Rozdział 32

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Uniosłem się do pozycji siedzącej, zbudzony hałasem. Potrzebowałem dłuższej chwili, by uświadomić sobie, gdzie się znajduję. Po kilku sekundach, gdy dotarły do mnie w końcu wspomnienia z wczorajszej nocy, uśmiechnąłem się pod nosem. Wciąż leżałem nagi w łóżku Granger, co upewniło mnie, że to wszystko nie było jedynie kolejnym, realnym snem. Zaniepokoiło mnie jednak, że byłej Gryfonki nie było obok mnie.

Rozejrzałem się zaspanym wzrokiem po pokoju, w którym wciąż panowała ciemność. W końcu mój wzrok spoczął na postaci stojącej pod oknem. Zmrużyłem powieki, by lepiej się jej przyjrzeć, a moje serce zamarło. Szatynka łkała cicho, zasłaniając usta rękawem grubej, ciemnej bluzy. Na plecach miała narzucony rozpadający się plecak. Wyglądało na to, że planowała właśnie wyjść i nawet nie zauważyła, że się zbudziłem.

— Wybierasz się gdzieś, Granger? — zapytałem cicho, obserwując, jak jej ramiona unoszą się ze strachem, a następne sztywnieją. Dziewczyna zacisnęła palce na skrawku bluzy i wytarła policzki szybkim ruchem ręki. Odwróciła się w moją stronę, zmuszając się do krzywego uśmiechu. W tym momencie naprawdę obawiałem się jej odpowiedzi.

— Przepraszam, nie chciałam cię obudzić — odpowiedziała drżącym głosem. — Możesz jeszcze pospać. Jest wcześnie...

— Wybierasz się gdzieś? — powtórzyłem, podnosząc głos. Powoli zaczynałem tracić nad sobą panowanie.

— Ja tylko... — jęknęła, a jej wargi zadrżały niespokojnie. W końcu pociągnęła nosem i umieściła na mnie twarde spojrzenie orzechowych tęczówek. — Przemyślałam wszystko i jestem gotowa. Moje siły wróciły, mam również różdżkę. Nadszedł czas, bym mogła powrócić do swojego zadania. Nie mogę dłużej zwlekać. Harry mnie potrzebuje. Jeżeli nie zaczniemy działać, to ten świat na zawsze pozostanie w chaosie. Ludzie nigdy nie przestaną ginąć albo się ukrywać. Nie mogę na to pozwolić, Draco...

— I dlatego zamierzałaś po prostu wyjść w środku nocy, samotnie próbować zbawić świat, niczego mi wcześniej nie mówiąc? Miałem się obudzić, nie wiedząc, gdzie jesteś i co się stało, tak? A może zamierzałaś zostawić dla mnie list? — prychnąłem z niedowierzaniem. — Wydawało mi się, że nie czujesz się już moim więźniem i poinformujesz mnie, gdy podejmiesz jakąś sensowną decyzję, Granger.

— Oczywiście, że nie czuję się już twoim więźniem! Wiesz dobrze, ile ci zawdzięczam! — powiedziała szybko, a po jej policzkach popłynęło kilka łez, które bezsilnie próbowała powstrzymać. — Ja po prostu chciałam...

— Uciec — odpowiedziałem za nią i prychnąłem. — Myślałem, że jesteś odważniejsza, jednak ty również czasami zachowujesz się jak tchórz.

Dziewczyna zagryzła wargi i zaczęła znowu szlochać. Widziałem, że jest roztrzęsiona i rozdarta, więc westchnąłem przeciągle i wstałem z łóżka, nakładając na siebie spodenki. Zrobiłem kilka kroków w jej stronę, ale ona potrząsnęła gwałtownie głową i cofnęła się o krok, wbijając spojrzenie w posadzkę.

— Granger... — mruknąłem nerwowo. — O co chodzi?

— Nie chciałam uciekać! Po prostu się bałam! — pisnęła. — To wszystko, co wydarzyło się między nami w nocy, nie powinno mieć miejsca, rozumiesz?! To był błąd, Draco...

— Błąd? — zakpiłem i spojrzałem na nią ze złością. Jej słowa mną poruszyły, ale nie miałem zamiaru pokazać, jak bardzo. — Więc dlaczego to zrobiłaś? Do niczego cię przecież nie zmusiłem!

— W tamtej chwili oboje tego potrzebowaliśmy — wyrzuciła z siebie na wydechu. — Oboje chcieliśmy poczuć bliskość, czułość oraz ciepło drugiej osoby. Było naprawdę cudownie, ale teraz czuję się z tym podle. Mam wrażenie, że zraniłam moich bliskich...

— Nie zrobiliśmy nic złego, Granger — sarknąłem. — Spędziliśmy jedynie ze sobą noc! Tak się składa, że jesteśmy już dorosłymi ludźmi i...

— Niczego nie rozumiesz, Malfoy?! — pisnęła. — Ron niedawno umarł, broniąc mnie, a Harry jest przetrzymywany w lochach w twoim domu! Najprawdopodobniej okrutnie go torturują, a ja w tym czasie spędzam z tobą namiętną noc! Jeszcze do niedawna byliśmy dla siebie wrogami! Nienawidziłeś mnie, szydziłeś, gardziłeś i poniżałeś! Torturowałeś mnie, a ostatecznie miałeś nawet zabić!

— Dobrze wiesz, dlaczego to robiłem! — krzyknąłem. — Nie chciałem cię krzywdzić, jednak takie otrzymywałem rozkazy!

— Wiem i wszystko to już dawno ci wybaczyłam — szepnęła i zacisnęła palce w pięści. — Jednak między nami już w twoim domu zaczęła rozwijać się relacja, której nie potrafiłam zrozumieć. Nie umiałam jej jednak przerwać. To również był błąd, Draco. Od samego początku powinniśmy trzymać się od siebie z daleka. Przepraszam cię za wszystko...

Odsunąłem się na kilka kroków, a całe moje ciało przepełniło gorzkie uczucie, jakbym dostał pięścią w twarz. Uśmiechnąłem się krzywo, nie wiedząc, co powiedzieć. Targały mną emocje, których nie potrafiłem uporządkować ani uspokoić. Chciałem złapać za jej ramiona i gwałtownie nią wstrząsnąć. Nigdy wcześniej nie miałem okazji doświadczyć czegoś takiego. Więc wszystko, co między nami zaszło, dla niej było jedynie błędem oraz chwilową terapią leczącą złamane serce.

— Przepraszasz? Przecież masz rację, Granger — prychnąłem. — Między nami nigdy nie powinno do niczego dojść.

— Draco...

— To prawda, oboje tego potrzebowaliśmy, dlatego nas poniosło — warknąłem oschle, patrząc jej prosto w oczy. Brązowe tęczówki zaszkliły się, a wargi zadrżały delikatnie, ale nawet się nie skrzywiłem. — Myślałem jednak, że skoro się na to zgodziłaś, potraktujesz tę sprawę jak dorosła osoba, a nie spróbujesz uciec bez słowa niczym zawstydzona nastolatka.

Granger ze wstydem opuściła głowę, a ja westchnąłem i potarłem dłońmi skronie. Jeszcze nigdy nie byłem tak zdesperowany, by ukryć swoje uczucia. Miałem ochotę zrobić to samo, co ona. Uciec.

— W każdym razie to niczego nie zmienia — sarknąłem po chwili. — Nie wypuszczę cię stąd.

— Co takiego?! — zapytała oburzona, marszcząc brwi. — Nie możesz mnie zatrzymać tutaj siłą!

— Nie mogę, ale nie mam zamiaru wypuścić cię po tym wszystkim na pewną śmierć — odpowiedziałem chłodno. — Co ty właściwie zamierzasz zrobić? Masz jakiś pomysł? A może zamierzasz deportować się pod mój dom i wejść do środka, oznajmiając wszystkim, że przybyłaś z misją ratunkową?

Dziewczyna milczała, a ja prychnąłem z niedowierzaniem i przewróciłem oczami.

— Tak jak myślałem. Nie masz żadnego planu — zakpiłem. — Nie masz również, gdzie się podziać, prawda? Chyba że zamierzasz wrócić do Zakonu Feniksa, to w takim razie nie mam zamiaru cię powstrzymywać...

— Dlaczego po tym wszystkim wciąż chcesz mi pomóc? — wychrypiała.

— Ciągle powtarzasz, że siedzimy w tym wszystkim razem, Granger — powiedziałem spokojnie, spoglądając w jej oczy. — Od miesięcy jesteśmy zdani jedynie na siebie wzajemnie. To ty jeszcze niedawno zaproponowałaś, byśmy sobie zaufali. Jeżeli nie chcesz mi zdradzić szczegółów tej waszej cholernej misji, nie muszę ich znać. Po prostu pozwól sobie pomóc na tyle, ile mogę to zrobić. Nic innego nam nie pozostało.

— Wiem, że jesteś zmęczony wojną i nie chcesz już w niej uczestniczyć. Nie mogę cię w to wszystko jeszcze bardziej wplątywać. Już dość mi pomogłeś — mruknęła i spojrzała w okno. Wiedziałem, że bije się z własnymi myślami. W końcu z powrotem przeniosła na mnie zrezygnowane spojrzenie. — Powiedz mi prawdę, Malfoy. Dlaczego tak naprawdę chcesz mi pomóc?

— Ja również mam w tym swój interes — prychnąłem.

— Jaki interes? — szatynka zmarszczyła brwi zaskoczona.

— To chyba oczywiste. Theodor. Chcę go uwolnić — odpowiedziałem twardo. — Mamy taki sam cel, prawda?

— Zdajesz sobie sprawę, że najprawdopodobniej to wiąże się z powrotem do twojego domu? — zapytała niepewnie.

— Nie jestem debilem, Granger — warknąłem. — Wracam tam prawie codziennie. Zdążyłem się przyzwyczaić do myśli, że znowu przekroczę te mury. Tym razem nic nie spierdolę i uratuję mojego przyjaciela. Jedynego, jaki mi pozostał.

Była Gryfonka zagryzła wargę i przyjrzała mi się uważnie. Po kilku dłużących się sekundach wypuściła z płuc powietrze i przymknęła powieki.

— Zgoda — szepnęła, a nasze spojrzenia się spotkały. — Masz jakiś plan?

~~*~~

Ten dzień okazał się bardziej niespokojny, niż z początku przypuszczałem. W południe wyszedłem na zwiady, chowając się w cieniu wysokiego budynku. Oparłem się plecami o ścianę, uważnie obserwując okolicę. Moje spojrzenie uważnie pochłaniało każdy zakątek obszernego placu. To zazwyczaj w tym miejscu spotykałem śmierciożerców lub pojedynczych członków Zakonu Feniksa, co było dość zaskakujące. Czasami odnosiłem wrażenie, że moi przeciwnicy nie mają żadnego pojęcia o poszukiwaniach. Jako zdrajca poszukiwany listem gończym starałem się unikać otwartych, najbardziej zaludnionych miejsc, a właśnie w nich najczęściej mnie szukali.

Odpaliłem papierosa i westchnąłem ciężko. Nie mogłem wciąż przestać myśleć o Granger. Ustaliliśmy nad ranem, że będziemy ze sobą współpracować aż do momentu, gdy Theodor oraz Potter będą bezpieczni. Mieliśmy ułożony również plan działania, choć z każdą chwilą zaczynałem wątpić w jego skuteczność.

Była Gryfonka uparła się, że nie ma zamiaru pozostawać bezczynnie w domu, podczas gdy ja będę wykonywał swoją część planu, więc również wyruszyła na samotny patrol, co nie do końca mi się podobało. Nie miałem jednak prawa jej zatrzymywać, więc ostatecznie zgodziłem się na jej warunki. Udało mi się ją jednak przekonać, bym to ja wykonał bardziej brudną część, a ona zajęła się resztą. Mimo to przez cały czas obawiałem się, że gdy wrócę do mieszkania, jej już w nim nie będzie, albo prędzej czy później zniknie bez słowa.

Po kilku godzinach patrolu zacząłem się niecierpliwić. Przechadzałem się po najbliższej okolicy, nasłuchiwałem podejrzanych dźwięków oraz starałem się narobić hałasu, a mimo to nikt się nie pojawił. Zdążyłem przy tym wypalić prawie całą paczkę papierosów, więc czułem, że Granger się do tego przyczepi. Nienawidziła zapachu tytoniu.

Gdy nadszedł wieczór, westchnąłem zirytowany i otrzepałem bluzę ze wciąż padającego śniegu. Byłem tak rozeźlony, że nie miałem nawet ochoty zatrzeć za sobą śladów. Zależało nam na czasie, ale los jak zwykle nie zamierzał być dla nas łaskawy.

W końcu rozejrzałem się z nadzieją wokoło po raz ostatni, po czym wróciłem zrezygnowany do mieszkania. W środku panowała cisza. Ze ściśniętym sercem zajrzałem do każdego pomieszczenia, ale szatynki wciąż nie było. Z niepokojem rozsiadłem się na starym fotelu, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Coś niespokojnie kołatało w mojej klatce piersiowej, nie pozwalając się na niczym skupić. Musiałem czekać.

Minęła godzina, a może nawet dwie, a ja nie ruszyłem się nawet z miejsca. Nerwowo stukałem palcami w bok fotela, zerkając co chwilę na drzwi. W mojej głowie pojawił się już najczarniejszy scenariusz, gdzie ruszam na misję ratunkową, ale na całe szczęście drzwi w końcu zaskrzypiały i otworzyły się, a po chwili do środka wpadła również Granger.

Jej twarz była zarumieniona od zimna, a ubrania oblepione śniegiem. Mimo wszystko wyglądała na zrelaksowaną i zadowoloną, że mogła w końcu opuścić na kilka godzin to mieszkanie. Zdjęła mokre buty, cicho nucąc i z delikatnym uśmiechem wysuszyła włosy różdżką. Sięgały jej już za ramiona.

— Długo cię nie było — mruknąłem, obserwując uważnie każdy jej ruch, a ona podskoczyła i obróciła się w moją stronę przestraszona.

— Nie sądziłam, że będziesz już w domu — odchrząknęła, a jej twarz momentalnie stężała. Podeszła do mnie powolnym krokiem i usiadła w fotelu naprzeciwko, nerwowo wykręcając palce. Unikała mojego spojrzenia jak ognia. — Dawno nie wychodziłam na zewnątrz, więc chciałam powdychać odrobinę świeżego powietrza.

— Tak, chyba domyślam się, gdzie byłaś — prychnąłem. — Pewnie też bym tak zrobił na twoim miejscu.

— Udało ci się coś ustalić? — zapytała cicho, ignorując moją wcześniejszą wypowiedź.

Pokręciłem przecząco głową, a ona westchnęła cicho i zacisnęła wargi, wpatrując się uparcie w podłogę przed sobą, jakby znalazła w niej coś ciekawego. Uniosłem brew zirytowany, nie potrafiąc panować nad chłodem w głosie.

— A co z tobą? — zapytałem od niechcenia. — Udało ci się?

— Nie do końca — wyznała niezadowolona. — Zdobyłam jednak informację, gdzie mogę popytać. Myślę, że to zaufane, pewne źródło, ale wciąż muszę pozostać ostrożna.

— Świetnie. W takim razie jesteśmy o krok bliżej celu — burknąłem i wstałem z miejsca, wkładając ręce do kieszeni. Granger podążyła za mną wzrokiem, w którym kryło się coś dziwnego, coś obcego. — Jeżeli to wszystko na dzisiaj, to pójdę się położyć. Jestem zmęczony.

— Dobranoc — szepnęła. Miałem wrażenie, że chciała powiedzieć coś jeszcze, jednak milczała jak zaklęta.

Przez całą drogę do drzwi czułem jej wzrok na sobie, ale nie miałem zamiaru się odwracać. Nie potrafiłem na nią spojrzeć. Nie mogłem. Mieszanka uczuć w jej stronę była tak ogromna, że nie byłem nawet w stanie usiedzieć z nią dłużej w jednym pomieszczeniu. Z jednej strony pożądałem i pragnąłem jej z całej siły, ale z drugiej to wszystko powodowało, że jeszcze bardziej jej nienawidziłem. Byłem rozdarty po raz kolejny, a jakiś głos cicho chichotał w mojej głowie...

~~*~~

Kolejny poranek okazał się totalną katastrofą. Gdy tylko otworzyłem oczy, już wiedziałem, że to będzie następny nieudany dzień. Z niechęcią wstałem z łóżka i narzuciłem na siebie luźne ubrania, po czym poszedłem do kuchni. Granger siedziała już przy stole i piła herbatę.

— Zrobiłam śniadanie. Częstuj się — powiedziała cicho, wskazując na stos kolorowych kanapek. — Herbata jest jeszcze ciepła. Powinieneś się rozgrzać, nim wyjdziesz na zewnątrz.

— Dzięki — mruknąłem, nawet nie patrząc na dziewczynę. Pochłonąłem szybko dwie kanapki, nie odzywając się ani słowem. Atmosfera między nami była wyjątkowo gęsta i chłodna.

Gdy skończyłem jeść, poszedłem do łazienki wziąć szybki prysznic. Nie zamierzałem zwracać uwagi na byłą Gryfonkę, więc po wszystkim, nic nie mówiąc, po prostu wyszedłem z mieszkania, trzaskając drzwiami. Chciałem jak najszybciej zająć się swoimi obowiązkami. Nie mogłem wysiedzieć dłużej w mieszkaniu, gdy ona również tam była.

Dzisiejszego dnia nie miałem zamiaru zmarnować w taki sam sposób jak wczorajszego. Wiedziałem, że to, co planuję zrobić, jest głupotą, ale nie mogłem dłużej zwlekać. Niebezpieczne zadanie w obecnej sytuacji wydawało się najbardziej skuteczne. Musiałem zaryzykować.

Wszedłem do jednej z wąskich uliczek i przymknąłem powieki, zaciskając palce na różdżce. Obróciłem się wokół własnej osi, czując charakterystyczne pociągnięcie w okolicach pępka, a już po sekundzie wylądowałem na wzgórzu nieopodal mojej rodzinnej posiadłości. Spojrzałem z pogardą na ciemne, bogato zdobione mury, wykrzywiając wargi w grymasie. To miejsce stanowiło mój obecny cel. Już niedługo z pełną świadomością miałem ponownie powrócić w jego ściany.

Po kilku minutach rozejrzałem się po najbliższej okolicy i usiadłem pod głazem. Tym razem nie mogłem ponieść porażki. Nie chciałem, by mój pobyt w tym miejscu skończył się w podobny sposób, co ostatnio. Musiałem być cichy i ostrożny. Nie mogłem pozwolić, aby w jakikolwiek sposób zauważono moją obecność.

Spędziłem bez żadnego ruchu co najmniej dwie godziny, a w pobliżu nie pojawił się żaden śmierciożerca, co było dla mnie zaskoczeniem. Byłem pewien, że po ostatniej sytuacji patrole w tym miejscu będą na porządku dziennym.

Wstałem ze złością, zamierzając wrócić na obrzeża Londynu, gdy moją uwagę przyciągnęły szybkie kroki w pobliżu. Przyczaiłem się za głazem, uważnie obserwując, aż w końcu w zasięgu mojego wzroku pojawił się samotnie patrolujący śmierciożerca. Uśmiechnąłem się do siebie z zadowoleniem, ponieważ właśnie tego w tej chwili potrzebowałem.

Gdy się odwrócił, podążyłem za nim bezgłośnie niczym duch. Mężczyzna wszedł w gęstwinę drzew, a ja wiedziałem, że to jest moja szansa. Zaatakowałem go od tyłu i przycisnąłem różdżkę do jego gardła, wypowiadając szybko formułkę zaklęcia oszałamiającego.

— Chyba coś słyszałem — usłyszałem głos za plecami. — Powinniśmy to sprawdzić.

Z opanowaniem zaciągnąłem bezwładne ciało śmierciożercy za pobliskie drzewo, po czym poczekałem, aż nadbiegną posiłki. Chwilę później pojawiło się dwóch kolejnych zamaskowanych mężczyzn, ale zanim którykolwiek z nich zdążył się zorientować, zestrzeliłem ich zaklęciem.

Miałem już to, czego potrzebowałem. Moja misja była już częściowo wypełniona, więc zanim ktokolwiek zorientował się o mojej obecności, deportowałem się z ciałem mężczyzny w tylko sobie znane miejsce. Wiedziałem, co powinienem zrobić i gdzie pójść. Wszystko dokładnie przemyślałem.

Spojrzałem w dół klifu, z którego zazwyczaj zrzucałem ciała moich ofiar i wykrzywiłem wargi w grymasie. Najbliższa okolica była całkowicie opuszczona. Już jakiś czas temu postanowiłem to zbadać. Wolałem uniknąć ryzyka odnalezienia ciał śmierciożerców. W tej chwili byliśmy tutaj tylko my i nieprędko miało się to zmienić.

Dzięki temu, że niedawno postanowiłem dokładnie sprawdzić to miejsce, dowiedziałem się, że w pobliżu jest dobrze ukryta jaskinia. Potrzebowałem krótkiej chwili, by ją zlokalizować, ale nie zajęło mi to dużo czasu. Wejście do niej było osłonięte przez bujne zarośla, które doskonale ją maskowały. Odnalezienie jej graniczyło z cudem, a ja również odkryłem ją całkowicie przypadkowo.

Lewitowałem do środka ciało śmierciożercy i bez mrugnięcia okiem cisnąłem nim o kamienną ścianę, obserwując, jak jego ciało opada z łoskotem na posadzkę. Po chwili podszedłem do niego i zdjąłem z jego twarzy maskę. Moje wargi wygięły się w drwiącym uśmiechu. Od razu go rozpoznałem. Był to wysoki chłopak, Thomas Reed, który jakiś czas temu dobierał się z kolegami do Granger. Po wszystkim otrzymał swoją karę, jednak najwidoczniej niedostateczną. Zapewne bardzo się ucieszy, gdy ponownie mnie zobaczy.

Machnięciem różdżki wyczarowałem na jego nadgarstkach oraz kostkach grubą linę, a na oczach i ustach ciemną opaskę. Nie miałem zamiaru spędzić tutaj kilku kolejnych godzin, czekając, aż się zbudzi. Postanowiłem wrócić z samego rana, zrobić mu niespodziankę.

Zmarszczyłem brwi w zastanowieniu, po czym obróciłem się wokół własnej osi, wracając do naszego mieszkania. Byłej Gryfonki wciąż nie było, więc westchnąłem ciężko i przetarłem twarz dłonią. Tym razem jednak nie zamierzałem na nią czekać. Poszedłem do łazienki, wziąć zimny prysznic. Potrzebowałem ochłody na rozgrzane od emocji ciało. Szybko jednak się przekonałem, że tym razem nawet lodowata woda nie potrafi ostudzić moich myśli.

Wszystko naprawdę się zaczęło. Naprawdę zacząłem wprowadzać nasz plan w życie.

Po piętnastu minutach opatuliłem się wypłowiałym ręcznikiem i spojrzałem od niechcenia w lustro. Mimo wszystko musiałem przyznać, że wyglądałem o wiele lepiej niż kilka miesięcy temu. Co prawda nie mogłem narzekać na życie w moim rodzinnym domu, ale teraz miałem wrażenie, że dopiero odżyłem. Moja cera nie była tak przeraźliwie szara i cienka niczym pergamin, włosy nie były już oklapłe, a oczy odzyskały swój dawny blask oraz intensywną barwę.

Potrząsnąłem mokrymi włosami i odwróciłem głowę od swojego odbicia, wychodząc z łazienki. Gdy tylko jednak otworzyłem drzwi, nadziałem się na czekoladowe tęczówki należące do Granger, która akurat zdejmowała z siebie przemoczoną bluzę. Jej wzrok automatycznie powędrował na moją nagą klatkę piersiową, a jej twarz momentalnie się zaczerwieniła. Odwróciła szybko głowę, unikając mojego spojrzenia, a ja uśmiechnąłem się złośliwie pod nosem.

— Już wróciłeś? — bąknęła cicho.

— Jak widać — prychnąłem i zmierzyłem ją spojrzeniem, po czym ominąłem ją i wszedłem do swojego pokoju. Jeżeli myślała, że będę za nią biegał niczym posłuszny piesek i szukał jej atencji, to się myliła. Nie zamierzałem tego robić.

Wsunąłem się do zimnego łóżka, starając się znaleźć wygodną pozycję, by jak najszybciej zasnąć. Próbowałem nie myśleć przy tym o dziewczynie siedzącej za ścianą w pokoju obok. Czułem jej obecność każdą częścią swojego umysłu, co mnie irytowało. Nawet w najgłębszych snach nie spodziewałem się, że sytuacja między nami może potoczyć się w tak skomplikowany sposób.

W pewnym momencie drzwi mojego pokoju zaskrzypiały, a materac, na którym leżałem, ugiął się delikatnie. Niemal natychmiast poczułem kwiatowy zapach szamponu do włosów, którego używała. Wiedziałem, że Granger siedzi obok, wpatrując się we mnie niepewnie. Najprawdopodobniej wykręcała właśnie palce na wszystkie strony, co miała w zwyczaju robić, gdy czymś się denerwowała.

— Unikasz mnie? — cichy szept połaskotał moje uszy.

— Nie mam powodu, by to robić — mruknąłem oschle, a szatynka zadrżała. — Jestem po prostu zmęczony. To był kolejny, ciężki dzień, więc jeżeli chcesz porozmawiać, to jutro.

— Wiem, że to stresujące — wymamrotała cicho, a ja dopiero po chwili zrozumiałem, że mówi o naszym planie. — Do niczego cię nie zmuszam, Malfoy. Poradzę sobie sama, więc możesz nawet w tej chwili zrezygnować.

Milczałem, a w myślach wyobrażałem sobie jej zaciętą minę oraz przygaszone, zawiedzione oczy. Po chwili materac nagle odskoczył, co oznaczało, że dziewczyna wstała. Odwróciła się w ciemności, chcąc opuścić mój pokój, ale zanim zrobiła krok, złapałem za jej nadgarstek i przyciągnąłem z powrotem w swoją stronę. Z cichym piskiem ułożyła się na plecach obok mnie, a ja natychmiast pochyliłem się nad jej twarzą, ręką uniemożliwiając ucieczkę.

— Nie mogę zrezygnować — szepnąłem w jej usta. — Wypełniłem pierwszą część mojego planu.

— To nie ma znaczenia. Możesz się jeszcze wycofać — mruknęła.

— Na to już stanowczo za późno — wymamrotałem. — Gra się właśnie zaczęła, Granger.

Złączyłem rozgrzane wargi z jej wargami, nie potrafiąc się dłużej powstrzymywać. Szatynka jęknęła cicho i wplotła palce w mokre kosmyki moich włosów, co spotęgowało moje pragnienie, więc zachłannie pogłębiłem pocałunek, rozkoszując się jej smakiem. Moje dłonie zaczęły błądzić po jej talii oraz plecach, a sam dotyk sprawiał, że płonąłem. Jej ciało było rozgrzane. Z każdą sekundą błagało o więcej pieszczot, więc posłusznie sunąłem palcami po jej ramionach, piersiach, brzuchu oraz udach. Nie chciałem pominąć nawet najmniejszego skrawka.

W jednym momencie wszystkie bariery pomiędzy nami zniknęły. Drobne dłonie Granger w pośpiechu ściągnęły ze mnie spodenki, a już po chwili jęknąłem z rozkoszy, gdy poczułem jej język oraz nabrzmiałe wargi na swojej męskości. To, co ze mną robiła, było nie do opisania. W mojej głowie czułem całą masę emocji, których nie umiałem poskromić. Miałem wrażenie, że wybucham.

— Hermiona... — wychrypiałem, gdy jej twarz znalazła się nad moją, a jej włosy połaskotały moje policzki. — Ty...

Nie dokończyłem, ponieważ zatkała moje usta kolejnym pocałunkiem, a nasze języki zatańczyły w rozkosznym tańcu. Wszystko wokoło przestało się dla mnie liczyć. Nie dbałem już o nic. Była tylko ona. Tylko my dwoje.

— Pospiesz się, Draco — wyjęczała pomiędzy pocałunkami, zsuwając moje dłonie w dół po swoich udach. — Chcę, teraz...

Uśmiechnąłem się z zadowoleniem, jedną ręką delikatnie łapiąc za jej pierś, a drugą popieściłem palcem jej wilgotną kobiecość. Sapnąłem z niezadowoleniem, gdy ona niecierpliwie ścisnęła uda.

— Każda Gryfonka jest tak niecierpliwa? — zapytałem z rozbawieniem, ale z jej gardła wydobył się tylko głośny jęk.

— Każdy Ślizgon jest taki gadatliwy? — wysapała po chwili, gdy wstrząsnął nią kolejny dreszcz, a jej ciało wygięło się w łuk. 

Roześmiałem się cicho, a już po kilkunastu minutach wtuliłem twarz w jej włosy, wdychając kwiatowy zapach. Nie mogłem uwierzyć, że to wszystko naprawdę się dzieje. Granger była moja. Cała moja. Otoczyłem ją ramionami, mocno do siebie przytulając. Szatynka ziewnęła i ułożyła głowę na mojej klatce piersiowej, przymykając powieki. Uśmiechnąłem się pod nosem i ostrożnie poprawiłem zbłąkany loczek na jej policzku, cały czas przyglądając się z zafascynowaniem jej twarzy.

Jeżeli to był błąd, o którym ostatnio wspominała, to mogę go popełniać każdego dnia.

~~*~~

Z samego rana poczułem, jak coś ciepłego ogrzewa moją twarz. Otworzyłem oczy i przetarłem je nerwowym ruchem, by przyzwyczaić się do jasności. Za oknem świeciło delikatne słońce, nadając uroku zimowemu porankowi. Najprzyjemniejszym widokiem jednak była śpiąca wciąż obok mnie Granger. Moje serce przyjemnie zadrżało, a oczy rozbłysły. Nigdy do tej pory nie czułem czegoś takiego, ale naprawdę mi się to podobało. Nie potrafiłem oderwać od niej spojrzenia. Przyciągała mnie do siebie jak magnes. W tym momencie wydawała się taka niewinna i krucha.

Nie wiem, ile czasu się w nią wpatrywałem, ale nagle nasze oczy się spotkały. W orzechowych tęczówkach pojawiło się coś na kształt czułości, ale również niepewności. Jej usta rozlały się w delikatnym, pełnym ciepła uśmiechu.

— Chyba strasznie długo musiałam spać — szepnęła, a jej policzki się zaróżowiły. Spróbowała wstać, ale ją powstrzymałem. — Powinnam wstać i przygotować nam śniadanie...

— Mamy czas. Jeszcze jest wcześnie — mruknąłem i chwyciłem ją w talii, sadzając okrakiem na moim brzuchu. Dziewczyna pisnęła, próbując zasłonić rękami swoją nagość. — Poza tym, mam lepszy pomysł...

— Malfoy, czy ty...

Nim zdążyła dokończyć zdanie, uniosłem się do pozycji siedzącej i pocałowałem ją. Granger spojrzała na mnie zaskoczona, ale odwzajemniła pocałunek. Nie odepchnęła mnie, tylko objęła ramionami moją szyję, odwzajemniając pieszczotę.

— Zapewniam, że mój pomysł będzie o wiele ciekawszy — wymruczałem do ucha dziewczyny, a jej oddech natychmiast przyspieszył, co miałem zamiar wykorzystać. — Śniadanie nam nie ucieknie.

Miałem rację. Było cholernie ciekawiej. Za każdym razem czułem się tak samo niesamowicie. Nie miałem pojęcia, dlaczego ona tak na mnie działa. W jednym momencie nic innego dla mnie nie istniało. Nie istniały dni i noce. Nie istniało dobro i zło. Byliśmy tylko my. Szlama i śmierciożerca. Tworzyliśmy jedność.

Gdybym raz jeszcze otrzymał tę szansę, nigdy bym z niej nie zrezygnował.

~~*~~

— Tym razem naprawdę muszę wstać i przygotować śniadanie — ochrypły głos szatynki przywrócił mnie do rzeczywistości.

Na wpół przytomnie obserwowałem, jak Granger z zaczerwienionymi policzkami wstaje z mojego łóżka i owinięta w koc zbiera z podłogi swoje ubrania. Jej oczy unikały ze mną kontaktu wzrokowego, co mnie bawiło. Wiedziałem, że jest zakłopotana całą tą sytuacją, co doskonale rozumiałem.

W mojej głowie również trwała wojna. Sam nie wiedziałem, co się właściwie ze mną dzieje. Od samego początku, gdy tylko była Gryfonka pojawiła się w moim domu, wzbraniałem się przed wszelakimi uczuciami, a nawet nie miałem prawa o nich myśleć. Teraz jednak niemal desperacko chłonąłem jej obecność. Nie rozumiałem tego, ponieważ przecież to była tylko Granger. Ktoś, kto nie mógł nawet zaistnieć w moim życiu, a mimo to, na złość całemu wszechświatowi, zrobiła to.

Już jakiś czas temu pogodziłem się z tym, że weszła bezceremonialnie w moje życie i bez pytania zaczęła je przestawiać do góry nogami. Wiedziałem, że działa w ten sposób, ale nie sądziłem, że to wszystko zajdzie tak daleko...

*

— O której planujesz wrócić do domu? — zapytała szatynka, gdy usiedliśmy naprzeciwko siebie w kuchni.

— Prawdopodobnie wieczorem. Muszę jeszcze zrobić codzienny obchód i zdobyć jakieś ubrania — westchnąłem, a ona skinęła sztywno głową.

Przez cały posiłek przyłapywałem się na tym, że rzucam na nią ukradkowe spojrzenia. Ona również co chwilę odwracała speszona głowę, co było całkiem urocze. Ta sytuacja była co najmniej dziwna, ale musiałem przyznać, że mi się podobała.

Granger zjadła pierwsza i wyśliznęła się do swojego pokoju, by przygotować się do misji. Po niecałej godzinie oboje byliśmy gotowi do wyjścia. Zabezpieczyliśmy mieszkanie zaklęciami ochronnymi i wyszliśmy na zewnątrz, osłaniając twarze przed zimnem.

— W takim razie do zobaczenia wieczorem — odchrząknąłem, gdy oboje stanęliśmy przed kamienicą.

— Do zobaczenia... — mruknęła, nie patrząc na mnie.

Każdy z nas miał ruszyć w swoją stronę, więc odwróciłem się i ruszyłem przed siebie, wkładając ręce do kieszeni bluzy. Zmierzałem, jak zwykle, do brudnej uliczki, z której zazwyczaj się deportowałem.

— Malfoy! Zaczekaj! — krzyknęła nagle Granger.

Szatynka podbiegła do mnie i spojrzała w moje oczy niepewnie, zagryzając dolną wargę. Jej dłonie drżały niespokojnie, więc zmarszczyłem brwi zaniepokojony. Dziewczyna zazwyczaj się nie zachowywała w ten sposób.

— O co chodzi, Granger? — zapytałem cicho.

Była Gryfonka, ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, stanęła na palcach i bez słowa musnęła moje wargi swoimi, po czym odsunęła się i posłała mi delikatny uśmiech.

— Uważaj na siebie, Draco. Będę na ciebie czekać w naszym mieszkaniu, więc wróć w jednym kawałku, jasne? — mruknęła i odwróciła się, pospiesznie odchodząc.

Przez dłuższy czas wpatrywałem się w jej plecy z szokiem. Po kilku sekundach zamrugałem szybko, próbując się otrząsnąć, a moje usta wykrzywił uśmiech. Miałem wrażenie, że moje serce jest lekkie jak piórko, a przez całe ciało rozeszło się przyjemne uczucie. Już od dawna nie czułem takiego przypływu euforii oraz szczęścia. Czym jednak było to nieznane uczucie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro