Rozdział 30

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Wparowałem do pokoju Granger, niemal rzucając się na krzesło. Złapałem twarz w drżące dłonie, starając się uspokoić, a przede wszystkim zrozumieć, co się ze mną dzieje. Byłem niespokojny i roztrzęsiony. Miałem wrażenie, że coś próbuje mnie rozerwać na dwie części. Serce, i tak skamieniałe, biło mi jak oszalałe, a przez całe moje ciało przechodziły przeróżnego rodzaju dreszcze oraz emocje. W głowie co rusz przewijała się scena sprzed domu Weasleyów. Nie miałem pojęcia, dlaczego ta sytuacja tak we mnie uderzyła.

— Coś się stało? — wyszeptała Granger ze strachem w głosie.

— Przekazałem twój list Weasleyom, tak jak chciałaś — sarknąłem.

— Czy wszyscy są cali?! Nic im nie jest?! — zawołała ożywiona.

— Nie mam pojęcia, Granger. Nie znam całej ich rodziny, bo mnożą się jak gnomy — warknąłem. — Widziałem jednak Artura Weasleya z żoną oraz wysokiego chłopaka z włosami związanymi w koński ogon i kolczykiem w uchu. Był chyba w towarzystwie tej ładnej blondynki z Beauxbatons, która brała udział w Turnieju Trójmagicznym.

— Bill i Fleur! Tak się cieszę, że nic im nie jest! — dziewczyna kiwnęła energicznie głową i uśmiechnęła się szeroko. — Jak się czują?!

— Czy ty naprawdę uważasz, że podszedłem do nich, jak gdyby nigdy nic i plotkowaliśmy wspólnie przy kremowym piwie? — prychnąłem z niedowierzaniem.

Szatynka zmieszała się i pokręciła przecząco głową zawstydzona, wbijając wzrok w swoje ręce. Widziałem, że jej oczy odrobinę zwilgotniały, więc westchnąłem ciężko i przetarłem powieki nerwowym ruchem.

— Wygląda na to, że trzymają się całkiem nieźle — odchrząknąłem. — Matka Weasleyów rozryczała się, gdy przeczytała twój list. Połowa wioski chyba usłyszała, że na ciebie czekają i że z nimi będziesz bezpieczna...

Granger spojrzała na mnie z wdzięcznością. W brązowych oczach błysnęły łzy wzruszenia. Po chwili pociągnęła nosem, a jej ramiona zadrżały od cichego szlochu.

— Może kiedyś będę mogła osobiście przed nimi stanąć, spojrzeć w twarz pani Weasley i przeprosić za wszystko, na co naraziłam jej rodzinę. Jest najwspanialszą osobą, jaką miałam przyjemność poznać. Myślę, że nawet ciebie by oczarowała — wyszlochała. — Dziękuję, że to dla mnie zrobiłeś i doręczyłeś ten list, chociaż było to niebezpieczne. Czasami naprawdę ciężko rozgryźć, co tobą kieruje, Malfoy.

Spojrzałem na nią zaskoczony, po czym ze wszystkich sił zmusiłem się do delikatnego uśmiechu.

— Ja sam nie potrafię siebie rozgryźć — mruknąłem. — Już dawno przestałem próbować.

Nie mam pojęcia, dlaczego i w jaki sposób to robisz, Granger, ale przez ciebie przegrywam każdą walkę ze swoim sumieniem. Każdy dzień w twoim towarzystwie mnie zmieniał. Każdy dzień wymagał więcej. Nigdy nie byłem dobrym i uczciwym człowiekiem. Nigdy nie zasługiwałem na to, by obdarzyć mnie pozytywnym uczuciem, jednak ty zdajesz się widzieć więcej niż inni ludzie. Zawsze czytasz z głębi tego, co nazywasz duszą...

~~*~~

Czas w tym miejscu płynął w niesamowitym tempie. Dzień po dniu, godzina po godzinie, minuta po minucie i sekunda po sekundzie mijały tak szybko, że nim się obejrzałem, minął kolejny tydzień. Nie miałem pojęcia, czy w tym momencie czas gra na naszą korzyść, ale starałem się czerpać z niego całymi garściami. Miałem wrażenie, że pomimo tego, iż wciąż ukrywaliśmy się przed całym światem w niewielkim mieszkaniu na obrzeżach Londynu, zacząłem spostrzegać wszystko z zupełnie innej perspektywy.

Poza murami mugolskiego bloku czekała na nas Śmierć, próbując wyciągnąć po nas kościste ręce, a mimo to nadal, nie poddając się, siedzieliśmy w tym razem. Po raz pierwszy w życiu starałem się ze wszystkich swoich sił pokonać każdą przeszkodę, która stanęła na mojej drodze, ponieważ wiedziałem, że warto.

Granger, mimo wielu niedogodności oraz wcześniejszej niechęci, wciąż dzielnie trwała u mojego boku, znosząc wiele nieprzyjemności, złośliwości oraz gorszych dni. Nie wiem, czy po prostu zachowywała się w ten sposób, bo miała świadomość, że jest przez jakiś czas na mnie zdana, czy po prostu była dobrym człowiekiem. To nie miało dla mnie znaczenia. Nieświadomie zacząłem akceptować w niej wszystko, a nawet, na Slytherina, polubiłem to.

Lubiłem myśl, że dzielimy tylko we dwoje nasze małe mieszkanie. Lubiłem jej zmartwiony głos, gdy wracałem z długiego patrolu. Lubiłem jej obecność. Uspokajała mnie, dodawała sił oraz chęci do życia. Czasami nie potrafiłem pohamować uśmiechu na jej widok. Wciąż nie potrafiłem sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego akurat ona zwróciła moją uwagę, ale w pewnym momencie stała się dla mnie kimś wyjątkowym. Była łagodna, wrażliwa i delikatna, ale poza tym potrafiła być silna i charakterna. Potrafiła w jednej chwili odgonić burzowe chmury, po których od razu wychodziło słońce. Nawet ja nie zdawałem sobie sprawy, co wniosła w moje życie. Byłem zdeterminowany i gotowy walczyć, by ją ochronić. Nie miałem pojęcia, że potrafię tyle czuć.

Z początku starałem się zrobić wszystko, by nie dopuścić do siebie żadnych zbędnych uczuć. Chciałem ją znienawidzić, zostawić. Nie potrafiłem jednak tego zrobić, a teraz już było za późno. Zdobyła, na swój sposób, więcej niż mogła oczekiwać i więcej, niż ja kiedykolwiek zamierzałem dać. Przygotowywanie posiłków, zmiana opatrunków, leczenie ran i obserwowanie, jak z każdym dniem jej samopoczucie się polepsza, stały się przyjemną codziennością.

Nie wiedziałem jednak, jak nasze życie zdąży się jeszcze zmienić...

*

Przez kolejne dni podczas patrolu nie działo się nic szczególnego. Mogłoby się wydawać, że nasze życie nagle zrobiło się spokojne, niemal sielankowe. Sytuacja niespodziewanie uległa wyciszeniu, jednak wciąż miałem oczy szeroko otwarte, a moja głowa pracowała na najwyższych obrotach. Obawiałem się, że to była tylko cisza przed burzą, co było bardzo niepokojące. W każdej chwili spodziewałem się ataku, ponieważ właśnie w taki sposób często działali śmierciożercy. Starali się uśpić czujność i spowodować fałszywe poczucie bezpieczeństwa, po czym bez ostrzeżenia zachodzili wroga od tyłu.

Pewnego wieczora wracałem zmęczony z patrolu, marząc, by w spokoju położyć się na łóżku i odpocząć. Na dworze robiło się coraz zimniej, a noc nadchodziła szybciej, więc mimo kilku warstw ubrań, zaczynałem marznąć. Starałem się ogrzać dłonie w kieszeniach bluzy, a twarz schować w podartym szalu, ale bezskutecznie. Nienawidziłem zimna.

Uliczne latarnie niewielkim światłem oświetlały drogę przede mną. Część z nich nie działała, a część była zniszczona, jednak wciąż byłem w stanie obserwować okolicę. W pewnym momencie tuż pod naszym budynkiem zauważyłem jakąś samotną postać. Wpatrywała się w jedno z okien, najprawdopodobniej w to, które należało do pokoju Granger. Przez moje ciało przeszły niebezpieczne dreszcze, a serce wzmocniło rytm. Zaklęcia ochronne powinny zlikwidować możliwość odnalezienia tego miejsca przed kimkolwiek. Nawet najlepsi Tropiciele nie powinni z taką łatwością oraz dokładnością nas wytropić.

Przyspieszyłem kroku i podszedłem bliżej, ściskając różdżkę w kieszeni, a postać odwróciła się powoli w moją stronę. Od razu rozpoznałem, że to nie był żaden ze śmierciożerców, a jedynie mugol mieszkający dwie przecznice stąd. Widywałem go zazwyczaj chowającego się za zasłoną, gdy przechodziłem obok jego domu, ale ignorowałem go.

Mężczyzna nagle ruszył w moją stronę. Im bliżej był, miałem wrażenie, że przyspiesza. W pewnym momencie zaczął biec. Zdążyłem tylko zauważyć jego pusty wzrok, gdy rzucił się na mnie, wyciągając przed siebie ramiona. Zrobiłem krok do tyłu zaskoczony, chcąc się bronić, ale gdy udało mi się wyszarpnąć z kieszeni różdżkę, wytrącił ją z mojej dłoni.

Upadłem na ziemię, a mugol nachylił się w moją stronę. Nie mrugał, a jego oczy były zamglone i nieobecne, co oznaczało, że znajduje się pod wpływem zaklęcia. Poza tym jego siła przewyższała siłę normalnego człowieka. Zanim złapał za moje gardło, odepchnąłem go od siebie kopnięciem, przez co zatoczył się kilka kroków do tyłu.

Doskoczyłem do różdżki, ale w tej samej chwili mężczyzna ponownie ruszył na mnie. Odsunąłem się, ale mimo to nie udało mi się uniknąć ciosu jego pięści. Z cichym syknięciem również zatoczyłem się do tyłu, rażony siłą uderzenia. Szybko jednak się wyprostowałem, aby zapobiec kolejnym atakom.

Z końca różdżki pomknęło zaklęcie o szkarłatnej barwie, uderzając prosto w pierś mojego przeciwnika. Mężczyzna zawył z bólu i upadł na ziemię, zwijając się w kłębek. Nie przerywając klątwy, podszedłem do niego powolnym krokiem, krzywiąc wargi w grymasie pogardy.

— Kim jesteś i kto cię przysłał?! — syknąłem, zaciskając mocniej palce na różdżce.

Mugol spojrzał na mnie, a ja zagryzłem boleśnie wnętrze policzka. Wyraz jego twarzy zaczął się diametralnie zmieniać. Zamglone, nieobecne tęczówki zniknęły i nabrały zielonego koloru, a wargi zadrżały. Po chwili przede mną klęczał zdezorientowany, starszy mężczyzna, rozglądając się ze strachem wokoło.

— O co tutaj chodzi?! — pisnął. — Gdzie ja jestem?!

— Nie nabiorę się na taką prymitywną sztuczkę! Gadaj, kim jesteś i kto cię tutaj przysłał! — warknąłem i złapałem za przód jego kurtki, patrząc na niego groźnie. — Już nas wyśledzili, tak?!

— Proszę mnie puścić, to jakaś pomyłka! — zaskomlał mugol. — Nazywam się John Clayne! Musiał mnie z kimś pan pomylić! Proszę mi uwierzyć!

Przyglądałem mu się przez kilka sekund, po czym puściłem niechętnie i westchnąłem. Nie pamiętał niczego, co wydarzyło się w ciągu ostatnich minut.

— Przepraszam, chyba zaszła pomyłka. Pomyliłem z kimś pana — wymamrotałem. — Musiał pan stracić przytomność, ponieważ przed chwilą znalazłem pana leżącego w tym miejscu.

— Wielkie nieba! Naprawdę?! — mężczyzna pokręcił głową. — Jestem cały obolały, jakbym stoczył jakąś bójkę, a niczego nie pamiętam, odkąd opuściłem mieszkanie! Może widziałeś, co mogło się stać?

— Niestety nie. Niczego nie widziałem — burknąłem. — Jeżeli pan coś sobie przypomni niepokojącego, proszę mnie poinformować. Może wtedy będę mógł panu pomóc.

— Dobrze, drogi chłopcze. Obawiam się jednak, że moja żona miała rację. Po prostu dopada mnie starość — mugol poklepał mnie po ramieniu troskliwym ruchem. — Pójdę już, pewnie się o mnie martwi.

Odprowadziłem go wzrokiem, obserwując, jak pospiesznym krokiem znika za zakrętem jednej z ulic, a moje ciało spięło się z niepokojem. To nie mógł być przypadek. Prawdopodobnie śmierciożercy próbują nowych sztuczek i chcą nas dopaść poprzez mugoli mieszkających w pobliżu, co wydaje się naprawdę sprytne.

Zanim wszedłem do środka naszego budynku, rozejrzałem się wokoło, upewniając, że nikt mnie nie śledził. Gdy przekroczyłem próg mieszkania, niemal wbiegłem do pokoju Granger. Była Gryfonka siedziała na łóżku i czytała książkę, ale na mój widok podskoczyła i złapała się za klatkę piersiową ze strachem.

— Na Godryka! — pisnęła. — Przestraszyłeś mnie, Malfoy!

— Słyszałaś coś, Granger? — zapytałem ostro. — Coś niepokojącego?

— Niepokojącego? Nie wydaje mi się — szatynka zmarszczyła brwi. — Co masz przez to na myśli? Coś się stało?

— Nic takiego — warknąłem i przeczesałem włosy nerwowym ruchem ręki.

— Nie rób ze mnie skończonej idiotki, dobrze?! Nie jestem ślepa — prychnęła. — Widzę, że jesteś zdenerwowany i chciałabym, żebyś w końcu przestał wszystko przede mną ukrywać!

— To nie twoja, pieprzona, sprawa — wbiłem w nią wściekłe spojrzenie, ale ona nawet nie drgnęła. — Mam wszystko pod kontrolą!

— Mylisz się, Malfoy! Ta sprawa dotyczy tak samo mnie, jak i ciebie! Siedzimy w tym razem, już zapomniałeś?! — krzyknęła, a jej głos zadrżał. — Przestań się na wszystko zamykać! Przestań zamykać się na mnie! Chcę ci tylko pomóc, ponieważ nie musisz robić wszystkiego sam!

— Nigdy nie oczekiwałem twojej pomocy, Granger. Nie oczekiwałem niczyjej pomocy — warknąłem, zaciskając palce w pięści. — Jeżeli to ma zaspokoić jednak twoją cholerną ciekawość, to wiedz, że nie jesteśmy tutaj bezpieczni. Co jakiś czas ktoś podejrzany kręci się w pobliżu. To tylko kwestia czasu, aż pozabijają nas we śnie.

Granger opuściła głowę w dół, zaciskając wargi w wąską linię i zmięła w palcach koc. Przez kilka sekund zaległa nieprzyjemna cisza.

— Może to głupie, ale ja czuję się tutaj bezpieczna — wyszeptała nagle, nie odrywając wzroku od koca. — Jestem pewna, że nie pozwolisz, by nas znaleźli.

Jej słowa sprawiły, że mój żołądek wywinął nieprzyjemnego koziołka, po czym zacisnął się w ciasny supeł. Zagryzłem wnętrze policzka i spojrzałem na jej zarumienioną twarz, odnosząc wrażenie, że nagle w pomieszczeniu zrobiło się gorąco.

— Popełniasz błąd, Granger. Nie powinnaś mi ufać — sarknąłem. — Ja już sam sobie nie ufam.

~~*~~

Siedziałem na ławce schowanej w cieniu budynku. Obserwowałem ze znudzeniem dym wydobywający się z mugolskiego papierosa, którego właśnie paliłem. Uwielbiałem uczucie spokoju oraz odprężenia, gdy dym leniwie rozchodził się po moich płucach. Okazało się to lepszym rozwiązaniem, niż alkohol, ponieważ moja świadomość wciąż działała w pełni. Ostatnimi czasy łapałem się na niespodziewanych napadach agresji oraz wściekłości, które dotąd udało mi się opanowywać. Nie wiedziałem jednak, jak długo dam radę to robić. W każdej chwili spodziewałem się czegoś, co spowoduje, że nie będę umieć się powstrzymać.

Po kilkunastu minutach wstałem i otrzepałem ubrania z resztek tytoniu. Włożyłem zmarznięte ręce do kieszeni bluzy i skierowałem kroki w stronę mieszkania. Zbyt wiele czasu spędziłem samotnie w tym miejscu. Gdy chciałem skręcić w uliczkę nieopodal naszego budynku, usłyszałem charakterystyczny trzask towarzyszący teleportacji. Automatycznie cofnąłem się w cień, rozglądając uważnie wokoło.

Nie minęła minuta, a moim oczom ukazało się kilka postaci, którym musiałem się chwilę przyjrzeć, by ich zidentyfikować. Z początku nie miałem pojęcia, kim są, jednak byłem pewien, że nie byli to śmierciożercy. Żaden z nich nie miał na sobie czarnej peleryny ani srebrzystej maski, co odrobinę mnie uspokoiło.

— Skąd pomysł, że Hermiona może przebywać w takim miejscu? — do moich uszu dobiegł kobiecy głos. Po dokładniejszym przyjrzeniu się jej sylwetce rozpoznałem ją. Moja ręka od razu ścisnęła różdżkę, gotowa, by się bronić. — Mamy na to konkretne poszlaki, czy to tylko kolejne przypuszczenia?

— W liście napisała, że przebywa w bezpiecznym miejscu, gdzie mieszka niewielu ludzi. Ta dzielnica jest praktycznie niezamieszkała. Wielu mugoli wybito, więc została niewielka garstka, która nie miała, gdzie się podziać — odpowiedział jej mężczyzna. — Musimy sprawdzić każdą możliwość, Tonks.

— Dlaczego miałaby się ukrywać? Dlaczego po prostu nie wróciła do Kwatery Głównej? — kobieta wykrzywiła wargi w grymasie. — Uważasz, że ktoś może ją przetrzymywać i chce nas celowo zwabić w pułapkę, Remusie?

— Ciszej! Ktoś może nas usłyszeć! — ostrzegł drugi mężczyzna. — Jeżeli ktoś faktycznie ją przetrzymuje, musimy być ostrożni. Nawet w tej chwili mogą nas obserwować.

Cofnąłem się głębiej w wąską uliczkę, przylegając plecami do ściany. Wszystko elementy układanki zaczęły łączyć się w jedną spójną całość. Zakon Feniksa dzięki pomocy listu, który dostarczyłem na prośbę Granger, zaczął poszukiwania.

Obserwowałem ich w ciszy przez kilka dobrych sekund. Starałem się nawet nie oddychać. Bałem się, że najmniejszy szmer zwróci ich uwagę. Jeżeli mnie zauważą, nie mam z nimi szans na równą walkę. Mieli stanowczą przewagę różdżek.

— Hermiona napisała, że jest pod dobrą opieką. Nie napisałaby takiego listu, gdyby ktoś ją więził — powiedziała niepewnie kobieta. — Może faktycznie jest bezpieczna...

— Albo ktoś zmusił ją, by tak napisała, ponieważ w ten sposób chciał uśpić naszą czujność...

— W takim razie powinniśmy się rozejrzeć i popytać — odpowiedziała szybko Tonks. — Jeżeli naprawdę tutaj jest, znajdziemy ją i zabierzemy do domu.

— Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by jej pomóc — skinął głową Lupin. — Poszukajmy poszlak.

Członkowie Zakonu Feniksa zaczęli rozchodzić się w różne strony, co mnie zaniepokoiło. Odwróciłem się pospiesznie i pobiegłem najbliższym skrótem prowadzącym do naszego obecnego azylu. Na drżących nogach wbiegłem na górę, próbując uregulować oddech. Wszedłem do pokoju byłej Gryfonki, ale gdy tylko przekroczyłem próg pomieszczenia, stanąłem w pół kroku, a moje serce zabiło mocniej. Jej łóżko było puste.

Omiotłem szybkim spojrzeniem każdy kąt pokoju, czując, że panika zaczyna wkradać się do mojej głowy. Otoczenie nie przypominało pola walki, a wszystkie jej rzeczy leżały na swoim miejscu.

— Granger?! — krzyknąłem, a mój głos odbił się echem od ścian.

Serce uderzało boleśnie w mojej klatce piersiowej, a ja miałem wrażenie, że zaraz eksploduję. Zacząłem wątpić, że pojawienie się Zakonu Feniksa było tylko przypadkiem. Może Granger planowała to wszystko od jakiegoś czasu? Może chciała się ode mnie uwolnić i uciec do swoich? W końcu miała ograniczone możliwości przez to, że nie miała różdżki...

— Tutaj jestem! — coś ciężkiego opadło na dno mojego żołądka, gdy usłyszałem głos szatynki. Z początku nie zdałem sobie z tego sprawy, ale moje ciało zalała fala ulgi.

Na drżących nogach wkroczyłem do kuchni i oparłem się o framugę drzwi, ciężko dysząc. Dziewczyna stała jak gdyby nigdy nic przy kuchence gazowej, mieszając drewnianą łyżką w garnku. Po chwili odwróciła się w moją stronę i uśmiechnęła zadziornie.

— Za chwilę obiad będzie gotowy — oznajmiła wesoło.

— Co ty wyprawiasz, Granger?! — warknąłem ze złością.

— Gotuję. Poczułam się lepiej, więc pomyślałam, że przygotuję coś do jedzenia. Pewnie zgłodniałeś — szatynka zrobiła zmartwioną minę i zrobiła krok w moją stronę. — Jesteś strasznie blady. Dobrze się czujesz, Malfoy?

— Nie powinnaś wstawać z łóżka, gdy nie ma mnie w pobliżu, kretynko! — krzyknąłem, ignorując jej bliskość. — Przerabialiśmy już to kilka razy i w każdej chwili twoje niezagojone rany mogą się ponownie otworzyć! Dlaczego musisz zawsze, kurwa, stawiać na swoim?!

— Spokojnie, czuję się już o wiele lepiej — szepnęła i wycofała rękę. — Wiem, że to było ryzykowne, ale mogę już samodzielnie chodzić. Naprawdę czuję się lepiej, więc mógłbyś przestać zwracać się do mnie jak do nieposłusznego dziecka.

— Oczywiście, że czujesz się lepiej — zakpiłem i uderzyłem pięścią w ścianę. — Pewnie z tego powodu zaprosiłaś na obiad swoich przyjaciół, tak?!

— Przyjaciół? — szatynka zmarszczyła brwi. — Tak się składa, że nie mam pojęcia, o czym ty mówisz, Malfoy. Możesz w końcu się uspokoić i powiedzieć, o co ci właściwie chodzi? Zachowujesz się ostatnimi czasy bardzo dziwnie...

Sarknąłem ze złością i złapałem bez ostrzeżenia za nadgarstek szatynki, przyciągając ją do siebie, po czym przycisnąłem plecami do ściany. Czekoladowe oczy rozszerzyły się ze strachu, ale nawet nie drgnęła, gdy nachyliłem się w jej stronę.

— Myślisz, że jestem taki naiwny, Granger?! — warknąłem. — Widziałem przed chwilą twoich kumpli z Zakonu Feniksa! Dzieli nas tylko jedna przecznica!

— Zakon tutaj jest? — wymamrotała zaskoczona. — Skąd się tutaj wzięli? Przecież ja nie...

— Nie udawaj głupiej — ścisnąłem mocniej jej nadgarstek, na co się skrzywiła, a jej oczy się zaszkliły.— Wyraźnie słyszałem, jak wypowiedzieli twoje imię oraz wspomnieli o liście, który przecież sam im dostarczyłem! Co im napisałaś?! Może, że cię więżę w jakiejś norze i katuję?! A może, że mają cię uratować, a przy okazji złapią zbiegłego śmierciożercę?! Jeżeli chciałaś wrócić do przyjaciół, w każdej chwili mogłaś to zrobić! Nie trzymam cię tutaj siłą!

— Nic takiego nie napisałam! — załkała. — Nie wiem, skąd wiedzieli, gdzie przebywamy!

— Masz teraz świetną okazję, by się stąd wyrwać, Granger — powiedziałem zimno, patrząc w jej oczy. — W końcu to twoi przyjaciele i z nimi będziesz bezpieczna! Idź do nich, skoro tak bardzo tego chcesz!

Odsunąłem się od niej i wskazałem ręką na drzwi, ale była Gryfonka cofnęła się o krok i potrząsnęła głową. Sarknąłem zniecierpliwiony i pociągnąłem ją w stronę wyjścia, jednak ona chwyciła się najbliższej szafki i wyszarpnęła się z mojego uścisku.

— Dlaczego nie pozwalasz sobie niczego wytłumaczyć?! — pisnęła. — Proszę cię, posłuchaj mnie, Draco. Mylisz się, to nie tak...

Nie tak?! — prychnąłem i spojrzałem na nią niedowierzaniem. — To wszystko przez ten cholerny list! Gdybyś go nie napisała, nikt by cię nie szukał!

Granger nie odpowiedziała. Zacisnęła wargi w wąską linię, przełykając słone łzy. Czekoladowe oczy błyszczały z bólem, a po policzkach spływały kolejne kropelki. Coś w żołądku ścisnęło mnie nieprzyjemnie, jednak nawet nie drgnąłem. Wpatrywałem się w nią z wściekłością.

— Jeżeli nie zamierzasz wyjść, w takim razie ja to zrobię — warknąłem. — Nie mam zamiaru dać się złapać Zakonowi i zostać zamkniętym w niewoli.

— Co ty wyprawiasz, kretynie?! — spanikowała dziewczyna.

— Mam nadzieję, że po tym wszystkim uda ci się przeżyć tę wojnę — mruknąłem. — Żegnaj, Granger...

— Błagam, zostań! — krzyknęła i ruszyła w moją stronę, próbując złapać mnie za rękę, ale nagle skrzywiła się i upadła na kolana. Złapała się za brzuch, ciężko dysząc. — Malfoy!

Stanąłem w bezruchu, walcząc z samym sobą, ale nie potrafiłem odwrócić się w jej stronę. Odczekałem parę sekund i po krótkim wahaniu się wyszedłem z mieszkania. Gdy tylko przekroczyłem próg budynku, miałem wrażenie, że coś boleśnie tnie całe moje ciało, a niewidzialna siła próbuje mnie zawrócić, jednak nie pozwoliłem jej na to.

Szedłem szybkim krokiem pomiędzy uliczkami, próbując jakoś odreagować. Na całe szczęście nie było nikogo w pobliżu, bo prawdopodobnie bez zawahania się bym po raz kolejny zabił niewinną osobę, wyładowując na niej swoje niestabilne emocje.

Byłem wściekły. Nienawidziłem wszystkiego wokoło. Nienawidziłem siebie. Nienawidziłem jej. Chciałem ją za wszelką cenę zniszczyć. Czułem się zdradzony, oszukany.

W końcu przystanąłem, a moje pięści bez opamiętania zaczęły uderzać w pobliski budynek. Nie zwracałem uwagi na cieknącą po moich dłoniach krew. Na chory sposób przynosiła mi słodkie ukojenie. Krzyknąłem głośno, starając się wyrzucić z siebie wszystkie negatywne emocje, chociaż wiedziałem, że to nie pomoże.

Po kilku minutach zalała mnie fala zimnego potu. Byłem wyczerpany. Oparłem się plecami o ścianę, ześlizgując się po niej w dół. Spod mojej powieki wypłynęła jedna, samotna łza, którą szybkim ruchem ręki starłem.

Nie wiem, jak bardzo podłym człowiekiem byłem, ale w ciągu jednej chwili lunęła na mnie fala lodowatego deszczu. Nie potrafiłem jednak wstać z miejsca i się schować. Chłodna woda próbowała skutecznie zmyć ze mnie wszystkie emocje i oczyścić myśli. Spojrzałem na zachmurzone niebo, zaciskając wargi. Czułem się jak skończony idiota.

Ból zaczął powoli rozchodzić się po całym moim ciele, na zewnątrz robiło się coraz ciemniej i zimniej, a moje ubranie było całe mokre. Całą siłą woli dźwignąłem się z miejsca i lekko utykając, ruszyłem przed siebie. Minęło trochę czasu, odkąd opuściłem mieszkanie, ale zdecydowałem się tam wrócić bez większych nadziei, że Granger wciąż tam jest.

W środku panowała wszechobecna ciemność oraz cisza. Westchnąłem ciężko i wszedłem do kuchni. Na kuchence wciąż stał gar pełen jedzenia, które wcześniej przygotowała. Zerknąłem do środka, wpatrując się ze ściśniętym gardłem w zimną zupę.

— Wróciłeś — usłyszałem cichy szept za plecami. Odwróciłem się gwałtownie, a po moim karku przeszedł dreszcz. Granger siedziała skulona w kącie kuchni. Jej twarz wciąż kleiła się od łez, a oczy miała całe opuchnięte. — Zmarzłeś. Powinieneś się wysuszyć albo przebrać.

— Granger, dlaczego ty...

— Musisz być głodny — przerwała mi i podeszła do mnie chwiejnym krokiem, nakładając do miski porcję zupy. — Przepraszam, jestem głupia. Podgrzeję i za chwilę będzie gotowe...

— Zjem zimne — wziąłem z jej rąk miskę i usiadłem przy stole, nie patrząc na nią. Szatynka usiadła naprzeciwko mnie, wpatrując się w swoje dłonie.

W tej chwili nie przeszkadzało mi, że potrawa jest zimna. Była czymś, co smakowało mi najbardziej od kilku miesięcy, jak nie w całym życiu. Mimo mokrych ubrań, z których ściekała wciąż woda, poczułem, jak ciepło rozchodzi się po moim żołądku.

— Smakuje ci? — zapytała cicho dziewczyna po kilku minutach ciszy.

Skinąłem głową potwierdzająco, a ona uśmiechnęła się blado, starając się nie patrzeć mi w oczy. Pociągnęła cicho nosem i otarła twarz rękawem sweterka. Zerknąłem na nią niepewnie, po czym wypuściłem cicho powietrze z ust i zagryzłem boleśnie wnętrze policzka.

— Granger, dlaczego... — mruknąłem, ale ona potrząsnęła szybko głową, ponownie mi przerywając.

— Podaj mi dłoń — szepnęła, wpatrując się uparcie w moją rękę.

Westchnąłem zniecierpliwiony, ale podałem jej wolną rękę, wykrzywiając wargi w grymasie bólu, gdy tylko dotknęła opuszkami palców porozcinanych kostek. Po chwili bez słowa zaczęła wycierać krew z mojej dłoni. Robiła to powoli i delikatnie, jakby obawiała się, że może zrobić mi krzywdę. Nawet na sekundę nie uniosła głowy, całkowicie skupiając się na swoim zadaniu.

Wpatrywałem się w nią jak urzeczony. Nie drgnąłem nawet na milimetr, gdy podwinęła rękaw mojej bluzy, dotykając ostrożnie Mrocznego Znaku. Przesunęła po nim palcami, zagryzając dolną wargę. Jej dotyk spowodował dziwne wibracje na całym przedramieniu. Granger wyglądała na świadomą emocji, jakie we mnie wywołuje. W pewnym momencie nasze spojrzenia się spotkały.

— Nie napisałam Zakonowi, gdzie jestem — wyszeptała niespodziewanie. — Nie wiedziałam, że będą mnie szukać. Chciałam im tylko przekazać, że wciąż żyję, chociaż teraz wiem, że to było głupie. Zawdzięczam ci życie i nie mam zamiaru skazać cię na śmierć. Nie mam do tego prawa. Zaufaj mi, Draco.

Przyglądałem się jej zmartwionej twarzy bez słowa przez kilka sekund, po czym złączyłem nasze palce i skinąłem głową. Granger uśmiechnęła się z ulgą i otarła samotną łzę. Mimo wszystko wciąż wyglądała na rozdartą.

— Sporo jednak o tym myślałam, gdy odszedłeś — wyznała ostrożnie, a moje ciało momentalnie się spięło. — Wiem, że nie ufasz Zakonowi, ale może będą mogli nam pomóc uratować Harry'ego oraz Theodora, zapewnić schronienie. Oni nas na pewno zrozumieją, Draco...

— Nie. Śmierciożercy, który wymordował członków ich rodziny, nigdy nie wybaczą — odpowiedziałem ostro i odsunąłem dłoń. — W każdej chwili możesz do nich dołączyć, jeżeli będziesz chciała, ale beze mnie. Odbiję Teodora na własną rękę, jeżeli będę musiał...

~~*~~

Leżałem na łóżku, wpatrując się bezcelowo w okno, za którym panowała ulewa. Moje myśli krążyły z niepokojem wokoło Granger. Wciąż nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego nie odeszła, gdy miała okazję i dlaczego nie dołączyła do swoich przyjaciół. Nie miałem pojęcia, co ją zatrzymało w tym brudnym, zimnym mieszkaniu. Miałem tyle pytań, ale żadnych odpowiedzi, co mnie irytowało.

Po bezczynnie spędzonej godzinie uniosłem się do pozycji siedzącej, rozmasowując sobie skronie. Czułem ogromne zmęczenie oraz rozdarcie emocjonalne, ale mimo to postanowiłem pójść do pokoju obok, sprawdzić stan byłej Gryfonki. Sam już nie wiedziałem, co mną kieruję i czego oczekuję, jednak musiałem ją zobaczyć.

Szatynka leżała zwinięta na łóżku, czytając książkę. Przez krótki czas przyglądałem się jej w ciszy, a po chwili bez pytania usiadłem obok niej. Dziewczyna podskoczyła wystraszona, ale na mój widok odłożyła książkę, uśmiechnęła się łagodnie i również usiadła.

— Mam wrażenie, że czytasz tę książkę już piąty raz — prychnąłem. — To musi być już strasznie nudne.

— Zazwyczaj nie czytam książek o miłości, ale ta naprawdę mnie zainteresowała. Jest piękna — szepnęła. — Odkąd pamiętam, książki są moją odskocznią od realności. Dzięki czytaniu zapominam o całym świecie.

— Sześć lat w Hogwarcie wystarczyło, by przeczytać całą bibliotekę? — zadrwiłem, a dziewczyna zachichotała.

— Nawet dwa razy.

— Poważnie? — otworzyłem szeroko oczy, patrząc na nią ze zdumieniem.

— Zwariowałeś, Malfoy? — posłała mi złośliwy uśmiech. — Obawiam się, że nie wystarczyłoby mi życia, by to zrobić. Chociaż czasami myślę sobie, że gdyby udało mi się wrócić na ostatni rok do Hogwartu, to spróbowałabym podjąć się tego zadania.

— Nienawidziłem tej szkoły i cieszyłem się, że nie muszę tam wracać — westchnąłem ciężko. — Z biegiem czasu jednak stwierdzam, że wolałbym być na zajęciach z transmutacji niż na zabójczej misji śmierciożerców.

— Jestem pełna podziwu. Zajęcia z McGonagall nie były proste — Granger uśmiechnęła się zadziornie, a ja odwzajemniłem ten uśmiech. — Poza tym, szkole na pewno brakuje naczelnego głupka.

— Oraz największej kujonki od czasów samej Ravenclaw — odgryzłem się. — Pewnie liczyłaś na to, że dostaniesz odznakę Prefekta Naczelnego, co?

— Ty również na nią liczyłeś, Malfoy! — krzyknęła, a w jej czekoladowych oczach rozbłysły buntownicze ogniki. — Dobrze wiem, że odznaka prefekta, mimo masy obowiązków, które swoją drogą zazwyczaj ignorowałeś, dawała ci ogromną satysfakcję! Uwielbiałeś korzystać z odrobiny władzy, którą ci dawała, by odbierać Gryffindorowi punkty!

Roześmiałem się z rozbawieniem i spojrzałem przed siebie.

— Kto wie, może teraz oboje bylibyśmy Prefektami Naczelnymi? — zapytałem i spojrzałem na nią.

— Znowu musiałabym odwalać za ciebie całą brudną robotę — westchnęła teatralnie szatynka i również się roześmiała. — Mimo wszystko los i tak nas pokierował w przedziwny sposób, nie uważasz?

— Jeżeli masz na myśli to, że zdradziłem Czarnego Pana i chowam się z tobą w opuszczonym, mugolskim mieszkaniu to faktycznie, trochę to dziwne — wzruszyłem ramionami obojętnie. — Jednak da się do tego przyzwyczaić.

Granger spojrzała na mnie z niedowierzaniem, po czym uśmiechnęła się w moim kierunku ciepło i oparła głowę o ścianę. Ciężko było mi się do tego przyznać, ale naprawdę lubiłem ten uśmiech. Miałem wrażenie, że rozświetlał wszystko wokoło i udowadniał, że w tej chwili nasze życie jest ważniejsze, niż istnienie całego świata.

— Wiesz, chciałam o czymś z tobą porozmawiać od dłuższego czasu, ale czekałam na odpowiedni moment — szatynka zerknęła na mnie speszona, unikając kontaktu wzrokowego.

— Mam się bać? — zapytałem niepewnie.

— Nie, po prostu... — Granger zaczęła nerwowo wyginać palce. — Uważam, że przebywamy w swoim towarzystwie dosyć dużo czasu, a mimo to niewiele o sobie wiemy. Nie uważasz, że powinniśmy się lepiej poznać, Malfoy?

— To dość głupio brzmi, Granger — zmarszczyłem brwi. — Mogłabyś powiedzieć wprost, o co ci chodzi?

— Och, po prostu chciałabym, żebyśmy w końcu sobie wzajemnie zaufali! — wybuchnęła, a jej policzki się zaróżowiły. — Mieszkamy ze sobą już prawie miesiąc, a wciąż mam wrażenie, że nie mówisz mi o niczym!

— Zaufanie to bardzo cenna rzecz — mruknąłem. — Nie każdemu napotkanemu człowiekowi się ufa.

— To prawda, całkowicie się z tym zgadzam — odpowiedziała twardo i w końcu na mnie spojrzała. — Jednak my nie jesteśmy już wrogami, Draco. Wspólnie przeszliśmy przez wiele trudności. Siedzimy razem w tym wszystkim, łączy nas podobny cel. Jeżeli sobie nie zaufamy, to...

— Wystarczy, zrozumiałem — westchnąłem. — Chcesz po prostu wyciągnąć ze mnie wszystko, co się dowiedziałem, prawda?

— Nie jestem taka bezduszna, za jaką mnie uważasz — odpowiedziała obrażona. — Po prostu mam wrażenie, że za maską podłego śmierciożercy wciąż jest wrażliwa osoba, która potrzebuje tylko zrozumienia.

— Przykro mi, Granger, ale mylisz się — odpowiedziałem obojętnie, chociaż moje serce drgnęło niebezpiecznie. — Możemy porozmawiać, ale nie zamierzam wypłakiwać ci się na ramieniu i zwierzać z całego życia.

— Do niczego nie zamierzam cię zmuszać — westchnęła. — Ja również nie zamierzam płakać. Wylałam już za dużo łez.

— Więc, co proponujesz?

— Może po prostu zadawajmy sobie na zmianę po jednym pytaniu? — zapytała niepewnie, a ja uniosłem brwi rozbawiony. — Jeżeli chcesz, mogę zacząć!

— Daj spokój. To dziecinne — zakpiłem. — Ile ty masz lat?

— Nie chcesz, to nie — syknęła i się odwróciła.

— Zgoda, pytaj — westchnąłem i wykrzywiłem wargi w złośliwym uśmiechu. — Tylko nie mów, że zamierzasz pytać o mój ulubiony kolor.

— Bardzo zabawne — fuknęła, ale spojrzała na mnie poważnie. — Żałujesz, że pomogłeś mi uciec z twojego domu?

Zamyśliłem się przez chwilę, a po chwili pokręciłem głową przecząco.

— Powiedziałem ci niedawno, że nie żałuję. Ja również chciałem się wyrwać z tamtego miejsca, potrzebowałem tego. Od jakiegoś czasu wiele się zmieniło w moim życiu. Teraz w końcu czuję, że żyję i mam szansę na inne życie — wyznałem i przyjrzałem się jej rumianej twarzy. — Co dalej, Granger? Co zrobisz, gdy będziesz zdolna w pełni walczyć?

— Choćbym miała umrzeć, dokończę misję, którą pozostawił nam Dumbledore — powiedziała twardo. — Uwolnię Harry'ego, a następnie pomszczę przyjaciół i uwolnię ten świat od panującego zła.

— Naprawdę uważasz, że jesteś w stanie się zemścić? — prychnąłem. — Przecież brzydzisz się przemocą. Poza tym zemsta jest równa złu, które wam wyrządzono. Wydawało mi się, że chcesz tego uniknąć.

— Tak, to prawda — szepnęła. — Nie zlikwiduję zła, sama je szerząc. Nie wiem do końca, co zrobię, ale nie zrezygnuję z mojego głównego celu. Dokończę misję kosztem mojego życia.

Dziewczyna poruszyła się niespokojnie i oparła brodę o kolana. Po chwili ponownie przeniosła spojrzenie na mnie.

— A co z tobą, Malfoy? Co ty zamierzasz dalej robić?

— Nie mam pojęcia. Nie myślałem o tym. Na razie żyję chwilą obecną — odparłem szczerze. — Na pewno uwolnię Theodora i jeżeli będzie taka potrzeba, to do końca życia się gdzieś ukryjemy. Chcę po prostu zapewnić nam życie z dala od kolejnych śmierci.

— Rozumiem — skinęła głową. — Theodor zasługuje na to bardziej niż ktokolwiek inny.

— Tak. Zamierzam mu się odpłacić za wszystko, co dla mnie zrobił. Nie chcę popełniać więcej błędów — mruknąłem i westchnąłem. Przyglądałem się jej kilka minut niepewnie. — Kim tak naprawdę był dla ciebie Weasley?

Ciało Granger natychmiast zesztywniało. Dziewczyna zacisnęła dłonie w pięści i zacisnęła wargi w wąską linię.

— To dość intymne pytanie, Malfoy — wyszeptała. — Jeżeli na nie odpowiem, ty odpowiesz na moje bez żadnych wykrętów?

— Tak — odpowiedziałem bez zastanowienia. Czułem się zdeterminowany.

— Ron mnie kochał — powiedziała po kilku sekundach ciszy. — Kochał mnie bardziej, niż na to zasługiwałam. Z całego serca chciałam odwzajemnić jego uczucia, ale nie potrafiłam, czego nie umiem sobie wybaczyć. Pewnego razu w twoim domu przyjęłam jego wyznanie, ponieważ wiedziałam, w jakiej sytuacji się znajdujemy. Nie chciałam go zranić, ale kochałam go jedynie jak brata. Ron był i zawsze będzie moim najlepszym przyjacielem. Tęsknię za nim i gdybym mogła, oddałabym swoje życie, by on mógł nadal żyć i stworzyć rodzinę z kimś, kto równie mocno odwzajemni jego miłość.

Moje serce zabiło mocniej. Jej wyznanie zrobiło na mnie wrażenie, a jednocześnie przyniosło niespodziewaną ulgę oraz nadzieję. Skinąłem sztywno głową, przygotowując się na jej pytanie.

— Jak zginął Blaise? — zapytała wprost, wpatrując się we mnie poważnie.

— Przecież znasz tę historię — odpowiedziałem chłodno. — Theodor opowiedział ci ją jakiś czas temu, prawda?

— Theodor zdradził mi jedynie, że obwiniasz siebie za śmierć Zabiniego, ale niczego więcej mi nie powiedział — wyrzuciła z siebie na wydechu. — Chciałabym usłyszeć to od ciebie.

— To będzie dość żałosna historia, jednak jeżeli chcesz ją poznać, to nie mam wyboru. Wyznanie za wyznanie — westchnąłem, obracając nerwowo różdżkę w palcach. — Wraz z Blaisem walczyliśmy ramię w ramię na błoniach Hogwartu. Staliśmy oczywiście po stronie śmierciożerców, ale Zabini chciał zdradzić i dołączyć do Zakonu Feniksa. Mieliśmy zrobić to we troje. On, Theodor i ja. I wtedy...

Urwałem i poczułem, jak drobna, ciepła dłoń ściska moją. Poczułem przypływ odwagi, chociaż słone łzy stanęły w moim gardle. Musiałem się jednak opanować. Spojrzałem prosto w brązowe oczy Granger, łącząc nasze palce.

— Zawahałem się, Granger. Bałem się zdradzić Czarnego Pana, bałem się jego gniewu oraz mocy. Nim zdążyłem zdecydować, po której stronie się opowiedzieć, Blaise oberwał zaklęciem innego śmierciożercy i nadział się klatką piersiową na pobliski pręt — dopowiedziałem ze ściśniętym gardłem, cały czas patrząc jej głęboko w oczy. — Zmarł w moich ramionach. Nie mogłem nic zrobić. Gdybym się wtedy nie zawahał, on nadal by żył.

— To nie była twoja wina — powiedziała ostro. — To nie była dla ciebie łatwa decyzja. Wiedziałeś, co się z nią wiąże. Blaise na pewno powiedziałby ci to samo...

— Powiedziałby, że jestem kretynem — uśmiechnąłem się delikatnie i poprawiłem grzywkę. — Zrobiło się trochę zbyt sentymentalnie. Chyba wolałbym pytania o ulubiony kolor...

— Jeżeli chcesz, możemy skończyć na dzisiaj i...

— Mam jeszcze jedno pytanie — przerwałem jej. — Byłabyś w stanie przebaczyć osobie, która w swoim życiu wyrządziła wiele zła? Osobie, która zabijała, torturowała, krzywdziła innych i popełniała wiele błędów, więc nie powinna nawet liczyć na przebaczenie?

— Każdy zasługuje na przebaczenie — szepnęła. — Jeżeli ta osoba wykazałaby skruchę, chęć poprawy i swoimi uczynkami starała się wciąż walczyć dla dobrej sprawy, byłabym w stanie zapomnieć o złej przeszłości. Każdy z nas popełnia błędy...

— Nie powinnaś tak mówić, Granger — prychnąłem. — Nie wszyscy zasługują na wybaczenie.

— Ilu ludzi zabiłeś? — zapytała nagle, a jej ręka zadrżała w moim uścisku.

— Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile krwi niewinnych ludzi mam na rękach — wychrypiałem. — Zwykła śmierć byłaby dla nich zbawieniem. Ja ich bezdusznie wykończyłem, zniszczyłem życia ich rodzinom. Nie zasługuję na wybaczenie, a ty mimo wszystko chcesz mi zaufać?

— Ponieważ wiem, że nie jesteś złym człowiekiem, tylko w pewnym momencie się pogubiłeś — warknęła. — Wciąż walczysz, Draco. Walczysz o lepsze życie, dlatego w ciebie wierzę. Uratowałeś mnie, choć nie musiałeś tego robić. Za każdym razem narażałeś swoje życie, chociaż odkąd mnie poznałeś, gardziłeś mną. Po tym wszystkim ufam ci ponad wszystko i wiem, że nie pozwolisz mnie skrzywdzić. Może to głupie i naiwne, ale czuję się przy tobie bezpieczna.

Wzdrygnąłem się, gdy jej głowa nagle opadła na moje ramię. Szatynka zasnęła, a ja od dawna nie czułem się taki spokojny i szczęśliwy. Ufała mi, chociaż to był najgorszy błąd w jej życiu.

— Masz rację, Granger — mruknąłem pod nosem i oparłem głowę o jej włosy, zamykając oczy. — Jesteś głupia i naiwna. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro