaj tortury i przesłuchiwania przychodziły mi o wiele łatwiej.

— Zamknij się, Malfoy — warknęła. — Choć raz zrób to, co musisz bez zbędnego gadania i tłumaczenia. Przecież wiele razy to robiłeś, prawda?!

— Nawet nie zdajesz sobie sprawy, do czego jestem zdolny...

— W takim razie udowodnij to — odpowiedziała wyzywająco.

Minęła zaledwie sekunda, a złote zaklęcie pomknęło w jej stronę. Szatynka chwyciła się za klatkę piersiową, próbując złapać oddech. Jej prawy policzek pękł, a ze świeżej rany pociekła krew. Suche wargi dziewczyny niemal natychmiast zrobiły się sine.

— Mam nadzieję, że na dzisiaj tyle ci wystarczy — syknąłem złośliwie. — Wracamy do lochów. Pospiesz się!

Granger podniosła się ciężko z posadzki, ledwie panując nad trzęsącymi się nogami, ale zignorowałem ją. Byłem wściekły. Nie miałem odwagi ani ochoty nawet na nią spojrzeć. Wiedziałem, że zaklęcie było potężne i potrafiło poważnie osłabić organizm, ale sama była sobie winna. Miałem dosyć tego chorego dnia. Chciałem po prostu uciec stąd jak najdalej...

~~*~~

Przemierzaliśmy wspólnie w ciszy korytarze mojej rezydencji, nie zaszczycając się ani jednym spojrzeniem. Granger nie odezwała się nawet słowem, za co byłem jej wdzięczny. Wściekłość we mnie kipiała. Sam już nie wiedziałem, co jest jej powodem. Dzisiejszy dzień był dla mnie wyjątkowo trudny, pełen przeżyć. Miałem wrażenie, że wszystko potoczyło się nieodpowiednim torem. Pozwoliłem sobie na zbyt wiele emocji oraz słów. Moja maska odkleiła się od twarzy na jej oczach. Przesłuchania, które miałem objąć miały być kolejnym gwoździem dla moich już i tak zszarganych uczuć oraz myśli. Obawiałem się, że w końcu pęknę jak balonik i ostatnia cząstka mojego człowieczeństwa zniknie. Zostanie tylko ludzka powłoka przejęta przez potwora. Bestię bez uczuć.

Gdy dotarliśmy w końcu do lochów, otworzyłem drzwi celi i wepchnąłem dziewczynę bezceremonialnie do środka. Obróciła się w moją stronę z oburzeniem, na co prychnąłem kpiąco. Po chwili odwróciłem się od niej z niechęcią i zatrzasnąłem kraty z głośnym brzdękiem. Z całą pewnością wyczuwała we mnie zniecierpliwienie oraz wściekłość. Chciałem stąd po prostu odejść i choć na chwilę, jeżeli to możliwe, zapomnieć o jej istnieniu.

Pierwszym, co zrobiłem, gdy wkroczyłem do mojej komnaty, było rzucenie się furią na ścianę. W amoku okładałem ją pięściami, czekając, aż w końcu zawyje z bólu, zapłacze lub wyda jakikolwiek dźwięk protestu. Ona jednak stała niewzruszona, aż w końcu stanęła w swojej obronie, powodując, że moje kostki spuchły i zsiniały. Prawdopodobnie dzięki temu niedługo wszystkie skruszeją.

Kolejnym moim dorosłym i opanowanym krokiem było wyciągnięcie z barku butelki Ognistej Whisky Ogdena. Nawet nie fatygowałem się, aby machnąć różdżką po szklankę, tylko pociągnąłem zdrowy łyk prosto z butli. Rzuciłem się na fotel, raz po razie przykładając zachłannie szkło do ust, czując przy tym przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele.

Miałem wrażenie, że się pogrążam, a alkohol stał się dla mnie prawdziwym zbawieniem. Pomagał mi uciec od niej. Powoli przestawałem cokolwiek dostrzegać wokół siebie. Mój mózg w tej chwili nie pracował, za co byłem mu wdzięczny. Chciałem, żeby dał mi odpocząć, chociaż na kilka minut.

Nie mam pojęcia, kiedy dokładnie straciłem władzę nad sobą.

Już od dawna wszystko prześlizgiwało mi się przez palce. Traciłem kontrolę nad swoim życiem, jednak od jakiegoś czasu przestawałem być sobą. Kiedyś nienawidziłem tortur, brzydziłem się nimi, gardziłem. Torturowałem, bo musiałem. Chciałem przeżyć. Taki był mój cel.

Pojawienie się trójki byłych Gryfonów w moim domu spowodowało wiele zmian, ale to właśnie Granger sprawiła, że w moim życiu pojawił się prawdziwy chaos. Buntowałem się przeciwko wyznaczonym zadaniom, bo wciąż miałem nadzieję, że uda mi się uciec przed przeznaczeniem, jakie zgotował dla mnie los. Nie chciałem pozwolić, by wewnętrzny potwór przejął władzę nad moim ciałem oraz myślami, choć coraz częściej miałem wrażenie, że już za późno na zmiany. Mimo że czasem torturowałem i mordowałem bez mrugnięcia okiem, czując radość z żądzy krwi, która przesiąkała mnie całego, na sam koniec zawsze przychodził moment poczucia winy i obrzydzenia do samego siebie. Miałem wrażenie, że nie potrafię już decydować o swoich myślach i uczynkach.

Nigdy nie wątpiłem, że jestem złym człowiekiem, pozbawionym uczuć. Gdy na scenę wkraczała Granger, wszystko ulegało jednak diametralnej zmianie. Zacząłem zastanawiać się, czy wciąż mam szansę stać się kimś innym. Dzisiejszego dnia się... bałem. Cholernie bałem się zrobić jej coś, czego mógłbym żałować. Kiedyś nienawidziłem jej na tyle mocno, że zrobiłbym jej krzywdę bez zawahania się. Nie wiem, dlaczego to wszystko się zmieniło. Dlaczego nie potrafiłem znieść jej obwiniającego, pełnego bólu spojrzenia...

Westchnąłem ciężko i potrząsnąłem głową. Nie mam pojęcia, czy wciąż piłem tę samą butelkę, czy może trzecią. Świat się rozmył, a myśli zniknęły. Gdzieś w pobliżu słyszałem irytujące hałasy, pukanie, krzyki, ale nie reagowałem. W pewnym momencie zarejestrowałem przerażoną twarz Theodora, który potrząsnął moim ramieniem.

— Draco! — krzyknął Theo. — Otrząśnij się, stary! Co się dzieje?!

Podniosłem gwałtownie głowę do góry, złapałem Theodora za poły szaty i wbiłem w niego obłąkane spojrzenie, które najwidoczniej tak go przeraziło.

— Mam ją przesłuchiwać, Theo. Granger należy teraz do mnie, więc to ja będę musiał ją torturować — wychrypiałem zbolałym głosem i puściłem go, ponownie opadając na fotel.

Widziałem jak przez mgłę, że twarz mojego przyjaciela kamienieje, a on sam opada na fotel obok, łapiąc się za głowę, nic nie mówiąc. Nie trwało to jednak długo, bo po chwili wyciągnął butelkę z moich rąk, dopijając jednym łykiem pozostałości trunku, nawet się nie krzywiąc.

— Jak za starych dobrych czasów, co? — zadrwiłem i uśmiechnąłem się do niego wesoło, klepiąc go po plecach.

— Jak za starych dobrych czasów — odwzajemnił krzywo uśmiech, po czym odrzucił pustą butelkę w kąt.

Siedzieliśmy wspólnie w ciszy dłuższą chwilę, popijając smętnie z kolejnej butelki. W końcu poczułem, że zaczynam odpływać. Nim jednak opadłem na fotel i zasnąłem, Theodor wstał z miejsca i podtrzymał mnie, a następnie zaprowadził mnie do łóżka i pomógł się położyć.

— Theo! — zawołałem, zanim wyszedł. Mój przyjaciel obrócił się w moim kierunku z pytającą miną. — Blaise byłby z nas dumny, prawda?

Theodor uśmiechnął się delikatnie i pokręcił głową.

— Nie, Draco — westchnął ciężko. — Obawiam się, że wysłałby nas do Piekła.

~~*~~

Obudziłem się z samego rana, czując, że moje gardło płonie, a głowa pęka z bólu. Rozejrzałem się po pokoju, odkrywając kilka pustych butelek po whisky leżących na podłodze w kątach pomieszczenia, a następnie zwlokłem się ciężko z łóżka i przekląłem soczyście, gdy nie znalazłem w szafce eliksiru uśmierzającego ból. Nie miałem wyboru, jak wziąć szybki prysznic i wyjść z tego pomieszczenia, które całe było przesiąknięte zapachem alkoholu.

Do lochów zmierzałem wciąż niezgrabnym, odrobinę chwiejnym krokiem. Nie potrafiłem ukryć sporej dawki alkoholu, która tkwiła w moim organizmie. Nadal kręciło mi się w głowie i co kilka kroków zbaczałem na prawą stronę, zmuszony do podtrzymania się ściany. Moje spojrzenie również nie do końca wyostrzało, przez co moje odruchy były nieco ociężałe.

Gdy w końcu dotarłem do celi, otworzyłem kraty, przeklinając cicho pod nosem. Granger wpatrywała się we mnie dziwnie przestraszonym wzrokiem, co mnie odrobinę zaskoczyło. Wszedłem do środka niewielkiego pomieszczenia, a ona zacisnęła wargi i pokręciła delikatnie głową, cofając się o krok. Zmarszczyłem brwi i się skrzywiłem.

— Nie mam dzisiaj humoru na twoje wymysły, Granger, więc... — mruknąłem ze złością, robiąc kilka kroków w jej stronę, ale przerwało mi bolesne uderzenie w twarz czymś ciężkim.

Zatoczyłem się i uderzyłem plecami o ścianę, tracąc na chwilę oddech. Przede mną stanął Weasley i uśmiechnął się złośliwie, rozmasowując sobie pięść. Granger pisnęła, ale wszyscy ją zignorowali. Potter ruszył w moim kierunku, ale gdy znalazł się dość blisko, poczułem budzącą się we mnie adrenalinę i kopnąłem go z całej siły w brzuch, przez co zgiął się w pół, próbując nabrać powietrza.

— Zmywamy się stąd, dopóki ta gnida nie może wstać — syknął Weasley w stronę swoich przyjaciół. — Pospieszcie się!

— Potrzebujemy jego różdżki! Inaczej nie uda nam się stąd nawiać! — krzyknął Potter, wciąż trzymając się za brzuch. Po chwili przeniósł wzrok na Granger. — Zaczekaj na nas przed celą, Hermiono. My się nim zajmiemy!

Dziewczyna jednak stała w miejscu jak wryta, patrząc na mnie przestraszonym wzrokiem, zasłaniając usta ręką. Wahała się. Jej przyjaciele spojrzeli w końcu na nią ze zdenerwowaniem.

— Co ty wyprawiasz, Hermiono?! — zawołał rozeźlony rudzielec. — Pospiesz się!

— Ja nie... — jęknęła, ale nie pozwoliłem jej dokończyć zdania. Wstałem z posadzki i rzuciłem się na byłych Gryfonów, korzystając z ich chwilowej nieuwagi. Uderzyłem Weasleya w twarz, przez co opadł z jękiem na ziemię, ale Potter zdążył oddać cios prosto w moje żebra.

Upadłem na podłogę obok Weasleya i niemal natychmiast zaczęliśmy okładać się pięściami. Potter uraczył mnie atakiem w głowę, co mnie na chwilę zamroczyło. Odchyliłem się do tyłu i uderzyłem potylicą w posadzkę, czując przeszywający ból. Palący kwas podszedł do mojego gardła, a ja straciłem chwilowe panowanie nad sytuacją. Potter w tym czasie odciągnął swojego przyjaciela na bezpieczną odległość.

Ostatkami sił sięgnąłem ręką do kieszeni, żeby wyszarpnąć z niej różdżkę, ale z przerażeniem odkryłem, że jej tam nie ma. Rozejrzałem się w popłochu po posadzce, a moje serce zamarło. Moja różdżka leżała w połowie drogi pomiędzy mną a byłymi Gryfonami. Oni również ją zauważyli, a na ich twarzach pojawiło się podekscytowanie.

Wiedziałem, że nie mam najmniejszych szans, by jako pierwszy dotrzeć do mojej własności. Gdy Potter i Weasley zerwali się z miejsca, ja w tym samym czasie doskoczyłem do Granger. Dziewczyna pisnęła, gdy złapałem ją za ręce i wykręciłem za jej plecy, przykładając ostry nożyk do gardła, który również miałem w kieszeni.

Dwójka byłych Gryfonów stanęła w miejscu oniemiała, obserwując uważnie moją rękę. Uśmiechnąłem się drwiąco na widok ich zaskoczonych min. Dobrze wiedzieli, że nie mogą zrobić nawet najmniejszego błędu, jeżeli nie chcą, by ostrze noża przecięło gardło ich przyjaciółki.

— Radzę grzecznie oddać moją różdżkę, a szlamie się nic nie stanie! — warknąłem.

Potter zawahał się przez krótką chwilę, po czym zacisnął zęby i przeturlał różdżkę w moją stronę. Schyliłem się po nią ostrożnie, wciąż ich obserwując, po czym bez ostrzeżenia potraktowałem ich zaklęciem paraliżującym.

— Skurwiele — syknąłem i puściłem ciężko dyszącą Granger, podchodząc do sparaliżowanych chłopaków. Każdego z nich kopnąłem w twarz z nadzieją, że złamałem któremuś nos. — Poleżycie tak sobie przez jakiś czas.

— Malfoy, proszę... — załkała cicho szatynka za moimi plecami.

— A ty — odwróciłem się w stronę dziewczyny i zmrużyłem niebezpiecznie powieki. — Idziesz ze mną, Granger.

Pokonałem dzielącą nas odległość i złapałem ją za nadgarstek, wyszarpując z pomieszczenia. Machnąłem różdżką, gasząc wszystkie pochodnie i ruszyłem w stronę wyjścia, zostawiając za sobą ciemność. Wściekłość rozsadzała mnie od środka. Przemierzałem korytarze bez słowa, czując, jak ręka dziewczyny drży w moim uścisku.

— Malfoy... — szepnęła Granger, ale zignorowałem ją. — Malfoy, posłuchaj mnie!

Zatrzymałem się gwałtownie i pchnąłem ją plecami na ścianę, po czym oparłem się rękoma po obu stronach jej głowy, nachylając się w kierunku jej twarzy. Szatynka otworzyła szeroko oczy i zagryzła nerwowo wargę.

— Możesz mi, kurwa, wyjaśnić, co to miało znaczyć, Granger?! — sarknąłem. — Wydawało mi się, że już ci wspominałem, że z tego jebanego miejsca nie ma ucieczki! To był twój pomysł, prawda?!

— Nie! Nie wiedziałam, że chcą to zrobić! Naprawdę! — zaprzeczyła nerwowo.

— Naprawdę uważasz, że w to uwierzę? — zakpiłem. — Twoi cholerni kumple nie odważyliby się zrobić niczego bez twojej wiedzy!

— Przysięgam, że o niczym nie wiedziałam... — szeptała gorączkowo, a jej oczy się zaszkliły. — Krwawisz...

Dotknęła delikatnie mojej rozciętej wargi, przesuwając po niej opuszką palca, a mój żołądek natychmiastowo ścisnął się w supeł w odpowiedzi. Po chwili poczułem prześlizgujące się po moich plecach dreszcze, przez co zadrżałem. Mój wzrok opadł na jej gardło, gdzie pojawiło się niewielkie nacięcie, do którego najprawdopodobniej się przyczyniłem.

— To nic wielkiego. Praktycznie niczego nie czułam — mruknęła speszona. — Wiem, że byś nie zrobił tego, o czym mówiłeś...

Spojrzałem w jej oczy, które wydawały się takie łagodne, ciepłe i szczere. Nie mogąc się dłużej powstrzymywać, wpiłem się zachłannie w jej usta. W tej chwili chciałem zasmakować jej każdym skrawkiem siebie, ignorując, kim jest, kim ja jestem i w jakiej sytuacji się znajdujemy. Miałem wrażenie, że pustka, którą czułem gdzieś głęboko w sercu, zapełniła się. Jakby w końcu coś, czego brakowało mi od dawna, w końcu znalazło się na swoim miejscu.

Każdy pocałunek stawał się coraz bardziej zaborczy i chciwy. Łapczywie nabierałem powietrza, aby po raz kolejny namiętnie, ale jednocześnie brutalnie i egoistycznie złączyć nasze wargi. W pewnym momencie poczułem, że Granger oplata mój kark swoimi ramionami, przyciskając się do mojego ciała, co zadziałało na mnie jeszcze intensywniej. Mogłem mieć ją całą tu i teraz. W tej chwili.

Przeniosłem dłonie na jej biodra, na co zadrżała, a ja momentalnie opamiętałem się i odsunąłem od niej, ciężko dysząc. Ona również ciężko oddychała, patrząc w moje oczy. Była przerażona i rozdarta, jakby miała do siebie żal. Wpatrywaliśmy się w siebie krótką chwilę w ciszy, ale nie wiedziałem, jak powinienem zareagować.

W końcu odetchnąłem cicho, po czym ponownie chwyciłem za jej nadgarstek i pociągnąłem za sobą do gabinetu Theodora. Wprowadziłem ją do pomieszczenia i ignorując zaskoczone spojrzenie mojego przyjaciela, po prostu wyszedłem z pokoju, zostawiając ich samych.

Nie potrafiłem na nią spojrzeć. Sytuacja między nami była coraz bardziej zagmatwana i miałem tego dosyć. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić i jedyne co mi przyszło do głowy, to pójście prosto przed siebie. Chodziłem tak bez sensu przez prawie godzinę, aż stanąłem przed pokojem, z którego dochodziły dziwne hałasy. Zastukałem w drzwi, a po chwili pojawiła się w nich znajoma, szeroko uśmiechnięta twarz.

— Draco, przyjacielu! Długo się nie widzieliśmy! — Daniel wyglądał na zaskoczonego, ale uniósł z rozbawieniem brew. — Co cię do mnie sprowadza?

— Kobieta — wydyszałem. — Potrzebuję jedną z twoich kobiet.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro