Rozdział 33

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie mam pojęcia, ile czasu zajęło mi doprowadzenie się do porządku i ruszenie z miejsca. Podróż do uliczki położonej kilka metrów dalej wydawała się niemal wiecznością. Dziwne i skomplikowane uczucia oplatały mnie swoimi mackami i sprawiały, że nie potrafiłem myśleć trzeźwo, a nawet poczułem przekomiczne, niekontrolowane podekscytowanie. Próbowałem pozbyć się z ust irytującego uśmiechu, ale to również stanowiło problem.

— Co się ze mną, kurwa, dzieje?! — warknąłem pod nosem. — Opanuj się, idioto!

Gdy w końcu udało mi się wśliznąć w wąską uliczkę, wiedziałem, że muszę schować wszystkie emocje głęboko w sobie i się opanować. Wciąż miałem postawione przed sobą ważne zadanie, które musiałem wykonać z największą starannością, ponieważ stawka była naprawdę wysoka.

Aportowałem się nieopodal jaskini, w której przetrzymywałem śmierciożercę i rozejrzałem się niespokojnie wokoło. Mimo pewności, że w pobliżu nie ma żywej duszy, czułem niepokój. Nie mogłem pozwolić, by ktokolwiek zniszczył jedyny plan, który pieczołowicie ustaliliśmy wraz z Granger, a niespodziewane pojawienie się śledzących mnie śmierciożerców na pewno by się do tego przyczyniło. Ucieczka mężczyzny również nie wchodziła w grę, więc miałem cichą nadzieję, że nie udało mu się w żaden sposób zerwać moich zaklęć zabezpieczających.

Podszedłem do wejścia jaskini, nasłuchując, a moje wargi natychmiast wykrzywiły się w kpiącym uśmiechu. Ze środka dochodziły do mnie zduszone jęki, co oznaczało, że mój gość się obudził i w żaden sposób nie zdołał zbiec. Wyprostowałem się dumnie i podszedłem do niego nonszalanckim krokiem, patrząc na jego związaną zaklęciami sylwetkę z góry.

— Możesz nawet wrzeszczeć, a i tak nikt cię nie usłyszy. Dopilnuję tego — parsknąłem drwiąco i krótkim ruchem różdżki pozbyłem się opaski z jego ust oraz oczu.

— Mogłem się domyślić, że to twoja sprawka, Malfoy! — syknął śmierciożerca i spojrzał na mnie z nienawiścią. — Czego ode mnie chcesz, zdrajco?!

— Z tego, co sobie przypominam, to po naszym ostatnim spotkaniu nie byłeś taki wyszczekany, Reed — w moich oczach pojawiły się złośliwe ogniki. — Powinieneś być ostrożniejszy i grzeczniejszy, jeżeli nie chcesz, by zdarzyło się znowu to samo.

— Ostatnim razem twoją tchórzliwą, zdradziecką dupę krył Czarny Pan. Teraz jednak jesteś sam, a ja się nie boję twoich marnych zdolności magicznych — Reed splunął, a ja ponownie się uśmiechnąłem. — Więc?! Czego ode mnie chcesz?!

— Niewiele — wzruszyłem obojętnie ramionami. — Jedynie kilku, mało istotnych, informacji.

— W takim razie źle trafiłeś. Ode mnie niczego się nie dowiesz, choćbyś znowu próbował tych sztuczek z legilimencją — wycharczał mężczyzna. — Nie zdradzę Czarnego Pana!

— Czyżby? — uniosłem z rozbawieniem brew, wyczuwając wokół jego myśli wątpliwy mur, który zamierzałem w najbliższym czasie zburzyć. — Mam nadzieję, że po ostatnim naszym spotkaniu jakoś sobie poradziłeś, Reed. Możesz normalnie funkcjonować? Nie pytam oczywiście o ruchanie, bo nawet gdybyś mógł, to nie miałbyś kogo, prawda?

— Wydaje ci się, że jesteś niepokonany, co? — prychnął śmierciożerca. — Już wtedy powinienem się domyślić, że jesteś zdrajcą. Gdybyś był jednym z nas, nie interesowałoby cię, co zrobiłem tej małej kurewce!

— To prawda, mogłeś — zadrwiłem i skinąłem głową. — Jednak jesteś na tyle tępy, że nie zrobiłeś tego. W każdym razie koniec tej mało interesującej rozmowy. Od teraz to ja zaczynam zadawać pytania.

— Możesz próbować — warknął Reed. — Zapewniam cię jednak, że tym razem jestem odpowiednio przygotowany na twoje sztuczki, Malfoy.

— W takim razie dam ci dwie opcje do wyboru — odpowiedziałem, ignorując jego pewność siebie. — Pierwsza jest naprawdę prosta. Zadam ci kilka niewinnych pytań, a ty bez żadnego sprzeciwu na nie odpowiesz. Druga opcja jest równie przyjemna, ale jedynie dla mnie. Wciąż będę zadawał pytania, ale jeżeli nie odpowiesz na nie dostatecznie, to przekonasz się, w jaki sposób potrafię przeprowadzić prawdziwe przesłuchiwanie. Zapewniam jednak, że nie będzie to najprzyjemniejsza forma rozmowy. Wybór należy do ciebie.

W oczach śmierciożercy błysnął strach, chociaż jego twarz nawet nie drgnęła. Wykrzywiłem wargi w kpiącym grymasie, czując odpływającą z niego pewność siebie. Znałem to uczucie niepokoju. Moje metody przesłuchiwań w pewnym momencie zaczęły rozpowszechniać się wśród innych popleczników Czarnego Pana, co próbował tępić niezadowolony Theodor. Zawsze mi powtarzał, że powinienem nad sobą panować.

— Nie złamiesz mnie w żaden sposób. Możesz mnie nawet zabić — wycharczał przez zaciśnięte wargi Thomas Reed. — Nie zdradzę Czarnego Pana ani naszych towarzyszy.

— Bardzo mnie cieszy, że wybrałeś drugą opcję — rzuciłem wesoło i się wyprostowałem. Wykrzywiłem wargi w podłym uśmiechu. Właściwie, to nawet nie liczyłem na inną odpowiedź. — Pierwsza opcja byłaby zbyt nudna, prawda?

Nie czekając sekundy dłużej, mój but trafił w twarz śmierciożercy. Mężczyzna jęknął i osunął się na ziemię, zwijając w kłębek, po czym wypluł krew zmieszaną ze śliną, krztusząc się. Zmierzyłem go pogardliwym spojrzeniem.

— To tylko początek. Następnym razem być może będziesz musiał pozbierać swoje zęby, więc zastanów się dobrze, nim odpowiesz na pierwsze pytanie — powiedziałem bez emocji i skupiłem na nim wzrok. — Czy Potter żyje?

— Jakie to ma znaczenie? Liczysz na to, że po tym wszystkim uratuje cię przed zdradą Czarnego Pana? — zarechotał Reed. — Po twojej ucieczce nasz Mistrz zajął się wszystkim, jak należy.

— Żyje, czy nie?! — złapałem za jego gardło i bez większego wysiłku rzuciłem nim o ścianę.

— Może tak, a może nie. Kto wie... — wychrypiał mężczyzna, próbując złapać oddech.

— Nie próbuj ze mną grać w ten sposób, śmieciu, bo prędzej czy później cię zniszczę — warknąłem i podszedłem do niego powolnym krokiem. — Co z Theodorem Nottem?

Śmierciożerca roześmiał się zduszonym głosem i potrząsnął z niedowierzaniem głową, wpatrując się w moją twarz niemal z satysfakcją. Widząc jego reakcję na zadane przeze mnie pytanie, poczułem niepokój.

— Chyba mi teraz nie powiesz, że nagle martwisz się o swojego przyjaciela, Malfoy? Szkoda, że przypomniałeś sobie o nim tak późno — zadrwił. — Biedny Theodor wiele przeszedł, gdy uciekłeś ze szlamą i zostawiłeś go samego. Zapewne nigdy nie będzie w stanie ci tego wybaczyć...

Moje serce niebezpiecznie drgnęło, a do gardła podeszła nieprzyjemna żółć. To prowokacja, Draco. Tylko prowokacja, powtarzałem sobie w myślach, starając się uspokoić. Szybkim ruchem wyszarpnąłem z kieszeni różdżkę i bez ostrzeżenia wbiłem ją śmierciożercy w krocze. Z satysfakcją przyglądałem się jego wykrzywionej w bólu twarzy, gdy głośno wrzasnął.

— Mógłbym cię zabić bez najmniejszego zawahania się. Oczywiście najpierw sprawiłbym, żebyś cierpiał w okrutnych męczarniach. Umierałbyś powolną i mozolną śmiercią, błagając mnie o łaskę, byś mógł skonać szybciej — wysyczałem zawistnie, a Reed osunął się plecami po ścianie jaskini. Po chwili wrzasnął, gdy zaklęcie torturujące trafiło w jego pierś. Nie zamierzałem odpuścić, z każdą chwilą zwiększając nacisk.

— Więc mnie zabij...

— Jeszcze nie teraz. To by było zbyt proste. Przydasz mi się, Reed — odpuściłem w końcu zaklęcie i uśmiechnąłem się ponuro. — To było tylko przywitanie. Masz czas do jutra, by wszystko sobie przemyśleć. Następnym razem nie będzie tak przyjemnie.

Wyszedłem z jaskini szybkim krokiem, zostawiając śmierciożercę zwijającego się z bólu na ziemi. Miałem ochotę wrzeszczeć z wściekłości. Bolesne myśli pędziły w stronę mojego przyjaciela. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby Theodorowi naprawdę stało się coś strasznego. Reed miał rację. Zwlekałem z pomocą zbyt długo. Czarny Pan mógł zrobić z nim wszystko, na co miał ochotę.

Wpadłem do mieszkania i nie otrzepując się nawet ze śniegu, opadłem na rozpadającą się kanapę, łapiąc twarz w roztrzęsione dłonie. Wiedziałem, że minęło już bardzo dużo czasu od momentu ucieczki. Ukrywaliśmy się w tym mieszkaniu ponad miesiąc. W tym czasie Theodor mógł być torturowany tysiące razy, a nawet mogli go uznać winnego zdrady i zabić.

Potrząsnąłem gwałtownie głową, próbując odgonić niechciane myśli. Nie. Theo na pewno żyje. Niedługo nadejdzie czas, gdy znowu się spotkamy i wspólnie upijemy, przeklinając nasze przeklęte i żałosne życie. Nazwie mnie skończonym idiotą, po czym uśmiechnie się swoim dobrodusznym uśmiechem, wciąż lojalnie pozostając przy moim boku.

Westchnąłem ciężko i przeczesałem palcami włosy nerwowym ruchem. Nie miałem pojęcia, jak to się stało, ale spod mojej powieki wyciekło coś mokrego, spływając po moim policzku. Otarłem go szybko rękawem i przygryzłem boleśnie wargę. Łzy w tym momencie były najgorszym, co mogło mi się przytrafić.

— Draco? — cichy głos Granger przywrócił mnie do rzeczywistości. Uniosłem głowę, wpatrując się w jej sylwetkę stojącą w wejściu do pokoju. — Nie wiedziałam, że już wróciłeś.

— Jak długo tutaj jesteś? — zapytałem ochryple.

— Dopiero wróciłam. Nie widziałam jednak twoich ubrań, więc myślałam, że jeszcze cię nie ma — mruknęła i podeszła do mnie. Po chwili wahania usiadła obok mnie, patrząc w moje oczy z dziwną troską. — Coś się wydarzyło podczas przesłuchania? Wyglądasz jakoś... inaczej. Jakby coś cię zmartwiło albo...

— To nic takiego, Granger. Od jakiegoś czasu jestem po prostu potwornie zmęczony — westchnąłem, przerywając jej. Po chwili wyprostowałem się, próbując przybrać naturalny ton głosu. — Masz już zebrane wszystko, czego potrzebowałaś?

— Tak, zgromadziłam wszystkie składniki — skinęła z ożywieniem głową, a jej oczy rozbłysły. — Zaczęłam przygotowania, jednak cały proces trochę potrwa. Muszę doglądać go, co jakiś czas, ale mam nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.

— To świetnie — mruknąłem bez entuzjazmu, a ona zmarszczyła brwi w zastanowieniu. Dotknęła niepewnie mojej dłoni i ścisnęła ją delikatnie.

— A tobie jak poszło? Udało ci się czegoś dowiedzieć?

— Niestety nie — odpowiedziałem niechętnie. — Skurwiel milczy i próbuje mnie prowokować. Nie mam zamiaru się jednak poddać. Wycisnę z niego wszystko, co się da.

— Jesteś pewien, że uda ci się zmusić go do zeznawania? — zapytała cicho. — A jeżeli on nie będzie chciał współpracować?

— Nie mam najmniejszych wątpliwości, że w końcu zacznie zeznawać. Złamie się prędzej czy później. Każdego można złamać — odpowiedziałem pewnie, czując, że uścisk jej dłoni zelżał.

— Każdego? — szepnęła, a ja natychmiast zrozumiałem, o czym mówi.

— Wiem, o czym myślisz — odpowiedziałem szybko. — Uważasz, że ciebie nie udało nam się złamać przez tyle miesięcy, ale się mylisz. Nie miałem zamiaru nawet tego zrobić. Nie próbowałem żadnych sztuczek z legilimencją ani eliksirami, a uważam, że ten sposób w końcu zadziałałby nawet na ciebie. Byłaś oczywiście odważna i uparta, odmawiając zeznań mojej ciotce, ale dla niej to była tylko zabawa. Jak się okazało, Snape również chronił waszych sekretów...

— Prawdopodobnie masz rację — mruknęła, a ja spojrzałem na nią, żałując, że to powiedziałem. Była Gryfonka oparła brodę o kolana, obejmując nogi ramionami. Wyglądała na zmęczoną.

— Granger...

— Uważasz, że to wszystko może mieć dobre zakończenie? — wypaliła nagle, całkowicie mnie zaskakując.

— Co dokładnie masz na myśli?

— Wojnę — odpowiedziała cicho. — Jeżeli nawet uda nam się wykonać nasz plan i uratujemy Harry'ego, czy istnieje, chociaż cień nadziei, że zwyciężymy z twoim dawnym panem?

— Nie mam pojęcia. Jest potężny — wyznałem szczerze. — Nic jednak nie jest stracone. Po tym wszystkim, co się wydarzyło, wciąż żyjemy. Poza tym macie misję do wykonania, prawda? Czy właśnie nie polegała na tym, aby zwyciężyć?

— Tak, to prawda — przyznała. — W ciągu ostatniego roku powinnam umrzeć już kilkukrotnie, a mimo to wciąż żyję. Prawdopodobnie przeznaczenie nade mną czuwa, ponieważ właśnie taki ma plan. Mamy przeżyć. Oboje.

Uśmiechnąłem się krzywo, nie patrząc na nią. Ja również chciałem wierzyć, że przeznaczenie nie trzyma nas przy życiu, tylko dlatego, żeby zabić nas w momencie, który od samego początku był przez niego zaplanowany. Tak bardzo chciałem w to wierzyć...

Coś nagle połaskotało mój policzek, a już po chwili poczułem, że głowa Granger oparła się o moje ramię. Zerknąłem na nią zaskoczony, ale nawet nie drgnąłem. Zamarłem, oczekując wyjaśnienia.

— Spokojnie, Draco — wyszeptała po chwilowej ciszy. — Jeżeli będzie trzeba, to przechytrzymy los. Będziemy silniejsi niż przeznaczenie.

~~*~~

Siedziałem bez ruchu, upajając się chwilą. Czułem miarowy oddech szatynki przy swoim uchu. Jej włosy z każdym wdechem przyjemnie łaskotały mój policzek. Musiałem przyznać, że mógłbym pozostać tak przez długi czas. Naprawdę miałem wrażenie, że świat się jeszcze dla nas nie skończył i że przed nami widnieje szansa na godne, długie życie.

Obróciłem się delikatnie, by jej nie zbudzić i wziąłem w ramiona, unosząc bez problemu do góry. Mimo tego, że od ucieczki z mojego domu minęło już sporo czasu, a ona wróciła do formy, wciąż była lekka niczym piórko. Przeniosłem ją na łóżko i przykryłem dokładnie kocem, by nie zmarzła. Przyglądałem się jej spokojnej twarzy przez kilka minut, chłonąc każdy najdrobniejszy detal. Gdy zorientowałem się, co robię, zerwałem się szybko z jej łóżka. Odwróciłem się, by wyjść z pokoju, ale nagle poczułem, że jej palce zaciskają się na mojej dłoni. Zerknąłem na nasze splecione palce, a następnie przeniosłem niepewnie spojrzenie na jej twarz.

— Zostaniesz ze mną? — szepnęła i przesunęła się, robiąc miejsce obok siebie.

Jej czekoladowe tęczówki błyszczały z nadzieją, ale mimo to zawahałem się, przygryzając delikatnie wnętrze policzka. Sam nie wiedziałem, co czuję w tym momencie. Z jednej strony chciałem położyć się obok niej, wziąć drobne ciało w ramiona i po prostu zasnąć, czując przy sobie jej bliskość. Podświadomie czułem, że potrzebowałem tego. Z drugiej strony natomiast chciałem uciec stąd jak najdalej i zapanować w końcu nad swoimi emocjami. Poskromić je. Wyciszyć.

W końcu jednak uległem i wiedziony jej wzrokiem położyłem się na łóżku obok niej. Granger odczekała cierpliwie, aż ułożę się w wygodnej pozycji, po czym bez ostrzeżenia położyła głowę we wgłębieniu mojej szyi i wtuliła się we mnie. Moje ciało zesztywniało, a serce się zatrzymało, ale już po chwili rozlała się po nim fala przyjemnego ciepła. Emocje w mojej głowie zaczęły szaleć, nie potrafiąc się ukierunkować. Nie wiedziałem, czy przepełnia mnie spokój, czy wręcz przeciwnie, zaczynam czuć niepokój. Byłem niczym tykająca bomba, która oczekiwała na wybuch.

Po krótkiej walce z myślami moje ciało wygrało. Rozluźniłem się i przygarnąłem dziewczynę mocniej do siebie, zamykając ją w szczelnym uścisku. Już po chwili zasnąłem, pozwalając swoim myślom odpocząć, chociaż na krótką chwilę.

~~*~~

Otworzyłem leniwie oczy, a pierwszym co zobaczyłem, była jej śpiąca, spokojna twarz. Przez kilka minut pozostałem w bezruchu, przyglądając się jej uważnie. Nie była już potwornie blada, a blizny po nożu prawie całkowicie zniknęły. Pełne usta były kusząco rozchylone, a długie, ciemne rzęsy pozostawiały cień na policzkach przyprószonych delikatnymi piegami.

Zastanawiało mnie, czy Granger zdawała sobie sprawę, co ze mną wyprawia. Robiła to wszystko świadomie, czy ona również nie wiedziała, że to wszystko między nami potoczy się w ten sposób?

Delikatnie przesunąłem opuszkami palców po jej dolnej wardze, nie potrafiąc odwrócić spojrzenia. Nie mogłem jednak spędzić całego poranka w ten sposób, więc po kilku minutach zmusiłem się, by wstać. Zrobiłem to ostrożnie, by jej nie obudzić i narzuciłem na siebie wczorajszą koszulkę.

Spojrzałem na nią po raz ostatni, chcąc wyjść, ale niespodziewanie natknąłem się na wciąż zaspane, brązowe tęczówki, wpatrujące się we mnie niepewnie. Wydawało mi się, że lśnią ciepłym, czułym blaskiem.

— Wychodzisz? — zapytała sennie.

— Tak. Muszę jak najszybciej dowiedzieć się, co dzieje się z Theodorem — powiedziałem ostro. — Zbyt długo zwlekałem, by mu pomóc.

— Twój pośpiech niczego nie zmieni. Nim eliksir będzie gotowy prawdopodobnie minie jeszcze kilka tygodni. Do tego czasu mamy związane ręce — odpowiedziała cicho i spojrzała na mnie łagodnie. — Wiem, że bardzo chcesz mu pomóc, ale naprawdę nie musisz się spieszyć...

— Jestem tego świadomy, ale chcę to zrobić — warknąłem i oparłem się plecami o futrynę drzwi. — Mam cholerne wrażenie, że czas nam ucieka przez palce, Granger. Tym razem nie zamierzam się spóźnić nawet o sekundę.

— Tak, ja też mam takie wrażenie — westchnęła, a jej wargi zadrżały, gdy ponownie na mnie spojrzała. Jej oczy wydawały się dziwnie zamglone jakby odległe. — Mogę pójść dzisiaj z tobą?

Wytrzeszczyłem oczy, wpatrując się w nią z niedowierzaniem.

— Chcesz iść ze mną na przesłuchanie? — wydusiłem z siebie. — Jesteś pewna?

Granger uśmiechnęła się blado i skinęła sztywno głową. Nie mogłem uwierzyć, że o to prosiła. To było tak absurdalne, że aż nierealnie. Jej tęczówki mieniły się przeróżnymi emocjami. Od strachu, poprzez odwagę, a kończąc na pewności siebie oraz słuszności z podjętej decyzji.

— Przecież to nie pierwszy raz, kiedy to robię — odpowiedziała na pozór rozbawiona, jednak mi nie było do śmiechu. Odchrząknąłem nerwowo.

— To nie zabawa, Granger. Dobrze wiesz, z czym wiążą się takie przesłuchania. Mało ci bolesnych wspomnień?

— Wiem, ale tym razem będzie inaczej — upierała się, robiąc kwaśną minę. — Nie będziesz przesłuchiwał mnie. Będę bezpieczna, prawda?

— Nie rozumiesz, że to nie będzie przyjemny widok?! Wspomnienia, które starasz się wymazać z pamięci, mogą wrócić ze zdwojoną siłą. Nie jesteś na to gotowa — powiedziałem ostro. — Dodatkowo znasz tego człowieka i zapewniam, że nie będzie to miłe spotkanie.

— Znam? — jej głos zadrżał. — Wcześniej nie wspominałeś, że...

— Ponieważ nie chciałem przywoływać niepotrzebnych wspomnień — przerwałem jej i westchnąłem, przecierając kciukami powieki. — Uważam, że nie powinnaś tam iść.

— Kim jest ten człowiek?

— To naprawdę nieistotne — mruknąłem niechętnie.

— Dla mnie owszem — odpowiedziała ze złością i wstała z łóżka. — Jestem gotowa na to spotkanie. Chcę pójść razem z tobą. Ja również chcę się dowiedzieć, co się dzieje z Harrym oraz Theodorem.

Wypuściłem przez usta powietrze, wpatrując się w szatynkę z niechęcią. Wiedziałem, że nie zmieni zdania, więc nie miałem wyboru. Byłem pewien, że to nie jest dobry pomysł, a ta wyprawa skończy się nieprzyjemnie dla nas obojga. Nie była na to gotowa. Musiałem jednak przystać na jej decyzję, ponieważ obiecaliśmy sobie współpracę.

Poczekałem cierpliwie, aż Granger ubierze się, po czym zjedliśmy szybkie śniadanie i wyszliśmy wspólnie na zaśnieżone ulice. W pewnym momencie zerwał się nieprzyjemny i mroźny wiatr, który uderzył w nasze twarze. Była Gryfonka skryła twarz w grubym swetrze i odwróciła się w drugą stronę, ale ja zmrużyłem oczy, wpatrując się uważnie przed siebie, ogarnięty złym przeczuciem.

Po chwili bez ostrzeżenia chwyciłem za jej rękę i pociągnąłem za sobą do najbliższej uliczki. Stanęliśmy pod niewielkim, kamiennym daszkiem, który osłonił nas przed namolnie padającym śniegiem i równocześnie odetchnęliśmy. Silne opady wyjątkowo utrudniały jakąkolwiek podróż, co każde z nas odczuwało, ale przynajmniej nie musieliśmy się martwić o zacieranie śladów. Przetarliśmy spokojnie powieki, uśmiechając się do siebie z delikatnym rozbawieniem.

— Na twoich włosach można ulepić bałwana, Malfoy — zadrwiła dziewczyna i strzepnęła z mojej głowy biały puch.

— Ty natomiast wyglądasz, jak taki chodzący bałwan, Granger — parsknąłem. — Oby cię nikt nie pomylił, bo...

Urwałem gwałtownie, słysząc za plecami szmer i odwróciłem się z prędkością światła, dobywając różdżki. O przeciwległą ścianę stało opartych plecami dwóch śmierciożerców wraz z nieznanym człowiekiem, który najprawdopodobniej był kolejnym przypadkowym mugolem pod działaniem klątwy Imperius. Jego spojrzenie nie wyrażało żadnych emocji. Było puste jak u zwykłej lalki.

— Cóż za urocza scena. Chyba mnie zemdliło z obrzydzenia — jeden z zamaskowanych mężczyzn wyprostował się i zrobił krok w naszą stronę. — Więc to jednak prawda. Ktoś z naszych towarzyszy cię tutaj widział, ale nie był pewien, czy to byłeś naprawdę ty, Malfoy.

— Powinniście mu pogratulować, jeżeli jeszcze żyje — zakpiłem. — Chociaż podejrzewam, że niestety nie zdążycie. Skończycie w ten sam sposób, co reszta. Na dnie oceanu.

— Podejrzewaliśmy, że możesz mieć coś wspólnego z tymi nagłymi zaginięciami naszych ludzi, ale Czarny Pan uważał, że nie odważyłbyś się podnieść ręki na nikogo z nas — odpowiedział z pogardą. — Nie zgadzałem się z nim. Zdradziłeś nas, pomagając uciec zwykłej szlamie. Wybrałeś Zakon Feniksa.

— Nigdy nie wybrałem Zakonu Feniksa — warknąłem.

— Doprawdy? — śmierciożerca zdjął maskę i uśmiechnął się kpiąco, spoglądając znacząco na Granger. — Więc na pewno nie obrazisz się, jeżeli zabawimy się najpierw z tą brudną dziwką, co? Czarny Pan będzie zadowolony, gdy zwrócimy was oboje.

— Jeżeli ktokolwiek ją tknie, to przysięgam, że rozszarpię was na kawałki — wycharczałem, czując, że wściekłość zaczyna przejmować nade mną kontrolę. Automatycznie ścisnąłem dłoń szatynki i szarpnąłem nią, chowając za moimi plecami. Nagle poczułem, że jej ręka wyślizguje się z uścisku, a przez całe moje ciało przeszedł lodowaty dreszcz strachu.

— Draco! — krzyknęła była Gryfonka, a ja odwróciłem się jak oparzony, obserwując sytuację ze ściśniętym sercem. Nie mogłem uwierzyć, że wcześniej nie zauważyłem w pobliżu trzeciego śmierciożercy, który w tej chwili trzymał za włosy wyrywającą się Granger. W drugiej ręce ściskał różdżkę, którą zbliżył do jej gardła, wpatrując się we mnie z nienawistnym uśmiechem.

— Jestem pod wrażeniem, że przez tak długi czas zdołałeś was ukrywać, Malfoy. Jednak to już koniec — syknął mężczyzna i polizał dziewczynę po szyi, na co moja ręka trzymająca różdżkę zadrżała niebezpiecznie, a krew zaczęła wściekle wrzeć. — Chyba wiem, dlaczego jej brudna krew tak cię pociąga. Jest całkiem smaczna, oczywiście jak na szlamę, prawda? Jej buźka też jest całkiem ładna. Ciekawe, co jeszcze ma do zaoferowania...

— Puść ją, zanim rozjebię ci gębę — warknąłem ostrzegawczo, a pozostali śmierciożercy się roześmiali, mierząc we mnie różdżkami. Przekląłem w myślach, szukając pospiesznie jakiegoś rozwiązania. Nie zamierzałem się poddać. Nie teraz.

— Co tak ostro, Malfoy? Nie powinieneś być taki samolubny. Zerżniemy twoją dziwkę, nim trafi ponownie w ręce Czarnego Pana, a ty będziesz mógł popatrzeć — odpowiedział kpiąco mężczyzna i złapał za podbródek Granger, zmuszając, by na niego spojrzała. W brązowych oczach błyszczały łzy. — Co ty na to, szlamo? Chcesz się zabawić przed śmiercią?

Szatynka splunęła śmierciożercy w twarz, a ja wiedziałem, że nie mogę dłużej zwlekać. Nim którykolwiek z nich zdążył zareagować, zaatakowałem. Zaklęcie trafiło w oko zaskoczonemu mężczyźnie, który natychmiast puścił dziewczynę i padł martwy na ziemię u jej stóp. Nie dając szansy obrony, szybko wymierzyłem różdżką w pozostałych, posyłając ku nim wiązankę uroków. Nie czułem w sobie ani odrobiny litości. Wszystkie frustracje we mnie wybuchły.

— Na co czekasz?! Rusz się, Granger! — krzyknąłem, do stojącej wciąż w miejscu dziewczyny, wpatrującej się w martwe ciało przed sobą z przerażeniem. Szatynka otrząsnęła się i podbiegła do mnie, łapiąc za rękę. — Nic ci nie jest?!

— Wszystko w porządku, ale... — potrząsnęła głową, a jej oczy nagle rozszerzyły się ze strachem. — Uważaj!

Odepchnęła mnie delikatnie na bok i machnęła różdżką, odbijając wymierzone w moje plecy zaklęcie, po czym kontratakowała. Złoty promień świsnął z ogromną prędkością, ale śmierciożerca odparował je, ciężko dysząc. Przez chwilę wymieniali się atakami, a ja mogłem z podziwem obserwować jej zwinność oraz siłę.

— Szybciej! Łapać ich! — wrzasnął jeden ze śmierciożerców. — Nie mogą nam uciec!

Sectumsempra! — ryknęła głośno Granger, wpatrując się zawistnie w mężczyznę, który z trudem ominął jej atak. W tym samym momencie drugi wystrzelił w jej stronę śmiercionośne zaklęcie, którego nie zauważyła. Złapałem ją bez ostrzeżenia za ramiona i szybko powaliłem na ziemię, zamykając w uścisku. Zrobiło mi się gorąco, gdy zielony promień niemal musnął moje ramię.

— Draco...

— Zacznij się rozglądać, wariatko! — warknąłem. — To nie jest szkolna arena walk! Oni chcą nas pozabijać!

— Przepraszam, zapomniałam się — jęknęła i natychmiast się rozejrzała, a ja westchnąłem i pokręciłem głową.

Poszukałem wzrokiem najbliższego celu i przystąpiłem do kolejnego ataku. Ku mojemu zadowoleniu, w końcu okazał się celny, ponieważ drugi śmierciożerca padł martwy na ziemię. Uśmiechnąłem się zadowolony i pociągnąłem dziewczynę w górę, jednak ściana za naszymi plecami zaczęła się walić, a my się rozdzieliliśmy.

Zaklęciami udało mi się odepchnąć kamienie, szukając po omacku Granger. Unoszący się wokoło dym jednak niczego mi nie ułatwił. Zakrztusiłem się, czekając, aż cały popiół opadnie na ziemię.

— Granger?! — krzyknąłem. — Gdzie jesteś?!

— Jest bezpieczna. Przynajmniej przez chwilę — usłyszałem zimny głos nieopodal, a po chwili cichy jęk dziewczyny. — Zanim jednak coś zrobisz, radzę się zastanowić, czy jej również nie stanie się krzywda.

Gdy popiół w końcu opadł, rozejrzałem się powoli, a mój wzrok spoczął na ostatnim ze śmierciożerców. On jednak nie patrzył na mnie. Podążyłem powoli za jego wzrokiem i zamarłem. Mugol, znajdujący się wciąż pod wpływem klątwy, trzymał nóż przy gardle łkającej cicho szatynki, czekając na mój ruch.

Wpatrywałem się w dziewczynę z niepokojem, a nawet ze strachem. Szukałem w jej oczach jakiejś wskazówki. Czegokolwiek, co pomogłoby mi wybrnąć z tej sytuacji. Ona jednak nie była w stanie myśleć trzeźwo. Łzy kaskadami spływały po jej policzkach, ledwie oddychała. Wiedziałem, że wspomnienia do niej powróciły. Chciałem jej przekazać, by się opanowała, ale nie potrafiłem.

— Zrobię, co chcesz, tylko jej nie zabijaj — powiedziałem głośno i upuściłem różdżkę na ziemię.

— Mądra decyzja, chłopcze — zironizował mężczyzna i uśmiechnął się zwycięsko. Ruszył powoli w moją stronę, nie spuszczając końca różdżki z mojego serca. Drugą rękę trzymał wyciągniętą w górę, by w razie czego wydać rozkaz mugolowi. — Teraz oboje złapiecie za moje ramię i wspólnie deportujemy się do twojego domu. Wszyscy na pewno ucieszą się, gdy was zobaczą...

Moje myśli pognały w szybkim tempie przed siebie. Nie mogliśmy tam wrócić. Jeszcze nie teraz. Posłałem krótkie spojrzenie byłej Gryfonce, po czym skupiłem się na zbliżającym śmierciożercy. Gdy był odpowiednio blisko, uśmiechnąłem się kpiąco.

— Teraz, Granger! — ryknąłem i szybkim ruchem wyciągnąłem różdżkę jednego z jego martwych towarzyszy z kieszeni, wbijając mu ją w gardło. Jego krew trysnęła wokoło, brudząc również moje ręce oraz twarz. Dziewczyna łokciem uderzyła mugola, który zgiął się w pół, po czym wycelowała w niego własną różdżką, odpychając od siebie. Zerknąłem na nią i odetchnąłem z ulgą.

— Jesteś kretynem. Nigdy, pod żadnym pozorem, nie podchodź do nieuzbrojonego, byłego śmierciożercy. Ponieważ dobry śmierciożerca zawsze ma zapasową broń — syknąłem i podniosłem swoją różdżkę, po czym bez emocji wypowiedziałem formułkę śmiercionośnego zaklęcia.

Odetchnąłem ciężko i odwróciłem się w stronę Granger, która dygotała ze strachu. Mugol najwyraźniej odzyskał świadomość i cofnął się jeszcze kilka kroków, rozglądając się nieświadomie wokoło z przerażeniem.

— Co ja tu robię?! Kim jesteście?! — jęknął.

— Wszystko w porządku — odpowiedziała miękko Granger, po czym machnęła różdżką. — Obliviate!

Błysnęło żółte światło, a mężczyzna zamrugał kilka razy, przyglądając się nam zdezorientowany. Wyglądało na to, że modyfikowanie pamięci zadziałało.

— Co się stało? — zapytał przestraszony. — Gdzie ja jestem?

— Wypierdalaj stąd! — warknąłem rozeźlony, a mugol, nie czekając dłużej, bez zastanowienia uciekł, posyłając nam ostatnie spojrzenie. Westchnąłem i podszedłem do dziewczyny, która opadła kolanami na śnieg, ciężko oddychając. Uklęknąłem obok niej, wpatrując się niepewnie w jej zaczerwienioną z zimna twarz. — Wszystko w porządku? Nic ci się nie stało?

Granger skinęła sztywno głową, ale po chwili przeniosła na mnie spojrzenie pełne czegoś na kształt nieufności. Jej wargi drżały.

— Skąd wiedziałeś, że mnie nie zabije? — nieświadomie dotknęła palcami swojego gardła, a ja uśmiechnąłem się kwaśno i pokręciłem głową.

— Prawdę mówiąc, nie wiedziałem — prychnąłem, a jej oczy rozszerzyły się z niedowierzaniem. — Byłem jednak pewien, że zareagujesz na moje polecenie. Poza tym musiałem się pozbyć osoby, która go kontrolowała. Jeżeli jego oprawca umrze, to zaklęcie przestaje działać.

— Skoro wiedziałeś, że wystarczy zabić śmierciożercę, to dlaczego chciałeś, abym się oswobodziła? — zmarszczyła brwi.

— Wolałem nie ryzykować, to chyba oczywiste? — uniosłem brew. — Jeżeli zaklęcie wciąż by działało, byłabyś w niebezpieczeństwie, więc wolałem, żebyś była daleko od niego, gdybym musiał zabić również mugola.

— Jestem pod wrażeniem, że nie tracisz głowy podczas walki — wymamrotała i spojrzała na mnie z wdzięcznością. — Dziękuję, że mnie uratowałeś. Gdyby udało im się nas złapać albo nas zabić, wszystko po prostu by runęło.

— Miałem okazję nauczyć się kilku potrzebnych umiejętności podczas misji na śmierć i życie — mruknąłem i skinąłem głową, przyglądając się jej uważnie. — Wciąż jesteś pewna, że chcesz mi towarzyszyć podczas przesłuchania?

— Nie. Po tym, co widziałam, jeszcze bardziej nie chcę tego robić, ale wiem, że muszę — powiedziała twardo i podniosła się z ziemi, otrzepując się ze śniegu. Jej twarz była pełna sprzecznych emocji. — Powinniśmy się pospieszyć, zanim znowu wpadniemy w jakieś kłopoty...

Westchnąłem z niechęcią i wykrzywiłem wargi w grymasie niezadowolenia, ale mimo to wyciągnąłem w jej kierunku rękę. Ujęła ją odrobinę niepewnie, łącząc nasze palce i spojrzała na mnie niepewnie. Nie odwzajemniłem spojrzenia, tylko machnąłem różdżką na ciała martwych śmierciożerców, przyciągając do siebie, po czym deportowałem nas nieopodal klifu.

— Gdzie my jesteśmy? — zapytała cicho szatynka, rozglądając się wokoło z zaskoczoną miną.

— Nie jestem pewien. Chyba gdzieś na północy — wzruszyłem ramionami i przeszukałem ciała ofiar. Gdy skończyłem, bez słowa zrzuciłem zwłoki do morza, a Granger stojąca obok mnie pisnęła przerażona.

— Co ty wyprawiasz?!

— Wyrzucam śmieci — mruknąłem bezbarwnym tonem i w końcu przeniosłem na nią spojrzenie, unosząc brew. — Musimy się pozbyć dowodów, Granger. Nikt nie może ich znaleźć, jasne?

— Ale... — przygryzła wargę. — To nieludzkie...

— Wiedziałem, że tak będzie... — sarknąłem zirytowany i przewróciłem oczami. — Więc uważasz, że to, co oni by zrobili nam, byłoby ludzkie?

— Nie, ale...

— Nie zabrałem cię ze sobą, żebyś zaczęła opłakiwać śmierciożerców, którzy chcieli nas zabić — przerwałem jej ostro i wskazałem głową na gęstwinę drzew kilkadziesiąt metrów dalej. — Nasz cel jest tam.

Spojrzała na mnie naburmuszona, ale ruszyła posłusznie we wskazanym kierunku. Przeprowadziłem ją przez gąszcz plączących się pod nogami gęstych krzewów, po czym w końcu stanęliśmy przed ukrytym wejściem do jaskini.

— Panie przodem — uśmiechnąłem się kpiąco i odsunąłem się, by ją przepuścić. Jej twarz momentalnie pobladła z przerażenia. Potrząsnęła gwałtownie głową i cofnęła się kilka kroków.

— Ty pierwszy — pisnęła, a ja skinąłem sztywno głową i wszedłem do środka jaskini, wyczarowując na ścianach delikatnie tlące się pochodnie.

— Wróciłem, Reed! — oznajmiłem wesoło, zwracając się do śmierciożercy, który wciąż leżał w tej samej pozycji, w której zostawiłem go wczoraj. — I przyprowadziłem ci wyjątkowego gościa! Bardzo chciała się z tobą zobaczyć!

Mężczyzna z jękiem bólu odwrócił się w naszą stronę. Kątem oka zauważyłem, że Granger stojąca obok mnie zadrżała, a całe jej ciało spięło się nerwowo. Wiedziałem, że niemal od razu go rozpoznała. Musiała to zrobić. Przeniosła na mnie wystraszone spojrzenie i zakryła usta dłonią, ale ja nadal uśmiechałem się niewzruszony, nie patrząc na nią. To ona upierała się, by tutaj ze mną przyjść.

— Tak mi się wydawało, że coś tutaj śmierdzi — wycharczał śmierciożerca, wpatrując się z pogardą w szatynkę.

— To akurat od ciebie. Twój smród czuć już na zewnątrz — prychnąłem i podszedłem do niego leniwym krokiem, uważnie obserwując. Był blady i wycieńczony, co było dobrą oznaką. — Mam nadzieję, że wszystko sobie przemyślałeś. Dałem ci szansę, z której możesz skorzystać, by przeżyć. Jeżeli jednak tego nie zrobisz, to niestety, ale nie będę już taki pobłażliwy. Zabawa się skończyła.

— Jeżeli myślisz, że udało ci się mnie złamać, to się mylisz — wysapał, wpatrując się we mnie z nienawiścią. — Nie musiałem nad niczym myśleć. Niczego się ode mnie nie dowiesz. Nie zdradzę Czarnego Pana.

— Tak się składa, że Granger bardzo chce się dowiedzieć, co się dzieje z Potterem — kontynuowałem, ignorując jego odpowiedź. — Zdążyłem się już dowiedzieć, że wciąż żyje, ale chcemy wiedzieć, kto odpowiada za przesłuchania.

— Nie sądziłem, że jesteś takim idiotą, Malfoy — prychnął i wykrzywił wargi w drwiącym grymasie. — To oczywiste, że Czarny Pan osobiście zajmuje się Potterem. Po twojej zdradzie dopilnował wszystkiego, dlatego nigdy nie odbijecie chłopaka. Bo właśnie tego chcesz, co?

Nie odpowiedziałem, ale posłałem Granger krótkie, triumfalne spojrzenie. Upewniłem się, że Potter nadal żyje, co było już ogromnym sukcesem. To jednak był tylko zaledwie zalążek informacji, które musiałem uzyskać.

— Tak myślisz? — moje oczy rozbłysły niebezpiecznie. — Więc gdzie go przetrzymują? Może w komnatach Czarnego Pana?

— Nie nabierzesz mnie na takie żałosne sztuczki. Znam twoje dziecinne zagrywki — mężczyzna roześmiał się kpiąco i potrząsnął głową. — Tego się już ode mnie nie dowiesz.

— To się jeszcze okaże — mruknąłem i poczułem, jak przez moje palce przechodzi prąd. Utkwiłem w śmierciożercy nienawistne spojrzenie i machnąłem od niechcenia różdżką. — Crucio!

Mężczyzna zawył z bólu, a stojąca obok Granger pisnęła cicho i poruszyła się niespokojnie, ale nie odwróciła wzroku. Kątem oka widziałem, że walczy ze sobą.

— Błędna odpowiedź — powiedziałem chłodno, gdy po kilku minutach przerwałem zaklęcie. — Mam nadzieję, że klątwa cruciatus odrobinę rozjaśniła twój umysł i zaczniesz chętniej współpracować. Więc? Gdzie przetrzymują Pottera?

— Niczego nie powiem — wydyszał ciężko.

— Niestety, ale to jest również błędna odpowiedź — powiedziałem wesoło, a kolejne zaklęcie uderzyło w klatkę piersiową śmierciożercy, który zawył i wypluł z ust cuchnącą żółć. Skrzywiłem się z obrzydzeniem. — Jesteś obrzydliwy, Reed. Dałem ci szansę, ale ją odrzuciłeś, więc sam sobie jesteś winny...

— Nie zdradzę Czarnego Pana — wyszeptał po raz kolejny, wbijając spojrzenie w ziemię. — Moja wierność jest nie do złamania.

— Szkoda. Z twoją ręką na pewno pójdzie łatwiej — zagwizdałem i wykręciłem jego rękę, powoli ją łamiąc. Przez jaskinię przetoczył się głośny wrzask. — Gdy z tobą skończę, odeślę mu twoje zwłoki. Myślisz, że twoja śmierć go w ogóle zainteresuje?

Thomas Reed krzyknął jeszcze głośniej, gdy jego ramię opadło bezwładnie wzdłuż ciała. Nie miałem zamiaru jednak na tym poprzestać. Chwyciłem za złamaną rękę i obróciłem w drugą stronę, mocno ściskając. Drugą rękę natomiast zacisnąłem na jego gardle. W moich oczach błyszczała nienawiść oraz chęć zemsty. Jego siniejąca twarz sprawiała, że czułem niebywałą satysfakcję.

— Dosyć — szepnęła nagle Granger. — Puść go, Malfoy.

Odwróciłem się w jej stronę ze złością. Nie mogłem uwierzyć, że przerwała mi w takim momencie. Gdy nasze oczy się spotkały, mój wzrok natychmiastowo złagodniał. Szatynka wpatrywała się we mnie z przerażeniem oraz obrzydzeniem. Jej ciało drżało, a czerwone policzki były mokre od łez.

— Granger, co...

Dziewczyna nie odpowiedziała, tylko odwróciła się na pięcie, zmierzając do wyjścia. Zagryzłem nerwowo policzek, po czym zerknąłem ze złością na śmierciożercę.

— Jeszcze z tobą nie skończyłem. Wrócimy do tego — syknąłem i wybiegłem za szatynką.

Była Gryfonka przedzierała się niezgrabnie przez gęstwinę ośnieżonych krzewów oraz drzew, nie odwracając się za siebie. Z delikatnym rozbawieniem obserwowałem, jak szarpie się z gałęzią, o którą zaplątały się jej włosy i pokręciłem głową. Podszedłem do niej spokojnym krokiem i odciągnąłem zdecydowanym ruchem jej ręce, pomagając się uwolnić z pułapki, po czym położyłem dłonie na jej ramionach i obróciłem w swoją stronę.

— Dlaczego tak nagle wybiegłaś? — zapytałem zniecierpliwiony. — O co chodzi?

— Miałeś rację, Malfoy. To nie był dobry pomysł, żebym tutaj przychodziła. Nie jestem jeszcze gotowa — pociągnęła nosem i wyrwała się z mojego uścisku, robiąc krok do tyłu. Spojrzała na mnie ze złością. — Chcę wrócić do domu.

— Dlaczego ty nigdy nie słuchasz? — westchnąłem i pchnąłem ją na drzewo, przyciskając się do niej ciałem. Próbowała się wyrwać, ale nie pozwoliłem się jej wyswobodzić. — Byłem blisko, by go złamać. Dlaczego mi przerwałaś?

— Dlaczego?! — zapytała z niedowierzaniem. — Naprawdę niczego nie rozumiesz?! Ty nie byłeś sobą! Gdy zacząłeś go torturować, miałam wrażenie, że niemal ociekasz ciemną aurą! Byłeś bezwzględny, twoja twarz nie wyrażała żadnych emocji, jakbyś w ciągu chwili pozbył się wszystkich uczuć oraz całej litości! Zachowywałeś się jak okrutny i obrzydliwy śmierciożerca!

— Od samego początku ostrzegałem, że tak będzie. Dobrze wiesz, jak działają przesłuchania — warknąłem. — Czego się spodziewałaś, Granger? Rozmowy przy kominku z herbatką w ręce?!

— Człowieczeństwa! — krzyknęła ze złością i szarpnęła ramionami. — Puść mnie, chcę wrócić do domu.

Wpatrywałem się w nią kilka sekund niechętnie, po czym posłusznie się odsunąłem. Złapałem natomiast odrobinę za mocno za jej nadgarstek i bez ostrzeżenia deportowałem nas do wąskiej uliczki nieopodal mieszkania. Granger natychmiast wyswobodziła się z mojego uścisku i ominęła mnie bez słowa, zmierzając w kierunku mieszkania. Podążyłem za nią powolnym krokiem, nie zamierzając jej zatrzymywać.

Po kilku minutach wbiegła po schodach i prędko zdjęła z siebie przemoczone ubrania. Posyłała w moją stronę krótkie, ale zniesmaczone spojrzenia. Wiedziałem, że może minąć trochę czasu, nim przestanie się dąsać.

— Musisz się tak zachowywać, Granger? — sarknąłem niechętnie. — Nie masz już pięciu lat...

— Chciałabym zostać sama, więc nie przeszkadzaj mi — warknęła i zamaszystym krokiem ruszyła do swojego pokoju.

— Nie ma mowy. Najpierw ze mną porozmawiasz — złapałem prędko za jej rękę i przyciągnąłem do siebie.

— O czym chcesz rozmawiać, Malfoy?! I od kiedy w ogóle masz jakąkolwiek potrzebę rozmowy ze mną?! — zakpiła, a jej oczy rozbłysły złowrogo. — Poza tym, nie decydujesz, co mam robić!

— Taka jest moja praca, nie rozumiesz tego?! — moje opanowanie w końcu osiągnęło kres. — Musimy zdobyć informacje, żeby ocalić przyjaciół! W jaki sposób mamy to zrobić, jeżeli nie przez tortury?! Głaszcząc i karmiąc naszego wroga?! A może chcesz przebaczyć mu wszystko, co chciał ci zrobić i wspólnie porozmawiacie, jak bardzo uwielbiacie Czarnego Pana?!

— Ja po prostu... — Granger pociągnęła nosem, a w jej oczach pojawiły się łzy. Już po chwili kilka z nich spłynęło po jej twarzy. — Nie potrafię...

— Wiem, co przeżyłaś i co czujesz — powiedziałem spokojnie, łącząc nasze spojrzenia. — Mimo wszystko Reed jest złym człowiekiem, który zabiłby nas bez mrugnięcia okiem. Muszę wyciągnąć z niego wszystko, nim zdąży to zrobić. Jesteśmy w środku wojny i zrobię wszystko, żeby przeżyć. Jestem zdeterminowany, by osiągnąć cel.

— Nie mogę patrzeć na ciebie, gdy jesteś w takim stanie — zaszlochała. — Wszystkie wspomnienia z twojego domu do mnie powracają. Każdy demon przeszłości. Nocami wracam do tamtego miejsca, by na nowo przeżyć każdą torturę. Sny są tak realne, jakbym znowu stała przed twoją ciotką, czekając na kolejne uderzenie. Widzę również Greybacka. Czuję na sobie jego pazury i cuchnący oddech, a moje ciało rozsypuje się na kawałki...

— To już przeszłość, Granger...

— To wszystko w jednej chwili znika, gdy ty pojawiasz się obok — wyszeptała. — Gdy mnie obejmujesz, nie czuję już bólu. Przestaję się bać przeszłości. Nie rozumiem, dlaczego tak się dzieje...

Moja dłoń nieświadomie się rozluźniła, a serce ścisnęło. Wpatrywałem się jak urzeczony w jej zarumienioną, mokrą od łez twarz, nie mogąc dłużej wytrzymać. Wytarłem delikatnie opuszkami palców łzy gromadzące się pod jej rzęsami.

— Już nikt cię nie skrzywdzi, Granger — mruknąłem. — Jesteś bezpieczna. Nie pozwolę, by stała ci się jakakolwiek krzywda.

Zanim zdążyłem zareagować, szatynka zrobiła krok w przód i wtuliła się w moją klatkę piersiową. Drobne ramiona oplotły mnie, a włosy połaskotały w twarz. Poczułem, że moja koszulka robi się mokra od jej łez, ale zignorowałem to. Przestałem panować nad swoimi odruchami. Objąłem ją w talii, przyciągając mocniej do siebie.

Wiedziałem, że to koniec. Byłem zgubiony. Wszystkie uczucia, które starałem się stłumić, zwyciężyły. Nie potrafiłem uciec od szatynki. Nie potrafiłem się uwolnić, miała mnie w garści. To, co do niej czułem, chociaż wciąż nie potrafiłem tego nazwać, przybrało w jednym momencie na sile. Było tak intensywne i ekscytujące, że nie chciałem już dłużej nad tym panować. Po raz pierwszy czułem, że mam za kogo walczyć i dla kogo żyć.

Gdy po kilku namiętnych godzinach zasnęła w moich nagich ramionach, nie mogłem przestać wpatrywać się w jej spokojną twarz. Była tutaj ze mną. Bezpieczna.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro